Tylko do niego.
Była gotowa i on o tym wiedział. Odpowie za grzechy i odda mu się w ofierze.
Ty spojrzał na zegarek. Do końca programu Sam zostało czterdzieści pięć minut, więc powinien już wyjść, ale Navarrone jeszcze się nie poja¬wił. Dokończył drinka i sięgnął po kaburę•
_ Więc sądzisz, że ofiara jest nieodzowną częścią życia? – powie¬działa Sam i Ty zaniepokoił się jeszcze bardziej. Co ona chce zrobić? Sprowokować mordercę?
_ Tak, dokładnie tak. Mam dość słuchania, jak wszyscy użalają się z tego powodu – powiedział nosowym głosem jakiś człowiek.
Przez otwarte okno Ty usłyszał znajome człapanie psa pani Killingsworth, który grzebał w krzakach.
Sasquatch leżał na dywanie przy drzwiach. Wstał i nastawił uszy.
Warknął gardłowo.
– W porządku – powiedział Ty, podszedł do rozsuwanych drzwi i wy¬szedł na zewnątrz. Coś go zaniepokoiło. Był pewien, że coś jest nie tak. Zmrużył oczy i zaczął wpatrywać się w stronę łodzi. Wydawało mu się, że zobaczył jakiś cień, ale' po chwili pomyślał, że się pomylił.
Nie mógł już dłużej czekać, jeśli chciał się upewnić, że Sam dotrze bezpiecznie do domu. Usłyszał, że nadal odpowiada na pytania.
– Chodź! – zawołał psa i ruszył do drzwi. Po paru krokach zamarł; zobaczył, że zbliża się do niego jakaś ciemna postać.
Sięgnął po pistolet i zacisnął na nim palce.
– Navarrone?
– Tak. – Spotkali się przy samochodzie.
– Ty draniu, gdzie, do cholery, się podziewałeś?
– W siadaj do samochodu i wszystko ci opowiem – powiedział przyjaciel i podszedł do drzwi od strony pasażera. – Myślę, że wiem, kim jest morderca.
Sam popatrzyła na zegar. Program dobiegał końca. Przez ostatnie parę godzin odbierała telefony, cierpliwie słuchała, dawała rady, ale ner¬wy miała napięte do granic wytrzymałości.
John nie dzwonił. Nie zdziwiła się nawet, bo spodziewała się, że może odezwie się potem, kiedy dotrze do domu.
– Więc nie poświeciłabyś się dla nikogo? – zapytała kobietę, która przedstawiła się jako Millie, a kątem oka zobaczyła, jak Tiny macha do niej jak szalony i pokazuje na komputer. Zerknęła na ekran i na linii trze¬ciej zobaczyła imię John.
– Poświęcałam się za dużo, kiedy byłam mężatką – mówiła Millie.
Sam musiała utrzymać ją na linii i sprawić, żeby mówiła dalej, po to, aby John wiedział, że jest zajęta. W tym czasie na pewno namierzą jego telefon.
– A co by było, gdybyś jeszcze raz wyszła za mąż?
– To niemożliwe – parsknęła Millie.
Mów dalej, Millie. Nie przerywaj, pomyślała Sam i na widok mru¬gającej lampki na trójce zaczęła się pocić. Powinna odebrać jego tele¬fon, zanim facet się wkurzy. Na pewno domyślał się, że będą go namierzać i patrzył na zegarek.
– Dziękuję za telefon – powiedziała i zobaczyła, jak Dorothy wstała z miejsca i podeszła do szyby. Pokazała Sam, żeby odebrała telefon i trzy¬mała Johna na linii tak długo, jak się da. Sam nacisnęła guzik trójki.
– Halo, mówi doktor Sam. Jesteś na antenie.
Nikt się nie odezwał.
– Halo? Tu doktor Sam – powtórzyła, ale w słuchawce byla głucha cisza. – Mamy połączenie.
Czekała, lampka linii trzeciej nadal mrugała, a rozmówca nie odkła¬dał słuchawki.
– Słyszysz mnie? Chcesz porozmawiać o poświęceniu? – zapytała, żeby przerwać ciszę. – Halo? Jest tam kto? – Popatrzyła przez szybę na policjantkę, która podniosła palec, nacisnęła guzik i pokazała Sam, żeby odebrała inny telefon.
Sam połączyła się z dziewczyną o imieniu Amy, ale cały czas wi¬działa, że linia numer trzy się świeci, a imię Johna nadal widniało na ekranie komputera. Był gdzieś tam, słuchał programu i próbował się z nią skontaktować.
A jeżeli właśnie kogoś mordował? Tak, to właśnie robi. Morduje kobiety podczas jej programu. Tak zrobił z Leanne i z pożostałymi. A teraz może odbiera życie…
Zobaczyła, jak Tiny staje przy szybie i macha do niej. Zrozumiała, że coś przeoczyła i Amy odłożyła słuchawkę.
– Przepraszam – powiedziała do mikrofonu. – Chyba pojawiły się jakieś problemy techniczne. Mamy jeszcze trochę czasu, więc, proszę, dzwońcie. – Zaświeciła się jedynka, a na ekranie komputera znowu po¬jawił się John.
Zadzwonił ponownie i Sam nacisnęła guzik.
– Mówi doktor Sam. Dodzwoniłeś się do Nocnych wyznań. Z kim m3m przyjemność?
– Wiesz kim jestem, Samanto. John, ojciec John. Wiem coś o ofie¬rze. Właśnie jedną złożyłem.
Rozdział 35
– Halo? – Głos Sam zabrzmiał wściekle, a Ty poczuł, jak zamiera mu serce. Przycisnął pedał gazu, ale chwilę potem zahamował, bo uli¬ca była bardzo zatłoczona.
– Słyszysz? – rzucił okiem na Navarrone'a.
– To Kent Seger. To on zadzwonił.
– John? Jesteś na linii? Mówi doktor Sam.
Ty zacisnął rękę na kierownicy, a drugą złapał telefon i wystukał numer.
– Halo? – powtarzała Sam. John się rozłączył.
– Przerwał rozmowę. – powiedział Navarrone, a Ty czekał, aż ktoś w WSLJ odbierze telefon. Co jej przyszło do głowy, żeby prowokować Kenta Segera w ten sposób? Ty poczuł, jak coś ściska go w żołądku na myśl, że Kent był gdzieś blisko i z nią rozmawiał.
– Dalej, odbierać – warczał do słuchawki i skręcił w boczną ulicę.
Była późna, czwartkowa noc i zwykle ulice o tej porze były już puste, ale nie dziś. Rzucił Navarrone'owi pytające spojrzenie.
– Jesteś pewien, że to Kent Seger jest zabójcą, a nie Peter Matheson czy Ryan Zimmerman?
Navarrone popatrzył na niego wymownie. Czy kiedyś go zawiódł? – To Seger. Na sto procent. Matheson mieszka daleko, a Zimmerman ma inną grupę krwi. Zostaje więc tylko brat Annie.
W rozgłośni nikt nie odbierał telefonów i Ty zaczął się pocić. Navarrone nigdy się nie mylił, ale kiedyś mógł być ten pierwszy raz.
– Dlaczego tu jest taki ruch?
Rozległo się wycie syren i dwa samochody zjechały na bok, żeby przepuścić karetkę i dwa radiowozy.
– WSLJ. – Usłyszał nieznajomy kobiecy głos, który być może należał do policjantki zatrudnionej do pomocy w radiu.
– Mówi Ty Wheeler. Muszę mówić z Samantą Leeds.
– Przykro mi, ale program się skończył – powiedziała kobieta.
– Jestem jej przyjacielem.
– Program się skończył.
– Do diabła, niech pani jej powie, że już jadę.
Rozłączyła się.
Był pewien, że stało się coś złego.
Sam zdjęła słuchawki i wcisnęła guzik, żeby puścić muzykę, na znak, że program się skończył. Kiedy popłynęły pierwsze takty, odsunęła fotel i wybiegła ze studia.
Dorothy Hodges stała już w korytarzu.
– Mamy go! – powiedziała. – Przed clivtilą dzwonił detektyw Bentz. Budka, z której dzwonił ten facet, jest niedaleko, na Chartres. Mamy tam już swoich ludzi, a reszta jest w drodze. Bentz też już jedzie. – W jej oczach zabłysła iskierka triumfu. – Mamy tego dupka.
– Najwyższa pora. – Tiny stał w drzwiach do studia, na szyi miał słuchawki.
– Idziemy – powiedziała Sam i ruszyła do drzwi.
– Nie ma mowy. – Policjantka przestała się uśmiechać. – Oboje zostajecie tutaj. To sprawa policji.
– Ale…
– Mówię poważnie – upierała się.
Sam nie mogła w to uwierzyć.
– Ale to z mojego powodu go zatrzymają• Policjantka wycelowała w nią palec.
– Bentz uważa, że pani jest jego celem, więc proszę się stąd nie ruszać, dopóki to wszystko się nie uspokoi. Jeszcze go nie aresztowali. ¬Dorothy trwała nieruchorno i przez chwilę zachowywała się tak, jakby Sam była jej wrogiem. – I żebyśmy się dobrze zrozumiały. Powiem We¬sowi, że ma nikogo stąd nie wypuszczać. Jasne?
– Ani trochę.
Hodges zmrużyła oczy.
– Niech pani słucha, pani Leeds. Pani życie jest w niebezpieczeń¬stwie. Grozi pani facet, którego ścigamy, więc zostanie pani tutaj albo zakuję panią w kajdanki i zawiozę na komisariat.
– Pójdziemy razem.
– Będzie pani tylko przeszkadzać. Dość już tego – powiedziała kobieta i odwróciła się, zostawiając, Tiny'ego i Sam przy biurku Melby.
– Ma rację – oznajmił Tiny. – Poza tym ja nie mogę nigdzie iść. Muszę pilnować następnej audycji.
– Ja jestem wolna.
– I dlatego chcesz zrobić coś głupiego? Przestań. Dorothy ma rację. Lepiej zostań tutaj. Przynajmniej do czasu, aż pojawi się twój chłopak. Właśnie dzwonił i z nią rozmawiał… – powiedział i pokazał kciukiem za odchodzącą policjantką. – Już tu jedzie.
Sam zacisnęła zęby i spojrzała na zegarek. Denerwowało ją, że musi siedzieć na miejscu i czekać. John skontaktował się z nią… ta sprawa dotyczy jej i chciała być przy tym, jak go zdemaskują i aresztują. Jedno¬cześnie czuła,się niepewnie. Coś tu nie grało. Za łatwo im poszło. On był sprytniejszy, przynajmniej do tej pory: Dlaczego miałby zaryzyko¬wać i zostać na linii, bawiąc się z policją, kiedy na pewno spodziewał się, że będą śledzić połączenie. Sam była pewna, że coś się tu nie zga¬dza.
Spojrzała na zegarek. Ty się spóźniał.
– Więc chcesz mi powiedzieć, że Ryan Zimmerman był adoptowa¬nym dzieckiem? – powiedział Ty do Navarrone'a, kiedy volvo wjechało na parking obok rozgłośni. – A jego biologiczną matkąjest Estelle?
– Właśnie tak. Zaszła w ciążę przed ślubem z Wallym. Rodzina ukryła ten fakt, udali, że wyjechała do szkoły z internatem, a wtedy urodziła i oddała dziecko do adopcji w katolickim szpitalu. Adoptowało go mał¬żeństwo z Houston i przypadkiem zamieszkali w tej samej dzielnicy, gdzie Estelle wychowywała swoje dzieci. Nie wiedziała, że Ryanjestjej synem, aż do czasu, kiedy Annie zaczęła się z nim spotykać i chłopak przyszedł do nich do domu. Annie powiedziała jej, że był adoptowa¬ny. – Był podobny do swojego ojca i Estelle zaczęła sprawdzać. Wyna¬jęła prywatnego detektywa. Właśnie od niego mam te informacje. Facet dowiedział się jeszcze czegoś.
– Nazwisko faceta, z którym zadawała się Annie? – zgadł Ty.
– Tak.
– Jakaś jeszcze gorsza nowina?
– Wyszło na to, że Annie sypia z dwoma braćmi.
Ty właściwie już się domyślał, ale wiadomość zaszokowała go. Za¬trzymał się.
– Z obydwoma?
– Myślała, że pieprzy się z jednym… i matiwiło ją to, ale kiedy poszła poskarżyć się matce, że Kent molestuje ją seksualnie, Estelle jej nie uwierzyła.
Ty poczuł ucisk w gardle.
– Wspaniała mamusia.
– Najlepsza na świecie – zgodził się Navarrone.
– Więc to Kent był ojcem dziecka Annie?
– Na to wygląda.
– Nic dziwnego, że Estelle nie chciała o tym rozmawiać.
– A kto by chciał? – Navarrone złapał za klamkę. – Rozmawiałem już o tym z Bentzem. Wszyscy już wiedzą.
– Posłuchaj tego – powiedział Montoya i skręcił, a w policyjnym radiu rozległy się trzaski. – Mamy wypadek…
Bentz już wiedział.
– Przy tym samym budynku, gdzie jest telefon, z którego dzwonił John. Co się, do cholery, dzieje? – Ledwo to powiedział, kiedy skręcili w Chartres i zobaczyli tłum ludzi. Karetka pogotowia stała z włączony¬mi światłami. Ruch został zatrzymany.
Samochód jeszcze jechał, kiedy Bentz wyskoczył z niego z pistole-. tern w jednej dłoni i odznaką w drugiej. Policjanci w mundurach i po cywilnemu trzymali ludzi z daleka, ale zbierało się coraz więcej gapiów. Noc była gorąca i parna. Bentz podbiegł do miejsca wypadku, gdzie zo¬baczył mały wóz dostawczy z wybitą szybą i zgniecionym zderzakiem. Na ulicy przed samochodem leżał jakiś mężczyzna. Dwóch sanitariuszy pochylało się nad nim i udzielało mu pomocy. Według Bentza nie wy¬glądało to dobrze.
Kilka kroków obok płakała kobieta, która prowadziła samochód, i ner¬wowo pocierała dłonie. Miała dzikie spojrzenie i kręciła głową, kiedy składała zeznanie.
– … wyskoczył nie wiadomo skąd – mówiła w szoku. Na szczęście nie była ranna. – Zataczał się i kiwał. Zahamowałam ale… ale… o Bo¬że, uderzyłam w niego. Najpierw wpadł na zderzak, a potem przetoczył się po masce na szybę. Spadł, kiedy się zatrzymałam. Boże, to było okrop¬ne. – Druga kobieta, pasażerka próbowała ją pocieszyć, a policjant słu¬chał uważnie. Kobieta, która kierowała pojazdem, była tak roztrzęsiona, że mało brakowało, a załamałaby się. – Nie zabiłam go, proszę… po¬wiedzcie mi… on nie może umrzeć.
– Wszystko widziałem – odezwał się mężczyzna, który stał pomię¬dzy samochodami. Miał na sobie sportową czapkę, koszulkę i luźne szor¬ty. – Było tak, jak ona mówi. Facet wybiegł na ulicę jak wariat, zataczał się i coś bełkotał, jakby nie wiedział, gdzie jest, a ona go walnęła. ¬Kobieta skrzywiła się, słysząc to określenie. – Przepraszam, ale on był jakiś nieprzytomny. Wyglądało, że jej wcale nie zauważył. Może pijany albo naćpany.
– Ma przy sobie jakieś dokumenty? – zapytał Bentz sanitariusza.
– Nie wiem. Na razie staramy się utrzymać go przy życiu.
Kobieta wydała z siebie piskliwy jęk.
– Postaramy się ustabilizować pracę serca i zabierzemy go stąd. Dajcie nosze.
– Mam jego portfel – powiedział drugi sanitariusz. – Musiałem sprawdzić, czy nie ma tam czegoś o jego stanie zdrowia. – Podał portfel Bentzowi, który znalazł w nim prawo jazdy z Luizjany wydane na na¬zwisko Kent Seger.
"W afekcie" отзывы
Отзывы читателей о книге "W afekcie". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "W afekcie" друзьям в соцсетях.