– Mamy cię, Johnie Fathers – mruknął i przejrzał pozostałe doku¬menty. Nie znalazł niczego niezwykłego, tylko siedem dolarów, kartę ubezpieczenia, legitymację studencką z AlI Saints, kartę Visa i jedno zdjęcie… Annie Seger.

– Znaleźliście coś jeszcze?

– Tak, proszę spojrzeć. – Jeden z sanitariuszy podał mu długi sznur korali. – Wygląda na to, że facet jest duchownym, albo kimś w tym sty¬lu. Miał różaniec.

– Właśnie – powiedział Bentz. – Zabezpieczcie to.

– Tak jest. – Po chwili trzymał w ręku plastikową torbę i patrzył na oddychającego z trudem Kenta Segera. Według Bentza, facet umierał i wcale nie było mu go szkoda.

Pomyślał, że właścicielka furgonetki wyświadczyła miastu przysłu¬gę• Na ulicy leżały stłuczone ciemne okulary, a dogorywający mężczy¬zna pasował do portretu pamięciowego Johna Fathersa. Miał pokaleczo¬ną i posiniaczoną twarz, zamknięte oczy, ale był podobny.

Co za ulga, pomyślał Bentz.

– Hej, chodź tu! – Montoya pomachał do niego i pokazał na budkę telefoniczną. S.łuchawka kołysała się na sznurze. Swiatła karetki oświe¬tlały szklane ściany nieprzyjemnym światłem. – Popatrz na to.

Bentz poczuł skurcz w żołądku i miał uczucie, że nie spodoba mu się to, co znalazł Montoya.

– Mamy co trzeba – powiedział Reuben, kiedy Bentz minął kilku gapiów i poczuł słodki, duszący zapach marihuany. – Stąd John zadzwonił do radia. – Ma dokumenty na nazwisko Kent Seger.

Montoya zmrużył oczy i popatrzył na miejsce wypadku.

– Podejrzewałeś, że Kent Seger to John?

– Był jednym z podejrzanych. Tylko jednym. Grupa krwi się zgadza. Poza tym godzinę temu dzwonił do mnie niejaki Andre Navarrone. Ma ciekawą teorię, która, jak mówi, jest do udowodnienia. Uważa, że Kent Seger napastował seksualn ie swoją siostrę, Annie, dziesięć lat temu w Houston. Navarrone twierdzi, że była z nim w ciąży. Jego zdaniem, Kent zabił Annie, ale winą obarcza Sam. Powiedział, że coś pobudziło go do działania – może to, że jego matka przestała mu wreszcie poma¬gać finansowo, albo to, że znowu usłyszał głos doktor Sam przez radio. To by się zgadzało z teorią Norma Stowella. – Bentzjeszcze raz spojrzał na miejsce zdarzenia. – Wygląda na to, że nigdy się nie dowiemy, co sprawiło, że przekroczył granicę.

– Zostawił coś – powiedział Montoya.

– Co?

– Nie wiem… chyba magnetofon, taki własnej roboty. – Montoya pod¬niósł przez chusteczkę jakiś przedmiot. Pod magnetofonem leżały klucze.

– A to co? – Bentz był już pewien, że przeczucie go nie myli. Montoya, tą samą chustką podniósł klucze.

– Myślisz, że to jego?

Bentz popatrzył na karetkę, która ruszyła przez tłum z włączoną syreną.

– Wątpię… • Patrz na to. – W świ-etle latarni zobaczyli, że klucze są zawieszone na breloczku w kształcie dużego serca. – Mogę się mylić, ale te klucze należą do kobiety.

– Do kogo?

Bentz oglądał każdy klucz, aż znalazł małą tabl iczkę z napisem "Me- lanie".

– Cholera – wyszeptał Montoya. – Asystentka doktor Sam.

Bentz poczuł ciężar w brzuchu.

– Według Dorothy Hodges, Melanie Davies wkurzyła się i rzuciła dziś pracę. Nie pojawiła się w radiu.

Montoya zacisnął szczęki.

– Może dlatego, że nie mogła.

– Może. – Bentz wyjął telefon i zadzwonił do dyspozytora. Poprosił, żeby wysłali ekipę do mieszkania Melanie. – Niech do mnie zadzwo¬nią, jak tylko ją znajdą – powiedział. Rozłączył się i popatrzył na ma¬gnetofon, który leżał na półce w budce. – Zobaczmy, czy John zostawił nam wiadomość.

Ostrożnie, żeby nie zamazać odcisków palców, Bentz nacisnął guzik jednym ze swoich kluczy. Taśma ruszyła od razu i w hałasie ulicznym usłyszeli kobiecy głos:

– "Mówi Annie. Chciałabym porozmawiać z doktor Sam o mojej byłej teściowej. Może będzie mogła mi pomóc ", Potem nastąpiła długa pauza, i znów odezwał się głos: – "Annie. Nie pamiętasz mnie?"

– Nagrał ją – powiedział Montoya po kolejnej przerwie.

– "Dzwoniłam już kiedyś do ciebie… W czwartek są moje urodziny. Miałabym dwadzieścia pięć lat".

– Sukinsyn – mruknął Montoya, kiedy wysłuchali całej taśmy.¬Myślisz, że Melanie miała z tym coś wspólnego, że to jej głos? – zapytał Montoya, szarpiąc się za bródkę.

– To by wiele wyjaśniało, nie sądzisz? Ktoś z wewnątrz otworzył drzwi do kuchni, kiedy pojawił się tort, podał numer telefonu… – Bentz miał ochotę zapalić. – Dlaczego do mnie nie dzwonią?

– Myślisz, że ona nie żyje?

Bentztskinął głową.

– Niestety, to cholernie prawdopodobne.

– Niech to szlag. – Montoya popatrzył przez zabrudzone ściany budki na ulicę i rozbitą furgonetkę. – Uważasz, że John zostawił te rzeczy, gdy uciekał i wpadł pod samochód?

– A ty jak myślisz?

– Na to wygląda. – Skrzywił się. – I co z tego wynika, Bentz?

– Nic dobrego, Reuben. Nic dobrego. – Zadzwonił pager Bentza.- Każ zbadać każdy centymetr tej budki – powiedział. – N iech ekipy prze¬czeszą ulicę. – Wyciągnął telefon z kieszeni marynarki, wybrał numer. i odebrał wiadomość.

Była prosta i zwięzła. Bentz zacisnął zęby. Rozłączył się i zauważył pytające spojrzenie partnera.

– Melanie Davis nie żyje. Została uduszona i ma dziwne ślady na szyi. Prawdopodobnie po różańcu.

Rozdział 36

Sam podrapała Charona za uchem i usiadła na werandzie. Zapadał zmierzch. Nareszcie wszystko się skończyło. Nigdy o tym nie zapo¬mni. Tyle osób, które znała nie żyło. Melanie Davis, jak stwierdziła po¬licja, podawała się za Annie. Cała historia nie była do kOI1ca jasna, ale wynikało z niej, że Melanie spotykała się z Kentem Segerem – to on był jej nowym chłopakiem, tym jedynym, o którym jej opowiadała.

– Ciekawe – powiedziała do kota. Kent nadal leżał w szpitalu w ci꿬kim stanie, pilnowany przez policję, a prasa węszyła wszędzie, próbując zdobyć dobry temat. Sam wyłączyła telefon i nie otwierała drzwi. Po¬trzebowała czasu, żeby dojść do siebie, uporządkować myśli i zastano¬wić się, co zrobić z resztą życia.

Jeśli Kent przeżyje, może poznają odpowiedzi na niektóre pytania i wpakują go na zawsze do więzienia; a jeśli umrze, świat na tym sko¬rzysta. Sam była przeciwniczką kary śmierci, ale kiedy pomyślała o ko¬bietach, które zabił, stwierdziła, że zasłużył na to, co Bóg lub sąd mu zgotuje. Całe szczęście, że go złapali. Wpadł pod samochód po rozmo¬wie z Sam, najprawdopodobniej z powodu narkotyków, którymi był na¬szprycowany i które wywołały halucynacje i zawroty głowy.

Sam pomyślała, że to dziwne, bo kiedy do niej zadzwonił, miał bar¬dzo opanowany głos.

Poruszyła szyją, żeby rozciągnąć mięśnie i popatrzyła za motylem lecącym nad trawą blisko jeziora.

Co będzie z tobą, Sam? Co zamierzasz zrobić? Może powinnaś przyjąć pracę w Los Angeles?

– Co ty na to? – zapytała Charona, który wygiął grzbiet pod jej pal¬cami. – Mógłbyś zostać kotem z Hollywood.

Byłaby bliżej ojca – z dala od przykrych wspomnień. Przez cały ten czas nie miała wiadomości od Petera, chociaż czekała na telefon od nie¬go, szczególnie po tym,jak informacje przedostały się do prasy. Nie ode¬zwał się i nie zostawił wiadomości aniqla niej, ani dla ojca. Czasami nic się me zmienia.

Czy mogłaby zostawić Tya?

Osłoniła oczy dłonią, popatrzył na jezioro i dostrzegła jak "Swietli¬sty anioł" sunie po wodzie. Powinna popłynąć z nim, ale potrzebowała trochę samotności, żeby przemyśleć pewne rzeczy. Ty popłynął do sie¬bie po psa i teraz wracał. Chciała wziąć prysznic, a potem planowali wspólne gotowanie. Uśmiechnęła się, kiedy zobaczyła, jak Sasquatch siedzi na pokładzie z nosem pod wiatr.

Minęło zaledwie osiemnaście godzin od zakończenia wczorajszego programu, i w tym czasie nastąpiło tyle zmian.

Melanie nie żyła – tak jak Leanne i Annie.

Takjak inne kobiety, które miały pecha natknąć się na Kenta Segera. Zabolało ją serce, kiedy pomyślała o ambitnej dziewczynie, która związała się z Kentem i miała nadzieję, że odbierze Sam pracę• Melanie zawsze była zbyt ambitna i w końcu za to zapłaciła. Sam wstała i poma¬chała do Tya, a onjej odmachnął. Czyżby minęło zaledwie kilka tygodni od tego dnia, kiedy wydawało jej się, że dostrzegła żaglówkę na ciem¬nych falach jeziora i obcego na jej pokładzie?

Kilku wydawców okazało zainteresowanie książką Tya, ajego agent starał się sprzedać pomysł jak najlepiej. Mówiło się nawet o licytacji.

W ciągu osiemnastu godzin tak.wiele się zdarzyło. Z Charonem na rękach, Sam weszła do domu, z przyzwyczajenia zasunęła zasuwę i poszła po schodach do sy•pialni. Zostawiła otwarte drzwi, żeby kot mógł spokojnie wyjść. Na łóżku 'leżały spodnie Tya. Nie wprowadził się jeszcze do niej i Sam nadal nie była pewna, czy tego chce. Dobrze nam było razem, pomyślała i zdjęła ubranie i bieliznę• Ru¬szyła do łazienki i weszła pod prysznic. Przez lekko uchylone okno, przez które ulatywała para, usłyszała znajome szczekanie Hannibala – zawsze gotowego narobić zamieszania – ganiającego wiewiórki i inne gryzonie. Włączyła radio na WSLJ i dobiegł ją szorstki głos Ramblin' Roba, który mówił słuchaczom, że poszuka czegoś w płytotece i pojawi się za chwi¬lę z przebojem Patsy Cline. Pjerwsza osoba, która poda rok wydania piosenki dostanie kubek WSLJ.

Sam zawiJęła głowę ręcznikiem i stanęła pod prysznicem. Zamknęła oczy i starała się odpędzić ponure myśli. Jak mogła się nie domyślić, że Melanie była o nią zazdrosna? Pracowała z tą dziewczyną noc w noc i za¬ufała jej na tyle, żeby poprosić o opiekę nad domem i kotem… a David? Jego kłamstwa były jeszcze gorsze. Chciał wykorzystać całą sytuację z na¬dzieją, że Sam wróci w jego ramiona. Do tego jej były mąż, Jeremy Leeds, zadzwonił do niej i powiedział, że mu przykro z powodu tego, co przeszła.

Miała jednak wątpliwości, czy Jeremy kiedykolwiek w życiu kogoś żałował.

Namydliła się i z oddali dobiegł ją melancholijny głos Patsy Cline.

Najgorszy był Kent Seger, człowiek z obsesją na punkcie siostry, a po¬tem Samanty. Winił Sam za śmierć Annie, ale przecież sam ją zabił, upozorował samobójstwo, bo był zazdrosny o Ryana Zimmermana, o któ¬rym nie wiedział, że jest jego przyrodnim bratem.

Cała ta historia była wstrętna.

Spłukała mydło i pomyślała o Estelle, którą znaleziono wczoraj rano, pływającą twarzą w dół, w basenie. Nie mogła stawić czoła kolejnemu skandalowi. Jej pierwszy mąż, ojciec Annie, przeżył szok, kiedy Ty do niego zadzwonił. Twierdził, że to jego wina.

Poczucie winy nie opuszczało wielu osób.

Zakręciła kran i usłyszała, jak ktoś otwiera drzwi do ogrodu. Pewnie Ty już przypłynął. Zdjęła ręcznik z głowy i założyła szlafrok.

– Jeszcze nie zaczęłam robić kolacji, więc weź sobie coś do picia! ¬zawołała. Zawiązała pasek i wyjrzała przez okno. Na horyzoncie zoba¬czyła znajome maszty i żagle "Swietlistego anioła",

Niemożliwe. Jak łódź mogła być na wodzie? Przecież słyszała, jak otwierał drzwi. Zamknięte na zasuwę. Przebiegł ją dreszcz.

– Ty?! – zawołała i pomyślała, że zwariowała. Kent Seger ledwie żywy leżał w szpitalu, jej brat i Ryan Zimmerman zostali oczyszczeni z zarzutów. Poza tym była sama w domu!

Wtedy usłyszała ciężkie i szybkie kroki na schodach. O, Boże. Serce zabiło jej mocniej i poczuła strach chwytający ją za gardło. Wyjrzała przez okno i zauważyła, że żaglówka zbliża się do lądu, a Ty stoi u steru z psem przy nodze. Charon syknął, wślizgnął się przez otwarte drzwi do sypialni i ukrył pod łóżkiem.

Sam rozejrzała się zajakimś narzędziem do obrony. Mogła tylko pomachać do Tya przez okno. Otworzyła je i wtedy usłyszała skrzypnięcie drzwi.

– Ty suko!

To był głos Johna! Nie!

– Ty! – krzyknęła i odwróciła się, kiedy intruzją dotknął. Stał przed nią wysoki mężczyzna w ciemnych okularach.

– Kim jesteś?

– Twoim najgorszym koszmarem – powiedział i zauważyła, że w dłoni trzyma chusteczkę.

Poczuła słodkawy zapach.

– Wynoś się! – krzyknęła. Szukała czegoś, czym mogłaby się obro¬nić i jej wzrok padł na lampę. Jednak zanim do niej sięgnęła, rzucił się na nią. Złapał ją i chciał jej wepchnąć J.‹nebel w usta.

Kopała go, drapała i krzyczała. Wakl,Zyła wściekle, ale był tak pot꿬ny, że oplótł ją ramieniem i wcisnąłjej materiał w usta. Nie mogła oddychać, a wstrętny zapach eteru wypełnił jej nozdrza i palił gardło. Nie mogła wciągnąć powietrza, a smród był paraliżujący. Do oczu napłynęły łzy, zaczęła się krztusić.

Chciała krzyczeć, ale wciągnęła jeszcze więcej eteru do płuc. Zrobiło jej się ciemno przed oczami. Ręce i nogi miała ciężkie i nie mogła unieść powiek. Przestała się bronić.

Zobaczyła tylko jego uśmiech. Coś błysnęło. Sznur czerwonych jak krew korali.


_ Mamy nie tego faceta! – Bentz popatrzył na kartę wiszącą na łóż¬ku Kenta Segera i zaklął siarczyście. Przed drzwiami izolatki stał poli¬cjant w mundurze, a kilku innych, w cywilu, pilnowało pozostałych części szpitala. Okazało się, że niepotrzebnie. Mężczyzna leżący na łóżku, pod¬łączony do aparatury, nie był Kentem Segerem.