Marie – Louise zamilkła. Coś drgnęło we wspomnieniach. Czy miała nic nie mówić o willi?

– Samochód, którym przyjechałam, zatrzymał się przed jednym z murowanych domów – opowiadała dalej. – 1 wtedy zobaczyłam szyld. Widniało na nim mnóstwo francuskich słów, z których nie wszystko rozumiałam, ale zorientowałam się, że mieszka tu wdowa po przedsiębiorcy pogrzebowym, oferującym wszelkie usługi związane z pogrzebem. Zarówno czuwanie przy zwłokach, jak i zapewnienie obecności płaczek. Dla mnie, protestantki z Północy, wydawało się to całkiem dziwne. Nudzę pana?

– Nie, wcale nie! Musimy przecież ustalić, co się wydarzyło.

– Wdowa, niska i korpulentna, przyznała, że rzadko bywa w domu. W związku z tym często zaniedbuje swe ukochane koty i obowiązki domowe. „Mam najpewniejszy zawód świata i niewiarygodnie dużo pracy”, mówiła. Cieszyłam się, że miałam się zająć domem i kotami. To był wspaniały okres w moim życiu. Wkrótce zaprzyjaźniłam się z sąsiadkami, które chętnie siadały przed drzwiami swych domów, kiedy przygrzewało słońce. Po mogły mi opanować wiele sztuczek kulinarnych. Jednak że w tej niewielkiej miejscowości, niczym przylepionej do górskiego zbocza, panowała niezwykła, niemal mi styczna atmosfera. Wiedziałam, skąd się bierze takie wrażenie. Ludzie chwilami stawali się dziwnie milczący, a ich spojrzenia wędrowały ukradkiem w stronę pięknej willi Chateau Germaine. Spytałam kiedyś, kto tam mieszka, lecz otrzymałam tylko wymijającą odpowiedź: „Pewna szlachecka rodzina, nie mamy z nią nic wspólnego”.

Zdało się jej, że doszła do czegoś, o czym nie powinna nikomu opowiadać. Podjęła więc inny wątek.

– Nasz budynek leżał przy głównej alei, prowadzącej do Chateau Germaine. Okna mojego pokoiku wychodziły na ulicę. Czasami w ciche wieczory siadywałam w oknie i rozmyślałam nad moim życiem. Po raz pierwszy czułam się spokojna i szczęśliwa, mimo że czasami dokuczała mi samotność.


Zamilkła. Przed oczami przemknęło szybko nowe wspomnienie. Pewnego późnego wieczoru usłyszała głosy za oknem. Była jesień, gałęzie drzew kołysały się na wietrze. Światło latarni migotało pomiędzy liśćmi. Pod latarnią zobaczyła dwóch ludzi. Jeden z nich, wysoki o jasnych, a może siwych włosach, stał odwrócony tyłem. Drugi mężczyzna, podobnego wzrostu, miał kruczoczarne włosy. Od czasu do czasu gałęzie drzew odchylały się, ukazując jego twarz o niezwykle czystych rysach. Nieznajomi rozmawiali ze sobą i Marie – Louise przysłuchiwała się im bezwstydnie. Jednak nie rozumiała ani słowa. Zauważyła jedynie, że obaj byli zdenerwowani. Głosy mężczyzn wydawały się podniecone, zacięte, a w ich tonie wyczuwało się strach. Po chwili rozstali się i zniknęli między drzewami.

Nie powiedziała o tym lekarzowi. Odchrząknął dyskretnie.

– Przepraszam, próbuję sobie przypomnieć – skłamała.

To strasznie trudne. Pewnego dnia znalazłam ogłoszenie…

UWAGA! W głowie zamigotała ostrzegawcza lampka. Ani słowa o ogłoszeniu i o domu, który wynajęłaś w sąsiedniej miejscowości! Ani słowa o tym, że zamierzałaś skończyć z pracą u wdowy i osiedlić się gdzie indziej. Wdowa nic jeszcze nie wie o nowym domu i twoich planach na przyszłość.

– No nie, plotę jakieś bzdury! – przerwała szybko.

– Znowu cofnęłam się pamięcią do Paryża i ogłoszenia zamieszczonego przez wdowę. Wszystko mi się plącze. Przepraszam, ale jestem strasznie zmęczona.

Idź już, pomyślała. Odejdź, nie mogę dalej mówić, bo właśnie zaczyna mi coś świtać! O Boże, Boże, co ja przeżyłam!

Stłumiła krzyk i powiedziała cicho:

– Żałuję bardzo, ale więcej nie pamiętam. Czy moglibyśmy to odłożyć do jutra?

Na szczęście zrozumiał i wstał. Kiedy wyszedł, opadła wyczerpana na poduszkę i przywołała owo niezwykłe wspomnienie.

Tuż przed dniem, kiedy zamierzała powiadomić wdowę o swoim odejściu, tamta wezwała ją do siebie. Marie – Louise zeszła na dół do salonu.

– Marie – Louise, mam znowu atak woreczka żółciowego – rzekła Francuzka blada na twarzy. – Zaraz zabiorą mnie do szpitala. A dziś w nocy miałam czuwać przy zwłokach w Chateau Germaine! Czy mogłabyś mnie zastąpić?

Marie – Louise chciała zaprotestować. Nie przywykła do zmarłych, nigdy nawet żadnego nie widziała. I miałaby przy kimś takim spędzić całą noc! Nie potrafiła jednak odmówić, a poza tym dręczyły ją wyrzuty sumienia, że planowała wkrótce odejść.

– Bardzo cię proszę – jęczała pracodawczyni. – Utrzymywanie dobrych stosunków z mieszkańcami willi jest dla mnie bardzo ważne, a państwo nie mogą czuwać osobiście.

Marie – Louise zapragnęła nagle znaleźć się w rodzinnej Norwegii, gdzie już dawno nie praktykowano tego zwyczaju. Z głębokim westchnieniem w końcu się zgodziła.

Szukała dalej w pamięci. Chateau Germaine… Nagle zadrżała. Ujrzała nowy obraz i poczuła dreszcz przebiegający jej po plecach.

Zmarły na katafalku nie był snem! Widziała go w rzeczywistości. Drżąc ze strachu przypomniała sobie, jak służący zaprowadził ją do podziemi.

– Kiedyś stał tu zamek – tłumaczył szeptem. – Znaj dujemy się teraz w jego starych murach.

Następnie otworzył drzwi do obszernej krypty, zaprosił Marie – Louise gestem do środka, zamknął za nią drzwi i odszedł.

Dziewczyna stała przerażona, wpatrując się w zmarłego, który wydał jej się niezwykle przystojny. Nagle uświadomiła sobie, że widziała go już przedtem. To jeden z dwóch mężczyzn, których dostrzegła w świetle latarni kilka dni temu.

– Jaka szkoda – szepnęła. – Jest taki piękny! Wyglądał jak rycerz z innej epoki. Jak postać z baśni. Albo… Zadrżała na samą myśl. Oglądała kiedyś film o wampirze z Transylwanii. Tamten wampir nie był nawet w połowie tak wspaniały, jak leżący przed nią zmarły, ale mimo wszystko coś ich łączyło. Coś zniewalająco atrakcyjnego i budzącego strach. Coś, czemu nie można się oprzeć, co istnieje ponad życiem i śmiercią. W krypcie panował nieprzyjemny nastrój. W oddali brzmiał chorał gregoriański. Skąd mógł dobiegać? Wokół nie było żywej duszy. Po obu stronach zmarłego stały wysokie kandelabry, płomienie świec drgały i rzucały cienie na marmurową twarz. Wdowa mówiła, że ksiądz przyjdzie dopiero następnego ranka. Wręczyła dziewczynie pośmiertne ubranie dla zmarłego, prosząc, by go umyła i ubrała. Marie – Louise jednak odmówiła. Dopiero po licznych namowach zgodziła się w końcu wziąć ze sobą garnitur.

Stała teraz, trzymając ubranie w ręku, patrzyła nań z niesmakiem. Wiedziała, że nie odważy się dotknąć zwłok. Byłoby świętokradztwem ruszać je, myć i próbować odwrócić na bok. Nie, nie mogła!

Skierowała wzrok na szlachetną i tak bardzo męską twarz nieboszczyka. Oszołomiona śledziła każdy jej szczegół. Wszystko w tym człowieku świadczyło o stanowczości i sile ducha.

Marie – Louise westchnęła. Wydawało jej się niezwykle smutne widzieć, jak ginie coś tak doskonałego. Żałowała, że nie ma przy sobie aparatu, aby uwiecznić tę twarz, bo drugiej takiej już nigdy nie zobaczy. Chciałaby się dowiedzieć o nim czegoś więcej, skąd pochodził, kim był…

Chorał umilkł, echo przebrzmiało. Zrobiło się przerażająco cicho. Marie – Louise miała wrażenie, jakby ze spoczywającymi obok zwłokami została zupełnie sama na świecie. Ciarki przebiegły jej po plecach.

W następnej sekundzie przeżyła prawdziwy szok.

Zmarły niespodziewanie otworzył oczy i Marie – Louise napotkała jego lodowate spojrzenie.

ROZDZIAŁ II

Marie – Louise jęknęła cicho, przekręcając się w łóżku na drugi bok. Ciągle jeszcze żyło w niej uczucie, jakiego doznała w zamkowej krypcie, kiedy zmarły otworzył oczy. Usilnie starała się przywołać wspomnienia.

Sekundy, które minęły, zanim zdołała wtedy zareagować, wydawały się wiecznością. Czuła chłód rozchodzący się po całym ciele, oszołomienie grożące utratą świadomości.

Wreszcie zdołała się poruszyć. Zdusiła dłonią krzyk, odwróciła się, żeby uciec czym prędzej, jednak powstrzymał ją czyjś żelazny chwyt. Trzymająca ją ręka była lodowato zimna.

– Stój! – szepnął. – Czy nie widzisz, że ja żyję, głupia kwoko?! Musisz mi pomóc.

Próbowała się opanować i coś odpowiedzieć, lecz prawie nie mogła wydobyć głosu.

– Przepraszam. Przez chwilę myślałam…

– Ze jestem upiorem?

Tak, coś w tym rodzaju, pomyślała.

– Nie, ale do złudzenia przypominał pan zmarłego – wyjaśniła dość niezręcznie.

Jego twarz zaczynała nabierać kolorów.

– Chyba komuś o to chodziło, żebym nim był – rzekł z goryczą. – Ale nie wziął pod uwagę pewnego szczegółu… Jak się nazywasz?

– Marie – Louise.

– A więc, Malou, musisz mi pomóc się stąd wydostać.

– Mogę zawołać…

Drżała, język odmawiał jej posłuszeństwa.

– Nie, w żadnym wypadku nie wolno ci tego zrobić – przerwał jej. – Pomóż mi się podnieść, jestem bardzo osłabiony.

Pomogła mu usiąść. Czuła, jakby dotykanie tego nieziemsko doskonałego ciała było bluźnierstwem. Usiadł na skraju katafalku i rozejrzał się wokół, blady i spocony z wysiłku.

– Czy ktoś może nas usłyszeć?

Poznała, że mówi z mocnym francuskim akcentem.

– Przed chwilą śpiewał tu chór męski – odparła z wahaniem.

– Chór męski? – powtórzył, nie rozumiejąc, a Marie – Louise uświadomiła sobie, jak niedorzecznie zabrzmiały jej słowa. Potrząsnął głową. – Musiałaś słyszeć którąś z płyt hrabiego. Ma ogromną kolekcję śpiewów gregoriańskich. Czy to moja trumna?

Marie – Louise nie zauważyła jej do tej pory, gdyż stała z tyłu.

– Chyba tak.

– Kim jesteś i skąd się tu wzięłaś? – spytał i spojrzał na nią badawczo swymi zimnymi oczami.

Ze spuszczonym wzrokiem wyjaśniła, że zastępowała tylko kobietę, która miała czuwać przy zwłokach. Mężczyzna zamyślił się.

– Nie jesteś chyba na tyle rozgarnięta, abyś mogła mi pomóc.

– Proszę mnie zbyt pochopnie nie osądzać – odparła poirytowana Marie – Louise, która może nie miała wypisanych na twarzy wszystkich zalet, ale zawsze dumna była ze swej inteligencji.

– Nie jesteś Francuzką.

– Pan także nie! Widziałam pana już kiedyś. Wtedy także z kimś się pan sprzeczał. Czy zawsze musi pan zachowywać się tak agresywnie?

– Widocznie muszę – odparł zrezygnowany. – Mam już wszystkiego dosyć. Byłoby jednak chyba lepiej, gdybym umarł.

– Nonsens! – zawołała Marie – Louise spontanicznie. = Jest pan zbyt doskonały, aby umierać.

– Doskonały? – odburknął z pogardą. – Doskonałość mc istnieje, Malou.

– W każdym razie niewiele panu brakuje – syknęła zła, że nie potrafił docenić daru, jaki otrzymał od natury.

– Ależ skąd! Widzisz tylko zewnętrzną powłokę – za protestował. – Nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo ona jest nędzna!

Kiedy tak siedział pogrążony w zadumie, obserwowała go ukradkiem.

– W czym miałabym panu pomóc? – spytała, przerywając milczenie.

Zamknął na chwilę oczy, po czym skierował wzrok na Marie – Louise.

– Muszę się stąd wydostać, tak żeby nikt tego nie zauważył. Jednak jestem jeszcze zbyt oszołomiony i nie mogę zebrać myśli, mój umysł nie funkcjonuje prawidłowo.

Rozejrzała się dokoła.

– Czy jest tu jeszcze jakieś inne wyjście?

– Nie wiem. Nie, chyba nie ma.

– Nie może pan po prostu wyjść schodami przez hol?

– Oszalałaś? To by była najgłupsza rzecz, jaką mógłbym zrobić!

Przyjrzała się małemu okienku umieszczonemu wysoko na jednej ze ścian.

– Jest pan bardzo szczupły. Czy uda się panu tędy przecisnąć?

– Sądzę, że tak – odparł. – Tak, powinno mi się udać. Jednakże nikt nie może się dowiedzieć, że żyję. To ważne.

– Zajmę się tym. W rzeczywistości nie jestem taka głupia, jak pan sądzi.

Wstał na chwiejnych nogach. Marie – Louise musiała go podeprzeć, żeby nie upadł. Dotyk jego ciała odczuła w dziwny sposób. Niejako przyciągało magnetycznie, a jednocześnie było odpychająco zimne.

– Dokąd zamierza pan pójść? – chciała wiedzieć.

– Nie wiem – westchnął udręczony. – Wszędzie mnie szukają.

Wahała się zaledwie przez ułamek sekundy.

– Proszę! To jest klucz do domu, w którym mieszkam. Niech się pan nie obawia, nikogo tam dziś w nocy nie będzie. Właścicielka jest w szpitalu.

Wytłumaczyła mu, jak trafić, i poprosiła, by tam na nią czekał.

– A co ty chcesz teraz zrobić? – spytał.

– O to się nie martw – rzuciła pospiesznie, nie zauważywszy nawet, że zwróciła się do niego na ty. – Muszę się tylko jeszcze dowiedzieć, gdzie ostatnio byłeś, skąd tu przyjechałeś. Bo chyba jesteś tu od niedawna, prawda?

– Tak. Mieszkałem w Afryce Północnej.

– Świetnie – ucieszyła się Marie – Louise. – W takim razie myślę, że cholera będzie odpowiednia.

– Cholera?

Tak. Przyczyna twojej śmierci. Okropna choroba i bardzo zakaźna.

Nagle dotarło do niego, co miała na myśli.

Ach, rozumiem. Wspólnymi siłami wrzucili do trumny ciężkie drewniane kloce i ponownie ją zamknęli. Mężczyzna był bardzo osłabiony, co chwila musiał siadać i odpoczywać.