Żałować za grzechy?
Zapłacić za nie? Jakie grzechy?
Ten facet chciał ją przestraszyć. Chyba o to mu właśnie chodziło.
_ Chodź, stary – zawołała kota. – Idziemy na górę. – To była jej pierwsza noc po powrocie i żaden świr jej nie popsuje.
Rozdział 2
– Moi zdaniem ona udaje – wyszeptała Melba do tine'go i mrugnęła do Sam przyjaźnie, kiedy ta przechodziła koło biurka recepcjonistki w biurze WSLJ przy ulicy Decatur. Szczupła jak osa, z włosami koloru kawy, nieskazitelną cerą i pięknym uśmiechem, który szybko zmieniał się w grymas złości i niezadowolenia, kiedy ktoś próbował ją zignorować, Melba broniła drzwi WSLJ jak wyszkolony rottweiler. Tuż za nią wisiała szklana gablota oświetlona delikatnym światłem, pełna zdjęć znanych ludzi i nagród dla stacji radiowej. Była tam też laleczka voodoo i mały wypchany aligator – pamiątki przypominające wszyst¬kim gościom, że znajdują się w samym centrum Nowego Orleanu.
Sam przewróciła oczami.
– Masz rację• Założyłam to – postukała w gips gumową końcówką kuli – żeby nie musieć pracować i wzbudzić współczucie. Właśnie tak. I dlatego co kilka godzin łykam środki przeciwbólowe. Uwielbiam tak się umartwiać.
– Psychologiczny bełkot – stwierdziła Melba.
– Co mogę powiedzieć? To mój zawód. – Powoli się odprężała.
Dobrze było wrócić do pracy. Po prawie nieprzespanej nocy obudziła się o poranku i postanowiła, że nie będzie się bała. Sprawdziła, czy nie ma śladów w ogrodzie i niczego nie znalazła. Potem jeszcze raz przyj¬rzała się zniszczonej fotografii. Odsłuchała ponownie złowieszcze na¬granie i postanowiła nie dać się zastraszyć. '
Melba oparła brodę ria dłoni, a jej niezliczone bransoletki zadzwoni¬ły i zamigotały w słońcu.
– Wiesz, mam swoją teorię na temat psycho-doktorków… chciałam' powiedzieć… psychologów.
– Powiedz jaką – zachęciła ją Sam.
– Uważam, że wszyscy bierzecie się do tego, bo macie jakiś poważny defekt psychiczny. Większość znanych mi psychologów ma nierÓw¬no pod sufitem. Ci, którzy pracują w radiu, są najgorsi. Kto chciałby siedzieć całą noc w tym cholernym studiu i słuchać o problemach in¬nych ludzi, skoro i tak wiadomo, że nie można im pomóc? Dzwonią do ciebie dlatego, że są samotni.
– Albo napaleni – dodał Tiny, przechodząc koło recepcji. Rzucił na. biurko Melby kopertę• Z ukrytych głośników sączył się cicho jazz.
– Jasne. Zboczeńcy podniecają się, dzwqniąc do doktor Sam na 1-800 – psychiczny ratunek. Nocna pomoc psychiatryczna dla Nowego Orleanu. Wyspowiadaj się i bądź uzdrowiony.
Sam gwałtownie pokręciła głową. Poczuła, jak uśmiech znika jej z twarzy.
– Co powiedziałaś?
– Podniecają się…
– Nie, to o spowiadaniu się?
– Tak to właśnie jest – powiedziała Melba,' kiedy zadzwonił tele¬fon. – Jesteś jak ksiądz, kaznodzieja lub ktoś w tym rodzaju. A to miej¬sce zamienia się w konfesjonał. Spójrz na samą nazwę, kochana. Nocne wyznania. Czy trzeba dodawać coś jeszcze? – Nacisnęła guzik i popa¬trzyła na swoje błyszczące różowe paznokcie. – WSLJ, Nowy Orlean, stolica jazzu i pogadanek na antenie. W czym mogę pomóc?
– Nie zwracaj na nią uwagi – powiedział Tiny. – Wiesz, że zawsze się czepia, ale tak naprawdę cię kocha.
– Miło wiedzieć – mruknęła Sam, ale słowa Melby zastanowiły ją.
Może była po prostu przewrażliwiona i doszukiwała się ukrytych znaczeń. Była niewyspana, bolała ją noga i nie mogła przestać myśleć o nagranej na sekretarce wiadomości i o zniszczonym zdjęciu, a na dodatek dzień zaczął się nerwowo. Najpierw problemy z policją w Cambrai; rozmawia¬ła z policjantem przez telefon, potem czekała, aż do niej przyjedzie. Za¬pewnił ją, że będą częściej patrolować okolicę, zabrał kasetę, kopertę i zdję¬cie. Potem, nadal spięta, zadzwoniła do banku i upewniła się, że dostali wiadomość o zagubionych w Meksyku kartach kredytowych. Następnie pojechała wyrobić nowe prawo jazdy i do ślusarza, który miał wymienić wszystkie zamki w domu i dorobić nowe kluczyki do samochodu. Na ko¬niec wstąpiła do firmy ubezpieczeniowej po nową kartę i spędziła tam prawie godzinę, stojąc w kolejce. Brakowało jej jeszcze optycznych oku¬larów przeciwsłonecznych, ale to miała załatwić na końcu. Na razie wy¬starcząjej szkła kontaktowe i zwykłe okulary.
– Przekażę wiadomość panu Hannah – powiedziała Melba, odłoży¬ła słuchawkę i zanotowała coś na kartce. – Nie rozumiem, dlaczego nie mamy poczty głosowej. Zupełnie jak w średniowieczu. – Spojrzała na Tiny'ego. – Geniuszu komputerowy, nie mógłbyś nam tego załatwić?
– Pracuję nad tym, ale nasz cholerny budżet…
– Tak, tak, zawsze chodzi o pieniądze, słuchalność i udziały na rynku. – Przewróciła wymownie oczami. – Z przykrościąmuszę przyznać ¬. zwróciła się do Sam – że ilość listów od wielbicieli świadczy o tym, że im ciebie brakowało.
– Zadziwiające.
Zadzwonił telefon i odwrócił uwagę Melby. Tiny odprowadził Sam cen¬tralnym korytarzem, nazywanym pieszczotliwie "aortą". Stacja radiowa przy¬pominała króliczą norę, pełną labiryntów, przejść połączonych ze sobą, będą¬cych efektem remontów budynku, w którym mieściło się WSLJ ijego siostrzane stacje. Pakamery i schody przerobiono na biura i sale konferencyjne.
– Sprawdź swoją pocztę elektroniczną – poradził jej Tiny i zatrzymał się przy wejściu do swojego biura, przerobionego z małego pomieszczenia, które kiedyś było ciemnym schowkiem wciśniętym pomiędzy inne po¬koje biurowe. W środku stał fotel, blat, a na nim przenośny komputer. Jedyną ozdobą był ogromny podziurawiony plakat z aligatorem, który, jak sądziła Sam, służył Tiny'emu do wbijania rzutek. Nikt w całej stacji nie odkrył, gdzie Tiny chowa swoje zabawki.
Tiny chyba zawsze najlepiej wiedział, co dzieje się w stacji. Studio¬wał zaocznie łączność na Uniwersytecie Loyola i odpowiadał za sieć w radiu. Znał wszystkie komputerowe kruczki. Zdaniem Sam był nie¬ocenionym pracownikiem, ale pochodził jakby z innego świata. Był ty¬powym maniakiem komputerowym, któremu przydałby się korekcyjny aparat na zęby i płyn przeciw pryszczom, ale pracował ciężko'i chyba trochę się w niej podkochiwał. Sam udawała, że nic o tym nie wie.
– Mam dużo wiadomości? – zapytała, a chłopak wyraźnie się roz¬promienił.
– Setki i wszystkie na jeden temat; słuchacze domagają się, żebyś wróciła.
– Czytasz moje listy? – zapytała. Zaczerwienił się po czubki uszu.
– Niektóre przyszły na adres stacji, ale były głównie o tobie. Pytali kiedy wracasz, a ja… no… nie czytałem żadnych prywatnych wiadomości.
Jasne, pomyślała z niedowierzaniem, ale zanim zdążyła go o to za¬pytać, usłyszała głęboki głos szefowej programu:
– A, wróciła córka marnotrawna! – zagrzmiała Eleanor.
Wysoka Murzynka, której do przytrzymywania papierów na biurku słu¬żyły mosiężne kule golfowe – podeszła do nich i uśmiechnęła się, demon¬strując złoty ząb trzonowy. – Och, pokaż się… – Rzuciła okiem na gips na nodze Sam. – Bardzo zgrabny. Jeszcze takiego nie widziałam. No chodź, pokuśtykaj do biura, bo musimy pogadać. – Ruszyła przodem głównym korytarzem i skręciła w prawo na tył budynku. Po drugiej stronie było oszklo¬ne studio, gdzie Gator Brown słuchał przebojów jazzowych, które zamie¬rzał puścić na swojej zmianie. Na łysą czaszkę miał założone słuchawki, a gdy zobaczył Sam, uśmiechnął się i uniósł piegowatą rękę, nie przerywa¬jąc ani na chwilę cichego trąjkotania, a po chwili puścił następną płytę•
– No dobra, opowiadaj – powiedziała Eleanor i wskazała Sam krze¬sło wciśnięte pomiędzy szatki pełne segregatorów, płyt, taśm i książek. ¬Jak długo musisz to nosić? – Sam usiadła za zawalonym biurkiem.
– Jeszcze niecały tydzień, mam nadzieję. To tylko zwichnięcie. Nic nie złamałam i mogę nadal pracować.
– Dobrze, bo chcę cię z powrotem w tej budzie. Słuchacze domaga¬jąsię ciebie, Sam, a WNAB coraz agresywniej walczy o odbiorców. Przesunęli Trish LaBelle z siódmej na dziewiątą, żeby nadawać o podobnej porze. Zastanawiam się, czy nie przesunąć twojej audycji o godzinę, ale Gator odgraża się, że przestaną go słuchać, bo jego jazz trzeba puszczać późno w nocy. Wolałby, żebyś zaczynała o dwunastej. – Sięgnęła do górnej szuflady i wyjęła fiolkę z lekarstwem. – A mój mąż nie może zro¬zumieć, dlaczego mam wysokie ciśnienie.
Sam nie pojmowała o co chodzi w tej walce z konkurencją.
_ WNAB nadają na AM, a my na FM. To zupełnie inny format, inni ludzie, inni odbiorcy – powiedziała, wzruszając ramionami.
_ Wcale nie. – Eleanor spoważniała. Połknęła dwie tabletki. – Słu¬chaj, wszyscy ciężko pracowaliśmy, żeby nasza stacja była najlepsza i te¬raz nie chcemy stracić słuchaczy. Nie odmawiam ci prawa do urlopu, ale muszę myśleć praktycznie. Nie mogę dopuścić, żeby WNAB, lub kto¬kolwiek inny, wpłynął na nasze notowania. – Posłała Sam wymuszony uśmiech i wtedy zadzwonił telefon.
_ Mówi Eleanor… tak… Wiem. – Odchyliła się do tyłu na krześle i zaczęła szukać czegoś w stosie teczek leżących na szafce. – Dobrze, niech sprawdzę. Rozmawiałeś z działem sprzedaży? – Głos miała szorst¬ki. – Rozumiem… pracujemy nad tym. Co? Tak. Samanta wróciła, więc nocny program będzie… Dobrze. Daj mi minutę. – Odwróciła się do biurka, wolną ręką chwyciła mysz komputerową i oczami dała Sam znak, że skończyły rozmowę. – Słuchaj, George, nie martw się• Powiedziałam, że się tym zajmę.
Samanta kuśtykając, wyszła z pokoju i już na korytarzu dobiegł ją głos Eleanor:
_ Coś wymyślę. Tak, niedługo. Na litość boską, nie wariuj. Uspokój się. Rozumiem.
Sam ruszyła korytarzem ZaJrzała przez szybę i zobaczyła Gatora pochylonego nad mikrofonem, gadającego do magnetofonu, jakby mó¬wił na żywo do słuchaczy. Potem włączy tę taśmę do swojego programu.
Na antenie jego głos brzmiał delikatnie, zachęcająco, jak głos chłopaka z sąsiedztwa. W bezpośrednich kontaktach był o wiele bardziej energicz¬ny i ruchliwy. Sam pomachała mu i Gator skinął jej głową. Minęła kilka studiów nagrań, pokój producenta, bibliotekę i w końcu dotarła do biu¬ra, które dzieliła z kilkoma innymi prowadzącymi. Poczta zaadresowa¬na do niej leżała w osobnej przegródce. Przypomniała sobie o nieprzyjemnym liście, który dostała wcześniej, i ostrożnie sortowała koperty.
Pomyślała, że niepotrzebnie się boi, tu nic jej Aie grozi. Otwierała kolej¬ne koperty i przeglądała listy.
Nie znalazła niczego podejrzanego.
Dostała zaproszenia do wygłószenia kilku odczytów, prośby o pracę na rzecz instytucji charytatywnych, życzenia od słuchaczy, którzy do¬wiedzieli się, że miała wypadek, reklamówki, oferty kart kredytowych… nic nadzwyczajnego. Postanowiła, że nie powie nikomu w stacji o liście od wariata, ale jeszcze raz porozmawia z policją. Zarówno list, jak i wia¬domość na sekretarce były tylko głupim kawałem, niczym więcej. Jakiś nienormalny facet bawił się jej kosztem.
Więc czyje kroki słyszała na werandzie? Jak wyjaśnić zachowanie Charona?
Dlaczego wczoraj w nocy czuła się tak dziwnie? Jakby czyjeś niewi¬doczne oczy obserwowały każdy jej ruch?
Zacisnęła zęby i przypomniała sobie po raz setny, że miała się nie przejmować głupimi złośliwymi dowcipami. W przeszłości miała do czynienia ze świrami. Gdy tylko zmieni zamki, naprawi zepsuty alarm i upewni się, że policja z Cambrai dotrzyma słowa i zwiększy liczbę patroli w okolicy, będzie bezpieczna.
Czy aby na pewno?
Kilka godzin później, kiedy większość pracowników poszła już do domu, Sam wyrzucała śmieci do kosza, kiedy usłyszała stukanie wyso¬kich obcasów. Do pokoju wpadła Melanie. Miała potargane przez wiatr włosy, a policzki czerwone od upału.
– Witaj. – Melanie uśmiechnęła się szeroko. Miała dwadzieścia pięć lat i dyplom AU Saints, małego cołłege'u w Baton Rouge, który ukończy¬ła jako jedna z najlepszych. Specjalizowała się w łączności i psychologii. Pracowała w radiu na uczelni, potem w Baton Rouge, a następnie przyjęła stanowisko w WSLJ. Tak jak Sam, została zatrudniona przez Eleanor.
– Dzięki.
– Skoczę do sklepu na rogu, kupię kawę i coś okropnie tuczącego i niewskazanego… Może ciastko z cukrem pudrem. Masz ochotę najedno? – Kuszące, ale nie. – Sam odłożyła korespondencję i przesunęła krze¬sło wzdłuż długiego blatu, który służył jej za biurko. – Dziękuję jeszcze raz za opiekę nad kotem, kawę i mleko. Jesteś moim wybawcą.
Melanie rozpromieniła się, zadowolona z komplementu – pod wieloma względami była jeszcze bardzo dziecinna.
– Pamiętaj o tym, kiedy przyjdzie czas na ocenę mojej pracy i podwyżkę.
– Dobra, rozumiem. Przekupiłaś mnie.
– Całkowicie! – Melanie stała w drzwiach z rękami opartymi o framugi. Umalowana i ubrana w cienką purpurową sukienkę, przezroczyste czarne wdzianko, buty na platformach, wyglądała jakby wybierała się na miasto, a nie do pracy.
– Masz gorącą randkę?
_ Mogę sobie pomarzyć – roześmiała się i wzruszyła ramionami. – Może będę miała szczęście i… – Uniosła palec. – Nie próbuj mnie po¬uczać, żebym była ostrożna. Jestem już dużą dziewczynką, a ty nie jesteś moją mamą. Nie chcę też przyjacielskich ani profesjonalnych porad.
"W afekcie" отзывы
Отзывы читателей о книге "W afekcie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W afekcie" друзьям в соцсетях.