Rikard uniósł brwi w rozbawionym zadziwieniu.

– Czy to mają być oświadczyny?

– Oświad…? – Spojrzała na niego zdumiona. – Dlaczego musisz zawsze wszystko komplikować?

– Jestem innego zdania. Uważam, że to znacznie ułatwiłoby sprawę.

– Ale ja nie to miałam na myśli.

– Tak, wiem. – Otoczył ją ramieniem. – Jennifer, dorośnij wreszcie! Już nie daję sobie z tobą rady!

Jej głęboko niebieskie oczy patrzyły na niego poważnie.

– Boję się. Dorosłe życie jest jak duży ciemny las. Kilka razy rzucił na mnie swój cień. Nie mam odwagi do niego wejść. Wolę zostać na łące i się bawić.

– Ale czy ty nie rozumiesz, że ta zabawa jest niebezpieczna? Może na ciebie rzucić inne ponure cienie.

– Chodzi ci o moją psychikę? Wiem o tym, nie martw się, staram się zachować równowagę.

– Nie uda ci się tego robić w nieskończoność.

Przez chwilę stali wyczekująco, nie wiedząc, jak kontynuować ten dialog, który właściwie był zawoalowanym sławnym pojedynkiem. Kiedy Jennifer się zorientowała, że Rikard szykuje się do zadania kolejnego pytania, uprzedziła go:

– Jak się czujesz w policji?

– Nieźle. Chociaż sam nie wiem. Niestety, zgubiłem gdzieś swoje idealistyczne podejście. Czasami czuję wielkie zniechęcenie. Zmieniła się mentalność społeczeństwa. Nie jest się już traktowanym jak stróż porządku, lecz jak wróg. Nie potrafię też zrozumieć niektórych moich kolegów. Zawód policjanta zawsze przyciągał mężczyzn rozumujących w stylu: „Jeśli rozrabiają, trzeba im dać nauczkę! A jeśli nie rozrabiają, jak zamierzali, najlepiej dać im nauczkę na wszelki wypadek”. Jest ich niewielu, ale są. A ty, Jennifer? Wspominałaś coś o szkole. Właściwie jak ci minęły te wszystkie lata?

Poruszyła się niespokojnie.

– Muszę przyznać, że żałośnie bezproduktywnie. Rodzice chcieli, żebym studiowała architekturę, a ja, żeby się zbliżyć do ich świata, zgodziłam się. Interesowali się mną, Rikardzie. Rozmawiali ze mną, zabierali na spotkania. Przez jakiś czas. Nie miałam czego szukać wśród architektów! Nie radziłam sobie na studiach, nie podobał mi się ten kierunek i zrezygnowałam. Wtedy znowu przestali się mną zajmować. Teraz nie robię nic.

– A co byś chciała robić?

– Nie wiem – odparła krótko. – Czy to nie straszne, że właśnie w tym czasie, kiedy trzeba sobie wybrać zawód, człowiek czuje się zupełnie rozkojarzony i niepewny? Nie wydaje mi się, żebym była w tym odosobniona. Tak naprawdę najbardziej interesowałoby mnie pisanie, ale moi rodzice uważają, że to żaden zawód. Twierdzą, że to hobby!

– Boże drogi! – mruknął Rikard. – Rozmawiałem kiedyś z jednym pisarzem. Powiedział mi, że odczuwał ogromną potrzebę pisania. Nakaz wewnętrzny.

– Dokładnie tak to czuję! – wybuchnęła szczęśliwa Jennifer. – Gdybyś wiedział, ile brulionów zapisałam! Czasami mogę pisać całą noc, albo kilka dni bez przerwy!

Rikard uśmiechnął się łagodnie.

– Pozwól mi coś kiedyś przeczytać! Na pewno znajdziesz swoje życiowe powołanie, nie bój się! Być może będzie to pisarstwo. Masz przed sobą całe życie. Cudowne życie!

Przez ułamek sekundy znowu zobaczył w jej spojrzeniu tę samą bezgraniczną rozpacz, którą widział poprzedniego dnia. Potem odwróciła głowę. Stała nieruchomo, patrząc na tumany śniegu przetaczające się nad równiną i nielicznymi karłowatymi brzozami, przyciskanymi do ziemi przez wiatr. Zadrżała.

– Chodźmy się ogrzać – poprosiła.

Rikard nie od razu poszedł za nią. Stał pogrążony w rozmyślaniach.

Co się z nią stało? Z tą małą energiczną Jennifer.

Z jakichś niezrozumiałych powodów poczuł się winny.

ROZDZIAŁ VI

Przy kominku stał stół z zimnymi przekąskami, a nad ogniem wisiał dymiący kociołek z kawą.

– Trochę prymitywnie – odezwała się Trine, wnosząc z kuchni talerz z chrupkim chlebem – ale na więcej nas tu nie stać. Och, jak wspaniale znaleźć się w cieple! W kuchni są takie przeciągi!

Dołączył do nich Jarl Fretne.

– Czuję się taki zdrowy i przydatny – rzekł z uśmiechem. – Wspaniale jest móc wykorzystać swoją siłę fizyczną. Ale całe ręce mam w żywicy od tego noszenia drewna. Jeśli mi wybaczycie…

Oddalił się w stronę pokoi. Trine i Jennifer spojrzały na siebie, zaskoczone i rozbawione tą jego nagłą rozmownością. Nadszedł Ivar, ale on nie wyglądał na zadowolonego.

– Próbowałem sprawdzić, dlaczego nie mamy prądu – wyjaśnił – ale do niczego nie doszedłem…

Przerwał mu okrzyk Jarla Fretne.

– Co się znowu dzieje? – mruknął Rikard, wstając.

Wszyscy podążyli za nim w stronę pokoju Jarla.

– Jako policjant powinieneś się tym zająć – rzucił poirytowany lektor. – Popatrz na to!

Było jasne, że ktoś w największym pośpiechu przeszukał pokój Jarla. Zawartość torby podróżnej leżała rozrzucona na podłodze, szuflady powysuwano, drzwi szaf pootwierano na oścież, a pościel na łóżku porozrzucano.

Trine próbowała pomóc przywrócić porządek.

– Nie, zostawcie to – nakazał ostro Rikard. – Jarl, czy wiesz, dlaczego ktoś to zrobił?

Rikard wymienił porozumiewawcze spojrzenia z Jennifer. Niedostrzegalnie skinęła głową. Oboje pomyśleli o tym samym.

– Nie – odpowiedział Fretne. – Nie wiem. Nie miałem tu nic cennego, tylko rzeczy osobiste.

– Idźcie jeść – polecił Rikard. – Lektor i ja zaraz do was przyjdziemy.

Jennifer, wracając do stołu, zastanawiała się, jak mogło do tego dojść. Panie były przecież zajęte w kuchni, a panowie…

Niech się o to martwi Rikard.

Wkrótce dwaj mężczyźni do nich dołączyli.

– Wszystko w porządku – zapewnił Rikard. – Włamania dokonano w wielkim pośpiechu. Sprawcą mógł być Ivar, Jennifer lub ja, zanim się spotkaliśmy na schodach prowadzących na piętro. A co z wami, dziewczyny? Czy któraś z was została tu przez jakiś czas sama?

Okazało się, że obie wychodziły wielokrotnie z kuchni podczas nakrywania do stołu.

Rikard to wspaniały policjant, pomyślała z podziwem Jennifer. Jest taki grzeczny podczas przesłuchania, nie ma w nim cienia podejrzliwości.

Jaka jest ta Marit, o której tak często mówił i którą chce odwiedzić, jak tylko się znajdą w Vindeid? Jennifer miała nadzieję, że była dobrą dziewczyną i że ogłoszenie okaże się zwykłym nieporozumieniem.

A jeśli nie? Wtedy Jennifer już się postara, żeby… Nie, tak było dawniej. Musi przestać się bawić w niańkę Rikarda.

Ale tak dobrze mu życzy! Tak niesamowicie dobrze!

Nie rozmawiali podczas posiłku. Mieli dość własnych niewesołych myśli. Co się tak naprawdę działo w Trollstølen?

Jennifer kichnęła.

Rikard popatrzył na nią z niepokojem.

– Przeziębiona?

– Łaskocze mnie w krtani i boli mnie gardło. Obawiam się, że to się skończy chorobą.

– Tylko tego brakowało! – warknął ze złością. – Nie jest to zresztą takie niespodziewane. Troszczyłaś się o mnie i o innych, ale zapomniałaś o sobie. Schody do piwnicy, zimny pokój, brnięcie w głębokim śniegu… Nie, muszą wreszcie przyjść i nas stąd zabrać! Czy ktoś ma tabletki albo inne lekarstwa na przeziębienie?

– Mam zwykłe tabletki od bólu głowy – odezwała się Trine.

– Czy możesz dać dwie Jennifer? Powinna wypić coś ciepłego i się położyć.

– Teraz? Przecież dopiero wstałam! W moim pokoju jest tak zimno…

– To prawda. Wobec tego owiń się w koc i usiądź tutaj przy ogniu!

Trine przyniosła tabletki i szklankę wody. Jennifer usiadła skulona pod kocem, który przyniósł jej Rikard, i chętnie pozwoliła na to, żeby się nią opiekowano.

– Ivar – zaczął Rikard. – Czy pogoda się choć trochę poprawia?

Potężny kierowca autobusu podrapał się po głowie.

– Śnieg już tak bardzo nie sypie, może nie wieje tak mocno, ale…

– Tak?

Ivar nie był zachwycony tym, co miał do powiedzenia.

– Patrzyłem na termometr za oknem. Temperatura gwałtownie spada.

– Spada?

Wszyscy zamarli z przerażenia.

– Ile jest teraz stopni? – bezbarwnym głosem zapytał Fretne.

– Minus dwanaście. Godzinę temu było minus dziesięć.

– No, w każdym razie przestanie padać.

– Gdybyśmy chociaż mogli się dostać do głównej drogi – powiedziała zdesperowana Trine.

Ivar zebrał się na odwagę.

– Droga pani, dobrze znam te strony. Idę o zakład, że zamknięto drogę prowadzącą przez góry.

– Jesteś pewien?

– W stu procentach. Gdybyśmy zeszli na dół, natknęlibyśmy się na nowe zaśnieżone połacie, a od skrzyżowania do Vindeid jest około trzydziestu kilometrów, do Boren zaś czterdzieści. Droga prowadząca przez Kvitefjell jest co roku zamykana jako jedna z pierwszych. To tylko droga dojazdowa, nie leżą przy niej żadne większe zabudowania. Zarówno Boren, jak i Vindeid mają inne, lepsze połączenia. Właściwie to tylko skrót.

Zaległa cisza.

– Chcesz przez to powiedzieć – rzekła na koniec Louise Borgum – chcesz przez to powiedzieć, że będziemy tu siedzieć całą zimę? Co za ironia losu! Jaka straszna ironia losu!

W jej śmiechu pobrzmiewała rezygnacja. Nikt nie rozumiał, o co jej chodzi. W ogóle za bardzo jej nie rozumieli.

– Nie będzie chyba aż tak źle – odparł z ociąganiem Ivar. – Na pewno niedługo znowu otworzą drogę, a kiedyś muszą chyba zacząć nas szukać! O ile nie nastąpi to wcześniej, kiedy Svein dotrze na miejsce.

Iskierka nadziei zaczęła przygasać. Na nartach albo nie, sześć kilometrów do głównej drogi, a potem trzydzieści do najbliższej osady, lekko ubrany w śnieżycy…

– A poza tym – zabrał głos Rikard – październikowy śnieg nie leży chyba całą zimę.

– Hmm, nie byłbym tego taki pewien – mruknął Ivar.

– Na jak długo starczy drewna? – zainteresowała się Jennifer.

Jarl Fretne odpowiedział:

– W szopie jest go pod dostatkiem.

– Jedzenia też mamy mnóstwo – zapewniła Louise.

– No, dzięki Bogu, że mamy chociaż to – uspokoiła się Jennifer. – Ale będziemy chyba musieli przyciągnąć do salonu wszystkie łóżka i rozłożyć tutaj coś w rodzaju obozu? W pokojach będzie chyba coraz zimniej.

– Tego się obawiam – westchnął Rikard.

Jennifer popatrzyła na całą gromadkę. Niepojęte, ile się tu wydarzyło niewytłumaczalnych rzeczy! Ktoś z nich musi być bardzo zdesperowany, ale w tej chwili wszyscy wyglądali na miłych, spokojnych i kulturalnych ludzi.

Nagle coś błysnęło. Dopiero za jakiś czas pojęli, że błysk pochodził z żyrandola na suficie. Równocześnie usłyszeli cichy, krótki pomruk lodówki.

– Ach, Boże! – szepnęła Louise. – Spraw, żeby to była prawda! Spraw, żeby znowu włączyło się światło!

Oczy wszystkich utkwione były w ciemnej lampie. Kilka razy nieśmiało mrugnęła… I nic więcej.

– W każdym razie działa! – odezwał się Ivar z ponurą satysfakcją. – A więc mamy szansę.

– Prawdopodobnie na jakimś większym obszarze wysiadł prąd i teraz go naprawiają – zasugerował Rikard.

Trine zaklinała po cichu:

– Niech im się uda, nich im się uda!

Jej zaklęcia najwyraźniej zadziałały. Nagle żyrandol rozbłysnął jasnym światłem, włączyła się lodówka.

– Hurra! – zdążyła zawołać Jennifer i światło znowu zgasło.

– Nie mogłaś siedzieć cicho? – zapytał z wyrzutem Rikard. – Dobrze wiesz, jaki z ciebie pechowiec.

Pochyliła głowę. Rikard natychmiast pożałował swoich słów i delikatnie pogłaskał ją po włosach.

– Przepraszam, Jennifer. Tak głupio mi się wyrwało.

Obdarzyła go nieśmiałym bladym uśmiechem, pozbawionym radości. Co się z nią właściwie stało? zadał sobie po raz kolejny pytanie. Kto ją tak źle potraktował, że próbowała popełnić samobójstwo? Kto w niej zabił szczerą dziecięcą radość życia? Może nie była to tylko jedna osoba?

Ciekawość, radość i niedojrzałość w jej oczach już nie były szczere. W tych pięknych niebieskich oczach pojawił się mroczny blask.

Oczywiście musiała dorosnąć, jak wszyscy inni, ale Rikard wciąż bardzo tęsknił za tą Jennifer, którą znał i na którą się kiedyś złościł. Nikt nie okazał mu nigdy tak bezinteresownej przyjaźni. Takiej czystej i autentycznej.

Miłość była czymś zupełnie innym. Tak jak z Marit… Miał wyrzuty sumienia, że w ostatnich dniach skandalicznie mało czasu poświęcał na myślenie o Marit. Ale przecież miał tu tyle do zrobienia!

Czysta i niewinna przyjaźń łącząca go z Jennifer była czymś, czego nie powinien niszczyć.

Bezwiednie posłał dziewczynie ciepły uśmiech. Musiał być cieplejszy, niż myślał, bo jej twarz powoli łagodniała, aż zajaśniała jak gwiazda. Jak się nazywa ta, która zwykle świeci nad horyzontem i migocze przynajmniej trzema kolorami? Syriusz? Tak, na pewno. Patrząc teraz w oczy Jennifer pomyślał o Syriuszu.

„Boję się, Rikardzie. Dorosłe życie jest jak duży ciemny las…”

Drgnął i na powrót przybrał pozę policjanta.

Znowu włączyła się lodówka, tym razem już na dłużej. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Perspektywa wspólnego noclegu przy kominku nikogo nie zachwycała.