Ale skoro Pete był w mieście, dlaczego nie skontaktował się z nią?

O samobójstwie Annie Seger i telefonach do radia pisano we wszyst¬kich gazetach i musiał wiedzieć, że Sam tam mieszka. Gdzie był Peter, kiedy prasa polowała na nią, kiedy przesłuchiwała ją policja, a rodzina Annie oskarżała o wszystko, od publicznego wywlekania problemów ich córki do błędu w sztuce lekarskiej włącznie.

Może to nie był on, pomyśiała, kiedy Charon wskoczył na blat ku¬chenny i zaczął czyścić sobie pyszczek. Jednak istniało prawdopodo¬bieństwo, że to Peter mieszkał w Houston. Teraz pojawił się znowu, dzie¬więć lat później, tak jak sprawa Annie Seger.

Nie było sensu myśleć o tym, co było i mogło być. Nagle znowu zadzwonił telefon.

– Pewnie to ojciec z przeprosinami – powiedziała do kota. – Złaź! _ Nacisnęła guzik i przyłożyła słuchawkę do ucha. – Samanto…

Głos Johna sparaliżował ją.

Zachowaj spokój. Dowiedz się o nim czegoś więcej.

– Tak – odpowiedziała i wyjrzała przez okno w kuchni. Po drugiej stronie ulicy Edie Killingsworth kopała w ogródku, a Hannibal łaził po trawie, jakby nic złego ani dziwnego się nie działo.

– Dlaczego dzwonisz do mnie do domu?

– Powinnaś o czymś wiedzieć.

O, Boże.

– O czym? – zapytała i zauważyła, że pod jej dom podjeżdża policyjny radiowóz. Powinna jak naj dłużej trzymać go przy telefonie.

– Chcę, żebyś wiedziała, że spełniłem obietnicę.

– Jaką obietnicę? – zapytała i serce jej zamarło.

Pogróżki. Spełnił swoje groźby.

– Masz na myśli tort? Dostałam go.

– Nie, jest coś jeszcze.

– Co? – zapytała i poczuła, że ogarnia ją przerażenie.

– Złożyłem dla ciebie ofiarę.

– Ofiarę? Jaką ofiarę?

Telefon zamilkł.

– Jaką ofiarę?!- wrzasnęła do słuchawki zmartwiała ze strachu.¬O czym, do diabła, mówisz, ty draniu?

Nie było odpowiedzi.

– Niech to cholera! – Rzuciła słuchawkę na widełki. Przez okno wi¬działa detektywa Bentza i jego partnera, Montoyę, jak wysiadają z samo¬chodu. Zbliżali się do domu z ponurymi i zaciętymi minami. Sam popę¬dziła do drzwi, odsunęła zasuwę i spojrzała na nich, kiedy weszli na.ganek.

– Co się stało? – zapytała, patrząc to na jednego, to na drugiego.

– Obawiam się, że mamy złe wieści – powiedział Bentz, ale Sam ledwo go słyszała, tak głośno biło jej serce. – Chodzi o jedną z pani pa¬cjentek, dziewczynę o imieniu Leanne Jaquillard.

– Nie – wyszeptała. Oparła się o framugę i nagle rozległo się kiJka głosów naraz – Bentza, szczekającego Hannibala, drozda śpiewąjącego w oddali. Wszystko to zagłuszał jeszcze szum w jej głowie.

– Ona nie żyje – powiedział Bentz. – Została zamordowana wczo¬raj w nocy.

– Nie! – powtórzyła załamana. _Nie Leanne. Nie zrobiłby tego. Niemożliwe. – Łzy napłynęły jej do oczu, a dłonie bezradnie zacisnęły się w pięści.

– Uważamy, że zabił ją ten sam człowiek, który zamordował dwie inne, ten, który dzwoni do pani i podaje się za Johna. Pani Leeds? Sa¬manto… dobrze się pani czuje?

– Nie – wykrztusiłaz trudem. – Przed chwilą dzwonił. Ten pieprzo¬ny morderca właśnie dzwonił i powiedział mi, że złożył ofiarę i że to moja wina… O Boże, nie, nie,nie! – powtarzała i z trudem opanowywa¬ła się, żeby nie wybuchnąć płaczem.

– Jest jeszcze coś – powiedział Bentz delikatnie i dotknął jej ramie¬nia, żeby wprowadzić ją do domu.

– Nie… nie. – Leanne próbowała się z nią skontaktować i nawet dzwoniła. – To nie może być ona. Dzwoniła tutaj. Szukała mnie… nie wierzę. To na pewno pomyłka.

– Nie ma pomyłki – oznajmił Bentz, a Montoya zamknął za nimi drzwi. Za plecami zostawili gorące słońce i rozgrzane powietrze.

– Powiedział pan, że jest coś jeszcze – wykrztusiła Sam i objęła się w pasie.

– Tak. Ona była w ciąży. Tak jak Annie.

– O, Boże, nie… nie znowu…

Bentz wciągnął głęboko powietrze, a Sam usiadła na dole schodów. – Miała na sobie czerwoną bieliznę. Powiedziała pani, że zginął jej jeden komplet, i że ktoś mógł go ukraść. Chcę, żeby pani pojechała na komisariat i zobaczyła, czy to te same rzeczy.

Sam ukryła twarz w dłon'iach i łzy popłynęły jej po policzkach. Le¬anne nie żyje. Nie udało jej się z nią skontaktować i nie zdążyła jej po¬móc. John zabił ją tak, jak inne kobiety.

Bentz usiadł na schodku obok niej.

– Dobrze się pani czuje? Wiem, że to dla pani szok, ale jestem prze¬konany, że pani życie też jest w niebezpieczeństwie. Zabił już trzy ko¬biety, może nawet więcej. Uważamy, że pani jest jego celem.

W tej chwili zadzwonił telefon.

.

Rozdział 29

– Niech pani odbierze – powiedział Bentz i Sam zmusiła się, żeby wstać. Detektyw poszedł za nią do kuchni. Potem podniosła słu¬chawkę•

– Halo? – Sam?

– Ty. – Jak w omdleniu opadła na podłogę, ręką opierając się o kuchenny blat.

– Coś się stało, Sam?

– Learme… jedna z dziewczyn z Centrum Boucher. On jąz amordował i zadzwonił do mnie, żeby powiedzieć, że złożył ofiarę. Policja jest u mnie… muszę jechać na komisariat i… – Odetchnęła głęboko, żeby wziąć się w garść.

– Trzymaj się – powiedział Ty. – Jestem jeszcze w Houston, ale już jadę na lotnisko. Wrócę za kilka godzin. Jesteś z policją? Zostań z nimi i nigdzie nie wychodź. Jezu Chryste, nie powinienem wyjeżdżać. Zabił tę dziewczynę?

– I kilka innych… Nie rozmawiałam jeszcze z detektywem, bo do¬piero weszli – powiedziała powoli, odzyskując panowanie nad sobą. ¬Ale Leanne… O Boże… była w ciąży… tak jak Annie.

– Sukinsyn – mruknął Ty i po chwili zaklął raz jeszcze. – Trzymaj się, Sam. Wracam do domu. Czekaj na mnie.

– Dobrze – odpowiedziała i odłożyła słuchawkę. Odwróciła się do po¬licjantów, którzy dziwnie i niezręcznie wyglądali w jej kuchni. – Proszę, panowie… opowiedzcie mi, co się dzieje? – Otarła łzy z oczu, ale w środku czuła się odrętwiała. Leanne… Boże, jak on mógł zabić Leanne?

Usiedli przy małym kuchennym stole i Bentz wyjaśnił teorię o Jo¬hnie, seryjnym mordercy, który miał jakieś powiązania z Annie Seger, ale jego właściwym celem była Sam.

– Nie przyjechaliśmy pani straszyć, tylko powiedzieć, co się dzieje.

Porozmawiam z policją w Cambrai o dodatkowych patrolach i ktoś bę¬dzie obserwował dom i rozgłośnię. Założymy pluskwy na wszystkie te¬lefony, tu i w biurze. – W jego oczach pojawiło się poczucie winy. ¬Powinniśmy dawno to zrobić, ale nie wiązaliśmy go z tymi morderstwa¬mi. Mamy dwóch naocznych świadków, recepcjonistkę z hotelu i inną dziewczynę, którą zaatakował, ale mu uciekła. Podały nam opis. – Się¬gnął do kieszeni i rozłożył kawałek papieru: Przesunął go po,stole. ¬Zna pani tego mężczyznę?

Patrząc na portret, Sam poczuła, że robi jej się zimno. Rysunek był wyraźny, ale rysy bardzo ogólne.

– Co to jest? – zapytała i wskazała na kreski na lewym policzku. – Blizna?

– Zadrapania. Niedoszła ofiara, ta. która uciekła, podrapała go pa¬znokciami.

– Bardzo dobrze – powiedziała Sam i wpatrywała się w portret. ¬Nie wydaje mi się, żebym go znała – dodała powoli i pokręciła głową. ¬To może być każdy.

– Ma grupę krwi A plus. Sprawdzamy to jeszcze raz.

Charon nieufnie obserwował policjantów. Wskoczył na kolana Sam, a ona głaskała go zamyślona. Rozmawiali dalej. Wypytali ją o telefony, o to, czy nie zauważyła kogoś czającego się w okolicy? Czy ktoś kręcił się koło niej? Czy system alarmowy działa? Czy tylko uruchamia syrenę alarmową, czy jest podłączony do firmy ochroniarskiej? Portret pamięciowy sprawcy przez cały czas leżał na stole i Sam miała wrażenie, że mężczyzna wpatruje się w nią zza ciemnych okularów. Wydawał jej się dziwnie znajomy.

Kiedy zakończyli wstępne przesłuchanie, policjanci zaproponowali, że zabiorąją do Nowego Orleanu na komisariat, żeby rozpoznała czerwoną bie¬liznę, którą miała na sobie Leanne w chwili śmierci. Sam zrobiło się niedo¬brze, kiedy wyobraziła sobie, że może mieć coś wspóllłego ze śmiercią Lean¬ne. Myślała o tym, jak bardzo dziewczyna musiałą się bać ijak cierpiała.

Gdyby tylko wcześniej zareagowała, odebrała telefony od Leanne, w których ta prosiła o pomoc, pomyślała raz jeszcze, kiedy siadała z ty¬łu radiowozu. Prowadził Montoya, a Bentz z ramieniem zarzuconym na oparcie, siedział odwrócony w jej stronę. Klimatyzacja pracowała głośno, a policyjne radio trzeszczało.

– Uważamy, że przebiera ofiary, żeby wyglądały tak jak pani – po¬wiedział Bentz, kiedy Montoya jechał wzdłuż brzegu jeziora Pontchar¬train. Sam patrzyła przez okno na ciemniejącą wodę. Widziała tylko kil¬ka żaglówek, nad którymi, na niebie, mrugały pierwsze gwiazdy, ajezioro robiło ponure i złowrogie wrażenie. Jakby coś złego kryło się w cieniu, coś, co jej zagrażało.

– Poinformujemy środki masowego przekazu i roześlemy portret pamięciowy i opis w n~dziei, że ktoś go rozpozna. Nie powiemy ani słowa o telefonach do radia i do pani, nic o Annie Seger, ani słowa o Houston. Mamy nadzieję, że wyjdzie z ukrycia.

– Albo znowu kogoś zabije. Bentz się nie odezwał.

– I tak to zrobi – oznajmił Montoya i zmienił pas ruchu.

– Musimy go powstrzymać, zanim to się stanie – powiedziała, kiedy zbliżali się do migoczących świateł Nowego Orleanu. Montoya naci¬skał na gaz; radiowóz pędził do miasta, wyprzedzając po drodze wszyst¬kie samochody. Sam nie zawracała na to uwagi. – Musimy coś zrobić, żeby z tym skończyć.

– O to właśnie chodzi – powiedział Bentz. – Wydżiał robi, comoże…

– Pieprzyć wydział – warknęła. – Ile kobiet nie żyje? Powiedział pan, że trzy, może więcej? Z mojego powodu, przez mój program. Jak dotąd wydział nie ocalił ani jednego życia. Mam rację? – Zamyśliła się głębo¬ko. – Ja mam z nim jakiś związek? Więc powinniśmy to wykorzystać. Spróbujmy dotrzeć do niego przez mój program.

– To sprawa policji.

– Jak cholera, detektywie Bentz. Dla mnie to sprawa osobista. John zrobił z niej moją sprawę. Zadzwonił do mnie, wysłał mi pogróżki, włamał się do mojego domu, a teraz zabił kogoś, na kim mi zależało. – Zanim Mon¬toya zaparkował na ulicy i Bentz poprowadził ją tylnymi schodami do swo¬jego biura, Sam była już nieźle wkurzona na policję, na siebie i na Leanne, za to, że poszła z tym wariatem. Dlaczego znowu zaczęła się puszczać?

Próbowała się z tobą skontaktować, Sam, ale ciebie nie było. Zosta¬wiłaś ją samą• Tak jak Annie, a teraz ona i jej dziecko nie żyją. Są mar¬twi! Dlatego, że ciebie nie było.

Energicznym krokiem weszła do dusznego biura Bentza i czekała, aż otworzy szafkę i wyciągnie plastikową torbę. W środku była jej czer¬wona bielizna. Nie miała wątpliwości i rozpoznała wzór koronki na biu¬stonoszu, resztkę metki, którą wycięła, kiedy kupiła ten skąpy strój. Po¬czuła, się, jakby ktoś uderzył ją pięścią w brzuch.

Leanne miała to na sobie, kiedy zginęła. Dlaczego? Biedna, zagu¬biona dziewczyna. Była taka młoda.

Ktoś ukradł bieliznę z domu Sam. Pewnie tej nocy, kiedy była z Ty¬em na łodzi. Kto wszedł do niej i zabrał coś tak osobistego? Leanne? Może John? Albo jego wspólnik?

Opadła na jedno z krzeseł.

– To moje – wyszeptała. Oczy miała suche, ale w środku coś w niej krzyczało. Nie, nie, nie! Leanne, proszę… Dobry Boże, niech to będzie tylko koszmarny sen. Pozwól mi się obudzić!

– On zbliża się do pani – powiedział Bentz, a Sam zadrżała. – Ale dopadniemy go.

– Wierzę panu. – Oczy Sam napotkały pełen determinacji wzrok Bentza. – Znajdzmy sukinsyna i wsadźmy go do więzienia.

– To mu się należy. – Bentz podszedł do wiatraka za biurkiem i włą¬czył naj szybszy bieg. – Chciałbym zobaczyć go pociętego na kawałki. – Najpierw musimy go złapać – podkreślił Montoya. Przysiadł na brzegu biurka Bentza i pochylił się ku Sam. – Do tego będzie nam po-trzebna pani pomoc.

– Oczywiście – powiedziała Sam J zacisnęła zęby. – Zrobię wszystko, co trzeba.


Dziwka podrapała go po twarzy.

Popatrzył na swoje odbicie w lustrze nad umywalką. Oczywiście, pomimo dwudniowego zarostu rana była widoczna. Zostały mu trzy wyraźne szramy po jej pazurach. Nie powinien pozwolić jej uciec. To był błąd, którego nigdy nie popełniłby jego nauczyciel.

Nie myśl o nim. Teraz ty kontrolujesz wszystko. Ty, ojcze Johnie. Był załamany; zły i niespokojny. Rozejrzał się po domu, jedynym, jaki teraz miał. Kiedyś mieszkał w lepszych warunkach, ale teraz tylko tu czuł się jak u siebie. Tylko na bagnach znalazł spokój i ucieczkę od wiecznego brzęczenia w mózgu.

Wychował się w zamożnej rodzin ie i teraz wy lądował tutaj odrzucony przez bliskich. Pomyślał o matce… o siostrze… o ojcu cholera, nie miał już rodziny, Od lat był sam. Nawet jego mentor go opuścił, człowiek, który pomógł mu poradzić sobie z potworem, jaki w nim miesz¬kał, jedyny, który pokazał mu drogę…

Tak, teraz był naprawdę sam. Gdyby Annie żyła…

Puszczalska dziwka – zasłużyła na śmierć. Prosiła się o nią… Zdraj¬czyni… Jezebel… Jak mogła być z innym mężczyzną?