Twarz Jennifer się ściągnęła. Do oczu napłynęły łzy. Rikard przytulił ją mocno do siebie i czuł, jak wstrząsa nią płacz. Gdy tak otaczał ją ramionami, sam poczuł wzruszenie.

Kiedy trochę się uspokoiła, odezwał się łagodnie:

– Fizyczna miłość nie musi być taka okrutna i odrażająca. Może być czymś niezwykle pięknym.

– Nie jest chyba dla mnie, skoro odczuwam wstręt, zaledwie ktoś mnie dotknie – wtrąciła. – Nie chcę już o tym więcej mówić. Jestem zmęczona.

– Masz rację. Połóż się teraz wygodnie, a ja cię porządnie przykryję!

Posłuchała go. Rikard lekko potargał jej włosy i pożegnał się.

Tej nocy wiele się wokół niej działo, a ona nie wiedziała, czy rozgrywa się to we śnie, czy na jawie. Widziała dziwne rzeczy, ruszające się klamki, słyszała dziwaczne odgłosy, coś w rodzaju człapania albo skradania się na palcach, które poznała już wcześniej. I ten wstrętny typ, który ją zgwałcił wiele lat temu, też tam był… w labiryncie ciemnych korytarzy, które przypominały te na piętrze hotelu Trollstølen. Włóczył się po nich również Børre, a wszystko było jedną wielką gmatwaniną. Obudził ją w końcu własny krzyk. Przywoływała Rikarda, ale jego tu nie było.

W pokoju panowało przejmujące zimno. W dolnej części szyby mróz wymalował kwiaty. Był wczesny ranek, ale Jennifer bała się znowu zasnąć. Wzięła swoją kołdrę, otuliła się nią i usiadła na dużym krześle w oczekiwaniu na nadejście poranka.

Rikard znalazł ją śpiącą na siedząco, prawie nieprzytomną z gorączki. Zsunęło się z niej okrycie, więc siedziała w samej koszuli nocnej w lodowatym pokoju.

Rikard ponownie przygotował dziewczynie łóżko i zmusił ją do zażycia wszystkich leków, które udało mu się zdobyć. Przyniósł też dodatkowe koce, żeby zapewnić jej ciepło.

Tego dnia siedział przy Jennifer prawie cały czas. Przyglądał się jej wymizerowanej twarzy i cieniom pod oczami, z całego serca pragnąc, żeby wyzdrowiała, a wtedy wynagrodzi jej to, co nazywał zdradą w stosunku do niej. To milczenie przez te wszystkie lata.

Nadeszła kolejna noc. Tym razem to Rikard miał ją spędzić na dużym krześle w pokoju Jennifer. Nie odważył się zostawić dziewczyny samej, bał się, że zgaśnie jak wypalona świeca. Jennifer od czasu do czasu się budziła, a kiedy się upewniła, że przyjaciel siedzi obok niej, zasypiała spokojnie. Nawet jeśli spał, do czego nie chciał się potem przyznać, był przy niej. A to już jej wystarczyło.

ROZDZIAŁ VII

Dopiero dziewiątego dnia ich pobytu w Trollstølen ukazała się pierwsza wzmianka w gazetach, świadcząca o tym, że świat zainteresował się losem zaginionych. W jednej z nich zamieszczono następującą notatkę:

„Jakie są losy małżonków Trine i Børre Pedersen? Ostatnio widziano ich w piątek, 22 października, kiedy Børre wieczorem wyszedł z pracy. Wspominał, że podczas weekendu wybiera się na mecz piłki nożnej, ale nie powiedział dokładnie, na jaki.

Od tego czasu nikt ich nie widział. Ich córka, mieszkająca w Vindeid, dzwoniła do rodziców w poniedziałek, ale ich nie zastała. Wczoraj zadzwoniła do warsztatu samochodowego ojca, ale niczego się nie dowiedziała. Ponieważ pani Pedersen telefonuje zwykle do swojej córki przynajmniej kilka razy na tydzień, córka zaczęła się niepokoić i zgłosiła zaginięcie rodziców. Samochód państwa Pedersen zniknął, a wszystko w domu przy Fjellgata w Drammen świadczy o tym, że zamierzali się wybrać w krótką podróż. Jeśli małżonkowie Pedersen przeczytają ten artykuł, proszeni są o natychmiastowy kontakt z…”

Jennifer poczuła się tego dnia lepiej. Końska kuracja Rikarda najwyraźniej przyniosła rezultat. Ból gardła powoli ustępował, kaszel zrobił się wilgotny i wydawało się, że gorączka spadła.

Tym razem tacę ze śniadaniem przyniosła jej Louise Borgum.

– Rikard śpi jak zabity – rzekła z uśmiechem – więc ja dostąpiłam zaszczytu podania ci śniadania. Cały czas pilnuje cię jak smok, albo, jeśli uważasz, że to brzmi lepiej, jak rycerz.

Jennifer usiadła i wzięła tacę.

– Dziękuję! Co u was słychać?

Dziwne, że pokój tak wiruje! Zmobilizowała siły i zmusiła go, żeby się zatrzymał.

– No, cóż – odparła Louise. – Marzniemy, w hotelu panują przeciągi, więc jak najwięcej czasu spędzamy przy kominku. Przeczytałam już wszystkie książki, jakie tu znalazłam, ale nie było ich wiele. Kilka nudnych i starych jak świat powieści, kilka sfatygowanych wydań kieszonkowych i Biblia. Właśnie zaczęłam „Hotele i pensjonaty Norwegii”. Zostaną mi już tylko „Trasy piesze w Norwegii”.

Jennifer się roześmiała.

– Coś przecież trzeba robić – kontynuowała Louise. – Wiesz, ta cała sytuacja jest absurdalna. Sześcioro ludzi odciętych od świata w tym strasznym domu, marzących wyłącznie o tym, żeby się stąd wydostać. Istnieje ryzyko, że zacznie nas denerwować zachowanie pozostałych osób przy stole albo przez tę wymuszoną bliskość zaczniemy opowiadać sobie nawzajem historie naszego życia. Masz dużo szczęścia, że leżałaś tu przez trzy dni zupełnie odcięta od otoczenia!

– No – odparła z wahaniem Jennifer – nie było to wcale takie miłe.

– Tak, oczywiście. Jak dotąd dobrze sobie radzimy. Rikard i Ivar kilka razy przygotowywali posiłki i zmywali. Świetnie im to szło!

– Nie jestem pewna, czy odpowiednio to ujęłaś – powiedziała z namysłem Jennifer. – Brzmi to tak, jakby to było czymś niezwykle wyjątkowym, że mężczyzna robi coś w kuchni. Mężczyźni radzą sobie tam równie dobrze jak kobiety. Jeśli jest inaczej, to tylko z winy nierozsądnych matek, które „poświęcają się” rodzinie i nie wpuszczają synków do kuchni.

Louise przyjęła jej słowa z uśmiechem.

– Oczywiście, że masz rację – przyznała. – Wyraziłam się szablonowo.

Wyglądało na to, że jest tego dnia w lepszym humorze.

– Mogę cię o coś zapytać? – poprosiła Jennifer pod wpływem impulsu. – Zupełnie nie mogę odgadnąć twojego wieku. Właściwie ile masz lat?

Louise zawahała się przez moment, a potem lekko się uśmiechnęła.

– To wielka tajemnica. Pięćdziesiąt dwa.

– Oj! – zawołała z podziwem dziewczyna. – Wyglądasz naprawdę młodo!

– Tak, w okularach przeciwsłonecznych. Zdradzają mnie oczy.

– Nie wydaje mi się, żeby jeszcze były takie spuchnięte – pocieszyła ją Jennifer, która zawsze była bardziej szczera, niż od niej oczekiwano. – Wyglądały o wiele gorzej, kiedy tu przybyliśmy.

– Z pewnością ma to swoje naturalne przyczyny – odezwała się ponuro Louise.

Jennifer wyciągnęła do niej rękę.

– Czy twoje małżeństwo rozpadło się całkiem niedawno?

Po twarzy Louise przebiegł ponury cień.

– Nie, to było przesądzone już dużo wcześniej. Egil wykazywał ogromną cierpliwość, ale wytrzymałość każdego człowieka ma swoje granice.

Jennifer czekała bez słowa, ale Louise nie kontynuowała tematu. Ale mimo wszystko nie odeszła, więc może wolała, żeby dziewczyna zadawała jej pytania?

– Masz takie piękne ubrania. Czy jesteś bardzo bogata?

Louise się roześmiała.

– Myślę, że Rikard ma rację, mówiąc, że jesteś dzieckiem! Tak, jesteśmy bardzo bogaci. Egil jest dyrektorem.

Jennifer zwróciła uwagę na to, że Louise użyła czasu teraźniejszego. A zatem ich małżeństwo jeszcze trwało.

– Może to właśnie było bezpośrednim powodem – spekulowała Louise. Otrząsnęła się z tych myśli. – No, dość tego. Muszę chyba wracać do reszty. Czy potrzebujesz czegoś jeszcze?

– Nie, dziękuję! Czy nie wydarzyło się nic podejrzanego? Duchy nawiedzające hotel albo coś w tym rodzaju?

– Owszem – zawahała się Louise. – Czy Rikard nic ci nie mówił?

– Nie.

– Wczoraj rano zastaliśmy drzwi wejściowe otwarte na oścież, więc cały dom był wyziębiony, zamarzła woda w kranie kuchennym, zgasł ogień w kominku… A my zamknęliśmy te drzwi! Jakby ktoś chciał się nas pozbyć. Jarl Fretne opowiadał, że którejś nocy, kiedy on jeszcze czytał, poruszała się klamka jego drzwi. Powoli, bardzo powoli opuszczała się w dół. Cieszył się, że zamknął je na klucz. Przyznał też, że nie miał dość odwagi, by sprawdzić, kto był po drugiej stronie. Poza tym spędzamy ze sobą jak najwięcej czasu. Nie cierpimy tego domu. Jest taki… martwy! Wyzuty z wszelkich uczuć, o ile rozumiesz, co mam na myśli. A mimo to odnoszę wrażenie, że przebywa w nim jakieś żywe stworzenie, które nas nienawidzi i źle nam życzy. Och, zaczynam wygadywać głupstwa! To niepodobne do mnie, zwykle myślę dość trzeźwo. To ten dom musi wywierać na mnie zły wpływ.

Zamilkła.

– Co się stało? O czym myślisz?

Jennifer ocknęła się z zadumy.

– Louise, nie wiem, czy to było we śnie, czy nie, bo miałam straszną gorączkę, ale kiedy wspomniałaś o tej klamce… Odnoszę wrażenie, że i ja widziałam coś podobnego.

– Jesteś pewna?

– Nie, wcale nie! Pamiętam tylko, ze okropnie się przestraszyłam.

Louise szybko podeszła do drzwi.

– Opowiem o tym Rikardowi, jak tylko się obudzi.

Odwróciła się w progu i uśmiechnęła przyjaźnie.

– On bardzo się o ciebie troszczy, wiesz?

Słowa te wlały otuchę w serce trawionej gorączką potarganej istoty siedzącej na łóżku.


Po raz pierwszy po kilkudniowej przerwie Jennifer jadła obiad przy stole. Kręciło jej się trochę w głowie i była jeszcze osłabiona, ale mimo wszystko odczuwała wielką ulgę. Stwierdziła, że w jadalni jest cieplej niż w jej pokoju, a poza tym tak bardzo pragnęła towarzystwa, że pozostali ustąpili.

– Miło, że znowu jesteś z nami – odezwał się Rikard, a reszta towarzystwa przytaknęła.

Później przenieśli się do salonu. Rikard został trochę dłużej, żeby pomóc Jennifer owiniętej w mnóstwo koców.

– Nawet nie potrafię wyrazić, jak bardzo się cieszę, że wyzdrowiałaś – powiedział ciepło Rikard. Pragnąc zadośćuczynić złu, które jej wyrządził, podniósł dłoń dziewczyny i lekko pocałował czubki jej palców.

Wydała okrzyk zachwytu.

– Ojej! To tak śmiesznie łaskocze na całym ciele!

Rikard zamarł w bezruchu.

– W takim razie już więcej tego nie zrobię – obiecał.

Cała szóstka grała w karty przy kominku. Wiatr, wiejący teraz z trochę mniejszą siłą niż poprzednio, zawodził ponuro. Wciąż było zimno, chociaż temperatura powoli się podnosiła i termometr wskazywał minus piętnaście stopni.

– Och, nie. Nie powinnam sobie tak po prostu siedzieć i grać w karty! – wybuchnęła Trine pełna wyrzutów sumienia. – Nie teraz, kiedy Børre niedawno…

– Uważam, że to niezmiernie ważne, żebyśmy sobie znajdowali jakieś zajęcia – przerwał jej Rikard. – A zwłaszcza ty, bo właśnie tobie szczególnie ciężko. Mamy i tak strasznie rozstrojone nerwy.

– Racja – poparł go Jarl Fretne, który najwyraźniej oswoił się z grupą. – To, że nie wiemy, kiedy i czy w ogóle stąd wyjdziemy… Musimy się starać zachować równowagę psychiczną.

– Gdyby był z nami Svein – westchnął Ivar. – Był z niego świetny gracz.

To stwierdzenie nie było zbyt przemyślane. Przez ostatnie dni bardzo się niepokoili losem Sveina. Żyli nadzieją, że na nartach udało mu się dotrzeć do ludzi, ale z każdym dniem nadzieja ta topniała. Gdyby mu się udało, na pewno by ich już odnaleźli. W pobliżu Vindeid stały jakieś domki kempingowe, może tam znalazł schronienie.

W milczeniu grali dalej, odzywając się do siebie tylko wtedy, gdy wymagała tego rozgrywka.

– Słyszałem, że ty też widziałaś poruszającą się klamkę – zagadnął Jennifer lektor.

– Możliwe, chociaż nie jestem pewna, czy to nie były jakieś majaki. Ale jest coś jeszcze…

– O, nie. Nie chcę więcej słyszeć żadnych koszmarnych historii – zaprotestowała Trine, kładąc na stół niewłaściwą kartę. Kiedy ustało ogólne poruszenie, odezwał się Rikard:

– Jennifer, o czym chciałaś powiedzieć?

– Nic takiego. Zastanawiałam się tylko, czy ktoś z was przechadza się czasami po górze?

Wymienili pytające spojrzenia. Kolejno kręcili głowami.

– Nie. Słyszałaś dochodzące stamtąd odgłosy?

W geście zażenowania odgarnęła włosy z czoła.

– Ciągle nie wiem, ile w tym winy gorączki, ale rzeczywiście wydaje mi się, że słyszałam dobiegające stamtąd przytłumione trzaski. Jak gdyby ktoś się skradał po starej skrzypiącej podłodze. Czy żadne z was niczego takiego nie słyszało…?

– Nie – zapewnił Rikard.

– W takim razie to na pewno przez gorączkę – wyjaśniła pospiesznie.

– Albo wiatr. To stary dom. Tak czy inaczej, dokładnie sprawdziłem cały budynek. Piętro, strych, piwnicę, wszystkie pomieszczenia gospodarcze, garderoby, każdy najmniejszy zakamarek. Nie ma tu nikogo oprócz nas.

– Właśnie – podchwyciła wzburzona Trine – i to jest najgorsze! Daje nam bardzo ograniczoną możliwość wyboru: albo grasuje tu jakiś duch, albo to ktoś z nas!

– Droga Trine, uspokój się – pocieszał ją Ivar, delikatnie poklepując po ramieniu. – To wszystko może być tylko zbiegiem okoliczności.

– Zbiegiem okoliczności? Drzwi, które się same otwierają, poruszające się klamki, wanny spadające ze schodów, niezidentyfikowane istoty biegające po piwnicy i nie zamieszkanych piętrach, jakieś pojawiające się i znikające zjawy i Børre, który umarł ze strachu. Możecie mówić, co chcecie, ale właśnie strach go zabił!