Od czasu imprezy charytatywnej WSLJ było bombardowane telefonami od dziennikarzy, którzy choieli przeprowadzać wywiady, a liczba telefonów do programu Sam rosła z dnia na dzień. Nowy Orlean oszalał na punkcie audycji i setki do tej pory obojętnych słuchaczy, domagało się rady Sam. Ludzie chcieli też usłyszeć własny głos na falach radia. Inni szukali sławy; dzwonili i podawali się za Johna albo innego waria¬ta. Naśladowcy wypełzli z ciemnych zakamarków miasta.
Melanie dostawała szału, sprawdzając rozmowy, a detektyw Bentz nakazał podwójną kontrolę. Wszystkie telefony od dziewiątej wieczorem do drugiej w nocy przechodziły przez drugie sito. Melanie odbierała tele¬fony, a potem policjantka wyznaczona przez Bentza udawała, że jest dok¬tor Sam. Każda roZl)1owa była nagrywana i można było ją wyśledzić.
Jak na razie John milczał.
Policja była pewna, że go złapie, ale nawet artykuły w prasie i por¬tret pamięciowy nic nie dały. John zapadł się pod ziemię. Musieli przy¬znać, że rysunek był zbyt ogólny. Każdy wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna z ciemnymi włosami był potencjalnym podejrzanym.
– Rzuć dobre słowo mojej sprawie – powiedziała Melanie z'uśmie¬chem. – Powiedz George' owi, że jestem twoją lojalną, ale przepracowaną, za nisko opłacaną i wykształconą asystentką, która jest gotowa od¬dać duszę za szansę poprowadzenia własnego programu.
– Przypomnę mu – powiedziała sucho Sam. Weszła do jednego z większych pokoi w rozgłośni, który służył za bibliotekę. Ramblin' Rob nazywał go "pokojem nudy", za każdym razem, kiedy George, ludzie od sprzedaży i inne grube ryby miały w nim spotkanie.
– Samanto, wejdź proszę – powiedział George, kiedy Melanie za¬mknęła za nią drzwi.
Ubrany w szary, elegancki garnitur i krzykliwy krawat od Jerry'ego Garcii, George zasiadał na jednym kOł1cU stołu. Po prawej stronie sie¬działa Eleanor z surowym wyrazem twarzy. Na stole leżały rozrzucone foldery i notatniki.
– Nie ma co owijać w bawełnę – powiedział George, kiedy Sam usia¬dła na krześle naprzeciwko niego. – Chcę rozszerzyć twój program.
– Dla twojej informacj i,ja się nie zgadzam – sprzeciwiła się Eleanor. ¬Uważam, że to byłby błąd. George, patrzysz na notowania, pieniądze z re¬klam i wyniki finansowe, ale ja uważam, że nie tylko o to chodzi.
– Oczywiście. – George rzucił Sam najbardziej rozbrajające spoj¬rzenie. – Nie jestem nieświadomy tego, co się przy okazji dzieje, ale uważam, że powinniśmy wykorzystać sytuację.
– Chcesz powiedzieć, żebyśmy na tym żerowali -'stwierdziła sta¬nowczo Eleanor. – To nie jest zwykła sprawa, to koszmar. Ktoś włamał się do domu Sam, wysyłał jej listy z pogróżkami i dzwonił. Nie wspo¬mnę już o tym cholernym torcie i manekinie na balu. A teraz wiemy, że ten facet to rzeźnik i seryjny mordercą! Tu nie chodzi o notowania, tylko o straszenie. Gdybym była na twoim miejscu, zastanowiłabym się, czy nie zawiesić programu na jakiś czas, aż to się uspokoi. Nie brałabym pod uwagę jego rozszerzenia. Ten facet czegoś chce. Dzwoni na drugą linię – ma skądś listę naszych zastrzeżonych numerów. Dzwoni po pro¬gramie, i do cholery jasnej, morduje kobiety.
_ Prostytutki – poprawił George.
_ Kobiety _ odwarknęła. – Może zauważyłeś, że chodzi o seryjnego mordercę. A ty chcesz z tego czerpać korzyści? Rozszerzać program? ¬Obrzuciła go jednym ze swoich spojrzeń oznaczających: nie ma mowy. ¬Musimy zwiększyć ochronę. Na razie jest policja i sprawdzają telefony, ale musimy się upewnić, że inne środki bezpieczeństwa, które zastoso¬waliśmy, nie są tymczasowe. Chcę mieć na stałe system monitorowania rozmów i nowe zamki w całym budynku. Kilka tygodni temu ktoś do¬stał się przez balkon do kuchni. Załóżcie nowy zamek na tych drzwiach, ale to i tak nie zagwarantuje, że on nie wróci. Na litość boską, mówimy o mordercy!
Wciągnęła powietrze.
George pochylił się w fotelu i odłożył długopis.
_ To właśnie w tobie kocham, Eleanor – zawsze podkreślasz pozytywne strony.
– W tym nie ma nic pozytywnego.
– Ale tego chcą słuchacze.
_ Do diabła ze słuchaczami. Mówimy o bezpieczeństwie moich pracowników.
George zacisnął wargi i wciągnął powietrze.
_ Samanto, może ty mi pomożesz. Chcę zwiększyć ilość słuchaczy, rozszerzyć program na cały tydzień i podwyższyć ci wynagrodzenie. Będziemy nadawać od Nowego Orleanu do każdego miasta na wschód od gór.
Sam uniosła brwi..
_ Dobra, trochę przesadziłem, ale możemy mieć taki cel.
_ Jezu Chryste, czy ty wiesz, o czym mówisz? – zapytała Eleanor. _ Wiesz, Eleanor, nie płacę ci za to, żebyś się ze mną kłóciła.
_ Jak to nie? Dokładnie za to mi płacisz. Za to, że dzięki mnie cho¬dzisz po ziemi, aja utrzymuję twój kontakt z rzeczywistością.
_ Dobrze, więc wszystko jasne. Przyjąłem twoje zdanie do wiadomo¬ści, ale nadal uważam, że powinniśmy skorzystać z okazji. Podwoimy ochronę, zmienimy zamki, damy Samancie eskortę do domu. Wszystko co trzeba. Oczywiście bezpieczeństwo personelu na pierwszym miejscu.
Eleanor oparła się na krześle i skrzyżowała ramiona na bujnej piersi.
Nie spierała się, ale powiedziała:
_ Chcę być pewna, że tak myślisz, George, że to coś więcej niż czcze słowa.
– Przysięgam.
Nic nie odpowiedziała.
– Posłuchaj – powiedziała Sam, która postanowiła zdusić pomysł w zalążku. – Osobiście nie jestem przygotowana na rozszerzanie pro¬gramu do siedmiu dni w tygodniu, jeśli o tym myślisz. – Już teraz była zmęczona, a myśl o siedmiu nocach spędzonych przy mikrofonie wyda¬ła jej się przerażająca – nawet na krótką metę. – N ie zgadzam się, chyba że zatrudnisz kogoś• do pomocy..
– Melanie mogłaby to robić. Trzeba by ją trochę poduczyć – zapro¬ponowała Eleanor, chociaż nie była entuzjastką tego pomysłu.
– Tylko nie Melanie. – George pokręcił głową. – Straciliśmy słu¬chaczy, kiedy cię zastępowała.
– No to ktoś inny.
– Nikt nie może cię zastąpić. Słuchacze identyfikują się z tobą, Sam. Wiem, że to będzie więcej godzin pracy i wielkie poświęcenie z twojej strony, ale wynagrodzę ci to – duża podwyżka i premia, jeśli to wypali. A potem możesz zaprosić kogoś do pomocy… może nawet Melanie, Ramblin' Roba albo Gatora. Jeśli słuchacze im zaufają, to mogliby cię zastępować przez kilka nocy w tygodniu.
– Rob i Gator nie są psychologami – oburzyła się Sam. – To osobo¬wości radiowe. Program straci wiarygodność.
– Dobrze, a co powiesz na Trish LaBelle z WNAB? Słyszałem, że nie jest zadowolona ze swojej pracy. Może byłaby zainteresowana.
– Trish LaBelle – powtórzyła zaskoczona Sam. Trish miała ostry styl.
Oceniała ludzi i nazywała to strzelaniem z biodra albo waleniem prosto z mostu. Według Sam posuwała się za daleko, poniżała słuchaczy, wy¬śmiewała ich problemy.
Eleanor mlasnęła językiem
– Trish LaBelle nie będzie nigdy grała drugich skrzypiec. Za żadne skarby. Poza tym ta kobieta to żmija. Nie lubię jej stylu. O nie, tej puszki z robakami nie chcę otwierać. – Rzuciła George'owi gniewne spojrze¬nie. – Nie wciskaj mi tu, że doszły cię jakieś plotki. Wiem, że z nią roz¬mawiałeś i podjąłeś pewne działania.
George zacisnął kąciki ust.
– Muszę robić to, co najlepsze dla stacji.
– Więc zacznij od upewnienia się, czy twoi pracownicy są bezpieczni.
– Już mówiłem, że t załatwię. Proponuję tę pracę Sam, ale ona nie chce pracować siedem dni w tygodniu. Rozważałem już kandydatury naszych ludzi, ale – uniósł dłonie i wzłożył palce – Samanta uważa, że nie mają profesjonalnego przygotowania albo odpowiednich dyplomów.
– Bo nie mają – potwierdziła Sam.
_ Więc proponuję Trish.
_ Ona też nie ma – powiedziała Sam szybko. – Ma dyplom z socjologii, a tylko licencjat z psychologii.
Resztki uśmiechu zniknęły z twarzy George'a.
_ Dobrze, ale WNAB to wystarcza i myślę, że nam też. Trish LaBelle ma słuchaczy pasma AM, a jak się przeniesie na FM na Nocne wyzna¬nia, obie stworzycie silny zespół. Więc możesz to robić sama albo z Trish jako partnerką.
_ Chwileczkę, momencik – wtrąciła się Eleanor. – Mówisz o tym, jakby to już było postanowione i Trish była w zespole.
_ Jeszcze nie, ale negocjuję z nią. Wszystko zależy od Sam, ale tak czy inaczej, skorzystamy z sukcesu Nocnych wyznań. Ty, Samanto mu¬sisz zdecydować, czy chcesz się poświęcić i sama prowadzić program, czy podzielisz się sławą z Trish. – Pochylił się i oparł łokcie o stół. ¬Tak czy inaczej, rozszerzamy program na weekend.
_ Więc na tym spotkaniu nie chodziło o nasze zdanie – powiedziała wzburzona Eleanor. – To była tylko formalność.
_ Skończyliśmy. – Potarł palcami po stole, jakby chciał podkreślić swoje słowa. – Powiesz mi, co zdecydujesz. – Wstał, poprawił krawat i wyszedł z pokoju.
Eleanor westchnęła i uniosła ręce.
_ Czasami zastanawiam się, dlaczego jeszcze tu jestem.
– Bo to uwielbiasz.
_ Więc może powinnam zatrudnić ciebie, bo potrzebuję poważnej pomocy psychologa.
_ Nie wierzę – powiedziała Sam, kiedy wyszły do dużego przedsionka, gdzie Melba odbierała telefony. – Jesteś najzdrowszą osobą, jaką znam.
_ Boże, więc wszyscy jesteśmy w tarapatach.
_ Wrócę wieczorem – powiedziała Sam i spojrzała na zegarek. Miła dużo czasu do programu i mnóstwo spraw do załatwienia. Nie spo¬dziewała się, że wpadnie na Melanie już na korytarzu.
_ I co? _ zapytała dziewczyna, kiedy minęły strażnika i wyszły na słoneczną ulicę. – Co się szykuje?
_ Chcą wydłużyć program.
Melanie nagle uśmiechnęła się szeroko i rozpromieniła.
_ Wiedziałam! To wspaniała wiadomość! Więc jak to będzie? Dłuższe godziny, więcej dni w tygodniu?
_ Więcej dni, ale to jeszcze nic pewnego.
_ Ale nie dasz sobie rady sama.
_ Powiedziałam im to. – Sam pogrzebała w torebce, znalazła okulary przeciwsłoneczne i założyła je.
– A ja? Powiedziałaś coś o mnie?
– Tak, ale… George ma własne pomysły.
– Pomysły? – Melanie zatrzymała się, zaskoczona. – Cholera, wiedziałam. Da program komuś innemu? – Kopnęła kamyk leżący na ulicy. Potoczył się i uderzył w kosz na śmieci. – Sukinsyn. Pieprzony sukinsyn! – Może powinnaś porozmawiać z Eleanor – powiedziała Sam, za¬skoczona reakcją Melanie. Rozumiała jej rozczarowanie, ale Melanie była po prostu wściekła.
– Po tym wszystkim, co zrobiłam. Po godzinach jakie przepracowa¬łam, po moim poświęceniu!
Sam zamarło serce.
– Poświęceniu? – powtórzyła i pomyślała, że jest przewrażliwiona. _ Ale to twoja praca.
Melanie nie słuchała jej. Mrucząc coś pod nosem, ruszyła z powro¬tem do budynku.
– Mam dość. To ostatnia kropla.
Bentz rozparł się na fotelu i spojrzał na żałosną postać, która sie¬działa po drugiej stronie biurka.
David Ross był przerażony i drżał.
– Myślę, że potrzebuję adwokata – powiedział, a potpokrył mu czoło.
Ręce zaciskał tak mocno, że pobielały mu palce. Włosy miał potargane, a koszulę pogniecioną. Wyglądał, jakby nie spał od dwóch tygodni.
– Przyszedł pan tu z własnej woli.
– Wiem, wiem. – David głośno przełknął ślinę. – Nie miałem pojęcia, że to zajdzie tak daleko. To znaczy… – Zamknął oczy i opanował się. – Martwię się oSamantę Leeds. Jestem, to znaczy byłem jej narze¬czonym. I… pokłóciliśmy się, i próbowałem załagodzić wszystko w Mek¬syku, ale nie wyszło. Byłem zdesperowany i zrobiłem coś, czego nie powinienem. – Sięgnął do kieszeni i wyciągnął klucze i portfel. – Zwró¬cili mi to w Meksyku – nawet nie wiem, czy wszystko jest w,środku, ale nie oddałem tego Sam, a jak zaczęły się kłopoty, to zatrzymałem to, bo miałem nadzieję, że przestraszona wróci do mnie i… ale tak się nie sta¬ło. Chyba nie znałem Samanty tak dobrze, jak mi się wydawało. ¬Uśmiechnął się blado. – Jednak jest twarda. – Odchrząknął. – Wiedzia¬łem, że ktoś ją prześladuje. Słyszałem o telefonach i przyznaję, że zasta¬nawiałem się nad tym. Sam dzwoniłem kilka razy do programu, ale nie doczekałem się na połączenie. Bałem się, że pozna mój głos.
– Jasne – powiedział Bentz. Był ciekaw do czego zmierza David Ross. Żuł powoli gumę i czekał. Wiedział, że mężczyzna nie jest mordercą – miał inną grupę krwi. Poza tym Ross nie był ani trochę podobny do faceta z portretu. Jednak miał poczucie winy i chciał się do czegoś przyznać, a Bentz był gotów go wysłuchać.
– Miałem nadzieję, że do mnie wróci i wszystko obróciło się prze¬ciwko mnie… a teraz jeszcze ten morderca… Słyszałem, że to może być ten sam facet, który dzwoni do radia… ktoś, kogo Samanta znała, został zabity. Boję się.
– I przyszedł pan dlatego, że zapomniał oddać klucze byłej dziew¬czynie? – Bentz pochylił się do przodu i oparł łokcie na stole, na rapor¬tach, które ludzi pokroju Davida Rossa śmiertelnie by przeraziły.
– Chcę tylko oczyścić moje nazwisko.
– A jest z czego?.
Ross zaczerwienił się.
– Niepotrzebnie tu przyjechałem. Właściwie to chyba błąd – powiedział i zebrał się na odwagę. – Chciałem wszystko wyjaśnić.
"W afekcie" отзывы
Отзывы читателей о книге "W afekcie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W afekcie" друзьям в соцсетях.