_ Ma pani rację, nie powinna pani być zmuszana, ale trzeba to zrobić – powiedział spokojnie i wytrzymał jej wzrok. Miał nadzieję, że Sam go zrozumie..:… Moim zdaniem, pani Leeds, ten facet jest niebezpieczny. Pogróżki są coraz poważniejsze i bezpośrednie. Dopóki nie dowiemy się, o co mu chodzi, powinna pani bardzo uważać i podjąć dodatkowe środki ostrożności, czy się to pani podoba, czy nie. Zadzwonię na posterunek w Cambrai i upewnię się, czy będą częściej patrolować pani ulicę• Zainte¬resujemy się okolicą pani biura, kiedy będzie pani w pracy. Postaramy się dopaść tego typa, ale nie uda nam się to bez pani pomocy. Rozumie, pani?

– Po to tu przyszłam – powiedziała.

– A my zrobimy, co w naszej mocy.

_ Dzięki. – Wstała, podała im obu rękę i zarzuciwszy pasek torebki na ramię, wyszła z pokoju nieświadomatego, że Reuben obserwuje ru¬chy jej bioder pod spódnicą i widzi, że utyka na jedną nogę•

Gwizdnął cichutko.

_ Jeśli będzie szukała ochroniarza, daj mi znać, bo z przyjemnością• popiinuję tego zgrabnego tyłeczka.

_ Będę pamiętał – powiedział Bentz ponuro i zaczął się zastanawiać, jaki jest związek pomiędzy facetem, który dzwonił, a martwą dziewczy¬ną z Houston. – Dowiedzmy się wszystkiego o Annie Seger. Z kim się spotykała, gdzie mieszkała, jaką miała rodzinę i chłopaka. Wszystko. Sprawdź ludzi związanych z doktor Sam. – Postukał ołówkiem w biur¬ko. – Ta sprawa komplikuje się z minuty na minutę•

– Może tak musi być – mruknął Reuben i podrapał się w brodę. Popatrzył na korytarz, którym przed chwilą przeszła Samanta Leeds.

– Co chcesz przez to powiedzieć?

– Wciągnęło cię to? Zainteresowałeś się?

– Ta część sprawy.

– Wiem, wiem – powiedział Reuben i zamyślony zmrużył oczy. – Założę się, że notowania audycji skoczyły do góry i że to dobrze dla interesów rozgłośni. Niech dzwoni jakiś wariat. Im bardziej szurnięty, tym lepiej.

– Myślisz, że to podpucha?

– Być może. – Uśmiechnął się zabójczo. – To tak, jak te programy w telewizji, w których gospodarz wprowadza normalnie wyglądającą parę, a potem dziewczynę, z którą facet zdradza kobietę, i obie panie rzucają się na siebie. Wszystko jest z góry ukartowane. Tak musi być, żeby publiczność się wciągnęła. A po chwili przychodzi jeszcze jeden tacet – brat męża albo siostra żony i okazuje się, że razem sypiają. No i publika dostaje szału.

Bentz rozparł się na krześle i zaczął bawić się ołówkiem.

– Uważasz, że doktor Sam maczała w czymś takim pałce?

– Może tak, a może nie. Wygląda na naprawdę przestraszoną, ale może dobra z niej aktorka; pracuje w radiu, na litość boską. Takie nume¬ry już się zdarzały, a pracują z nią ci sami ludzie. George Hannah, Ele¬anor Cavalier, wystarczy? Może sąjeszcze inni? Założę się o całą wy¬płatę, że ktoś w tej stacji wie, co jest grane, i że chodzi o pieniądze.

– Ty zawsze węszysz we wszystkim forsę – poskarżył się Bentz, choć myślał podobnie. Poznałjuż George'a Hannaha i uważał go za nadętego dupka i krętacza. Kierownik stacji, czarnoskóra kobieta, miała opinię hetery, a Montoya miał rację, że oboje pracowali z Sam w Houston¬tyle Bentzjuż wiedział. Miał przeczucie, że ten facet, który dzwonił do programu doktor Sam, miał jakiś związek z morderstwami prostytutek. Nie było zbyt wielu punktów zaczepienia – włosy z czerwonej peruki, podobne do włosów Samanty Leeds i zdjęcie z wydłubanymi oczami, które przypominało mu pomazane studolarówki. Nic więcej.

– Mam rację – mówił Montoya. – W dzi'ewięćdziesięciu procentach spraw tego typu forsa przechodzi z rąk do rąk.

– Tylko dlaczego John zadzwonił po programie? Co mu to dało?

Przecież nikt go nie słyszał.

– Może to część zabawy. Potem poszedłby przeciek do prasy, że ten facet dzwoni nie tylko do radia, ale.j po audycji. A pani doktor jeszcze bardziej się przestraszy. Wariat ma do niej coś osobistego.

To nie pasowało do koncepcji Bentza, ale się nie spierał.

_ Więc to udowodnij – powiedział do Montoyi, a młody butny poli¬cjant rzucił mu pewny siebie uśmieszek.

– Zrobię to.


Idioci.

Policjanci to kretyni.

Dlaczego nic nie zrozumieją? Nie widzą związku?

Nie potrafią złożyć dwóch pieprzonych elementów do kupy?

Na zewnątrz chaty rechotały żaby. Gorące powietrze wpadało przez okna i szpary w ścianach. Zabił komara i czytał dalej artykuł o swojej ostatniej ofierze.

Nie było żadnego przecieku do prasy o tym, że morderstwa mają ze sobą coś wspólnego, a przecież tak starannie zostawiał im ślady… pie¬przyć to, pomyślał i wyciął żałosny artykuł nożem. Wyrównał papier i zo¬stawił marginesy. Światło księżyca przebijało się przez mgłę i oświetlało pokój, rozjaśniając nieco ciemności wokół małej lampy. Było mu gorąco, niewygodnie i nie mógł usiedzieć spokojnie. Czuł, że musi coś zrobić, żeby zwrócić na siebie uwagę. Nadeszła pora. Wyjrzał przez okno i zoba¬czył cień przelatującego nietoperza, a serce zaczęło mu szybciej bić.

Oddychał płytko i kiedy włączył radio, dobiegły go znajome takty Nocy po ciężkim dniu, a potem głos, niski i ciepły. Seksowny jak diabli.

_ Witam Nowy Orlean. Mówi doktor Sam z WSLJ. Pora na Nocne wyznania, program dla serca i duszy. Dziś będziemy rozmawiać o szkole średniej. Pamiętacie te czasy? Dla ni~których z was to jeszcze teraźniej¬szość, dla innych odległa przeszłość, taka o której nie chcecie pamiętać. Chodziliśmy do szkół prywatnych, państwowych albo kościelnych. Czu¬liśmy presję rówieśników, chęć buntu, pierwsze miłości i odrzucenie. Pa¬miętacie ten pierwszy dzień? Byliście bardzo zdenerwowani? Jak to było, kiedy po raz pierwszy zobaczyliśc,ie szkolną sympatię? Pierwsza miłość? Pierwszy pocałunek… a może coś więcej? Opowiedzcie mi o tym. Nowy Orleanie… czekam na wyznania.

Krew napłynęła mu do głowy. Szkoła średnia? Ta dziwka chciała rozmawiać o szkole średniej i o pierwszej miłości?

Pot wystąpił mu na czoło i popłynął po plecach. Podszedł do szafki i wyjął zdobycz – małą książeczkę, a w niej zdjęcie doktor Sam.

Idealnie biała skóra, ciemnorude włosy, pełne wargi, za którymi krył się ostry język i zimne oczy. Boże, ależ była podniecająca. Suka. Wsłu¬chiwał się w jej uwodzicielski głos, który namawiał ludzi do dzwonie¬nia, do wyznań i do próśb o radę•

– Kto dzwoni?

– Mówi Randy.

Ja i ty, pomyślał i dostał tak silnej erekcji, że mało nie pękły mu dżinsy.

– Co u ciebie, Randy?

– Szkoła średnia, to było coś. Grałem w drużynie futbolowej w Tallahassee i tam poznałem swoją żonę. Była królową zjazdu absolwentów i była piękna. Nie znałem dziewczyny ładniejszej niż Vera Jean.

Ciekawe, kogo to obchodzi?

– I co zrobiłeś?

– Ożeniłem się z nią. Trzydzieści pięć lat temu. Mamy czworo dzieci, dwoje wnuków i jednego w drodze.

– Więc szkoła była dla ciebie wspaniałym przeżyciem?

– Tak, oczywiście. Ale dla moich dzieci nie. Najstarsze dziecko brało narkotyki, z drugim wszystko było w porządku, ale trzecia dziewczyna za¬szłą w ciążę w pietwszej klasie, a ojciec dziecka nie chciał się z nią ożenić. – Ile twoja córka ma lat? – zapytała doktor Sam, jakby ją to obcho¬dziło i jakby miała jakąś radę.

Zacisnął usta. Miał dwie godziny czasu, a potem zadzwoni. Ostrzeże ją tak, powie jej, co się wydarzy, a potem zapoluje.

Dzisiaj wystarczy inna kobieta, pomyślał, kiedy słuchałjej głosu i miał ochotę się onanizować. Dotknął lekko czubkami palców w okolicę roz¬porka, ale nie… nie w ten sposób… poczeka na odpowiedni moment. Miał kilka rzeczy do zrobienia. Musiał naprawiać zło. Kobiety… te wszystkie kobiety, któreprzypominały mu o Annie. Puszczalskie i kłam¬liwe dziwki i jeden mężczyzna, z którym musiał załatwić porachunki. Mężczyzna, który zdradził Annie. Judasz! Ty też zapłacisz. Ogarnęła go furia i w głowie mu szumiało na dźwięk głosu doktor Sam.

Krew pulsowała mu w uszach, a niski, słodki głos płynący z radia mieszał się z odgłosami miasta dochodzącymi zza bagien.

Nie mógł mieć doktor Sam tej nocy. Nie nadszedł jeszcze odpowied¬ni czas. Zaplanował dla niej coś innego – niespodziankę na urodziny Annie. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, doktor Sam dostanie jutro specjalny prezent. Chciałby móc widzieójej twarz, kiedy dostanie podarunek, ale nie mógł ryzykować. Musiał poczekać na odpowiednią chwilę•

Wkrótce… O Boże, to musi by niedługo… Pożądanie, gniew, chęć zemsty i jego pragnienia, były zbyt silne. Przyrodzenie pulsowało mu co¬raz mocniej. Potrzebował kogoś w zast,ępstwie raz jeszcze… musiał zna¬leźć inną dziwkę, żeby stłumić złość, która rozdzierała jego duszę, by za¬spokojć pragnienie, które przepełniało jego ciało. Musiał złożyć ofiarę.

Wiedział, że jest grzesznikiem, ale nic nie mógł na to poradzić…

Płonął.

Sięgnął do kieszeni i wyciągnął specjalny różaniec. Ostre paciorki zabłysły w świetle lampy. Mrugały do niego, jakby obiecywały, że speł¬niąjego żądania.

Potem padł na kolana i zaczął się modlić.

Kiedy doktor Sam mówiła do niego przez małe radio, przesuwał w palcach koraliki i szeptał.

– Chwała niech będzie Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu…

Rozdział 17

Sam o mało nie wyskoczyła ze skóry, kiedy zobaczyła mężczyznę na ganku. Po chwili poznała, że to Ty. Nie spodziewała się go, ale uśmiechnęła się w duchu. Wyglądał jakoś znajomo, rozparty na huśtaw¬ce. Wyciągnął nogi, a w dłoni ściskał butelkę piwa. Nie widziała jego twarzy, bo słabe światło jedynej żarówki nie sięgało tak daleko. Czuł się jak w domu. Był spokojny i bujał się delikatnie w rytm muzyki porusza¬nych wiatrem dzwoneczków i śpiewających cykad. Ajednak było w nim coś niepokojącego, jakaś tajemnica, której nie rozumiała, coś niebez¬piecznego, czego się bała, a co jednocześnie nieodparcie ją przyciągało.

– Nie wyobrażaj sobie za dużo – mruknęła do siebie, ale serce zabi¬ło jej szybciej, kiedy wcisnęła elektronicznego pilota i wprowadziła mustanga do garażu.

Ciekawe, czego chce? – zastanawiała się, gdy wyłączyła silnik i wrzu¬ciła kluczyki do torby. Co tu robi? Czego oczekuje?

Nie, Sam, czego ty oczekujesz?

Zaschło jej w gardle i przez ułamek sekundy zastanawiała się, jak by to było, gdyby go pocałowała albo dotknęła, albo… Nawet o tym nie myśl. Nie znasz go. Jest coś, czego ci nie mówi, coś ukrywa, coś tajemniczego. Jest środek nocy, na litość boską! Dlaczego czeka tu na ciebie? Niedobrze.

Niedobrze! Ale dreszcz oczekiwania przebiegł ją od stóp do głów. Wysiadła z samochodu i przeszła przez łącznik do domu, gdzie po¬witał ją Charon miauczeniem i ocieraniem się o nogi.

– Ja też tęskniłam za tobą – powiedziała do kota i rzuciła torbę na stół. Szybko wyłączyła alarm. Z Charonem na ręku podeszła do drzwi wejściowych i otworzyła zasuwę.

Ty nadal siedział na huśtawce i nie widziała jego oczu. Popatrzył na nią i wtedy poczuła dreszcz – jak zimny powiew wiatru na plecach.

– Zaczynasz się przyzwyczajać – powiedziała, a Charon, który poczuł wolność, zeskoczył jej z ramion i pobiegł przez werandę.

– To źle? – mruknął.

– Może.

Huśtawka zaskrzypiała, kiedy wstawał. Zmysłowe piwne oczy błysnęły w świetle.

– Może nie umiem ci się oprzeć.

– A może to zdanie z kiepskiego filmu.

– Naprawdę? – Uniósł brew. Dopił piwo, a dzwonki na werandzie zadzwoniły cichutko.

– Myślę, że stać cię na coś lepszego – powiedziała.

– A jeśli mnie przeceniasz?

– Na pewno.

– To może być błąd.

– Prawdopodobnie.

Postawił pustą butelkę na balustradzie i podszedł do Sam. Skrzyżo¬wała ręce na piersi, a jednym ramieniem oparła się o framugę. Jej noz¬drza podrażnił delikatny zapach piżma. Kiedy na nią popatrzył, poczuła, że poci się ze zdenerwowania. Pochylił się ku niej, oparł ramieniem nad jej ręką, a nosem prawie dotykał jej nosa. Jego ciepły oddech owiewał jej twarz.

– Wiesz, pomyślałem, że sprawdzę, czy dotarłaś bezpiecznie do domu. Większość kobiet by mi dziękowała.

– Nie jestem jak większość kobiet – przypomniała mu, ale serce za¬biło jej szybciej.

– Nie, Sam. Nie jesteś. – Był tak blisko, że czuła jego ciepło. Serce waliło jej jak szalone, kiedy dostrzegła w jego oczach niebezpieczną obietnicę. Przesunął wzrok na rozpięty kołnierzykjej bluzki, jakby mógł dostrzec pulsowanie krwi na szyi. – Pewnie dlatego tu jestem.

– Rycerz w srebrnej zbroi. Tak mam o tobie myśleć? Zaśmiał się niskim głosem.

– Nigdy.

– Więc nie masz szlachetnych zamiarów?

Parsknął.

– Skąd wiesz, że mam jakiekolwiek zamiary? Teraz ona zdziwiona uniosła brwi.

– Powiedz to komuś, kto ci uwierzy. Co byś zrobił, gdybym się nie zjawiła?

– Poszukałbym cię u kogoś.

– U kogo? – zapytała i zobaczyła, że Ty uśmiecha się coraz szerzej.

– Wszędzie, gdzie trzeba.

Czy to była noc pełni, czy ciepły wiatr, czy coś innego, prymityw¬nego, coś co kusiło ją, by zobaczyć, jakie to uczucie dotknąć skórą jego skóry. Była ciekawa, jak by zareagowała na dotyk jego dłoni na swoim ciele? A może czuła się tak dlatego, że chciała uciec od tego, co się działo w jej życiu, od strachu i napięcia, które towarzyszyło jej przez ostatnich kilka tygodni. A jeśli to było coś mniej skomplikowanego? Może po prostu dawno nie była z mężczyzną i pragnęła męskiego do¬tyku. Albo coś, ukrytego głęboko w jej duszy, coś czego nie chciała badać zbyt dokładnie, pchało ją w ramiona tajemniczego mężczyzny?