– A praca?
– Pracuje na pół etatu w jakieś agencji. Chyba Estelle nadal płaci większość jego rachunków.
– Odrobiłeś pracę domową – powiedziała i poczuła, że jest bardzo zmęczona.
Zaśmiał się.
– Jak się jest dorosłym, to mówi się na to "badania".
Czy Ty mógł mieć rację? Przez tyle lat Samanta wierzyła, że Annie Seger odebrała sobie życie, teraz, jeśli się nie mylił, wszystko wyglądało inaczej i koszmary z przeszłości wraz z poczuciem odpowiedzialności za jej śmierć, o którym tak bardzo chciała zapomnieć, obudziły się na nowo.
Obeszła kanapę, przesuwając rękę po oparciu.
– Sądzisz, że za jej śmierć odpowiada ktoś z rodziny? Ojciec, ojczym albo brat?.
– Nie ograniczam podejrzanych do rodziny. Ale jestem pewien, że to był ktoś, kogo znała. Może jej chłopak. Ryan Zimmerman mieszka w White Castle, na północy Missisipi. Przerwał naukę, takjak Kent. Przez jakiś czas ćpał. Po leczeniu odwykowym wrócił do szkoły i skończył Uniwersytet Loyola. Przeniósł się tam z Teksasu.
– Rozmawiałeś z nim?
– Jeszcze nie. Myślałem, że zacznę od mniej ważnych osób i dowiem się od nich czegoś o najbliższych Annie, żeby było mi łatwiej. Poznam ich lepiej… ale teraz nie jestem pewien.
– Z powodu tych telefonów do mnie?
– Tak. – Był zły na siebie. Nerwowo przeczesał palcami włosy. _ Martwię się, że jakoś przeze mnie to wszystko się zaczęło.
– Może nie. Nie ma co się nad tym zastanawiać. Opowiędz mi o Ry¬anie. Co z jego życiem osobistym?
Ty sprawdził w komputerze; aJe Sam wiedziała, że zna wszystkie'i informacje na pamięć.
_ Ryan ożenił się w ubiegłym roku… ale rozstał się z żoną dwa mie¬siące temu. To dziewczyna, którą poznał w szkole. Chce rozwodu, ale on się sprzeciwia. – Popatrzył na Sam. – Jest przeciwnikiem rozwodów, bo to niezgodne z jego wiarą•
– Nie mów.
_ Wcale mnie to nie dziwi – oznajmił. – Annie i Kent sąz podobnej rodziny. Poznała Ryana w kościele, a w Teksasie katolicy są mniejszo¬ścią, poza Meksykanami.
_ Więc Ryan wziął ślub w kościele katolickim i niecały rok potem jego żona żąda rozwodu? Dlaczego?
_ Pracuję nad tym. Może dlatego, że on nie jest ambitny. Ma dy¬plom nauczyciela, ale pracuje jako kierowca ciężarówki. – Ty ruszył mysz¬ką. – Rozmawiałem zjego byłymi dziewczynami, które mówią, że nigdy nie zapomniał o pierwszej miłości.
_ To znaczy o Annie – zgadła Sam i poczuła, że robi jej się zimno.
Usiadła na kanapie.
_ Właśnie. Odbiła go najlepszej przyjaciółce, Priscilli McQueen, z drużyny cheerleaderek.
– Jak w telenoweli. Co się z nią stało?
_ Prissy nadal mieszka w Houston. Ma męża i dziecko. Mąż pracuje w firmie naftowej.
_ Masz to wszystko w komputerze? – zapytała i przysunęła się bliżej.
– I na dyskietce.
_ Dobrze, postaram się to zrozumieć. Myślisz, że Ryan nie był ojcem dziecka Annie, i że wykazały to badania krwi?
– Tak.
_ Więc kto? – Sam przycupnęła w rogu sofy i przekręciła się tak, żeby położyć bose stopy na jego udzie.
_ Tu właśnie jest haczyk. Ponieważ nie ma wyników badań DNA, to mógł być każdy inny facet z jej życia. Dziecko miało RH plus, a An¬nie minus. Ojciec powinien mieć wskaźnik dodatni, a Ryan Zimmerman ma ujemny. Ojciec Annie, jej brat i ojczym – wszyscy mają plusa, tak jak dziecko. Sprawdziłem – mam kolegę w policji w Houston, który zdo¬był dane ze szpitala. Ryan nie mógł być ojcem dziecka.
_ Rozumiem. – Sam podkuliła palce i dotknęła spodni Tya. – Mój brat i ja też jesteśmy dodatni, po ojcu. Mama miała RH minus i brała szczepionki po urodzeniu Petera i po mnie, żeby nie mieć problemów z kolejną ciążą•.
_ Ale to nie ogranicza liczby podejrzanych – powiedział Ty i złapał ją za palce. – Większość ludzi ma czynnik dodatni.
Sasquatch podszedł do nich i Sam pochyliła się, żeby podrapać go za uszami. Cały czas zastanawiała się nad spójnością teorii Tya.
– Ciekawe, czy John jest dodatni, czy ujemny i jaką ma grupę krwi?
Czy policja ma takie informacje?
– Już to sprawdzam. Nie powiedzą mi otwarcie, ale szukam przez przyjaciela, tego faceta, z którym widziałaś mnie wczoraj w nocy.
– On zdobędzie dla ciebie te informacje?
– Liczę na to.:- Wyłączył komputer. – Jadę do Houston na rozmowę z Estelle. – Spojrzał na nią. – Chcesz jechać ze mną?
– Lepiej nie. – Sam przypomniała sobie sztywną, zrozpaczoną mat¬kę Annie. – Dowiesz się więcej, jeśli będziesz sarn.
– Przydałoby mi się towarzystwo – powiedział, wziął ją za rękę i przyciągnął do siebie. Potarł nosem o jej policzek. – Moglibyśmy się zabawić.
Propozycja była kusząca.
– Nie wątpię, ale mam tu coś do zrobienia.
– Co? – Objął ją.
– Po pierwsze, muszę się wyspać, bo ktoś mi cały czas przeszkadza.
– Skarżysz się? – Poczuła na skórze jego ciepłe usta i zrobiło jej się gorąco, jak zawsze, kiedy jej dotykał.
– Narzekać? Ja? – Zrobiła niewinną minę. – Nigdy, ale muszę coś załatwić. Ty pracuj nad swoją koncepcją, a ja dowiem się innych rzeczy. – Chodzi ci o Johna? – Uśmiech zniknął zjego twarzy i ramię, któ¬rym ją obejmował zesztywniało.
– Na początek, skąd zna numer drugiej linii? Dzwonił po programie. Pierwsza linia, ta, która jest w książce, była wolna, a on wykręcił dwójkę.
Ty zacisnął szczęki.
– Myślisz, że to ktoś z rozgłośni?
– Nie wiem, ale to możliwe.
– Powiedziałaś policji?
– Jeszcze nie. Nie wspominałam o tym wczoraj w nocy, bo nie chcę spłoszyć tego kogoś.
– Mógłby się dowiedzieć.
– Ani Tiny, ani Melanie nie mogli dzwonić.
– Ale mogli komuś pomóc.
Pokręciła głową.
– Możliwe… ale nie wiem, dlaczego mieliby to robić. Bardziej praw¬dopodobne, że to George Hannah albo ktoś, kto bezpośrednio skorzy¬stałby na większej słuchalności. Melanie chciałaby zająć moje miejsce, mimo że się do tego nie przyznaje. Zawsze miała nadzieję, że odejdę i ona wejdzie za mnie… ale to troel.lę naciągane. Tiny podkochuje się we mnie. Wiem, że to brzmi zrozumiale, ale tak jest.
– Wierzę ci – powiedział.
– Żadne z nich nie chciałoby mnie skrzywdzić. Jesteśmy sobie bliscy. Myślę, że ktoś w rozgłośni nieświadomie podał numer znajomemu lub przyjacielowi.
– Albo specjalnie – dodał Ty i zacisnął usta. – Istnieje duża możli¬wość, że ten John to ktoś, kto z tobą pracuje. – Przytulił ją czule, ale wzrok miał poważny. – Jeśli ten sukinsyn ma jakieś powiązania ze sta¬cją, zaufaj mi – dopadniemy go.
Rozdział 27
– Spójrz na jej szyję – mówił Montoya, kiedy ukucnęli koło ofiary w dusznym pokoju hotelowym. Sprawca ułożył ją w pozycji takiej, jak poprzednie kobiety, z rękami złożonymi jak do modlitwy i rozsunię¬tymi nogami. – Takie same ślady jak u poprzednich, ale zobacz to – po¬kazał znak na gardle. – Coś innego, jakby coś było na łańcuszku, jakieś zakończenie… Widzisz… może medalion, amulet albo krzyżyk. Wyglą¬da tak, jakby zadusił jąjej naszyjnikiem.
– Albo swoim – powiedział Bentz i poczuł skurcz w brzuchu. – Przynosi swoją specjalną pętlę.
– I zabiera trofeum. Widziszjej lewe ucho? Kolczyki. Jednego brakuje.
– Czy radio było włączone?
– Tak, na WSLJ.
Bentz zerknął na nocną szafkę i zobaczył studolarowy banknot z za¬czernionymi oczami. Znak psychopaty. Co oznaczał? Dlaczego oślepił Bena Franklina? Po to, żeby nie widział? Żeby nie rozpoznał sprawcy?
– Kiedy zginęła?
– Około północy. Lekarz już jedzie i wtedy dowiemy się więcej.
Montoya mlasnął językiem.
– Jest młodsza niż tamte.
Młodsza od Kristi, pomyślał Bentz i zacisnął zęby. Martwa dziew¬czyna, prostytutka czy nie, była czyimś dzieckiem, przyjaciółką, siostrą, a może nawet matką. Zabolały go szczęki. Co za drań mógł to zrobić?
– Dziewczyna jest miejscowa i była już kilka razy zatrzymywana. ¬Montoya podał mu jej dokumenty. – Spójrz na to… – przez plastikowe opakowanie widać było prawo jazdy, ubezpieczenie i kilka zdjęć. Obok zobaczył starą wizytówkę.
– O to chodzi?
Na kartce był znak WSLJ i nazwisko Samanty Leeds, znanej jako doktor Sam.
– Cholera – powiedział Bentz i popatrzył jeszcze raz na ciało na łóż¬ku. Ekipa śledcza przeszukiwała pokój, a fotograf pstrykał zdjęcia.
– Byłeś taki pewien, że jest związek… i chyba miałeś rację – po¬wiedział Montoya. – Ta dziewczyna znała panią psycholog.
To nie była dobra wiadomość. Bentz miał swoją teorię, ale nie był jej pewien. Nie opuszczała go jedna myśl; może morderca nie wybierał ofiar przypadkowo? Rozkręcał się, zabijał coraz częściej i zbliżał się do głów¬nego celu… a jeżeli miał zamiar zamordować Samantę Leeds?
Zwykle tego typu sprawy wyglądały inaczej, ale ta różniła się od wszystkich. Facet dawał znaki pol icj i i gazetom. Może szukał sławy? To nie był zwykły wariat. Bentz spojrzał na ślady na szyi ofiary i przyszło mu do głowy, że jest coś dziwnego w odległościach pomiędzy ranami, coś, co powinno dać mu do myślenia.
– Powiedziałeś, że recepcjonistka widziała mordercę?
– Tak. – Montoya odsunął się i zrobił miejsce fotografowi. Zajrzał do notesu. – Nazywa się Lucretia Jones i pracuje tu od dziewięciu mie¬sięcy. Złożyła już pierwsze zeznanie. Poprosiłem, żeby zaczekała, bo pomyślałem, że będziesz chciał z nią porozmawiać.
Bentz skinął głową.
– Coś jeszcze?
– Mamy jeszcze meldunek. Podpisał się jako John Fathers.
– Podał adres?
– Houston.
Bentz spojrzał na Montoyę.
– Czy ktoś to sprawdził?
– Fałszywy. Ulica, na której mieszkała Annie Seger, ale nie ma takiegó numeru. – Spojrzenia detektywów spotkały się. Wyszli na kory¬tarz, gdzie stało już kilku gapiów. – Ten adres świadczy o tym, że spra¬wy się łączą.
Bentz wcale nie był zadowolony, że miał rację.
– Czy John Fathers pokazał prawo jazdy albo inny dokument?
– Nie. Zapłacił gotówką. Sto dolarów za pokój wart czterdzieści dziewięć. Nie miał bagażu, ale w takim hotelu to nikogo nie dziwi. Czę¬sto tak jest, że facet podrywa dziwkę i wynajmują pokój. Nikt o nic nie pyta. – Zatrzymali się przed windą i Montoya nacisnął guzik.
– Ta dziewczyna czeka w biurze? – spytał Bentz. – Chodźmy zoba¬czyć, co ma do powiedzenia.
Drzwi windy otworzyły się i weszWclo małej kabiny, która zwiozła ich do obskurnego holu. Żyrandol, pamiątka po lepszych czasach, był zakurzony i świeciło się tylko kilka żarówek. Nędzne rośliny przy drzwiach usychały, na podłodze leżał wytarty dywan, a w kącie stał po¬rzucony odkurzacz. Hotel, który był ładny osiemdziesiąt lat temu, teraz wyglądał obskurnie, a recepcja była ciemna, śmierdząca zgnilizną i nieremontowana od wieków.
Za ladą pracowały dwie dziewczyny ubrane w identyczne czarne spódnice i marynarki. Patrzyły na ekrany komputerów, które zupełnie nie pasowały do tego miejsca. Potężny facet, odźwierny albo ochroniarz, popijał kawę w drzwiach prowadzących na zaplecze.
Bentz pokazał odznakę i powiedział, o co mu chodzi. Wyższa dziewczyna wskazała mu przejście za ladą.
_ Lucretia jest tam. Ale już rozmawiała z policją.
_ To zajmie tylko chwilę – zapewnił ją Bentz, kiedy wpuściła ich i poszli krótkim korytarzem do jasno oświetlonego pokoju. Stał tam włą¬czony komputer, na środku stół ze śladami po kawie. Pod ścianą stara kanapa, kuchenka mikrofalowa i lodówka. Na kanapie siedziała przera¬żająco chuda czarnoskóra dziewczyna i sączyła dietetyczną colę• Miała ogromne wytrzeszczone oczy, które wyzierały spod kręconych włosów, spiętych na karku i splecionych w setki cienkich warkoczyków.
Wstała, gdy weszli, a recepcjonistka powiedziała, kim są. Bentz wskazał jej kanapę i usiadł na składanym krześle. Montoya stanął w drzwiach.
_ Pani była w pracy wczoraj w nocy? – zapytał.
– Tak.
_ Zameldowała pani gościa, który wynajął pokój, w którym znaleziono ofiarę?
_ Tak. Oddałamjużjego formularz policji.
Kątem oka Bentz zobaczył, jak Montoya skinął głową i potwierdził, że mająjuż papiery.
_ Przyjrzała się pani dobrze temu mężczyźnie? – pytał Bentz.
– Tak. – Lukretia skinęła głową.
– Co może mi pani o nim powiedzieć?
_ To, co już mówiłam innym. Miał około trzydziestki. Wysoki, dobrze zbudowany, ale nie gruby… silny. Może podnosi ciężary. Biały z ciemnymi włosami, prawie czarnymi. Miał okulary przeciwsłoneczne, bardzo ciemne, dziwnie to wyglądało i… – Wzruszyła chudymi ramio¬nami, na znak, że wiele już w życiu widziała.
– Coś jeszcze?
_ Tak. Miał zadrapaną twarz, jakby ktoś przejechał mu paznokciami po policzku.
_ Pamięta pani coś jeszcze? Jak był ubrany?
– Na czarno: czarna koszulka, dżinsy i skórzana marynarka. Wyda¬ło mi się to dziwne, bo było gorąco, ale miał też te okulary. Dziwnie mi się zrobiło na jego widok.
– Dlaczego?
Rozejrzała się.
– Coś było w nim takiego… mówił tak jakoś… Wyglądał niebez¬piecznie i jednocześnie interesująco. Stał taki wyprostowany, jakby wie¬dział, czego chce. Zdenerwowałam się chyba z powodu tych okularów, ale on się uśmiechnął, takim miłym uśmiechem, szerokim i uspokajają¬cym. – Popatrzyła na puszkę coli.
"W afekcie" отзывы
Отзывы читателей о книге "W afekcie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W afekcie" друзьям в соцсетях.