– Módl się, doktor Sam – rozkazał Kent i zacisnął jej pętlę na szyi.

Paciorki były zimne, ostre i twarde. Zakręoił żyłkę i Sam zacharczała. Poczuła ból w szyi. On pochylił się do prżodu. '- Pokutuj i pocałuj mnie, ty żałosna dziwko – rozkazał. Sam rzJóHa się ku niemu i z całej siły ugryzła go w policzek.

Krzyknął i na sekundę zwolnił uścisk, a Sam zanurkowała pod po¬most i ściągnęła różaniec z szyi. Wynurzyła się po drugiej stronie, usły¬szała, jak Kent miota się w wodzie i popłynęła do łodzi. Złapała latarkę i zaczęła rozpaczliwie świecić w stronę nadjeżdżającego samochodu. Usłyszała szum silnika i pisk opon na żwirze.

Stopami chwyciła grunt i zaczęła biec do brzegu, z nadzieją, że kto¬kolwiek to jest, zdąży na czas.

– Tutaj! – krzyknęła. – Pomocy! – Kent był tuż za nią i skoczył do przodu, kiedy samochód się zatrzymał.

Wyskoczyło z niego dwóch mężczyzn z psem.

– Policja, Seger! Poddaj się! – krzyknął jeden głos.

Kent zacisnął ramię najej gardle, a ona zanurkowała w płytką wodę. Usłyszała stuk.

Odgłos strzału rozszedł się echem po bagnie.

Kent zaskowyczał i upadł na plecy. Krew rozbryzgnęła się wraz z kro¬plami wody.

– Niech to szlag! – zawołał słabym, charczącym głosem. Chwytając ciężko powietrze i trzęsąc się, Sam ruszyła do brzegu, rozpaczliwie brnąc przez lilie wodne i wodorosty, łkając i drżąc, w oba¬wie, że zobaczy go raz jeszcze i znów zostanie wciągnięta pod wodę.

– Samanto – usłyszała głos Tya.

O mało się nie przewróciła.

– Tutaj – chciała zawołać, ale zjej ust wydobył się tylko szept. Szła do przodu, ale miała wrażenie, że porusza się w zwolnionym tempie.

Dostrzegła jego sylwetkę w świetle reflektorów. Podbiegł do niej, pies tuż za nim. Zaczęła szlochać jak szalona i nie mogła przestać, kiedy objął ją i mocno przytulił.

– Sam…Sam… O Boże, jesteś cała?

– Tak…nie… tak. – Trzymała się go kurczowo i starała choć trochę uspokoić.

– Tutaj, tutaj! – zawołał Ty i odwrócił się do tego, który strzelał. ¬Przynieś koc. – Spojrzał na nią. – Boże, Samanto, nie powinienem cię spuszczać z oczu. Przepraszam, tak mi strasznie przykro… a co ty tu, do diabła, masz?

Dopiero wtedy zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma w ręku ten prze¬klęty różaniec. Upuściła go na grząską ziemię, jakby ją parzył. Trzęsła się i było jej słabo. Poczuła, jak ktoś otula kocem jej nagie ciało i rozpo¬znała detektywa Bentza.

– Potrzebuję pani zeznania – powiedział i odwrócił wzrok.

– Później – odpowiedział stanowczo Ty.

W oddali dostrzegła inne światła.

– Jadą nasi ludzie – wyjaśnił Bentz, a na pobliskiej gałęzi zahukała sowa. – Pomyślałem, że przyda nam się wsparcie. – Spojrzał na bagna i się¬gnął do kieszeni marynarki. Wyjął nową paczkę papierosów. – Chyba powi¬nienem iść i wyciągnąć sukinsyna – powiedział. – Ale najpierw muszę za¬palić. Jak będę miał szczęście, to aligatory posprzątają za mnie. – Stał i palił, nadal trzymając w ręku pistolet. Czubek papierosa świecił w ciemności.

– Jak… jak mnie znaleźliście? – zapytała wciąż oszołomiona Sam.

– Navarrone wiedział, że Kent ma tu dom – to jedyne, co dała mu matka. Mieliśmy szczęście.

– Szczęście? Miałam nadzieję, że powiesz, że to dzięki dobrej pracy policji.

– Ty odegrałaś główną rolę.

– Co za pocieszenie – powiedziała i pokręciła głową. Owinęła się szczelniej kocem.

– Chciałem cię uspokoić.

– Boże, zmiłuj się. – Poczuła błoto na twarzy i zobaczyła czerwone kropki. Krew, ale nie jej, tylko Kenta. Rozmazana z wodą wciąż jeszcze spływała jej po nogach. Zadrżała i starała się wytrzeć.

– Możemy stąd iść? – zapytała.

– Oczywiście. – Ty gwizdnął na psa i pocałował ją w czubek głowy. – Jedźmy do domu.

Epilog

– Sprawa jest zamknięta – powiedział Montoya, kiedy wszedł do biura Bentza i usiadł na brzegu biurka. Jak zwykle opanowany, miał na so¬bie swoją ulubioną skórzaną marynarkę, ciemne spodnie i białą koszulkę. Zgolił bródkę i zostawił wąsy, a zamiast jednego kolczyka miał teraz dwa.

Przez otwarte okno wpadały odgłosy nocy – samotny śpiew saksofonu, szum ruchu ulicznego, śmiechy. W Nowym Orleanie zapadła noc. – Sprawa zamknięta, tylko że nie znaleźliśmy ciała Kenta Segera.

– Myślisz, że uszedł z życiem?

– Wśród aligatorów? Nie. – Bentz rozparł się w fotelu i wyjął z szuflady gumę do żucia. – Myślę, że dostał to, na co zasłużył. – Znowu rzucasz palenie?

– Na jakiś czas.

– Chyba popełmasz błąd.

– Może.

– A co u doktor Sam?

– Same dobre rzeczy – powiedział Bentz z uśmiechem. Rozmawiał z doktór Sam i zdziwił się, jak szybko pozbierała się po tym wszystkim. Była twarda, a teraz wróciła do pracy. – Słyszałem, że ma nową asy¬stentkę, odmówiła pracy siedem dni w tygodniu, a George Hannah mu¬siał to zaakceptować, bo bał się ją stracić. Są przecież inne duże stacje, które od razu by ją zatrudniły. Nawet jedna z Chicago.

– Dlaczego zostaje tutaj?

– Jeden powód to Ty Wheeler. – Bentz sięgnął za siebie i włączył wiatrak, a ciepłe powietrze zaczęło krążyć po niewielkim pokoju.

– Myślałem, że go nie lubisz?

– Bo nie lubię. Każdy, kto odchodzi z policji, żeby pisać książki, to mięczak.

– Albo spryciarz. Pozwoliłeś jemu i psu jechać z tobą – przypomniał mu Montoya.

– Pies jest fajny.

– Więc Kent Seger był chory psychicznie?

– Tak, widziałem wyciągi ze szpitala. Depresja, narkotyki, przemoc.

– A co z Ryanem Zimmermanem? – zapytał Montoya. Bentz skrzywił się. – Chyba będzie próbował pogodzić się z żoną,jeśli wyjdzie cały ze szpitala. Wpadł na Kenta pewnej nocy w barze – właśnie stracił pracę i wyleciał z domu. Kent był jego starym kumplem i Ryan myślał, że ma jakieś chody i dojścia do narkotyków. Spotkali się i kiedy Ryan się na¬ćpał, Kent go związał. Trzymał go u siebie, w tej norze i torturował.

– Tej, którą odkrył Navarróne?

– Tak. Tam znaleźliśmy trofea. – Bentz żuł gumę. Kiedy zobaczył zebraną biżuterię, zrobiło mu się nieprzyjemnie – kolczyki, bransoletki na nogi, medalion ze zdjęciem Kenta i Annie, zrobionym najprawdopodob¬niej tej nocy, kiedy zginęła. Bentz myślał, że Seger zamienił zdjęcie Ryana Zimmermana na swoje. Świat nic nie stracił na zniknięciu Kenta Segera.

– Zimmerman na dobre przestał brać, czy tylko tak twierdzi? Ćpunom nie można ufać – powiedział Bentz. – Zestaw, jaki podał mu Kent w noc, gdy zginęła Melanie, tak go pokręcił, że Kentnie miał problemu z wypchnię¬ciem go na ulicę. Pod samochód wpadł przypadkiem, bo tego Seger nie planował. Gdyby w szpitalu nie zrobili mu płukania żołądka, umarłby.

– I Samanta Leeds też.

Bentz skrzywił się.

– O mały włos. – Wyjrzał przez okno i popatrzył na światła miasta.

Przypomniał sobie, jak Kent Seger włamał się do niej za pomocąklucza, którego nie wymieniła – otwierał małe drzwi pod schodami. Wchodził pod werandę, przez schowek.

Montoya oparł się o szafkę z aktami i skrzyżował nogi przed nosem Bentza.

– A co się stało z jej bratem, Peterem, czy jak mu tam? Myślałem, że miał z tym coś wspólnego.

– Z tego co wiem, ukrywa się, jak zwykle. Nie pojawił się nigdzie. Przez jakiś czas pracował dla firmy telekomunikacyjnej, ale rzucił pracę. Nikt nic o nim nie wie, ani Sam, ani jej ojciec, nawet urząd skarbowy.

– Dlaczego?

– Może po prostu ceni sobie prywatność.

– Albo to ćpun.

– Mamy ich tu sporo. – Bentz wyjrzał przez okno – Moim zdaniem, Samanta i jej ojciec nie dowiedzą się o nim niczego, aż kiedyś pojawi się u nich koroner…

– Więc to tyle – powiedział Monotya. – Sprawa zamknięta.

– Mamy jeszcze kilka niewyjaśnionych rzeczy – oznajmił Bentz. – Nadal chcę porozmawiać z tymi, którzy zniknęli nagle, kiedy zaczęły po¬jawiać się ciała. Wspólłokatorki, byli mężowie, alfonsi. Wydąje mi się, że wszyscy są czyści, tylko mieli inne sprawy na sumieniu i nie chcieli, żeby się przy okazji wydały, dlatego postanowili zniknąć. – Pomyślał o alfon¬sie, Marcu Duvallu i o Słodkiej Cindy. Prędzej czy później, znajdzie ich, szczególnie Duvalla. – Ogólnie rzecz biorąc, jest już po sprawie.

– Dobrze. – Reuben stanął na baczność. – Więc skończyliśmy. Może powinniśmy to uczcić dziewięcioprocentowym piwem.

– Mamy jeszcze kilka nierozwiązanych morderstw – przypomniał mu Bentz i zerknął na ekran komputera, gdzie widniały zdjęcia dwóch kobiet; jednej, która została podpalona i jej ciało podrzucono przed po¬mnikiem Joanny D'Arc, i tej drugiej, Cathy Adams – striptizerki, stu¬dentki i prostytutki, którą znaleziono w jej własnym mieszkaniu z ogo¬loną głową.

Miała prawie tyle samo lat, co jego córka. Ta myśl nie dawała mu spokoju, ale jego mała była wspaniałym dzieckiem.

– Rozwiążemy pozostałe morderstwa – powiedział zawsze. pewny siebie Montoya.

– Mam nadzieję. – Bentz nie był przekonany. Coś mu podpowiada¬ło, że po ulicach miasta chodził jeszcze jeden seryjny morderca. Jeszcze jeden chory drań, który uprawiał dziwne rytuały. Zostawiał znaki? Miał nadzieję, że się myli i dwie sprawy leżące na biurku nie mająze sobąnic wspólnego. A jednak… miał przeczucie, że tak.

Do diabła z tym wszystkim.

– Nie wiem jak ty, ale ja dziś idę to uczcić. Nieodwołalnie.

– To chyba dobry pomysł – zgodził się Montoya.

– Świetny. Hej… która godzina? – Zerknął na zegarek, podróbkę ro- leksa, a potem podszedł do szatki z aktami, włączył radio i popłynęły pierw¬sze takty A Hard Day s Night i rozległ się gorący głos Samanty Leeds.

– Dobry wieczór Nowy Orleanie, mówi doktor Sam w WSLJ. Slu¬chacie programu Nocne wyznania. Dziś pomówimy o szczęściu…

Lisa Jackson

  • 1
  • 51
  • 52
  • 53
  • 54
  • 55