Wysoka kobieta około pięćdziesiątki wyszła z kuchni. Bernardo przedstawił ją jako Stellę, swoją gospodynię. Stella powitała Angie doskonałą angielszczyzną i zaprosiła oboje, by przed obiadem skosztowali wina i przekąsek. Czekały na nich fasolowe placki, ser z ziołami oraz smażone pomidory z mo-zzarellą.

– Jeśli to tylko przekąski, to już nie mogę doczekać się głównych dań. – Angie rozmarzyła się.

– Możesz spodziewać się prawdziwej uczty. – Bernardo nalał jej kieliszek marsali. – Stella jest zachwycona twoim przyjazdem. Uwielbia popisywać się talentami kulinarnymi, a ja niezbyt często przywożę gości.

Popijając wino, ruszyli na spacer po domu. Był piękny, ale surowy, wyposażony jedynie w niezbędne, ciężkie, dębowe meble. Na kamiennych płytach podłóg tylko gdzieniegdzie leżały proste dywany. Zaledwie kilka obrazów, nie mogących równać się z dziełami dawnych mistrzów, wiszącymi w Resi-denzy, ozdabiało kamienne ściany. Jedna fotografia ukazywała Montedoro z lotu ptaka. Była też dziecinna akwarela z widokiem starego miasteczka i mężczyzną odzianym w ciemny strój, jaki nosił sam Bernardo.

– Tak, to mam być ja – powiedział, widząc, na co Angie patrzy. – To dzieło dzieci z przyklasztornej szkoły. Rewanż za sfinansowanie wycieczki.

U dołu obrazka Angie dostrzegła słowo Grazie.

– Jest śliczny. Często robisz takie prezenty?

– Jakieś przyjęcie bożonarodzeniowe, bilety do teatru. To maleńka szkoła, nic mnie to nie kosztuje. – Bernardo wzruszył ramionami.

W drzwiach kuchni pojawiła się Stella i odwołała na chwilę Bernarda. Angie kontynuowała obchód. Przez lekko uchylone drzwi do jednego z pokojów dojrzała krawędź łóżka. Chwilę walczyła ze sobą, w końcu jednak weszła do środka. Wnętrze wypełniało wielkie mosiężne łoże. Przy nim, na podłodze z czerwonego piaskowca, leżał mały dywanik. Sosnowy stół, obok wiklinowe krzesło. Gdyby nie staromodny portret kobiety na kamiennej ścianie, pokój można by wziąć za celę mnicha. Angie widziała już portret ojca Bernarda, teraz miała przed sobą jego matkę. Zauważyła, jak subtelnie łączyły się w nim cechy obojga rodziców.

Twarz kobiety była intrygująca. Piękna, z wydatnymi zmysłowymi wargami, które układały się w niewyraźny uśmiech. Jednak coś w oczach, jakaś ironiczna czujność, psuła całość. Angie zreflektowała się, że jest niesprawiedliwa. Kobieta w takiej sytuacji musiała przejść niejedno. Poradziła sobie, lecz Angie zgadywała, że takie przejścia pozostawiły w jej naturze piętno, które przekazała synowi. Angie była na tyle ostrożna, by wycofać się z pokoju przed powrotem Bernarda.

Średniowieczną atmosferę jednego z pomieszczeń zakłócał nowoczesny komputer.

– To moje biuro. Dzięki Bogu za nowoczesne technologie.

Błękitne niebo zaglądało przez dwa ogromne, półotwarte okna. Angie podeszła do jednego z nich, by odetchnąć świeżym powietrzem. Nagle z przerażeniem stwierdziła, że znajduje się tuż nad urwiskiem. Poczuła gwałtowny zawrót głowy i zachwiała się.

Jednym skokiem Bernardo znalazł się przy niej, chwycił ją w talii i mocno przytrzymał.

– Powinienem był cię ostrzec.

– Już w porządku. Zaskoczyło mnie to. Uch!

– Odejdźmy stąd – powiedział, prowadząc ją w głąb pokoju. – Tutaj będzie lepiej.

Choć jego uścisk nie był zbyt mocny, wyczuwała stalową siłę tego mężczyzny. Jej serce biło w radosnym oczekiwaniu.

Stali tak blisko, że czuła ciepło jego ciała i przyjemny męski zapach. On musiał również zauważyć jej reakcję. Nawet tak nieokrzesany mężczyzna umiał wyczuć, że podoba się kobiecie. Pewnych rzeczy nie da się ukryć.

W jego oczach znalazła potwierdzenie swoich pragnień. Uwolnił ją jednak z objęć, stanął w bezpiecznej odległości i nieco drżącym głosem powiedział:

– Stella już chyba skończyła. Nie pozwólmy, by jej wspaniały lunch na nas czekał.

W prostym, ale pełnym uroku pokoju obok kuchni ujrzeli zastawiony stół. Przez wychodzące na krużganki drzwi balkonowe wpadał delikatny powiew wiatru.

– To magiczne miejsce – westchnęła, kiedy zasiedli do stołu.

– O tej porze roku. Zimą magia znika. Na tej wysokości chłód jest bardzo dokuczliwy. Z mojego okna widać tylko śnieg i mgły zasnuwające dolinę. Tak jakby miasto unosiło się w chmurach.

– Ale wtedy możesz przecież zamieszkać w Residenzy.

– Mogę, ale tego nie robię.

– Czyż nie jest także twoim domem?

– Nie – uciął krótko i spojrzał na nią. – Pewnie już poznałaś moją historię?

– Trochę – przyznała. – Trudno czegoś nie podejrzewać, skoro jesteś tak drażliwy na tym punkcie.

– Tak?

– Już na lotnisku, kiedy Lorenzo przedstawił cię, natychmiast sprostowałeś, że jesteś tylko „przyrodnim bratem". Jakbyś nie chciał, by cię z nimi łączono.

– To niezupełnie tak. Po prostu nie żegluje się pod fałszywą banderą. Nie chcę uchodzić za kogoś, kim nie jestem.

– Dlaczego nie uważasz się za członka rodziny?

– Bo nim nie jestem. I nigdy nie będę. Moje nazwisko brzmi Tornese. Dla tutejszych ludzi tak właśnie się nazywam.

– Ale tylko dla nich?

Zawahał się.

– Oficjalnie jestem Martelli. Baptista zmieniła mi nazwisko, kiedy jako dziecko nie mogłem się temu sprzeciwić.

– Przecież dając ci nazwisko twego ojca, nie miała złych intencji.

– Wiem i szanuję ją za to. Zresztą za wszystko, co dla mnie zrobiła. Z pewnością nie było jej łatwo przygarnąć mnie i żyć pod jednym dachem z wieczną pamiątką niewierności męża. Okazała mi zresztą o wiele więcej dobroci. Mój ojciec kupił ten dom i kilka innych w miasteczku, prawdopodobnie z zamiarem przekazania ich mojej matce, a później mnie. Ale nie zrobił tego, więc po jego śmierci wszystkie przeszły na własność Baptisty. Ona uznała jednak, że należą się mnie, przepisała je na mnie i zarządzała nimi do czasu mojej pełnoletności.

– Wspaniała kobieta.

– Tak, nigdy nie zaniedbywała swoich obowiązków.

– Myślisz, że robiła to z poczucia obowiązku? Nie sądzisz, że kierowało nią uczucie?

Bernardo zmarszczył brwi.

– Skąd ta myśl? Przecież musiała nienawidzić mojej matki!

– Czy kiedykolwiek dała ci to odczuć?

– Nigdy. Traktowała mnie zawsze jak syna, ale ja często zastanawiałem się, co się za tym kryje.

– Jak ją poznałeś? – spytała Angie po chwili milczenia.

– Przyszła tutaj kilka dni po śmierci moich rodziców i powiedziała, że zabiera mnie do domu ojca. Nie chciałem iść, ale nie miałem wyboru. Uciekłem przy pierwszej sposobności.

– I wróciłeś tutaj.

Bernardo uśmiechnął się.

– Tak. Czułem, że tu jest moje miejsce. Oczywiście zabrano mnie z powrotem, ale znowu uciekłem. Tym razem schowałem się w górach i kiedy mnie znaleźli, byłem w gorączce. Gdy wyzdrowiałem, wiedziałem już, że ucieczka nic nie da. Wiele kobiet na miejscu Baptisty pozostawiłoby mnie własnemu losowi i wiem, że byłem strasznym niewdzięcznikiem.

– Byłeś tylko dzieckiem, które utraciło oboje rodziców – powiedziała ze współczuciem. – Nic dziwnego, że zachowywałeś się nieracjonalnie.

– Tak. Gdyby to wszystko wydarzyło się nieco później, myślę, że potrafiłbym lepiej docenić wspaniałomyślność Baptisty. Wtedy jednak sądziłem, że ona chce zatrzeć pamięć o mojej matce. Chciałem być Bernardem Tornesem.

Ponieważ powiedział jej już tak wiele, odważyła się zapytać:

– Po drodze chciałeś mi coś powiedzieć o Ellonie?

– Willa, którą tam widziałaś, jest częścią posiadłości Bella Rosaria, należącej do Baptisty. To tam zabrała mnie, bym wyzdrowiał po ucieczce w góry.

Angie spojrzała na udręczoną twarz Bernarda. Czuła, że dzieje się między nimi coś ważnego i pięknego. Zanim jednak zdążyła się odezwać, Bernardo uśmiechnął się.

– Czemu mówimy o takich smutnych sprawach? Wyjdźmy z winem przed dom.

Obok fontanny panował miły chłód. Angie z uśmiechem przyglądała się odbiciom w wodzie. Nagle spojrzała w górę, a napotkawszy wzrok Bernarda, poczuła falę gorąca. On delikatnie ujął jej dłoń i przytrzymał przez chwilę, jakby ze czcią. Nic nie mówił i w ciszy Angie słyszała tylko bicie własnego serca. Nie całował jej, po prostu trzymał jej dłoń nieśmiało jak chłopiec, a mimo to Angie była tak poruszona, że prawie ją to przerażało.

Nigdy jeszcze nie straciła nad sobą kontroli, a tu nagle nad niczym nie panowała. A już na pewno nie nad własnymi uczuciami. Czuła się jak ktoś, kto wyruszył na jednodniową wycieczkę, a znalazł się w rozpędzonym pociągu, jadącym w nieznanym kierunku. Wiedziała, że za chwilę Bernardo ją pocałuje i pragnęła tego jak jeszcze niczego w życiu.

Ciszę przerwał delikatny dzwonek telefonu komórkowego. Bernardo odetchnął głęboko i z ociąganiem powiedział do słuchawki:

– Tak?

Angie widziała, jak zmienia się wyraz jego twarzy. W końcu powiedział tylko:

– Zaraz tam będziemy.

Wyłączył telefon i wyjaśnił:

– To Renato. Mieli wypadek na jachcie. Heather o mało nie utonęła, ale już wszystko w porządku. Prosił jednak, żebyś natychmiast przyjechała.

– Oczywiście.

Już po drodze wyjaśniał zwięźle:

– Wypłynęli razem na skuterach i Heather wywróciła się.

Poszła pod wodę. Na szczęście Renato szybko ją odnalazł. Dzwonił z łodzi, ale powinni dotrzeć do portu mniej więcej równo z nami.

Gdy dojechali do Portu Mondello, „Santa Maria" właśnie rzucała cumy. Angie wskoczyła na pokład.

Heather spała. Na szczęście nie była zbyt blada i oddychała miarowo. Dotyk Angie obudził ją. Uśmiechnęła się sennie.

– Nie mogło się obejść bez przygód? – spytała Angie z uśmiechem. – Renato nas zawiadomił.

Heather obrzuciła ją nieco ironicznym spojrzeniem.

– Mam nadzieję, że nie przerwałam ci w zbyt ciekawym momencie?

– Będą następne. – Angie czuła, że się czerwieni – Jutro masz zostać w łóżku. Jak tylko lepiej się poczujesz, pojedziemy do domu.

Nazajutrz Renato wiózł je do Residenzy, a Bernardo jechał za nimi. Angie starała się myśleć o przyjaciółce, ale duszą przebywała w Montedoro, w świecie, w którym szybują orty, a człowiek jest wolny.

ROZDZIAŁ TRZECI

Następny dzień Bernardo spędził w Residenzy, ale nie mieli dla siebie zbyt wiele czasu. Angie czuła się zobowiązana zostać przy Heather, która po dawce środków uspokajających przez większość dnia spała. Zupełnie niechcący Angie znalazła się w pułapce rodzinnego konfliktu.

– Renato dzwonił do Sztokholmu, ale Lorenzo, jak się okazało, wymeldował się rano z hotelu – powiedział Bernardo.

– Jak to, nie rozumiem. Przecież miał tam zostać do jutra?

– Wiem, ale wyjechał i nikt nie wie dokąd.

– Mam nadzieję, że nie pojechał się zabawić? – rzuciła Angie podejrzliwie.

– Co masz na myśli?

– Wyskok przed ślubem. Słyszałam, że tu, na kontynencie, mężczyźni…

– Niech mnie! – Bernardo wykrzyknął zaskoczony. – To nie tylko niesprawiedliwe, pełne uprzedzeń i… sam już nie wiem.

– No cóż, Włosi mają niezłą reputację pod tym względem – powiedziała Angie.

– I dlatego posądzasz Lorenza? Czy wszyscy Anglicy tak rozumują?

– Niekoniecznie. Ale nie znam Lorenza na tyle, by wiedzieć, na co go stać. Ty, jako jego brat, z pewnością lepiej się orientujesz, co go skłoniło do wyjazdu.

Westchnął i przeczesał dłonią włosy.

– Tak, przepraszam.

– Nie, to ja przepraszam. To nie twoja wina.

Spojrzał na nią z uśmiechem, który sprawił, że poczuła ukłucie w sercu.

– Chyba zaliczyliśmy pierwszą kłótnię.

– Rzeczywiście.

Wymienili smutne spojrzenia. Bernardo delikatnie przyciągnął ją do siebie.

Pierwsza kłótnia. Przed pierwszym pocałunkiem. Ach, dlaczego tak rozpaczliwie go pragnę…

Poruszenie panujące w domu nie sprzyjało intymnym scenom. Odsunęli się od siebie, słysząc kroki w korytarzu. Do pokoju wszedł zdenerwowany Renato.

– Tajemnica rozwiązana – powiedział. – Właśnie dzwonił Lorenzo. Jest w drodze do domu. Najwyraźniej dziś rano odwołał wszystkie spotkania. – Głos Renata zdradzał wielkie niezadowolenie.

– Nie mógł wytrzymać bez Heather – westchnęła Angie.

– Jakie to romantyczne.

– Nie romantyczne, tylko nieodpowiedzialne – rzucił nerwowo Renato.

– On za kilka dni się żeni! – zaprotestowała.

– Dzwonił z lotniska? – Bernardo wtrącił się czym prędzej, by nie dopuścić do kłótni.

– Nie, z Rzymu, miał tam przesiadkę. Będzie tu za jakieś trzy godziny.

– Pójdę zawiadomić Heather. – Angie wyszła, a Bernardo podążył za nią. – Żal mi Heather – powiedziała poirytowana.

– Naprawdę. Mieć takiego szwagra.

– Może miłość do Lorenza wszystko jej wynagrodzi – zauważył Bernardo. – Mówią, że uczucie tak działa.

Pomyślała, że może wcale nie mówił o Heather i Lorenzo.

Sam też był spokrewniony z Renatem. A jeśli… Nie wariuj. To wakacyjny romans. A on cię nawet jeszcze nie pocałował!

Wcześniejszy powrót Lorenza zmienił plany, ale nie tak, jak spodziewała się Angie. Gdy pojawił się po południu, nie przypominał człowieka, który właśnie rzucił wszystko, żeby być z ukochaną. Sprawiał raczej wrażenie, jakby go coś dręczyło. Pośpieszył natychmiast do Renata, po czym obaj zamknęli się w gabinecie. Zza drzwi dochodziły podniesione głosy. Być może Lorenzo wymyślał bratu, że ten nie opiekował się należycie jego narzeczoną. Angie miała nadzieję, że tak właśnie było. Zastanawiała się też, kiedy będzie miała następną okazję być sam na sam z Bernardem.