Dałam mu nazwisko jego ojca, ale nigdy go nie używa. Mógł dostać trzecią część majątku po nim – Lorenzo i Renato uznali, że byłoby to sprawiedliwe – jednak odmówił. Przyjął tylko posiadłość w Montedoro, ponieważ nie było wątpliwości, że mój mąż przeznaczył ją dla niego. Jednak nie przyjął winnic, sadów ani przetwórni. Nawet winnic w pobliżu Montedoro. Zarządza nimi – ale tylko za zwykłym wynagrodzeniem. Uparł się, że pozostanie skromnym człowiekiem, który ma bogatych braci.

Nie sądzę, żeby Montedoro przynosiło duży dochód. – Baptista uśmiechnęła się smutno.

– Ale dlaczego jest aż tak uparty? – Angie zmarszczyła brwi.

– Rozumiem lojalność wobec matki, ale to przecież trudno na zwać…

– Oczywiście, to tylko część prawdy – zgodziła się Baptista.

– Bernardo skrywa coś więcej, ale nie jestem z nim na tyle blisko, by móc go o to zapytać. Jest w nim coś mrocznego i groźnego, coś, co każe mu wieść życie pustelnika. Potrafi być szczodry, lecz jest także twardy i nieprzejednany. Kobieta, którą pokocha, z pewnością pozna jego skrywaną przed światem na turę, ale nie będzie jej wcale łatwo. Wiem tylko, że targają nim jakieś furie.

– Jakie?

– Nie mnie o tym mówić. – Baptista westchnęła. – Mogę się tylko domyślać jego sekretów. Poza tym, być może jestem w błędzie. Kiedy sam powierzy ci te tajemnice, będziesz miała pewność, że kocha cię naprawdę.

Heather pojawiła się w sukni, w której, zgodnie z przewidywaniem Baptisty, wyglądała doskonale. Zanim opuściły sklep, Baptista wybrała jeszcze diamentową broszkę. Wręczyła ją An-gie pomimo oporu ze strony dziewczyny. Ich rozmowa pozostała nie dokończona.

Heather obudziła się w środku nocy i ujrzała Angie siedzącą przy oknie.

– Stało się coś?

– Nie, wszystko w porządku – Angie uspokoiła przyjaciółkę. – Właśnie śmieję się sama z siebie.

Heather wstała, narzuciła szlafrok i usiadła obok.

– Chodzi o Bernarda, tak?

– Tak.

– Dlaczego więc śmiejesz się z siebie? – Heather objęła przyjaciółkę.

– Bo byłam taka pewna, że znam tę grę. Tańczyłam w takt romansów i kończyłam taniec, kiedy tylko chciałam. To była gra i wszyscy byli tego świadomi. Żadnych złamanych serc. A przynajmniej nie moje – dodała z rozbrajającą szczerością. – Myślałam, że Bernardo to kolejny wakacyjny flirt. A tu proszę, jaka pomyłka! – zaśmiała się cicho. – Tego tańca nie potrafię przerwać!

– A chciałabyś?

– Nie – powiedziała Angie na poły ze śmiechem, na poły ze łzami. – Kocham go aż do bólu. Ciągle o nim myślę.

– Ale przecież znasz go dopiero parę dni.

– Wiem. I to jest w tym wszystkim najgłupsze. Wystarczyło kilka dni, a nawet kilka chwil. Wydaje mi się, że wiedziałam już na lotnisku, iż to on. To przez niego żaden poprzedni romans nie mógł być poważny. Na niego czekałam cały czas, a teraz go znalazłam. Nie mogę już bez niego żyć.

– Chyba nie ma takiej konieczności. Bernardo jest co najmniej tak samo zakochany, jak ty. Nie wspominał ci o tym?

– On w ogóle niewiele mówi – powiedziała Angie, ale jej oczy dopowiedziały resztę.

– Angie, naprawdę się cieszę. Jesteś szczęśliwa?

– O tak, tak, bardzo. Gdyby jeszcze on powiedział coś, co by to przypieczętowało! Zaśmiała się nagle i ukryła twarz w dłoniach. – Czy to wszystko nie zakrawa na wielki żart? Miałam ich wszystkich na skinięcie palcem i życie płynęło beztrosko. A teraz to mnie ktoś owinął sobie wokół palca i to już nie jest śmieszne. Trafiła kosa na kamień…

Nagle poczuła przypływ gwałtownej radości, w której dźwięczała jednak nutka cierpienia. Zdesperowana skrzyżowała ramiona na piersi i mocno zacisnęła powieki, wyczerpana silnymi emocjami.

– Och, Heather – wyszeptała. – On jest po prostu moim przeznaczeniem.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Dzień ślubu Heather wstał jasny i piękny. Sprzed Residenzy wyruszył sznur samochodów, wioząc do katedry tłum gości.

Panna młoda oraz jej druhna wyglądały olśniewająco. Jedwabna kremowa suknia Angie urzekała prostotą. Na jej tle skóra dziewczyny wydawała się gładka jak aksamit.

Heather trafnie zinterpretowała błysk w oczach przyjaciółki:

– Coś mi się wydaje, że niektóre sycylijskie zwyczaje są podobne do angielskich. Na przykład ten dotyczący druhny i drużby państwa młodych.

Angie właściwie nie widziała Bernarda od dwóch dni. Poprzedniego dnia pojawił się wprawdzie w Residenzy, ale cały czas zajmował się z braćmi ostatnimi przygotowaniami, a potem we trzech wybrali się na wieczór kawalerski. Dziewczyny poszły spać wcześnie, ale Angie nad ranem wyszła na taras i widziała, jak bracia wracają do domu. Miała nadzieję, że Bernardo spojrzy w górę i zauważy ją. Kiedy tak się nie stało, zrozumiała, jak nieznośny był dla niej dzień spędzony bez niego. Jeszcze tyle godzin dzieliło ich od jutrzejszego spotkania w katedrze.

Godziny zmieniły się w minuty i serce Angie biło przyśpieszonym rytmem. Wraz z panną młodą i Renatem wsiadła do limuzyny.

Podczas jazdy przyglądała się Heather.

Tak właśnie powinna wyglądać panna młoda, pomyślała.

Piękna, promieniejąca szczęściem i radością na myśl o ślubie z ukochanym mężczyzną. A on czeka już na nią przed ołtarzem.

Bernardo także tam czeka, u boku pana młodego. Ale on nie będzie przyglądał się pannie młodej. Jego oczy będą zwrócone wyłącznie na nią – Angie. Była tego pewna. Być może nawet uśmiechnie się do niej tym swoim poważnym uśmiechem, od którego drżało jej serce. Ona mu odpowie, a ludzie to zauważą i będą wymieniać porozumiewawcze spojrzenia, bo wszyscy dobrze wiedzą, że jedno wesele pociąga za sobą następne.

Zamyśliła się. Nigdy nie planowała rzucać pomyślnie rozwijającej się kariery w kraju. Tymczasem miała do wyboru albo to, albo stracić Bernarda. Jej serce zabiło niespokojnie. Odkąd kilka dni temu nazwała go swoim przeznaczeniem, zdała sobie sprawę, że nie ma już dla niej odwrotu.

Przypomniała sobie poprzednie romanse, krótkotrwałe wybuchy namiętności, od których uciekała, zanim pojawiło się niebezpieczeństwo. Tym razem niebezpieczeństwo wisiało nad nią od pierwszego spotkania, a mimo to ani myślała uciekać.

Limuzyna zatrzymała się przed katedrą. Angie starannie poprawiła suknię i welon Heather. Po chwili wszyscy weszli do świątyni. Organy zagrzmiały triumfalnie, kiedy orszak ruszył główną nawą…

Coś było nie tak. Zdenerwowany Bernardo biegł w ich stronę. Lorenzo zniknął. Potworna wieść z trudem docierała do Angie. To nie mogła być prawda. Lorenzo zaraz się pojawi. Niestety. Zamiast niego do kościoła wbiegł kilkunastoletni chłopiec, wcisnął jakąś karteczkę w ślubny bukiet Heather i natychmiast uciekł.

Angie widziała, jak Heather czyta wiadomość od Lorenza i jak jej twarz blednie. Przysunęła się bliżej i zajrzała do listu. Lorenzo pisał, że nigdy nie chciał tego małżeństwa i zgodził się na nie jedynie pod naciskiem Renata. Był to najpotworniejszy list, jaki panna młoda mogła dostać w dniu ślubu.

Bernardo także go odczytał. Angie spojrzała w jego twarz. Miał w oczach pierwotny gniew żądnego krwi Sycylijczyka.

Baptista słuchała pobladła i wstrząśnięta. Kiedy zrozumiała, że jej syn porzucił swą narzeczoną w dniu ślubu, zakryła oczy dłonią i zachwiała się. Renato złapał ją w ostatniej chwili.

– Połóżcie ją na ziemi – nakazała Angie, odrzuciwszy swój bukiet i przeistaczając się w jednej chwili w lekarza. Uklękła obok Baptisty.

– Czy to atak serca? – zapytał z napięciem w głosie Renato.

– Nie wydaje mi się, ale lepiej zawieźć ją do szpitala.

Renato bez słowa wziął matkę na ręce i skierował się do wyjścia z kościoła. Bernardo podążył za nim.

Wsiedli do pierwszego samochodu. Angie i Heather pojechały następnym. Kiedy dotarły do szpitala, bracia nerwowo spacerowali po korytarzu. Pod pozornym spokojem Bernarda Angie wyczuwała napięcie. Przypomniała sobie, jak skomplikowane były jego relacje z Baptista. Musiało go to teraz dręczyć. Chwyciła jego dłoń, chcąc go pocieszyć.

Heather spojrzała na swoją ślubną kreację, która nagle wydała się jakimś koszmarnym żartem. Blada, ale spokojnym głosem poprosiła, by Bernardo zadzwonił do Residenzy, żeby pokojówka Baptisty przywiozła im coś do przebrania.

Renato i Bernardo zostali wpuszczeni do Baptisty. Później wezwano Heather. Angie została sama, nerwowo przemierzając korytarz, dopóki nie pojawiła się Heather. Wyglądała żałośnie.

– O co chodzi? – Angie wystraszyła się.

– Miałam po prostu nadzieję, że wyjedziemy stąd natychmiast, ale Baptista nalega, żeby zostać. Musiałam jej obiecać, jest taka słaba. Tylko jak ja mam mieszkać pod jednym dachem z Renatem i nie móc mu powiedzieć, jak bardzo go nie znoszę?

Renato – zauważyła Angie – nie Lorenzo.

Nagle zapragnęła znaleźć się w objęciach Bernarda.

Residenza opustoszała. Wszyscy goście wyjechali. Zapadał zmierzch i dom pogrążał się w ciemnościach. Heather zniknęła gdzieś, szukając samotności, a Angie schroniła się w ogrodzie. Aż do tej pory trzymała się dzielnie z uwagi na chorobę Baptisty i przez wzgląd na przyjaciółkę. Teraz jednak opanowała ją wściekłość. Miała ochotę krzyczeć, zedrzeć z nieba księżyc, który w taką noc błyszczał, jak zawsze, obojętnie. Rozgoryczenie na rodzinę Martellich gnało ją tam i z powrotem po żwirowanych alejkach ogrodu.

– Angie – z cienia dobiegł ją głos Bernarda. Spojrzała na niego, nie zatrzymując się.

– Wiem, co czujesz. I co o nas myślisz.


– Nawet sobie nie wyobrażasz, co ja w tej chwili myślę – powiedziała gwałtownie. – Gdyby tu był Lorenzo, tobym… bym… Jak on mógł coś takiego zrobić? Narazić ją na takie upokorzenie! Widziałeś jej twarz?

– Tak. I jest mi wstyd za brata. Nie myśl, że chcę go usprawiedliwiać.

– Nie udałoby ci się. Jak? Nie ma wytłumaczenia dla takiego obrzydliwego, tchórzliwego…

– Chyba i Renato nie jest bez winy, skoro to on nalegał na ich małżeństwo.

– Jak to do niego pasuje! Nigdy go nie lubiłam, a teraz nienawidzę obu!

– Kochanie, zatrzymaj się. – Starał się ją uspokoić, ale odepchnęła jego dłoń.

– Nie zbliżaj się do mnie – ostrzegła go. – Mam ochotę kogoś zamordować.

Udało mu się ją zatrzymać, lecz kiedy spojrzał w jej oczy, przestraszył go ich twardy wyraz. Zauroczyła go swoim pogodnym i łagodnym usposobieniem, a potem profesjonalizmem, z jakim zajęła się małą dziewczynką. Nie przypuszczał jednak, że w środku jest ze stali.

– Nie mów o nienawiści. Nie ty – poprosił.

– Nic na to nie poradzę. Nigdy nikogo nie nienawidziłam, więc nie wiem teraz, jak z tego wybrnąć. Heather jest dla was nikim, obcą dziewczyną, którą można potraktować, jak się chce.

– Jesteś niesprawiedliwa. Cieszyliśmy się z jej przyjazdu, traktowaliśmy ją z szacunkiem.

– A potem zebraliście się wszyscy, by zobaczyć jej upokorzenie – wybuchła.

Wzmocnił uścisk, lekko potrząsając ją za ramiona.

– Więc wszyscy jesteśmy tacy sami, tak? Nienawidzisz nas wszystkich? Każdego z nas?

– Oj, przestań być taki logiczny – powiedziała wyczerpana. – Nie potrafię teraz myśleć logicznie. Po prostu nie zwracaj na mnie uwagi.

– Nie mogę! – odparł, obejmując ją mocniej i nachylając ku niej głowę.

Próbowała bronić się przed pocałunkiem, ale usta Bernarda uspokajały. Poza tym i tak by jej nie wypuścił. Chciał, żeby zapomniała o wszystkim poza nim samym.

– Nie możesz mnie nienawidzić – wyszeptał.

– Ja nie… Nie ciebie… po prostu… – Dalsze wyjaśnienia utonęły w podnieceniu, które wywoływał tak łatwo.

Cóż jeszcze mogło się liczyć oprócz tego, że byli tu teraz we dwoje, sami? Wtuliła się w niego mocno. Tak bardzo za nim tęskniła. Ogarniało ją słodkie ukojenie, jakby uścisk Bernarda mógł naprawić świat. Delikatnie dotknął jej twarzy.

– Cśś, zapomnij o wszystkim. Myśl tylko o nas. Wyglądałaś dziś tak pięknie.

– Miałam nadzieję, że ci się spodobam.

– Chciałaś mi się podobać? Mam ci tyle do powiedzenia, ale to nie miejsce ani pora. Jak tylko Baptista poczuje się lepiej, wracam do Montedoro. I chciałbym, żebyś pojechała ze mną.

– Nie mogłabym zostawić Heather.

– Kochanie, ona jest silna. Pozwól jej zmierzyć się z tą rodziną na jej własny sposób. Nie możesz tego zrobić za nią. Jedź ze mną, tam gdzie jest nasze miejsce, gdzie będziemy tylko my.

– Tak – powiedziała z radością. – Tak, zgadzam się.

– Być może tam znajdę słowa, by ci powiedzieć… że cię kocham… Nie wiem, czy to możliwe, ale spróbuję.

– Powiedz mi teraz – poprosiła.

– Nie potrafię ładnie mówić – rzekł skromnie. – Nie potrafię powiedzieć ci, czym dla mnie jesteś. Znamy się przecież tak krótko, a ja myślę o tobie, kiedy tylko się obudzę i gdy zasypiam, w głębi serca tulę cię do snu. A potem jesteś w moich snach. O wszystkim powiem ci tam, w górach. Tak bardzo bym chciał, żeby mój dom jak najszybciej stał się naszym wspólnym domem.