– Kto? – spytał i zobaczył nazwisko Samanty Leeds. – Cholera. ¬Bentz podniósł wzrok na Montoyę, który pachniał papierosami i niezna¬nąmu wodą kolońską. Nawet w palącym upale Montoya wyglądał świet¬nie w czarnej koszuli, ciemnych dżinsach i skórzanej kurtce, podczas gdy Bentz pocił się jak świnia. – Kolejne kłopoty?

– Na to wygląda. – Montoya przerwał i wyprostował zdjęc.ie nieba, które Bentz postawił na ~tole, podczas gdy ten przeglądał raport.

– Chyba ten zboczeniec nie zniknął. Nie tylko zadzwonił do radia, ale zostawił jej w samochodzie list z pogróżkami. – Mmm.

– Zabrali samochód?

– Nie…

– Dlaczego nie, do diabła? – warknął Bentz.

– Sprawdzili odciski na miejscu.

– I co?

– Na razie nic.

– Dlaczego mnie to nie dziwi – stwierdził ironicznie Bentz. Otworzył szufladę, wyjął gumę do żucia i pomyślał, że pora przestać rzucać palenie.

– Nie przyzwyczaiłeś się jeszcze do tego, jak się tu pracuje? – Mon¬toya sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął kasetę. Rzuciłjąna biurko tuż obok opróżnionej do połowy puszki pepsi i zdjęć Kristi. – Tu jest taśma z wczo¬rajszego programu. Chodzi o to, że dostała kilka nowych telefonów.

– Od faceta, który podaje się za Johna?

– I od kobiety, która nie żyje.

– Słyszałem o tym – przyznał Bentz i oparł się o fotel, nadal marząc o papierosie. – Annie.

– Słuchałeś radia? – Montoya uśmiechnął się od ucha do ucha. Naj¬wyraźniej rozbawiła go myśl, że Bentz siedział przy radiu z telefonem w ręku, gotowy zadzwonić do psychologa.

– Tak. Słucham jej co wieczór, od czasu, jak z nią rozmawiałem. Nikt o imieniu John nie dzwonił wczoraj w nocy.

– Mylisz się. Wariat dzwonił, ale po programie. Masz tu wszystko na taśmie. Nagrał ją technik, Albert, znany jako Tiny Pagano. Zareje¬strował wszystko tutaj – wskazał na kasetę na biurku Bentza.

– Tego nam było trzeba. – Bentz miał nadzieję, że prześladowca Sam przestał dzwonić. Z raportu wynikało, że był zbyt wielkim optymistą. ¬Jak to zdobyłeś? – Znalazł gumę i wsadził kawałek do ust.

– O'Keefe mi dał. Wczoraj miał służbę i wie, że ty jesteś przydzie¬lony do tej sprawy. On i jeszcze jeden chłopak przesłuchali doktor Sam w rozgłośni, a potem wezwała ich na parking, bo znalazła list w samo¬chodzie. O'Keefe twierdzi, że była nieźle roztrzęsiona.

– Dziwisz się jej?

– Do diabła, nie. – Montoya podrapał się w zamyśleniu w bródkę. – Więc co o tym sądzisz?

– Nic dobrego. – Bentz żuł pozbawioną smaku gumę. – Annie Se¬ger. Kto to, do diabła, jest? – zapytał.

– Nie wiem. Sądzę, że powinniśmy zostawić to chłopakom od spraw o napastowanie. Właściwie to nie nasza sprawa. Nie było trupa.

– Jeszcze nie.

– Wiedziałem, że tak powiesz.

– Dzięki. – Bentz miał więcej pracy niż… czasu na jej wykonanie. Miał na głowie nie tylko seryjnego mordercę mi wolności, ale jeszcze FBI i parę innych morderstw, kłótnie rodzinne, wykroczenia drogowe, gan¬gi, handel narkotykami i awantury między ludźmi gotowymi wyciągnąć nóż lub pistolet.

Montoya wyjął kieszonkowy magnetofon i puścił oznakowaną taś¬mę. Pierwszy telefon był od dziewcz~ny, która twierdziła, że doktor Sam ją zabiła, a drugi od prześladowcy. Rick najpierw wysłuchał zduszonego głosu dziewczyny, a potem łagodnego głosu Johna. W miarę słuchania, jego opanowanie zaczęło znikać.

Montoya wyłączył odtwarzacz. W pokoju słychać było tylko brzęczenie uwięzionej osy.

– Więc John nie zrezygnował.

– l pogróżki są teraz bardziej konkretne. – Bentz miał niedobre przeczucia. Osa podleciała bliżej; wściekły pacnął ją gazetą. Nie trafił i roz¬wścieczony owad tłukł się o okno, na próżno próbując uciec.

– Racja: – Montoya znalazł na biurku Bentza gumkę i rzucił nią w osę. Trafił i owad upadł na podłogę. – Myślisz, że te dwa telefony, od Annie i od Johna, mają ze sobą coś wspólnego?

– Możliwe. – Bentz był prawie pewien, bo nie wierzył w zbiegi oko¬liczności. – Chyba że jeden spowodował drugi. Dziewczyna usłyszała telefon od Johna i wpadła na własny pomysł.

– Więc ona może znać historię Annie Seger?

– Ktoś ją zna.

– Dobrze, a dlaczego ten wariat wyzywał doktor Sam od dziwek? Prostytutka? Jaki to ma sens?

Bentz w zamyśleniu żuł gumę.

– Sprawdzimy to. Chcę znać historię życia doktor Sam. Kim jest i co lubi? Dlaczego postanowiła zostać psychologiem radiowym? Po¬trzebne mi są informacje o jej rodzinie, chłopakach i tym – wyciągnął teczkę i sprawdził notatki – Davidzie Rossie, facecie, z którym pojecha¬ła do Meksyku. Wszystko o każdym Johnie, Jacku, Johnsonie, Jackso¬nie, Jonatanie i.Jayu oraz innych facetach, z którymi się spotykała, bo jeden z nich może do niej dzwonił.

Rozległ się głośny dzwonek telefonu. Bentz nie zdążył odebrać, bo do biura wchodziła właśnie kobieta, o której rozmawiali.

Patrzył na nią i miał wrażenie, że fatalny dzień za chwilę okaże się jeszcze gorszy.

Rozdział 16

Bentz skrzyżował ręce na piersi.

Samanta Leeds minęła biurka i zatrzymała się przed jego drzwiami. Ubrana w rozpinaną spódnicę i białą bluzkę bez rękawów, wygląda¬ła bardzo atrakcyjnie, a wyraz jej twarzy wskazywał na to, że przyszła tu po wyjaśnienia i nie wyjdzie, zanim ich nie otrzyma.

– Detektywie Bentz – powiedziała, wchodząc. Jej rude włosy oka¬lały twarz w kształcie serca o wydatnych kościach policzkowych. Wbiła w Bentza zielone oczy i nie spuszczała z niego wzroku.

Montoya przyjrzał się jej uważnie i najwyraźniej spodobało mu się to, co zobaczył. Miał już wychodzić, ale pozostał na miejscu przy szafce z aktami, a ona spojrzała na niego pytająco. Potem pochyliła się nad biurkiem Bentza.

– Możemy porozmawiać? – zapytała. Telefon Bentza znowu 'się odezwał.

– Tak. Proszę sekundę poczekać. – Uniósł jeden palec i odebrał te¬lefon. Rozmowa była krótka. Dzwonił ktoś z laboratorium i powiedział, że zidentyfikowano włókna znalezione przy ciałach dwóch prostytutek ¬wytwarzał je jeden producent i wykorzystywał do produkcj i czerwonych peruk, których nie znaleziono na miejscu zbrodni. Raport wysłano już do Bentza, a technik potwierdził, że włosy były identyczne. Dowody świadczyły o tym, iż mielijak na razie do czynienia zjednym mordercą i dwoma ofiarami. Federalni się wściekną: Bentz odłożył słuchawkę i po¬patrzył na kobietę, która stała przed jego biurkiem. Starała się nad sobą panować, ale była zdenerwowanajak diabli. Szarpała pasek torebki i prze¬stępowała z nogi na nogę.

– Niech pani usiądzie – zaproponował i skinął na Montoyę. – Mój part¬ner, detektyw Montoya. Reuben, to doktor Leeds, znana jako doktor Sam.

Samanta usadowiła się najednym ze starych krzeseł po drugiej stro¬nie biurka.

– Miło mi panią poznać – odezwał się Montoya nieśmiało, zapomi¬nając o swoim latynoskim wdzięku.

– Wzajemnie – skinęła głową. – Przypuszczam, że panowie wiedzą już, co się stało wczoraj w nocy?

– Właśnie dostaliśmy raport.

– I co panowie o tym sądzą?

– Ten facet się nie podda. Naprawdę chce się na pani odegrać.- Podwinął rękawy powyżej łokcia i zapytał: – A jakie jest pani zdanie? – Myślę, że ten, kto wysłał mi kartkę, uważa, że zabiłam Annie Se¬ger. Facet, który podaje się za Johna, jest z niąjakoś powiązany, ale nie wiem jak. Wie pan, że ona nie żyje?

– Proszę mi o niej opowiedzieć.

Samanta milczała przez chwilę, oparła się o krzesło i położyła torebkę na kolanach.

– Prawie dziesięć lat temu prowadziła m podobny program w Houston. Zadzwoniła do mnie dziewczyna o imieniu Annie. Miała szesnaście lat, była w ciąży i okropnie się bała. Próbowałam jej pomóc i skierować ją w odpowiednie miejsce, ale… – samanta zbladła i wyjrzała przez okno. Zacisnęła dłoń w pięść, a potem wolno otworzyła. – Żałuję…chciałam powiedzieć, że nie miałam pojęcia, jak jest zdesperowana – Głos Sam załamał się na chwilę. Wzięła głęboki oddech i odchrząknęła, zanim znowu zaczęła mówić. -… Annie zaklinała się, że nie może się nikomu zwierzyć i… zabiła się. Teraz ktoś wini za to mnie.

_ A wczoraj w nocy, ktoś, udając Annie, zadzwonił do programu – powiedział Montoya.

_ Tak. – Sam bawiła się złotym łańcuszkiem na szyi i unikała wzroku Bentza. – Oczywiście to nie była Annie. Poszłam najej pogrzeb, ale… wyproszono mnie. Annie Seger, ta Annie Seger, która do mnie dzwoniła w Houston dziewięć lat temu, naprawdę nie żyje. – Zamrugała szybko, ale nie rozpłakała się•

_ Wyrzucili paniąz pogrzebu? – zapytał Bentz.

– Rodzina obwiniała mnie o jej śmierć. Sięgnął po długopis.

– Rodzina?

– Jej rodzice, Estelle i Jason Faradayowie.

– Myślałem, że nazywała się Seger.

– Tak. Jej matka i biologiczny ojciec rozwiedli się•

Bentz zanotował coś i pochwycił spojrzenie Montoyi.

– A co z jej ojcem?

_ Nie wiem. Sprawdzałam to, ale, o Boże, chyba mieszkał gdzieś na

Północnym Zachodzie. – Zmarszczyła brwi.

– Jak się nazywał?

_ Wally… Oswald Seger. Wydaje mi się, że jakoś tak. – Uśmiechnęła się smutno. – Dziewięć lat temu jeszcze wszystko pamiętałam. Zapa¬dło m i to w serce, bo probowałam jakoś to zrozum ieć, ale potem… starałam się zapomnieć.

Bentz nie winił jej za to, ale musiał wszystko odgrzebać jeszcze raz ten, kto ją terroryzował, zadbał o szczegóły.

– Ma pani notatki? Nazwiska, adresy, cokolwiek?

Zawahała się i zmrużyła oczy.

_ Myślę, że tak. Mam pudło z notatkami i kasetami. Rzuciło mi się w oczy przy przeprowadzce. Chciałam je wyrzucić, ale schowałam na strychu razem z ozdobami choinkowymi i deklaracjami podatkowymi. Poszukam go.

_ Może to coś pomoże. Proszę do mnie zadzwonić,jakje pani znaj- dzie. Przyślę kogoś. Chciałbym zobaczyć wszystko, co pani ma. – Znów coś zapisał. – Pamięta pani coś jeszcze o tej Annie? Miała innych krew¬nych albo przyjaciół?

– Brata, Kena, nie… Kenta.

– A chłopak? Ojciec dziecka?

– Ryan Zimmerman, o ile pamiętam. Był od niej kilka lat starszy. Dobrze zbudowany. Ale nie jestem pewna. – Pokręciła głową. – Przez wiele lat starałam się o tym zapomnieć. – Wokół jej ust i oczu widać było ślady zmęczenia. Starała się nad sobą panować, ale groźby i po¬gróżki zrobiły swoje: Pociła się, a podkrążone oczy wskazywały na to, że ostatnio nie sypiała najlepiej.

– Słyszałem nagranie – powiedział Bentz. – John znowu nazwał panią dziwką. O co mu chodzi?

– Jest chory.

– Więc nie ma w tym prawdy?

W ułamku sekundy poderwała się z krzesła i oparła o biurko. Na policzki wystąpiły jej czerwone plamy.

– Myślałam, że to już wyjaśniliśmy! – powiedziała ze złością. – Ni¬gdy w życiu nie byłam prostytutką… – Zamknęła oczy, jakby chciała się opanować. Bentz poczuł skurcz w żołądku. Zauważył, że Montoya też zesztywniał. Przesadził i zdał sobie z tego sprawę. – Niech pan posłu¬cha – powiedziała cicho i zbladła. – Nigdy nie sprzedawałam się za żad¬ne pieniądze, ale kiedyś na studiach, kiedy robiłam badania, poznałam kilka prostytutek, tutaj… w Nowym Orleanie. Spotykałam się z nimi i wi¬działam, jak zarabiają pieniądze. Obserwowałam facetów, z którymi się zadawały i jak rozróżniały normalnych od wariatów. Poznałam psycho¬logię ulicy. Nie chodziło tylko o dziwki, ale i życie miasta w nocy.¬Powoli opadła na krzesło i spojrzała mu prosto w oczy. – Ale nie sądzę, żeby to miało jakikolwiek związek…

– Robiła to pani na zajęciach? – wtrącił się Montoya,jakby nie wierzył.

– Tak! – Pokręciła głową. – I dostałam za to piątkę!

– Możemy potwierdzić, że pani studiowała?

– Niech pan posłucha. Nie przyszłam tutaj, żeby mnie poniżano. Jeśli mi pan nie wierzy, niech pan sprawdzi u mojego profesora… O Boże. ¬Ugryzła się w język i spojrzała na sufit, jakby szukała tam pajęczyn.

– Co?

– To mój były mąż – przyznała i pokręciła głową. – Byłam jego studentką, ale możecie do niego zadzwonić. Doktor Jeremy Leeds wTulane.

– Sprawdzimy to.

Robiła wrażenie wyczerpanej i le,,two trzymała się na krześle. Zu¬pełnie jakby wybuch złości odebrał jej wszystkie siły. Ale poradzi sobie.

Bentz znał się na ludziach, a ta kobieta, był tego pewien, należała do silnych.

– Kto wie, gdzie pani parkuje samochód?

_ Wszyscy w rozgłośni. Każdy korzysta z tego parkingu. 1… moi przyjaciele. Nietrudno zgadnąć, bo to najbliższy parking koło budynku, w którym pracuję. Mój samochód rzuca się w oczy – mustang, rocznik 1966. – Zacisnęła pięści na kolanach. – Niech pan posłucha, detektywie Bentz. Wczoraj w nocy bałam się jak diabli – przyznała. – I nie podoba mi się to uczucie.

_ Nie dziwię się. Gdybym był na pani miejscu, nie wychodziłbym sam. Nie żartowałem, kiedy proponowałem wymianę zamków i kupno rottweilera. Może zatrudni pani ochroniarza?

Wstała wyprostowana i poirytowana.

_ Ochroniarz? – powtórzyła. – To kosztuje. Wie pan co, denerwuje mnie, że ten facet wygrywa. Wie, gdzie mieszkam, gdzie pracuję ijakim jeżdżę samochodem. Nie powinnam być zmuszana do zmiany stylu ży¬cia z powodu jakiegoś świra.