Potem się kochali.

Serce o mało jej nie stanęło, kiedy przypomniała sobie, jak ją dotykał, całował i doprowadzał do ekstazy. Boże, zrobiła z siebie taką idiotkę!

Tak chętnie wskoczyła z nim do łóżka. Była tak bliska oddania mu serca… ale teraz nie mogła o tym myśleć. Omal nie potknęła się o wła¬sny but. Zaczęła na kolanach szukać drugiego. Gdzie, do diabła, była torebka z kluczami i dokumentami? Wniosła ją do domu i w środku Ty pocałował ją i zabrał na górę… już bez cholernej torebki.

Przez otwarte okno usłyszała kroki na żwirowej alejce.

Do diabła. Wracał. Musi uciekać. Nie mogła udawać, że śpi i że wszystko jest w porządku. Zostawiła drugi but, a serce waliło jej jak oszalałe, kiedy skradała się na dół i o mało nie przewróciła się na ostat¬nim schodku. Pociła się i szła przez nieznany jej dom. W słabym świetle lampy zobaczyła torebkę na stole w kuchni. Chwyciła ją, ale nie miała odwagi jeszcze raz wyjrzeć przez okno.

Boso przebiegła po dywanie na tył domu i otworzyła zasuwę w szkla¬nych drzwiach. Szybko wydostała się na werandę, a potem na trawnik, który dzielił ją od jeziora. Jeśli dojdzie do najgorszego, może przejść przez płot do sąsiadów albo popłynąć wokół cypla, albo…

Popędziła po zimnych kamieniach i przeskoczyła trzy stopnie. Ksiꬿyc odbijał się w ciemnej wodzie, a łódź stała przycumowana do pomo¬stu. Gdyby wiedziała cokolwiek o żeglowaniu i miała jego kluczyki, mogłaby odpłynąć łodzią. Ukucnęła koło krzaków i sunęła w kucki w stronę pomostu.

Od domu dobiegło ją stłumione szczeknięcie.

Boże, proszę cię, tylko nie to.

– Sam?!

Zamarła.

– Co ty robisz?

Zagryzła wargi, schowała dyskietkę do torby i wróciła do domu.

Ubrany tylko w ciemne szorty, Ty opierał się o balustradę i patrzył pro¬sto na nią.

Przyłapał ją.

– Sam?

Długo wypuszczała z płuc powietrze.

– Prawdę mówiąc, uciekam – powiedziała.

– Stąd?

– Właśnie – odpowiedziała z daleka. – Co robisz o tej godzinie zamiast spać? I nie podawaj mi żadnego głupiego wytłumaczenia o space¬rze z psem, bo nie uwierzę. Wiem swoje.

– Spotkałem się z przyjacielem.

– Który przypadkiem spacerował ulicą o czwartej nad ranem. Tak?- Nie mogła opanować cynizmu. – Daj spokój, Wheeler. Stać cię na coś więcej. – Nadal ściskała ubranie w rękach. – Słuchaj, nie wiem, co się tu dzieje, ale lepiej sobie pójdę. To wszystko… robi się za bardzo poplątane.

Ty wyprostował się i światło księżyca padło prostó na jego twarz. Boże, jaki on przystojny.

– Chyba tak – zgodził się i przesunął ręką po włosach, odgarniając je z czoła.

– Muszę ci coś wyznać. Nie poruszyła się.

– Wiesz, że nie to chcę teraz usłyszeć. Mam dość wyznań, grzechów i rozmów o odkupieniu – wystarczy mi na całe życie.

Ty podrapał się po brodzie.

– Co powiesz na zwykłe wyjaśnienie?

– Dobry pomysł – powiedziała. – Byle dobre. – Czekała przez chwilę, zanim Ty wreszcie się odezwał.

– Prawda jest taka, że wiedziałem o Annie Seger, zanim cię poznałem.

– Nie żartuj – parsknęła. Doceniłaby jego wyznanie, gdyby nie to, że wiedział, że grzebała w jego komputerze. – Wiesz, Ty, mogłeś mi powiedzieć.

– Miałem zamiar.

– Kiedy? – zapytała, nie wierząc w ani jedno słowo. Czy sądził, że jest aż tak głupia. – Zamierzałeś mi powiedzieć przed czy po tym, jak mnie ktoś zamorduje?

– Wkrótce.

_ Za późno – powiedziała wściekła. – Nie wiesz, co tu się dzieje? Nie zwróciłeś uwagi? Telefony od Johna i od Annie, ten cholerny tort urodzinowy i kartka! Na litość boską, Ty, kiedy zamierzałeś mi powie¬dzieć? Kiedy będzie za późno i ten wariat zrealizuje pogróżki? A może jesteś w to osobiście zaangażowany? Może znasz Johna…

_ Nie – przerwał jej ze złością, ale zobaczyła w jego oczach coś jeszcze, coś jakby poczucie winy. Sam zamarła i zrobiło jej się zimno. Jak mogła mu zaufać? Dlaczego zawsze źle wybierała sobie facetów? Myślała, że Ty Wheeler był inny, ale tak samo jak jej były mąż i narze¬czony tylko ją wykorzystał. Kolejny świetny manipulator.

– A może to ty jesteś Johnem? Przeskoczył schody i ruszył przez trawnik. – N ie wierzysz w to, co mówisz.

– Nie wiem, w co mam wierzyć – powiedziała zrozpaczona.

_ Przepraszam, Sam. Powinienem ci powiedzieć dawno temu. – Stał teraz blisko niej, o wiele za blisko.

_ Świetna uwaga. – Udało jej się wyprostować. – Słuchaj, to wszystko jest bardzo… ale idę do domu.

– Jeszcze nie. – Zacisnął silne palce najej ramieniu.

_ Przepraszam. – Odepchnęła go. – Wydaje ci się, że masz w tej spra¬wie coś do powiedzenia? – Chciała go wyminąć, ale chwycił ją znowu i tym razem nie udało się jej uwolnić z jego uścisku. – Puść mnie, Ty.

– Wysłuchaj mnie.

_ Dlaczego? Żebyś mi wmówił więcej kłamstw? Zapomnij! – Ruszyła w stronę domu, a on nadal trzymał ją za rękę i szedł tuż obok.

– Musisz wiedzieć, c.o się tu dzieje.

_ Może ty mi powiesz? Daj spokój. Jedyny powód, dla którego mówisz mi to teraz jest taki, że zajrzałam do twojego komputera i do¬wiedziałam się, że nie jesteś ze mną szczery. A teraz puszczaj, bo do¬kończymy tę rozmowę na komisariacie. Jasne?

_ Poczekaj – Zamiast ją puścić, złapał jeszcze mocniej. – Daj mi szansę. Chcę się wytłumaczyć. Jesteś mi to winna.

_ Nic ci nie jestem winna. – Nie mogła uwierzyć w jego tupet. We¬szli na schody i na werandę. – Według mnie wszystko, có od ciebie usły¬szałam, to stek kłarnstw. Właściwie jestem pewna, że zepsuta łódź – prze¬chyliła głowę w stronę zacumowanej żaglówki – to też było kłamstwo.

– Powiedzmy, że to był pretekst.

– Semantyka, Wheeler.

– Powinnaś o czymś wiedzieć.

– Nie żartuj. Zacznijmy od tego, jaki jest twój związek z Annie Seger?

– Była moją kuzynką – powiedział bez mrugnięcia okiem. Nie puścił jej. – Byłem pierwszym oficerem policji, który przyjechał do niej do domu tej nocy, kiedy ją znaleziono. Zawsze wiedziałem, że śledztwo zostało spartaczone, a ojciec Annie chce, żebym to udowodnił.

– Jej biologiczny ojciec? – upewniła się Sam, chociaż starała się powstrzymać rosnące zainteresowanie. Według niej, znowu kłamał.

– Tak. Wally. Nigdy nie uwierzył w to, że się zabiła.

– Uważa, że została zamordowana? Dlaczego?

– Tego się staram dowiedzieć.

– A co z telefonami do radia, tortem i pogróżkami? – Sam otworzyła drzwi balkonowe i weszła do domu.

– Nie umiem ich wyjaśnić i nie wiem, kto za nimi stoi, ale obawiam się, że to moja wina. Ktoś dowiedział się, że pracuję nad książką, może dlatego, że szukałem materiałów, albo byłjakiś przeciek. Może ktoś u mo¬jego agenta albo u wydawcy… Nie wiem. Przynajmniej na razie. – Zaci¬snął usta. – Wygląda to na zbieg okoliczności, ale ktoś zaczął cię prze¬śladować, akurat wtedy, kiedy zacząłem pracować nad książką.

– I dlatego za mną łazisz? Masz poczucie winy? Mój Boże, Ty, nie musisz ze mną sypiać, żebym była bezpieczna, albo żeby zabić wyrzuty sumienia! – Wyrwała rękę. Chciała natychmiast odejść.

– Nie łażę za tobą z powodu poczucia winy.

– Jasne, że nie. -Łzy wściekłości napłynęły jej do oczu. Nie rozklejaj się. Sam, postaraj się, nie płacz.

Ruszyła do wejścia.

Ty szedł za nią.

– Zaczekaj i posłuchaj przez chwilę.

– Już dość usłyszałam. – Weszła do domu i zmierzała do frontowych drzwi.

– Nie chciałem, żeby nas coś połączyło. Odwróciła się i popatrzyła na niego zimno.

– Ale połączyło, nie da się ukryć? – wycedziła.

– W tym problem.

– Problem? Na litość boską, Ty. Problem polega na tym, że to wszystko opierało się na kłamstwie! Ja pasuję…

– Nie możesz.

– Oczywiście, że mogę. A co mi zrobisz? Uwięzisz? Może chcesz mnie porwać?

– Potrzebujesz mojej pomocy.

– Co? Nic z tego. Coś ci się pomyliło. Chciałeś chyba powiedzieć, że to ty potrzebujesz mojej pomocy.

_ Sam, posłuchaj. Tam szaleje jakiś wariat. Z jakiegoś powodu upa¬trzył sobie ciebie. Być może dlatego, że wypytywałem o tę sprawę i przez przypadek podsunąłem mujakiś pomysł. Może miał coś wspólnego z An¬nie i z jej śmiercią. Może to świr z ulicy, który o tym przeczytał i teraz chce być sławny. Może to wszystko oszustwo?

– Oszustwo?

_ Żeby zwiększyć słuchalność. Może to George Hannah albo Eleanor Cavalier.

_ Jakim prawem podejrzewasz kogoś o oszustwo? Spójrz prawdzie w oczy. W jednej chwili jesteś ze mną na górze, w łóżku, potem ja zasy¬piam, a ty złazisz na ulicę i spotykasz się z kimś w środku nocy. Kim był ten facet?

– Przyjacielem.

– Wiem, że nie wrogiem.

– Przyjacielem, który nam pomoże.

_ Uwierz mi, Ty, nie ma "nas". – Podeszła do drzwi. Do domu miała jakieś pięćset metrów, niebo pojaśniało trochę i zaczynały śpiewać pta¬ki. Nawet jeśli miałaby iść na bosaka i w halce, i tak pójdzie. Musi się stąd wydostać.

_ Problem polega na tym, Sam, że obawiam się, że się w tobie zakochałem – powiedział. Odwróciła się powoli i spojrzała mu w oczy.

_ No to masz problem, Ty – powiedziała wolno. – Nie zakochuj się we mnie, bo niech mnie diabli,jeśli kiedykolwiek odwzajemnię to uczucie!

Rozdział 24

– Problem polega na tym, Sam, że obawiam się, że się w tobie zakocha¬łem.

– Jasne. – Dla niej było to kolejne kłamstwo.

Głowa pękała jej z niewyspania, a zwichnięta kostka znów dawała się we znaki. Pędziła w stronę domu m1 bosaka i po chwili nogi miała brudne i obtarte. Wściekła na Tya za to, że ją oszukał i szczęśliwa, że nikt z sąsia¬dów nie widzi jej w takim stanie, ruszyła w dół ulicy. Gwiazdy powoli bladły, a niebo nabierało delikatnie niebieskiej barwy. Wstawał świt.

W uszach wciąż brzmiały jej ostatnie słowa Tya, ale ani przez moment nie miała zamiaru mu wierzyć. Wyznania miłosne już kiedyś zniszczyły jej życie, a to, że Ty sądził, że ją kocha, było kłamstwem. Chciał zdobyć nad nią kontrolę i tyle. Sam doszła do wniosku, że Wheeler gotów był posunąć się do wszystkiego, co pomogłoby mu w dokończeniu książki o Annie, zdobyciu sławy i zrobieniu kariery. Zainteresował się Sam z po¬wodu książki i nic więcej.

– Drań – przeklęła.

Chciała na chwilę przestać o nim myśleć, zdjąć tę cholerną halkę i zmyć z siebie wszystkie ślady po nim i po tym, jak się z nią kochał. Będzie jej tego brakowało, musiała to przyznać. Ty Wheeler był naj¬wspanialszym kochankiem, jakiego kiedykolwiek spotkała. Nie miała zbyt dużego doświadczenia, ale i tak uznała, że Ty Wheeler był najlep¬szy. W jaki sposób znalazł ten specjalny punkt na jej karku, który cało¬wał i doprowadzał ją tym do omdlenia?

– Przestań – mruknęła do siebie. Wielka mi rzecz, że Ty wiedział, jak kochać się z kobietą. Z pewnością nie to jest najważniejsze w m꿬czyźnie, chociaż ma swoje znaczenie. Uznała, że powinna przestać o tym myśleć, bo to się więcej nie powtórzy.

Nie była pewna, czy kiedyś w jej życiu zjawi się inny mężczyzna, ale nie mogła bez przerwy myśleć o Tyu. Miała za dużo do zrobienia. Po pierwsze, powinna na spokojnie zastanowić się, kto ją prześladuje. Ty i jego seksowne ciało niech idą do diabła!

Kiedy dotarła do granicy działki pani Killingsworth z trudem opano¬wała się, żeby nie spojrzeć przez ramię i sprawdzić, czy Ty jeszcze stoi na brzegu podjazdu, i czy patrzy, jak ona w samej halce maszeruje po ulicy. Na szczęście po drodze nikogo nie spotkala. Nawet gazeciarza.

Wreszcie dotarła do domu.

Na środku półko l istego podjazdu stał biały nieduży samochód, a na huśtawce na ganku siedział David Ross. Pochylony do przodu, oparł łokcie na kolanach i patrzył na zbliżającą się Sam. Twarz miał pokrytą jednodniowym zarostem, a oczy podkrążone z braku snu albo z powodu dużej ilości wypitego alkoholu. Poluzował krawat, a wyprasowana kiedyś koszula była pomięta. Spodnie wyglądały, jakby w nich spał, a ciemne włosy były tak potargane, jakby od dawna ioh nie czesał.

– Gdzie się, do diabła, podziewałaś? – Zerwał się na równe nogi. ¬Co się, do cholery, stało? Wyglądasz jak… – Popatrzył najej halkę i za¬uważył kłąb ubrań, które trzymała pod pachą. -… jak ktoś, kto ma za sobą niezłą noc.

Delikatnie powiedziane.

– Nie pomyliłeś się.

– Gdzie byłaś?

Sam jęknęła w duchu na samą myśl o tym, że będzie musiała z nim roz¬mawiać. W tej chwili nie miała najmniejszej ochoty na towarzystwo Davi¬da. Uderzyła palcem u stopy w płytę chodnikową. Zacisnęła zęby z bólu i weszła po schodach na ganek. – Powiedzmy, że byłam u przyjaciela.

_ Przyjaciela? – powtórzył David i zmrużył oczy, jakby zrozumiał. Zacisnął wargi i zbladł. – Dlaczego moje klucze nie pasują do zamków?

Rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, żeby z nią nie zaczynał.

_ Zmieniłam zamki za radą policji, z powodu pogróżek, jakie dostaję•

_ Były następne? – zapytał i wrogie nastawienie zmieniło się w troskę. Na czole pojawiły się głębokie bruzdy. – Nie mówiłaś mi.