– Czuję do ciebie co innego – powiedział i wyobraziła sobie powagę na jego twarzy. Był atrakcyjnym mężczyzną, dobrze ostrzyżonym i atletycznie zbudowanym. Na studiach trochę pozował do zdjęć i na dowód tego przechowywał cały album. Podobał się kobietom i zauroczył Sam. Przynajmniej takjej się wydawało. Ale po dwóch latach bycia razem, część jego uroku zbladła, a Sam poczuła, że nie jest w nim zakochana. Nie cho¬dziło o to, że było z nim coś nie tak. Był przystojny, inteligentny, wodpo¬wiednim wieku, a praca dla sieci hoteli Regal z pewnością za kilka lat uczyni go milionerem. Jednak zabrakło między nimi jakiejś iskry.

– Przykro mi, Davidzie.

– Naprawdę? – zapytał kąśliwie. David Ross nie lubił przegrywać.

– Tak -odpowiedziała szczerze. Nie chciała go dłużej zwodzić. Tym razem postanowiła być bardzo ostrożna.

– W takim razie pewnie nie życzysz sobie, żebym ci towarzyszył w charytatywnym przed,sięwzięciu, o którym wspominałaś?

– W aukcj i na rzecz centrum Boucher? – skrzywiła się. Przypomniała sobie, że mówiła mu o tym wiele miesięcy temu. – Nie, sądzę, że będzie lepiej, jeśli pójdę sama.

Nie odpowiedział od razu, jakby spodziewał się, że Sam zmieni zda¬nie.Nie miała zamiaru, a napięcie między nimi robiło się coraz bardziej wyczuwalne..

_ Cóż – odezwał się wreszcie – chyba nie mamy sobie nic więcej do powiedzenia. Trzymaj się, Samanto.

_ Ty też. – Coś lekko ścisnęło ją za serce. Odłożyła słuchawkę• Tak będzie lepiej. Skończyło się i kropka.

Wszyscy jej przyjaciele uważali, że ma nie po kolei w głowie, skoro nie chce zostać jego żoną•

_ Na twoim miejscu rzuciłabym się na niego szybciej niż błyskawica – wyznała jej Corky miesiąc temu, kiedy jadły razem lunch. Oczy przyjaciółki błyszczały wesoło, zupełnie jak trzy obrączki, które nosiła na prawym palcu – pamiątki po poprzednich związkach. – Nie wiem, dlaczego jesteś taka uparta.

_ Byłam już kiedyś mężatką i uważam, że kto się raz sparzy, ten na zimne dmucha.

_ Chciałaś powiedzieć, kto raz oberwie. – Urwała kawałek chleba i spojrzała przez okno na leniwą Missisipi, po której wolno płynęła barka wyładowana żwirem.

– Na jedno wychodzi.

_ Tylko że nigdy nie znajdziesz lepszej partii niż David, uwierz mi.- Corky pokiwała głową, ajej blond loczki zakołysały się we wszystkie strony.

– Więc go sobie weź.

_ Chętnie i od razu, ale on jest zakochany w tobie.

– David kocha tylko siebie.

_ Mocne słowa, Sam. Zaczekaj, aż wrócisz z Meksyku i wtedy porozmawiamy – dodała Corky z przewrotnym uśmiechem. Zupełnie jak¬by chciała dać jej do zrozumienia, że rozgrzany piasek, tropikalne słoń¬ce i gorący seks zmieniąjej uczucia. Tak się nie stało. Piasek był ciepły, słońce gorące, a seksu nie było wcale z winy Sam, a nie Davida. Prawda była taka, że nie kochała tego faceta i już. Z jakiegoś powodu działał jej na nerwy. Jako jedynak i najlepszy uczeń przyzwyczaił się, że zdobywa wszystko, czego zapragnie i zawsze chciał mieć to, co najlepsze.

Jej życie też miało być uporządkowane, ale oczywiście nigdy takie nie było.

_ Nie wszyscy faceci są jak Jeremy Leeds – oznajmiła Corky i zmarszczyła zadarty nos na samo wspomnienie byłego męża Sam.

– Bogu dzięki.

Corky dała znak kelnerowi, prosząc o kolejny kieliszek chardonnay, a Sam roztargniona mieszała łyżką w zupie i starała się nie myśleć o byłym mężu.

– A może ty jeszcze coś do niego czujesz?

_ Do Jeremy'ego? – Sam przewróciła oczami. – Nie żartuj.

– Ciężko jest dojść do siebie, jeśli ktoś cię porzuca.

– Wiem – zapewniła ją Sam. – Znam się na tym.

– Ale…

– Wadą Jeremy'ego jest to, że zakochuje się w studentkach i nie bierze na poważnie przysięgi małżeńskiej.

– Dobra, dobra, więc z nim już skończone – powiedziała Corky i mach¬nęła ręką, jakby chciała wyrzucić temat Jeremy'ego Leedsa przez okno.¬Ale co jest nie tak z Davidem? Zbyt atrakcyjny? – Uniosła w górę palec. _ Nie? Za dobra partia – nigdy nie był żonaty, więc wiesz, nie ma żadnych obciążeń, żadnych dzieci ani byłej żony. – Wyprostowała kolejny palec. _ Już wiem, jest zbyt bogaty… albo za bardzo ambitny. Ma za dobrą pracę? Przecież on jest chyba dyrektorem naczelnym hoteli Regal?

– Wiceprezesem i dyrektorem sprzedaży na wschodnie stany. Corky podskoczyła na krześle i uniosła ręce nad głową.

– No widzisz! Facet jest zbyt doskonały.

Wcale nie, pomyślała Samanta. Od drugiej klasy w szkole miały z Corky zupełnie inne zdanie na temat mężczyzn, podrywania i małżeń¬stwa. Jeden wspólny obiad niczego nie zmieni, a wyjazd do Meksyku przekonał ją, że David Ross nie był mężczyzną dla niej i tyle. Nie po¬trzebowała faceta, nie chciała być teraz z nikim. Otrząsnęła się z zamy¬ślenia i przez zaparowane szyby popatrzyła na jezioro. Wyobraziła sobie tajemniczego człowieka na pokładzie żaglówki z lornetką skierowaną prosto na jej dom. Zaśmiała się z własnej głupoty.

– Mam przywidzenia – powiedziała i ruszyła powoli do łazienki, a Charon podreptał za nią. Zawiązała plastikową torbę na gipsie i mo¬dląc się, żeby zdjęli go jej jak najszybciej, wdrapała się do kabiny prysz¬nicowej. Pomyślała o Davidzie i o mężczyźnie na żaglówce, a potem o uwodzicielskim głosie, który usłyszała przez telefon, i o swoim zbez¬czeszczonym zdjęciu z wydłubanymi oczal1li.

Dygocząc, odkręciła kran, zamknęła oczy, a z góry trysnęły gorące strumienie.

Rozdział 4

– Co tu się działo wczoraj w nocy? – zagrzmiał wściekły głós Eleanor, a jej twarz przybrała' surowy wyraz. Szła tuż za Sam po głównym korytarzu WSLJ i domagała się wyjaśnień.

– Wiesz już o tym słuchaczu? – Sam odstawiła do kąta cieknący parasol i obok oparła kulę.

– Całe cholerne miasto słyszało, na litość boską! Przecież to poszło przez radio! Zapomniałaś? Kto to był i jakim cudem wymknął się spod kontroli?

– Oszukał Melanie. Rozmawialiśmy o wakacjach, a on powiedział coś o Raju…

– Tyle już wiem. – Eleanor wydęła usta, a Sam zdjęła płaszcz przeciw¬deszczowy. – Mam to wszystko na taśmie i przesłuchałam już chyba ze dwanaście razy. Chciałabym cię spytać – wyciągnęła wskazujący palec w stro¬nę Sam, która chowała płaszcz do szafy – czy wiesz kto to jest i czego chce?

– Nie.

– Ale jest coś jeszcze. – Ciemne oczy Eleanor wpatrywały się w Sam.

– Coś, o czym mi nie powiedziałaś. Czy to ma coś wspólnego z twoim wypadkiem w Meksyku?

– Nie sądzę.

– A co z twoim byłym? Pamiętam go jeszcze z Houston.

– Nie wydaje mi się, żeby Jeremy bawił się w głupie telefony. Nie zniżyłby się do tego.

– Ale nadal tu mieszka? Dostał profesurę wTulane?

– Daj spokój, Eleanor. Jeremy ożenił się drugi raz. Co było między nami, skończyło się dawno temu – powiedziała Sam.

– Tak, ale ktoś z okolicy dzwonił i chcę wiedzieć co to za jeden.

Szkoda, że nie możemy śledzić rozmów od nas. Proponowałam takie rozwiązanie, ale George jest taki nieprzejednany.

Sam uśmiechnęła się ironicznie.

– Może będziemy mieć szczęście i John zadzwoni jeszcze raz. Eleanor popędziła za nią wąskim korytarzem do aneksu kuchennego, gdzie parzyła się kawa, a w powietrzu unosił się jeszcze zapach chili z czy¬jegoś obiadu. W środku stały trzy okrągłe stoły, kilka krzeseł, kuchenka mikrofalowa i lodówka. Pomieszczenie to remontowano tyle razy, że je¬żeli to miejsce miało jakikolwiek urok, to zniknął on pod kolejną warstwą farby, winylu i białej lamperii. Po dawnym wdzięku oryginalnego budyn¬ku zostało tylko francuskie okno otoczone ozdobnymi belkami, które kie¬dyś otwierało się na mały balkon siedem pięter nad ulicą. Teraz wyjście było zamknięte na klucz i zabezpieczone podwójnymi bolcami.

Sam pokuśtykała do dzbanka z kawą i nalała sobie pełny kubek.

– Kiedy zdejmą ci gips? – zapytała Eleanor, uspokoiwszy się tro¬chę. Sam nalała jej kawy do ulubionego kubka z napisem: "Słyszę co mówisz, alew to nie wierzę!"

Nie było się co łudzić, że temat nienormalnego telefonu został zakończony. To nie było w stylu jej szefowej. Kiedy coś nie dawało jej spokoju, Eleanor zachowywała się jak pitbull broniący kości. Nigdy się nie poddawała.

– Powinnam pozbyć się tego świństwa jutro rano. – Uniosła nogę. ¬Jeśli uda mi się przekonać lekarza, że poczuję się lepiej bez dodatkowych dwóch kilogramów, które dźwigam. Wizytę u ortopedy mam o jedenastej.

– Dobrze. – Eleanor popchnęła krzesło w jej stronę i gestem kazała jej usiąŚć.- A teraz muszę ci powiedzieć, że odkąd zadzwonił ten świr, dostajemy tysiące telefonów i e-maili. Mamy tu istne oblężenie. Ludzie dzwonią cały dzieli – Ciemne oczy Eleanor błyszcżały, a długie palce zacisnęły się na wyszczerbionym kubku. – George dostaje świra.

– Jak to George – powiedziała Sam i pomyślała o właścicielu stacji, siadając wygodniej w fotelu. Wysoki, ciemnowłosy i przystojny George urodził się w bogatej rodzinie i przez całe życie martwił się o bilans zy¬sków i strat, starając się nigdy nie stracić ani centa. Zrobiłby wszystko, żeby zdobyć więcej słuchaczy i poprawić notowania. Sam uważała, że to obmierzły typ.

Oparła się wygodnie, objęła dłonią fil iżankę i zdmuchnęła obłoczek pary.

– Chyba powinnam być z tobą całkiem szczera – powiedziała i zastanowiła się, czy nie popełnia błędu.

– O co ci chodzi?

– Ten facet dzwonił do mnie już wcześniej.

– Powtórz to raz jeszcze. – Eleanor zapomniała o kawie i przyszpiliła Sam wzrokiem.

– Zostawił mi wiadomość na sekretarce; myślałam, że Melanie ci powiedziała.

– Nie, jeszcze nie przyszła.

– No więc zadzwonił, a potem przyszedł list i podziurawione zdjęcie.

– Jaki list?

Podała Eleanor wszystkie szczegóły i dostrzegła, że z ciemnej twa¬rzy szefowej zniknęło ożywienie. Kiedy wyjaśniła, że po powrocie do domu odkryła wiadomość i list, Eleanor sięgnęja przez stół i zacisnęła ozdobione pierścionkami palce na nadgarstku Sam.

– Powiedz mi raz jeszcze, że na pewno zawiadomiłaś policję.

– Przecież mówiłam. Nie martw się.

– Martwienie się to moja praca. I co ci powiedzieli?

– Że wyślą więcej patroli w moją okolicę.

Eleanor zmrużyła oczy.

– Wezwałaś ich do domu?

– Jeszcze nie – odpowiedziała Sam.

– Dlaczego?

– Bo nie miałam czasu.

_ Jezu Chryste… – Eleanor westchnęła i ściągnęła starannie wyskubane brwi. – Ponieważ policja z Cambrai nie odpowiada za sprawy tu w centrum, obiecaj, że ruszysz tyłek do mojego biura i zawiadomisz ich o tych dziwnych telefonach do radia, bo jeśli ty, kochana, tego nie zro¬bisz, to ja się do tego z pewnością wezmę•

– Zrobię to.

_ Ja myślę. – Eleanor nie przyjmowała żadnych wymówek. – Jak tylko skończysz kawę, idź do mojego biura.

_ Chciałam zadzwonić jutro – mruknęła Sam.

– Po co czekać?

_ Zobaczę, czy ten świr zadzwoni jeszcze raz dzisiaj w nocy. Upewnimy się, że to nie jednorazowy numer.

_ Wątpię, szczególnie po tym, co stało się u ciebie w domu.

_ Sama mówiłaś, że telefony się urywają. To znaczy, że mamy wię¬cej słuchaczy – spierała się Sam. – Czy nie tego wszyscy chcieliśmy?

Eleanor popukała. palcem w kubek.

_ Tak, ale uważam, że igrasz z ogniem – powiedziała, gdyż wyjaśnienie Sam przypadło jej do gustu.

– Może. Rzeczywiście przestraszył mnie. Ale chciałabym się do¬wiedzieć, co go tak nakręca. Jak dotąd pogróżki były mało konkretne. Mam ochotę wybadać, co mu jest. – Dopiła kawę jednym łykiem. – Za¬łożę się, że moi słuchacze też są zainteresowani.

– Nie wiem nic o tym…

_ Jeśli zadzwoni jeszcze raz, polecę prosto na policję, przysięgam. -

Sam uniosła dwa palce jak skaut. – Obiecujesz?

_ Niech skonam, jeśli nie dotrzymam słowa…

_ Nawet nie mów takich rzeczy – przerwała Eleanor. – A tak nawia¬sem mówiąc – popukała palcem w stół – nie podoba mi się to. Bardzo mi się nie podoba.

_ Co ci się nie podoba? – zażądał wyjaśnień poważny głos. W drzwiach pojawił się Ramblin' Rob, ubrany, jakby wybierał się na spęd bydła, a nie do pracy. Pachniał dymem papierosowym i wilgocią, a z kapelusza marki Stetson kapały krople deszczu..

_ Sam chce prowadzić dziś audycję, zamiast zameldować na policji o wariacie, który ją prześladuje.

Na wyblakłej twarzy Roba pojawił się szeroki uśmiech.

– Nie tylko ją• Sądząc po ilości e-maili, pół cholernego miasta słu¬chało jej wczoraj w nocy. Dziwię się, że gliny same jeszcze do. ciebie nie zadzwoniły. – Położył twardą dłoń na ramieniu Sam.

– Myślę, że mają co innego do roboty – powiedziała Sam.

– Dobra, dobra. Wystarczy już. – Eleanor spojrzała na zegarek. – Za dziesięć minut mam spotkanie. Obiecaj mi, że będziesz ostrożna.

– Zawsze jestem.

Eleanor przewróciła oczami.

– Jasne, a ja jestem Kleopatrą. Sam, mówię poważnie, nie drażnij tego faceta. Kto wie, jaki może być niebezpieczny. Może jest ćpunem albo szaleńcem. Proszę – rozłożyła ręce w dramatycznym geście – nie daj się podpuścić.