Dziewczyna miała najwyraźniej wyrzuty sumienia z powodu zabitej kobiety.

– Możesz nam bardzo pomóc, Lucretio – powiedział Bentz, oparł się na łokciu i pochylił do przodu. – Pojedziesz z nami na komisariat i opi¬szesz faceta policyjnemu rysownikowi, który zrobi jego portret. Potem obrobi go komputer, żeby wyglądał jak żywy. To nam bardzo pomoże.

Zamrugała wielkimi oczami. – Oczywiście.

– Dobrze. – Bentz poczuł przypływ adrenaliny. Był coraz bliżej mordercy. Czuł, że jest blisko i miał wielką nadzieję, że powstrzyma go, zanim ten znów zaatakuje.


Estelle Faraday postarzała się. Ostatnie dziewięć lat, żałoba i godziny spędzone na grze w tenisa w gorącym słońcu Teksasu pozbawiły ją energii. Zaprosiła go na wiklinowy fotel na zadaszonej werandzie. U sufitu kręciły się wiatraki, a dwa schodki niżej był basen, który sięgał aż do obrośniętego krzakami płotu. Wokół figurki Maryi Dziewicy z rozłożonymi szeroko ra¬mionami stały szklane donice z petuniami kwitnącymi na biało i różowo. Służąca przyniosła mrożoną herbatę i cytrynowe ciasteczka, a potem znik¬nęła za szklanymi drzwiami w olbrzymim dwupiętrowym domu. Nie ruszy¬li ciasteczek, a lód w szklankach topił się szybko w upale południa.

– Powinieneś zrozumieć – powiedziała do Tya, a diamenty na jej bransoletce zalśniły w słońcu. – Spotykam się z tobą tylko dlatego, żeby cię poprosić o to, żebyś nie pisał książki o mojej córce. – Zmarszczki wokół jej ust pogłębiły się jeszcze bardziej. – Przysporzysz rodzinie więcej bólu i wstydu. Dość się już nacierpieliśmy.

– Myślę, że pora napisać prawdę.

– Daruj sobie, Ty! – Uderzyła dłonią w stół. – Tu nie chodzi o prawdę, dobrze o tym wiesz. Chodzi o pieniądze i o jakąś głupią powieść. Źle powiedziałam – o brudy oparte na faktach. I tak delikatnie się wyra¬żam. Chcesz napisać powieść kryminalną. Ty i ten obleśny agent intere¬sujecie się tylko sensacjami i pomówieniami. Z tragedii własnej rodziny chcesz czerpać zyski, więc nie gadaj mi tu bzdur. Nie przyjechałeś tu po to, żeby służyć prawdzie, tylko żeby nabić sobie kabzę. Jestem pewna, że kryje się za tym Wally. Nigdy nie interesował się córką, kiedy żyła. Musiałam ciągać go po sądach za marne alimenty. Wally zrobi wszystko, żeby zdobyć forsę.

– Skoro tak mówisz…

– Oboje to wiemy.

Ty nie miał zamiaru dać się wyprowadzić z równowagi. Wiedział, że ta rozmowa nie będzie łatwa.

– Myślałem, że chcesz się dowiedzieć, co naprawdę stało się Annie i jej dziecku – twojemu wnukowi.

Cień przemknął w oczach Estelle i odwróciła wzrok. Popatrzyła na spokojną powierzchnię basenu.

– To nie ma znaczenia – powiedziała chrapliwym szeptem. – Nie ma ich już.

– Myślę, że Annie została zamordowana.

– O Boże. – Pokręciła głową. – Mówili o tym, ale to bzdura. Prawda jest taka, że Annie nie wiedziała, co robić i bała się mi zaufać. – Głos się jej załamał i broda lekko zadrżała. – Muszę żyć z myślą, że moja córka zwróci¬ła się do kogoś innego, do psychologa z radia, kobiety bez dyplomu…

Estelle zacisnęła pięść.

– Zadzwoniła do tej… prezenterki radiowej, zamiast zwierzyć się mnie.

– Wiem, że ci ciężko.

– Ciężko? – Spojrzała mu w twarz i wbiła w niego wilgotne, pełne nienawiści oczy. – Nie jest mi ciężko. Ciężko jest przejść przez rozwód i być odrzuconym przez kościół i rodzinę. Ciężko jest patrzeć, jak od¬chodzą rodzice, i trudno jest znieść myśl, że ojciec zaniedbuje dziecko. Samobójstwo Annie to było coś gorszego. Przeszłam piekło.

– A jeśli została zamordowana, nie chcesz, żeby złapano jej mor¬dercę i oddano w ręce sprawiedliwości?

– Nie została zamordowana.

– Mam dowody…

– Słyszałam już te teorie o trawie i ziemi na dywanie i o sekatorze i… i… ranach najej rękach. To nic nie znaczy. Nic! Proszę, Ty, na litość boską, nie rób tego. Nie skazuj rodziny na ponowne cierpienia. – Wyda¬ła mu się nagle jeszcze starsza, mimo starannego makijażu i drogiego stroju do gry w tenisa. Przez chwilę Ty miał wątpliwości, czy postępuje słusznie.

– Kto był ojcem dziecka Annie?

– Nie wiem. – Wydęła usta. – Chyba ten okropny chłopak, z którym się spotykała. Ten ćpun. – Dwie małe zmarszczki pojawiły się między jej brwiami. – Nie wiem.

– Wiesz.

– Powiedziałam ci już, że moja córka nic mi nie powiedziała. Może… może powiedziała tej kobiecie z radia.

– Nieprawda. Ty dobrze wiesz. Czy to był twój mąż? Estelle pobladła i nie mogła złapać tchu.

– Nie…

– Twój syn?

– Zwariowałeś? To mój dom. Nie masz prawa!

– Spotykała się z kimś innym?

– Ostrzegam cię. Jeśli sądzisz, że uda ci się szkalować imię mojej córki, pisać o jej złej reputacji i zniszczyć to, co zostało z godności na¬szej rodziny, pożałujesz.

– Chcę tylko poznać prawdę.

– W cale nie. Chcesz przekręcać fakty, żeby sprzedać książkę. – Drżała z oburzenia. – Bardzo szlachetnie z twojej strony.

– Jason rozwiódł się z tobą i się wyprowadził. Kent załamał się psy¬chicznie i skończył w szpitalu psychiatrycznym. Ryan wpadł w narkoty¬ki i depresję.

– Takie brudne szczegóły nadają się do byle jakiej książki lub serialu.

Niepotrzebnie z tobą rozmawiałam, nie powinnam cię wpuszczać do mo¬jego domu – powiedziała, ajej głos drżał z emocji. – Nie rozumiesz? An¬nie nie żyje… moje dziecko jest martwe. Nic tego nie zmieni. Nie oddasz mordercy w ręce sprawiedliwości, no, nie. Narazisz tylko naszą rodzinę na ból i cierpienie. Daruj sobie te wspaniałomyślne wyjaśnienia, bo ani trochę ci nie wierzę. – Opanowała się i pochyliła do przodu, z łokciami opartymi o szklany blat stołu. – Jeż~li dalej będziesz powadził to… polo¬wanie na czarownice, skol1czysz w sądzie. Na obronę będziesz potrzebo¬wał fortuny, której, jak sądzę, nie masz. Żaden wydawca nie zainteresuje się twoim pomysłem ze strachu przed sprawą sądową. Rozmawiałam już z moim prawnikiem i jest gotowy złożyć pozew o zakaz publikacji. Cho¬dzi o naruszenie dóbr osobistych, znieważenie, niesłuszne pomówienie, spowodowanie cierpienia emocjonalnego, narażenie na szkodę i inne rze¬czy, które sprawią, że żaden wydawca przy zdrowych zmysłach nie kupi tych twoich bzdur. Myślę, że lepiej będzie, jak sobie pójdziesz.

Teraz Ty pochylił się do przodu i popatrzył na nią nad nietkniętymi szklankami mrożonej herbaty.

– Możesz mnie straszyć, ile chcesz, Estelle. Możesz rzucać mi w twarz ten prawniczy bełkot i wydać tysiące dolarów na najlepszych prawników w tym kraju, ale to tylko zasłona dymna. Nie wycofam się bez względu na to,jakie skrywasz tajemnice. W śmierci twojej córki coś się nie zgadza i oboje dobrze o tym wiemy. – W stał i spojrzał na nią z góry. Zauważył, że zesztywniała. – Różnica polega na tym, że ja chcę się do¬wiedzieć, co się stało Annie, a ty nie, bo boisz się prawdy. Dlaczego? Co cię tak potwornie przeraża?

– Wynoś się – powiedziała słabo.

– Dowiem się, tak czy inaczej.

– Wynoś się, bo wezwę policję – powtórzyła.

– Nie sądzę, Estelle. Założę się, że nie masz najmniejszej ochoty, żeby policjanci węszyli w tej sprawie. Niestety, za późno, bo bez względu na to, czy ci się to podoba, czy nie, prawda o śmierci Annie wyjdzie na jaw.

– Niech cię piekło pochłonie – powiedziała i wstała.

Uśmiechnął się do niej smutno.

– Coś mi mówi, że właśnie tam wchodzę.

Rozdział 28

– Czy ten mężczyzna jest podobny do tego, który zaczepił panią wczo¬raj w parku? – zapytał Bentz.

Przesunął obrobiony przez komputer portret w stronę dziewczyny. Sonja Tucker siedziała po przeciwnej stronie biurka. Nad ranem złożyła skargę, że późnym wieczorem została zaatakowana przez mężczyznę w przeciwsłonecznych okularach. Kiedy Bentz, po powrocie z St Pierre, dowiedział się o tym, zadzwonił i poprosił, żeby przyszła na komisariat raz jeszcze'. Siedziała naprzeciwko niego zdenerwowana dziewiętnasto¬letnia studentka z uniwersytetu Tulane, która uczęszczała na zajęcia let¬niej szkoły i właściwie miała szczęście, że żyje.

– Możliwe – powiedziała, wzięła portret i przyjrzała mu się uważ¬nie. Wcześniej zeznała, że szła na bal maskowy przebrana za prostytut¬kę. Czekała na tramwaj, kiedy zaczepił ją mężczyzna, złożył jej propo¬zycję i nie przyjął "nie" do wiadomości. Był natarczywy, chciał ją złapać, ale podrapała mu policzek, zrzuciła buty na obcasach i uciekła ile sił w nogach przez park Audubon. Schowała się w krzakach koło zoo i do¬szła do wniosku, że dostała niezłą nauczkę.

Teraz wyglądała na śmiertelnie przerażoną.

– Było ciemno – powiedziała i zagryzła dolną wargę.

– Ale przyjrzała mu się pani?

– Trochę, w świetle latarni, ale miał ciemne okulary, i zarost, i… ~ Patrzyła na portret przez dłuższą chwilę. Rysunek trząsł jej się w ręku. Była śmiertelnie blada. – Podobny do niego – oznajmiła wreszcie, jakby nabrała ostatecznego przekonania.

– Nie wie pani, kto to jest?

– Nie. Nigdy wcześniej go nie widziałam. Myślę, że bym go zapamiętała.

– Dlaczego?

Sonja jeszcze raz spojrzała na rysunek.

– Wiem, że to zabrzmi dziwnie, ale był przystojny… taki… ciemny, trochę zagadkowy. Ale potem… kiedy zaczął mnie ciągnąć, żebym z nim poszła, przestał mi się podobać.

– Poznałaby pani jego głos?

– Może… Nie wiem. – Zdawała się znowu tracić pewność.

Bentz nie dawał za wygraną i nacisnął guzik w magnetofonie, który postawił na szafce. Kilka nagrań z telefonami Johna do Nocnych wy¬znań zarejestrowano na jednej taśmie i po chwili W pokoju rozległ się jego niski głos.

Dziewczyna pokręciła głową i zmarszczyła brwi.

– Nie wiem, być może… Niech pan puści jeszcze raz.

Bentz przewinął taśmę i wcisnął guzik.

Sonja zagryzała w skupieniu usta.

– Brzmi bardzo podobnie. Ale… nie jestem pewna.

Taką samą odpowiedź uzyskał od Lucretii, recepcjonistki z St Pier¬re. Bentz był coraz bardziej sfrustrowany. Portret, który przygotował ry¬sownik, był zbyt ogólny. Przedstawiał białego mężczyznę z ciemnymi włosami, o zadbanej sylwetce – takich mogło być wielu.

– Czy mogłaby pani powiedzieć mi o nim coś jeszcze?

– Nie, było ciemno i wszystko działo się bardzo szybko. Chciałam mu zerwać okulary i wtedy się przestraszył. Może ma jakieś dziwne oczy… Nie wiem – Sonja wzruszyła ramionami. – Chciał mnie pocią¬gnąć w dół ulicy. Kopnęłam go w łydkę, podrapałam i uciekłam. Chyba miałam szczęście?

– Wielkie – powiedział poważnie.Bentz. Sonja odchrząknęła.

– Zabił inną dziewczynę, prawda?

– Tak sądzimy.

– Straszył doktor Sam z radia?

– Tak.

– Boże. Żałuję, że nie mogę bardziej pomóc.

– Już pani pomogła – powiedział i wstał. – Dziękuję.

_ Proszę bardzo. – Podniosła plecak i jeszcze raz rzuciła okiem na biurko Bentza. – Czy to pańska córka? – zapytała i wskazała na podwój¬nąramkę•

– Tak. – Bentz uśmiechnął się. – To stare zdjęcie, zrobione, kiedy szła do szkoły, a to drugie zrobiła po maturze, w ubiegłym roku.

– Jest bardzo ładna – stwierdziła Sonja.

– Podobna do matki.

_ Nie. – Sonja zmarszczyła zadarty, piegowaty nos. – Jest bardzo podobna do pana. – Po chwili już jej nie było. Wyszła z jego biura, stu¬kając sandałami na platformach i pobrzękując plastikowymi bransolet¬kami, z plecakiem zarzuconym najedno ramię. Rzeczywiście miała szcz꬜cie, pomyślał Bentz. Sonja Tucker o włos uniknęła śmierci. Jedna dziewczyna miała szczęście, a druga nie. Porażka z Sonją Tucker spra¬wiła, że potwór zapolował na kogoś innego. Jego ofiarą stała się Leanne Jaquillard. Czy to przypadek, że Leanne była związana z Samantą Leeds? Sonja Tucker pr:?:ysięgła, że nie zna doktor Sam i chociaż słuchała pro¬gramu Nocne wyznania kilka razy, ani razu nie dzwoniła.

Inaczej było z ofiarą.

Leanne i doktor Sam znały się dobrze.

Podrapał się po włosach na karku i planował kolejny ruch. Najpierw trzeba powiadomić opinię publiczną, że grasuje seryjny morderca. Po¬tem muszą śledzić wszystkie telefony do rozgłośni. Teraz, skoro istniał związek między morde"rcą a doktor Sam, musiel i ją chronić. Będą obser¬wować jej dom w dzieó i w nocy i jeszcze raz sprawdzą listę ludzi, któ¬rzy znali doktor Sam i Annie Seger.

Spojrzał ponownie na portret pamięciowy niejakiego Johna Father¬sa. Kwadratowa szczęka, dołek w brodzie, wysokie kości policzkowe, gęste włosy z grzywką i ciemne okulary.

Zadrapanie na lewym policzku.

_ Kim jesteś, draniu? – zapytał, patrząc na rysunek. Pomyślał o m꿬czyznach w życiu Samanty: David Ross, Ty Wheeler, George Hannah ¬wszyscy trzej w dobrej formie fizycznej, z ciemnymi włosami i ostrymi rysami. Grafik komputerowy usunął zarost z twarzy, zdjął mu okulary i dorysował oczy. Zmienił fryzurę, ale nadal portret był kiepski.

– Kim jest kobieta, która podaje się za Annie? – mruknął Bentz. Portret z zakrytymi oczami działał mu na nerwy. Co takiego było w ciemnych okularach i pomazanych na czarno oczach na banknotach studolarowych? A ten dziwny ślad na szyjach ofiar? O co mu chodziło z tym gadaniem o grzechu i odkupieniu?