Charon wskoczył jej na kolana. Leanne miała jakiś poważny pro¬blem. Dziewczyna nigdy przedtem nie dzwoniła do niej do domu. Sam szybko znalazła jej numer w komputerze i wykręciła.

– Bądź w domu – powiedziała i wzięła do ręki ołówek. Telefon wybierał numer, a ona nerwowo stukała ołówkiem w stół.

Po czwartym dzwonku odezwał się kobiecy głos:

– Halo? – Sam rozpoznała zirytowany głos matki Leanne i zebrała się w sobie.

– Dzień dobry, mówi Samanta Leeds. Jestem psychologiem Leanne w Centrum Boucher. Zastałam ją?

– Nie. Ta mała gówniara nie wróciła na noc do domu i już miałam dzwonić na policję i zgłosić zaginięcie, ale pewnie przywlecze się po ' południu.

Sam zdenerwowała się i znowu zaczęła stukać ołówkiem. Kot ze¬skoczył jej z kolan i ostrożnie wyszedł z pokoju.

– Leanne zostawiła m i ki Ika wiadomości i chciałabym się z n ią skon¬taktować.

– Ja też bym chciała. Od dwóch godzin powinnam być w pracy, a nie mam z kim zostawić Billy'ego. Leanne się nim zajmuje, kiedy nie cho¬dzi do szkoły. Mówię pani, ostatni raz wykręca mi taki numer. Całą noc nie spałam i martwiłam się o nią. – W głosie Marletty słychać było strach, którego nie potrafiła ukryć. – Założę się, że znowu bierze. Boże, czy wy o tym nie rozmawiacie na tej głupiej grupie?

– To, o czym rozmawiamy, to tajemnica – powiedziała Sam i stara¬la się nie stracić cierpliwości. Martwiła się o dziewczynę.

– Ale, jak widać, terapia nic jej nie pomaga. Gdyby było inaczej, siedziałaby w domu.

– Często to robi?

– Jak tylko ma okazję.

– Może niech pani zdzwoni na policję.

– Po co? Jak dzwonię, odsyłają mnie z kwitkiem. Dzwoniłam już tyle razy, a potem Leanne wraca, jak gdyby nigdy nic. Mam dość szukania jej.

– Jednak…

– To nie pani sprawa.

Sam nie była taka pewna. Upuściła ołówek na stół.

– Proszę jej powiedzieć, że dzwoniłam.

– Tak, tak, jeśli kiedykolwiek się pojawi.

– Dzięki – powiedziała Samanta i odłożyła słuchawkę. Niepokoiła się o Leanne. Dziewczyna nie miała łatwego życia: wychowywała się bez ojca i z matką taką jak Marletta. Sam postanowiła zadzwonić na¬stępnego dnia, jeśli wiadomość nie dotrze do dziewczyny. Potem wysła¬ła krótki e-mail, żeby Leanne wiedziała, że, Sam jej szuka. Na koniec zadzwoniła do swojego ojca, który, jak stwierdziła po raz setny, był świę¬tym człowiekiem. Nie było go w domu, więc zostawiła mu wiadomość.

– Cześć, tato. Mówi Sam. Pewnie wyszedłeś gdzieś z piękną wdo¬wą? Nie rób niczego, czego ja bym nie zrobiła, i zadzwoń do mnie, jak wrócisz. Chcę ci powiedzieć, że Corky spotkała Petera, i że u niego wszystko w porządku. Nie rozmawiałam z nim, ale pomyślałam, że ci o tym powiem. Zadzwbń,jak tylko będziesz zmógł. Kocham cię! – Odło¬żyła słuchawkę i wtedy z dobiegł ją głos Tya.

– Samanto… Twój gliniarz jest w telewizji.

– Mój gliniarz? – zdziwiła się i weszła do salonu, a Ty stał z pilotem w dłoni i patrzył na ekran. Detektyw Rick Bentz. Jakaś reporterka złapa¬ła go przed olbrzymim budynkiem w dzielnicy Garden. Mruczał pod nosem: "Żadnych komentarzy".

– O co chodzi? – spytała Samanta.

– Chyba morderstwo – powiedział Ty, kiedy kamera pokazała reporterkę•

– … więc stało się. Następna zamordowana kobieta. Jeszcze jedna prostytutka. Ciekawe, czy te morderstwa są ze sobą powiązane? Czy mamy do czynienia z seryjnym mordercą, tu w Nowym Orleanie. Na razie na to wygląda.

Rozdział 26

– Bentz ma ostatnio pełne ręce roboty – zauważył Ty i wyłączył tele¬wizor.

– Kryminaliści nie robią sobie wolnych weekendów – powiedziała, zmartwiona tym, co zobaczyła. Wiadomość o seryjnym mordercy brzmia¬ła bardzo poważnie i przypomniała, że oprócz jej spraw, w mieście są jeszcze inne problemy. – Znalazłeś coś? – Wskazała na notatki, zdjęcia i akta rozrzucone na stoliku.

– Niewiele ponad to, co już wiedziałem. – Potarł kark, żeby rozluź¬nić obolałe mięśnie. – Mam listę ludzi, których znała, wiem, co się z ni¬mi działo przez ostatnie dziewięć lat i mam ich adresy.

– Dobry początek. Opowiedz mi o nich.

– Dobra. – Ty usiadł na kanapie. Pochylił się na stolikiem i sięgnął do komputera. Zmrużył oczy, ruszył myszką i powiedział: – Oswald. Wally, ojciec Annie, nadal mieszka w… Kelso, w stanie Waszyngton.

– Wiem, gdzie to jest. To on cię prosił, żebyś zajął się tą sprawą?

– Tak. Dobry stary wujaszek Wally. Zupełnie nie pasował do Estelle. Ona należała do wyższych sfer, a on był robotnikiem i często zmie¬niał pracę. Nigdy nie potrafiłem rozumieć, dlaczego byli razem, a potem zaszła w ciążę z Kentem i pobrali się. Rozwiedli się, gdy dzieci były małe i Estelle znalazła sobie kogoś bardziej odpowiedniego w osobie doktora Faradaya. Wally nie ozenił się drugi raz. Mieszka sam i pracuje przy wycince lasu. – Ty spojrzał na Samantę. – Nie sądzę, żeby był podejrza¬nym, ale nie wykreśliłem go jeszcze. Widziałem dziwniejsze rzeczy.

– Domyślam się. – Samanta okrążyła kanapę i pochyliła się do przodu, patrząc na ekran• komputera przez ramię Tya,…z głową tuż przy jego uchu.

– Estelle nadal mieszka w Houston, w tym samym domu, gdzie umarła Annie. Nigdy się nie przeprowadziła, nie wyszła za mąż, z nikim się nie spotyka. Pracuje jako ochotniczka w kościele i żyje z pieniędzy, które dostała po rozwodzie i z inwestycji. Ciocia Estelle jest bardzo oszczędna. Zamieniła małe pieniądze w sporą fortunkę. Rozmawiałem z nią przez telefon i zgodziła się udzielić mi wywiadu do książki, jeśli przyjadę do niej osobiście. Nie przepada za mną, najwyżej mnie toleruje. Nie chce, żeby mówiono o historii Annie, ale skoro i tak się to stanie, chciałaby przedstawić swoją wersję. – Uśmiechnął się• – Dominująca kobieta. Moim zdaniem, ona uważa, że jak ze mną porozmawia, to przyj¬mę jej wersję wydarzeń i wydrukuję słowo w słowo.

_ Czego, oczywiście, nie zrobisz.

_ Jasne, że nie. Prawdajest prawdą• Możesz ubarwiać ją, jak chcesz, albo wybielać, lecz to zawsze będzie prawda. Estelle umie manipulować ludźmi, ale ze mną nie pójdzie jej tak łatwo. – Zerknął na nią przez ra¬mię. – Ciekawe, co ma do powiedzenia.

Sam przypomniała sobie surową kobietę o lodowatym spojrzeniu, która nie pozwoliła Sam przyjść na pogrzeb córki. Wysoka i zgrabna, z upiętymi w kok blond włosami i jasnoniebieskimi oczami spojrzała zimno na Samantę przy bramie cmentarza.

_ Przykro mi, ale to prywatna uroczy~tość – powiedziała. – Tylko dla rodziny.

_ Chciałam złożyć kondolencje – odpowiedziała Sam ze ściśniętym sercem.

_ Nie uważa pani, żejuż wystarczy? Moja rodzinajest załamana i to pani wina. Gdyby jej pani pomogła… – Zimna twarz Estelle wykrzywiła się, jej usta zadrżały. Łzy napłynęły do oczu i zamrugała gwałtownie. ¬Pani nic nie rozumie… Proszę… lepiej będzie dla wszystkich, jeśli pani odejdzie. – Pobladła pod makijażem i podniosła drżącą rękę• Otarła oczy, ostrożnie, żeby nie rozmazać tuszu. – Nie mam teraz na to siły. – Od¬wróciła się do chudego mężczyzny z rzadkimi brązowymi włosami, któ¬ry stał obok ze smutnym wyrazem twarzy. Sam rozpoznała w nim męża Estelle, Jasona Faradaya, ojczyma Annie. – To zbyt okropne – powie¬działa Estelle, a mężczyzna błagał wzrokiem Sam, żeby odeszła. – Nie chcę tutaj tej kobiety.

_ Cicho. Nie martw się – wyszeptał i objął jej chude ramiona. – Chodź. – Poprowadził Estelle do świeżo wykopanego grobu na wielkim trawniku pełnym tablic i rodzinnych grobowców.

Sam zrozumiała. Kilka tygodni później kartka z wyrazami współczucia, którą im wysłała, wróciła do niej pocztą.

_ Powodzenia w rozmowie z nią – powiedziała teraz i pokręciła głową, żeby odpędzić bolesne wspomnienia. – Nie sądzę, żeby Estelle mia¬ła coś wspólnego ze śmiercią Annie. Wydaje mi się, że to jednak było samobójstwo. Policja wszystko sprawdziła.

_ Nie zapominaj, żeja tam pojechałem jako gliniarz. Odsunęli mnie od sprawy, bo byłem spokrewniony z denatką i dlatego, że głośno mó¬wiłem, że nie podoba mi się sposób prowadzenia śledztwa.

– Nie przekonałeś mnie, że Annie została zamordowana. Przecież policja w Houston jest dobra. – Położyła ręce na oparciu kanapy, a Ty nadal przeglądał strony.

– Zaufaj mi.

– Dobrze.

– Tu zaczynają się interesujące rzeczy – powiedział. – Jason i Estelle rozwiedli się kilka miesięcy po śmierci Annie. Kiedy rozwód się upra¬womocnił, Jason poślubił pielęgniarkę ze swojego biura, sprzedał udziały w grupie, gdzie pracował jako chirurg, i razem z żoną przeniósł się do Cleveland. Tak po prostu. – Ty strzelił palcami. – Ale popatrz na to; w ciągu ostatnich kilku miesięcy był parę razy w Nowym Orleanie. Sio¬stra jego obecnej żony mieszka w Mandevi Ile, po drugiej stronie jeziora, a on przyjeżdżał tu na jakieś konferencje.

– Chwileczkę. To nie ma sensu. Uważasz, że mordercy uszło na su¬cho zabójstwo i teraz, kilka lat później, dzwoni do mnie i chce to wszystko na nowo rozgrzebać? Dlaczego? Nie ma żadnych skrupułów. Kimkol¬wiek jest ten John, wini mnie za śmierć Annie. Jeśli ją zabił, dlaczego uważa, że to moja wina? Czemu nie zostawi tego w spokoju, żeby wszy¬scy myśleli, że popełniła samobójstwo? Po co w tym teraz miesza? To me ma sensu.

Ty podniósł wzrok.

– Nie mamy do czynienia ze zdrowym człowiekiem. Facet, który do ciebie dzwoni, majakąś obsesję na punkcie grzechu i pokuty. Nie wiem dlaczego zadzwonił i przypomniał tragedię Annie właśnie teraz. Może usłyszał cię w radiu albo coś wydarzyło się w jego życiu osobistym.

Nadal mu nie wierzyła, ale słuchała dalej.

– Dobra, załóżmy, że zabił ją Jason Faraday.

– To jedna z możliwości. Szybko rozstał się z Estelle i po rozwodzie zostawił jej właściwie wszystko. Zebrał się i zwiał. Zaczął nowe życie, ale ma tu jeszcze jakieś sprawy.

– Kto jeszcze? – Sam zaczęła obskubywać suche liście palmy.

– Brat Annie, Kent, był z nią bardzo związany. Razem przeszli przez rozwód rodziców i powtórne małżeństwo matki. Po śmierci Annie, Kent był załamany. Nie pracował, nie uczył się i cierpiał na jakąś depresję. W tym czasie rozpadało się małżet'1stwo matki. Zostałjedynym mężczy¬zną w rodzinie i wylądował w prywatnym szpitalu psychiatrycznym w po¬łudniowej Kalifornii. Szpital Miłosierdzia Matki Boskiej.

– Katolicki szpital dla dzieci bogatych rodziców? – zapytała.

– Dla młodych ludzi z problemami.

– Prowadzony przez kościół katolicki?

– Estelle jest bardzo religijna i tak wychowała dzieci. – Rzucił jej spojrzenie. – To żaden grzech.

_ Wiem. Zgadnij, jak mnie wychowano? – powiedziała i przeszła do kuchni, żeby wyrzucić suche liście do kosza.

_ Nie muszę zgadywać. Mam to wszystko w notatkach.

_ Prawda. Wiesz, Ty, powinnam być na ciebie zła. To się chyba na¬zywa naruszenie prywatności. – Otrzepała ręce i wróciła do salonu. Znowu oparła się o tył kanapy.

Ty uśmiechnął się, wcale nie zbity z tropu.

_ Więc jestem draniem, co mogę więcej powiedzieć? _ Niepoprawnym, upartym i nieznośnym.

– Lubisz takich.

– Chciałbyś.

_ Pewnie _ przyznał, rzucając jej gorące spojrzenie. Poczuła ucisk w gardle. Wszystko działo się za szybko. Jej życie przewróciło się do góry nogami. Potrzebowała oddechu, czasu do namysłu, żeby się zasta¬nowić, dlaczego jakiś chory człowiekjąprześladuje. Nie była to najlep¬sza pora do wiązania się z kimkolwiek, a jednak…

Odchrząknęła i podniosła jakiś paproch z poduszki.

_ Mówiłeś o członkach rodziny Annie… – przypomniała mu.

_ Przyszło mi coś na myśl – powiedział i odwrócił głowę, żeby spoj¬rzeć jej w twarz. – Skoro jesteś znaną i sławną panią psycholog, może dowiesz się w szpitalu o Kenta i tę depresję•

_ Jestem psychologiem, nie psychiatrą, a to duża różnica. _ To szpital psychiatryczny, więc potraktują cię poważnie,.

_ Myślę, że lekarze z tego szpitala uważają mnie za "rozrywkową terapeutkę". Mało poważne określenie.

_ Mieszkałaś w pobliżu?

_ Tak _ przyznała. – Wiem, że jedna z koleżanek ze studiów tam pracuJe.

– Więc masz znajomości.

_ Akta pacjentów są tajne.

_ Nie proszę, żebyś robiła coś nielegalnego – powiedział, ale ton jego głosu sugerował co innego. – Może uda ci się dowiedzieć czegoś o Kencie.

_ Po to, żebyś mógł to zamieścić w książce? To gorzej niż nielegalne. Nieetyczne i niemoralne.

_ Nie wykorzystam niczego, czego się dowiesz.

_ Jasne, pewnie. Słuchaj, zadzwonię do koleżanki, ale to wszystko.

– Oczywiście.

– Opowiadaj dalej o rodzinie Annie. Gdzie jest teraz ten Kent… poczekaj… jest tutaj, prawda? – zgadła. -Inaczej nie byłbyś taki zainte¬resowany. Jest w Nowym Orleanie.

– Blisko. Baton Rouge. W końcu skończył akademię Ali Saints. Ma dyplom z nauk humanistycznych. W czasie studiów pracował na pół etatu i przez cały czas pomagała mu matka.

– Ożenił się?

– Nie. Zmienia dziewczyny jak rękawiczki. Z ostatnią zerwał pod koniec maja, ale chyba znowu kogoś ma. Wygląda na takiego, który za¬wsze ma jakąś kobietę.