Na twarzy Bernarda odmalowała się udręka.

– Jak mogłem przyjąć twą miłość, skoro wiedziałem, że nie mam do niej żadnego prawa? Gdybyś znała prawdę…

Baptista spoglądała na niego z matczyną czułością.

– O jakiej prawdzie mówisz, synu?

Bernardo zacisnął zęby.

– To ja jestem odpowiedzialny za śmierć twojego męża. Tamtego dnia uciekłem z domu. Chciałem zejść do Palermo, zobaczyć rodzinę ojca, jego żonę. Byłem zazdrosny, bo moja mama i ja zawsze musieliśmy się ukrywać. Nie udało mi się do was dotrzeć. Zawróciłem. Jednak w międzyczasie rodzice wyruszyli na poszukiwania i… zginęli.

Mówiąc to wszystko, Bernardo nie spuszczał oczu z twarzy Baptisty, jakby czekał, kiedy pojawi się na niej wyraz odrazy. Ale Baptista uśmiechnęła się i spokojnie spytała:

– A więc to o to chodziło. Vincente nie mógł zrozumieć, gdzie i dlaczego tak nagle zniknąłeś.

– Rozmawiałaś z nim o tym? – Bernard był jak rażony gromem. – Jak to możliwe?

– Zanim wyjechali na poszukiwania, Vincente zadzwonił, by mnie uprzedzić, że wróci później, bo muszą cię znaleźć.

– Mówiliście o mnie? Ty wiedziałaś o moim istnieniu? – pytał Bernardo oszołomiony.

– Prawie od samego początku wiedziałam o drugiej rodzime Vincenta. Sama go o to pytałam. Chciałam, żeby wiedział, iż nie musi kłamać. Byliśmy prawdziwymi przyjaciółmi, rozmawialiśmy o wszystkim szczerze. Zawsze wiedziałam, kiedy was odwiedza. Bernardo kochany, dlaczego tak cię to dziwi? Między nami nie było tajemnic.

– Ale byłaś jego żoną.

– W sercu człowieka jest wiele miejsca na miłość. I wiele jest rodzajów miłości. Twoja matka dała mu tyle szczęścia, którego ja nie byłam w stanie mu ofiarować. Widzisz, ja zawsze kochałam innego. – Tu Baptista spojrzała wymownie na siedzącego nieopodal Federica. – Vincente o tym wiedział. Byliśmy wielkimi przyjaciółmi. Kiedyś kazał mi obiecać, że gdyby cokolwiek mu się stało, ja zajmę się jego drugą rodziną. Z radością dałam swoje słowo i… mam nadzieję, że go dotrzymałam. Na ile tylko mi na to pozwoliłeś.

Bernardo był blady jak papier.

– Tamtego dnia, kiedy po mnie przyszłaś, myślałem, że mnie nienawidzisz.

– Szkoda, że siebie nie widziałeś! Dwunastoletni chłopiec, który poprzysiągł, że się nie rozpłacze. Bo przecież mężczyźni nie płaczą. Już wtedy wiedziałam, że czeka mnie ciężki orzech do zgryzienia, ale… – Pokręciła głową. – Sam wiesz, że… było znacznie gorzej, niż przewidywałam. Jednak, wbrew twojemu uporowi, zawsze kochałam cię jak rodzonego syna.

– Ale to ja go zabiłem – powtarzał Bernardo.

– Byłeś dzieckiem. Wkrótce sam będziesz ojcem. Czy swoje dzieci też będziesz całe życie obwiniał o wypadki, które przytrafią się im w dzieciństwie?

Bernardo wolno pokręcił głową.

– Nie, mamo… Piękny uśmiech rozświetlił twarz Baptisty.

– Jeśli tylko mi wybaczysz – ciągnął Bernardo.

– To ty sobie musisz wybaczyć, synu. A wtedy oboje z twoją matką staniecie się członkami naszej rodziny. W katedrze w Palermo mamy prywatną kaplicę. Zawsze chciałam umieścić w niej tablicę ku czci Marty Tornese.

Nagle Bernardo poczuł, że tyle dobroci nie jest już w stanie znieść. W oczach stanęły mu łzy. Baptista mocno przytuliła go do siebie.

– No, no, nasza rodzina ciągle się powiększa – udało jej się wreszcie wykrztusić. – Dzieci w drodze. I może kolejny ślub… – Spojrzała na Federica.

– Macie zamiar się pobrać? – zapytał Bernardo.

A kiedy przytaknęła, pogratulował jej z całego serca.

– Ale ja jeszcze nie skończyłam z planowaniem wesel – do dała Baptista z filuternym uśmiechem.

Lorenzo, który od dłuższej chwili siedział obok, poczuł nagle, że wszystkie oczy zwracają się ku niemu.

– Co? Ja?! Nigdy!

– Odwagi, chłopie – radośnie zawołał Renato, który właśnie przechodził obok z Heather w ramionach. – Do wszystkiego można się przyzwyczaić!

EPILOG

Córeczka Bernarda i Angie urodziła się w październiku. Została ochrzczona w styczniu następnego roku w kaplicy Martellich, w katedrze w Palermo. Nie przez przypadek właśnie tam – był to kolejny znak pogodzenia się Bernarda z rodziną. Już wcześniej przyjął on nazwisko ojca i należącą do niego część spadku.

Maleńka kapliczka była zatłoczona, tak jak wcześniej na ślubie Federica i Baptisty oraz na chrzcinach małego Vincenta, synka Renata i Heather.

Kiedy Angie była już w zaawansowanej ciąży, potrzeba zatrudnienia jakiegoś asystenta stawała się coraz bardziej paląca. Pomoc nadeszła z nieoczekiwanej strony. Oto starszy brat Angie, Steven, pewnego dnia odwiedził ją, zakochał się w Montedoro i… już tu pozostał.

Teraz rodziny Martellich i Wendhamów w pełnym składzie zebrały się w kaplicy. Nad ich głowami wisiała świeżo wmurowana tablica obwieszczająca światu, że Marta Tornese należała do rodziny Martellich. Angie tuliła w ramionach córeczkę, raz po raz spoglądając czule na męża. Bernardo stał się zupełnie innym człowiekiem. Szczęście, które czerpał z pożycia małżeńskiego, było dla niego źródłem spokoju i harmonii. Patrzył na dziecko i żonę, jak skąpiec patrzy na swe skarby.

Niepokoiła go tylko jedna myśl. Otóż zgodnie z tradycją sycylijską to kobiety wybierały imię dziewczynki, zaś Angie i Baptista wciąż nie chciały wyjawić, jakie imię ma nosić jego córka.

Wreszcie Baptista – matka chrzestna – zapytana przez księdza, ogłosiła z powagą:

– Marta. – Uśmiechnęła się do swojego przybranego syna i powtórzyła dobitniej – Marta Martelli.

Lucy Gordon

  • 1
  • 17
  • 18
  • 19
  • 20
  • 21