– Nie wydaje ci się dziwne, że zaginęło trzech facetów? – zapytał Bentz, stukając palcami w podłokietnik. Samochód był nagrzany i śmier¬dział papierosami. – Wszyscy trzej mają związek z Annie Seger albo z Sa¬mantą Leeds i wszyscy mieszkali w Houston, kiedy umarła Annie.
– Wszystko w tej cholernej sprawie jest dziwne. – Montoya znowu palił. Wyrzucił niedopałek przez okno i zamknął szybę, dając klimatyza¬cji szansę na ochłodzenie rozgrzanego jak piec•wnętrza cywilnego sa¬mochodu.
Wracali z White Castle, gdzie rozmawiali z panią Zimmerman, py_ skatąkobietą, która nie miała nic dobrego do powiedzenia na temat męża.
– Powinnam słuchać rodziców i nigdy za niego nie wychodzić¬powiedziała ze złością. – Ten facet to nic.dobrego. Nie wiem, co ja sobie myślałam. A teraz jeszcze stracił pracę. Po prostu nie poszedł tam pew¬nego dnia, czy to odpowiedzialne?
Siedziała w salonie otoczona pudłami. Najwidoczniej albo ona się wyprowadzała, albo wyrzucała Ryana.
– Dlaczego o niego pytacie?
Kiedy Montoya wyjaśnił jej, że policja się nim interesuje w związku z zabójstwem Leanne Jaquillard, kobieta natychmiast zmieniła ton.
_ Ryan nigdy nie zrobiłby czegoś takiego. Owszem, jest duży i sil¬ny, ale nie jest mordercą – upierała się•
Montoya wyjaśnił cierpliwie, że chcieli tylko zjej mężem porozma¬wiać. W końcu zebrała się w sobie i wyprosiła ich. Powiedziała, że jeśli jeszcze raz będą chcieli z nią porozmawiać, to w obecności adwokata.
_ Więc Zimmerman zniknął. Nie ma adresu ani pracy – komento¬wał Montoya. Bentz sięgnął do kieszeni koszuli po nieistniejącą paczkę papierosów. Musiała mu wystarczyć resztka nikotyny w ostatnim kawałku gumy do żucia. Montoya założył okulary przeciwsłoneczne. – Kent Se¬ger też wyparował. Wyjechał i nie wiadomo z czego żyje.
– Tak. – Bentz skrzywił się, a Montoya zaczął wyprzedzać samo¬chód z małym staruszkiem za kierownicą. Jego siwa żona była tak drob¬na, że prawie nie było jej widać. Odbite od czegoś słońce oślepiło Mon¬toyę tak, że musiał opuścić daszek.
– Jest jeszcze brat Samanty Leeds – mówił dalej Montoya. – Znik¬nął i nie kontaktował się z rodziną, ale pracował we wszystkich mia¬stach, w których jego siostra prowadziła programy radiowe. Tylko żejak dla mnie to za łatwe wytłumaczenie. Może coś jest w tej teorii Wheele¬ra, że Annie Seger została zamordowana?
Bentz musiał przyznać, że istotnie było w tym' coś, ale zapomniał, o czym rozmawiali, kiedy Montoya wyprzedził duże auto i Bentz rozpo¬znał to, co go oślepiało. Na lusterku w samochodzie wisiał różaniec, a błyszczące paciorki odbijały intensywne słoneczne światło.
– Niech mnie diabli – powiedział, kiedy Montoya przejechał pas, żeby zjechać z autostrady. – Widziałeś to?
– Co? Taurusa?
– Nie. To, co miał w środku. Ci staruszkowie mieli różaniec zawieszony na wstecznym lusterku.
– No i co? Pewnie mieli też plastikowego Jezusa. – Montoya zaha¬mował przed znakiem stopu. Nie zgadywał jeszcze, o co chodzi.
– Różaniec – powtórzył Bentz. – Z paciorkami umocowanymi w charakterystyczny sposób.
– O czym ty mówisz? Paciorki takie do modlitwy, tak wiem… ¬Zamilkł i spojrzał na Bentza z niedowierzaniem. – Chyba nie sądzisz, że nasz facet do duszenia użył różańca?
– Myślę, że warto to sprawdzić.
– Co to znaczy… facet jest jakimś duchownym? – Montoya przepuścił ciężarówkę.
– Chyba nie. Różaniec można kupić wszędzie, może nawet przez Internet.
– W organizacji Katolicy To My?
– Może jest adres www.różaniec.com?
Zmieniły się światła.
– Cholera- mruknął Montoya i nacisnął pedał gazu. Samochód sko¬czył do przodu. – To jest naprawdę chore.
Amen, pomyślał Bentz.
Rozdział 31
– Wiesz, że nie mogę ujawniać informacji o pacjentach, Samanto _ powi~działa Dania Erickson, głosem osoby, która wie lepiej, i któ¬ry Sam pamiętałajeszcze z czasów, gdy chodziły razem na wykłady z psy¬chologii na Tulane. Sam wreszcie nawiązała kontakt ze starą rywalką. Pani doktor w końcu wróciła do pracy w Szpitalu Miłosierdzia Matki Bożej w Kalifornii, ale nie była zadowolona, że ktoś zawraca jej głowę.
Trudno, pomyślała Sam, kiedy podniosła słuchawkę biurowego tele¬fonu, w pokoju, który dzieliła z innymi prezenterami. Przytrzymała ją przy uchu i patrzyła na pamięciowy portret mordercy, rysunek faceta, który spoglądał na nią zza ciemnych okularów. Przez głośniki sączyła się delikatna jazzowa muzyka z wcześniej nagranego programu, a przez otwarte drzwi obiegał ją szmer rozmowy.
Dania zawsze musiała mieć ostatnie słowo i zawsze starała się być blisko profesorów, w tym Jeremy'ego Leedsa, który potem został mꬿem Sam. Sam podejrzewała, że jej małżeństwo zawsze drażniło Danię i teraz mogła się wreszcie odegrać. Sam i Da:nia od tygodnia bawiły się w telefonicznego kotka i myszkę i wreszcie udało im się porozmawiać, ale to nie była miła rozmowa.
– Wszystko, co wiem, to poufne informacje.
– Tak, ale w Nowym Orleanie grasuje seryjny morderca i policja wiąże go z Annie Seger, siostrą Kenta. On może być tym mordercą.
– To niczego nie zmienia, dobrze wiesz. Leczyłam go wiele lat temu, po śmierci siostry, ale tylko tyle, więcej ci nie powiem. Mogłabym stracić pracę.
– Mówimy ożyciu kobiet.
– Przykro mi, Samanto. Naprawdę nie mogę ci pomóc. – Rozłączyła się•
– Wspaniale – mruknęła. Był czwartkowy wieczór i za niecałe pół godziny miała wziąć udział w spotkaniu personelu stacji. Wszyscy w ra¬diu byli podminowani. Policja zainstalowała urządzenia do rejestracji po¬łączeń i ostrzegła, żeby nie mówili ani słowa o związku między Nocnymi wyznaniami doktor Sam a seryjnym mordercą. Jednak w jakiś sposób do¬szło do wycieku informacji. Jakby ktoś otworzył puszkę Pandory, w mieś¬cie zapanował chaos. Winiono Sam za to, że na ulicach szaleje potwór.
Telefony w WSLJ dzwoniły bez przerwy. Prasa domagała się wy¬wiadów, a słuchacze żądali informacji.
George Hannah był zachwycony. Ilość słuchaczy Nocnych łvyznań wzrosła niewyobrażalnie w ciągu jednej nocy. Wszyscy rozmawiali o au¬dycji w kawiarniach nad kawą z mlekiem i ciasteczkami, przy drinkach w barach na Bourbon, dyskutowali w porze wieczornych wiadomości i w czasie rozmów w dzielnicy biurowej. Kierowcy taksówek, pracow¬nicy stacji benzynowych, barmani, księgowi i studenci – wszyscy inte¬resowali się Nocnymi wyznaniami. Samanta Leeds, znana jako doktor Sam, stała się sławna, choć niekoniecznie był to ten rodzaj sławy, jakie¬go pragnęła. George Hannah wychodził z siebie a plotki o tym, że ma sprzedać stację za ogromne pieniądze krążyły po całej rozgłośni.
Eleanor była chora ze zmartwienia i chciała odwołać program. Po¬pularność bardzo ją ucieszyła, ale to, co się działo, przekroczyło wszel¬kie granice.
Melba nie dawała sobie rady z telefonami. Gator był ponury, za to Ramblin' Rob tryskał radością.
– Dałaś niezły pokaz, moja mała – powiedział do Sam na początku tygodnia i poklepał ją po plecach, śmiejąc się tak, że na koniec dostał ataku kaszlu i sprawiał wrażenie, jakby miał zaraz wypluć płuca.
Tiny był zabiegany, a Melanie, która wyglądała na zmęczoną, skar¬żyła się na przeciążenie pracą, domagała się podwyżki i większego udziału w programie – albo najlepiej własnej audycji.
Sam zaproponowano pracę w innej stacji radiowej w Nowym Orle¬anie, a jakiś agent z Atlanty zadzwonił i powiedział, że rynek dla takich jak ona jest większy gdzie indziej i zapytał, czy nie chciałaby przenieść się do Nowego Jorku albo Los Angeles.
To nie był naj gorszy pomysł, biorąc pod uwagę zaistniałą sytuację• Gdyby przeniosła się z powrotem na Zachodnie Wybrzeże, mogłaby być bliżej ojca. I tysiące kilometrów od Tya. Skrzywiła się na samą myśl o tym. Kochała go. Nie miała co do tego żadnych wątpliwości. W ciągu ostatnich kilku tygodni stał się częścią jej życia – on i ten jego leniwy pies. Nie łudziła się, że Ty ją kocha; nie, dbał o swoje sprawy i starał się pozbyć poczucia winy, ponieważ uważał, że to przez niego zaczęły się dziać te okropne rzeczy.
Życie Sam zostało przewrócone do góry nogami. A morderca nadal chodził po ulicach.
Morderca, który nie odezwał się przez prawie tydzień.
Ale nie zniknął. Sam była pewna, że czekał, obserwował, czaił się gdzieś cały czas, gotowy do kolejnego uderzenia. Czuła to za każdym razem, kiedy odbierała telefon, zawsze, gdy naciskała guzik kolejnej li¬nii telefonicznej na konsoli, co noc, kiedy zachodziło słońce.
To była tylko kwestia czasu.
Sam wzięła udział w pogrzebie Leanne Jaquillard, skromnej cere¬monii, na którą przyszły prawie wszystkie dziewczyny z Centrum Bou¬cher. Matka Leanne, Marletta, siedziała w małej gorącej kaplicy nad rze¬ką i kiedy Sam chciała złożyć jej kondolencje, potraktowała ją chłodno. Nie była tak wrogo nastawiona jak Estelle Faraday na pogrzebie Annie, ale jej stosunek do Sam był podobny. Marletta winiłająza śmierć córki. W tym przypadku Sam nie protestowała. Gdyby Leanne nie znała Sam, być może żyłaby do dziś.
Policja podejrzewała, że morderca może przyjść na pogrzeb i w kościele byli tajni agenci i ukryte kamery, które robiły zdjęcia żałobnikom.
Jednak John nie pojawił się. Przynajmniej nikt go nie widział. Sam spędzała dni, przeglądając notatki, a noce w ramionach Tya.
Kochali się tak, jakby każda noc miała być ostatnią, i Sam nie zastana¬wiała się, dokąd zaprowadzi ją ten układ. Związek rozpoczęty od kłamstw był skazany na niepowodzenie. Opierał się tylko na wzajemnej chęci doprowadzenia mordercy przed oblicze sprawiedliwości.
Kiedy nie spała i nie przygotowywała się do programu, myślała o tym, jak sprowokować Johna, żeby wyszedł z ukrycia. Przeczytała wszystkie informacje, które Ty zebrał o seryjnych mordercach i psychologii zabój¬stwa. Analizowała informacje na temat jego,tożsamości i motywów. Co oznaczały ciemne okulary? Czy zawsze je nosił? Czy były częścią prze¬brania? Sam miała własną teorię.
Zadzwoniła na komisariat i zostawiła wiadomość dla Bentza, i za¬nim skończyła sprawdzać pocztę, oddzwonił.
– Tu Rick Bentz. Dzwoniła pani do mnie? – zapytał.
– Tak – odpowiedziała. – Chcę pąnu coś powiedzieć.
– Proszę•
– Od chwili, kiedy dostałam to zdjęcie w wydłubanymi oczami, mia¬łam uczucie, że ten, kto mi je przysłał, chce mi w ten sposób przekazać jakąś wiadomość.
– Na przykład?
– Że nie chce, żebym go zobaczyła albo rozpoznała. Te wydłubane oczy mają znaczenie symboliczne. – Podniosła portret pamięciowy.¬Świadkowie potwierdzili, że miał ciemne okulary, mimo tego że była noc, prawda?
– Tak.
– Na początku myślałam, że to tylko przebranie, ale może chodzi o coś innego – nie jest w stanie patrzeć na to, co zrobił. Nie chce być świadkiem własnych czynów. Nastąpiła chwila ciszy. Bentz zastanawiał się nad tym, co usłyszał. – A potem dzwoni i mówi o grzechu i odkupieniu. Na początku myślałam, że odsyła mnie do Raju utraconego Miltona. Nazywa siebie Johnem, ale to może być wszystko – od Johna Miltona poczynając, na Janie Chrzcicielu kończąc. Tego jeszcze do końca nie wiem. – Popatrzy¬ła na rysunek komputerowy. – Najpierw porzuciłam ten pomysł, ale te¬raz n ie jestem taka pewna. Myślę, że uważa się za Lucyfera, który został jakoś wyrzucony z nieba albo z raju i mimo że próbuje winić mnie, tak naprawdę wini samego siebie.
– To pani teoria? – zapytał.
– Częściowo tak. Mam dyplom z psychologii – powiedziała szorstko. – Doktorat. Nie jestem zwykłym radiowym doktorkiem.
– No, nie powiedziałem, że nie ma pani racji. Zastanowię się nad tym. A tymczasem proszę na siebie uważać. Ten facet jeszcze nie skończył.
– George mógł to odwołać. – Eleanor patrzyła na tłum zebrany w ogrodzie starego 'hotelu. Palmy obwieszone były tysiącami lampek, ogromne słupy opleciono słodko pachnącymi girlandami kwiatów, a ma¬nekiny ubrano w różne kostiumy i poustawiano w korytarzach, wogro¬dzie i w holu hotelu. Kelnerki przynosiły szampana i przekąski, a mała jazzowa orkiestra grała cicho na jednym z balkonów.
Szampan płynął z wyrzeźbionego w lodzie logo stacji, a George Han¬nah, w eleganckim smokingu i z wystudiowanym uśmiechem, zajmował się tym, co potrafił najlepiej;, zabawianiem tłumu, ściskaniem dłoni, krót¬kimi rozmowami na błahe tematy. Jak zwykle szukał inwestorów dla WSLJ.
– Nie mógł tego odwołać – powiedziała Sam. – Było już za późno. Planował to od miesięcy.
– Mógł to jednak zrobić jak należy. Znaleźć przyzwoite miejsce, wy¬nająć jednąz plantacji, bo ten hotel się rozpada. – Eleanor miała w oczach iskry wściekłości, kiedy rozglądała się po stiukowych ścianach, biegną¬cych jedna za drugą salach z zielonymi okiennicami i delikatnymi balu¬stradami. W gipsie były pęknięcia, a farba gdzieniegdzie obłaziła ze ścian.
– Został odnowiony – powiedziała Sam; szukała w tłumie Tya. ¬Widziałam, jak przez całe popołudnie kręciły się tu ekipy remontowe. – Ten hotel trzeba było zburzyć pięćdziesiąt lat temu.
"W afekcie" отзывы
Отзывы читателей о книге "W afekcie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W afekcie" друзьям в соцсетях.