Tego poniedziałkowego ranka, pierwszego listopada, w gazetach pojawiły się duże nagłówki:

„Dziesięć dni od zaginięcia autobusu”.

Potem odtworzono całą historię zniknięcia pojazdu gdzieś w drodze między Boren a Vindeid i poszukiwania na wielką skalę z udziałem odśnieżarki. Poinformowano, że maszyna przetarła drogę przez Kvitefjell, ale nie zauważono najmniejszego śladu autobusu ani siedmiorga pasażerów. Napisano też o tym, że ochotnicy z Czerwonego Krzyża zgromadzili się przy wodospadzie Kaldevatn, ponieważ obawiano się, że pojazd mógł tam runąć do wody. Na końcu podano nazwiska zaginionych osób.

Lista zawierała tylko siedem nazwisk. Nikt nie poszukiwał Jennifer Lid. W skrzynce na listy jej małego mieszkania czekały dwie widokówki. Pierwsza z Helsinek od matki, która opisywała, jak wspaniale spędza czas. Druga, wysłana z Włoch, od przebywającego na konferencji dla architektów ojca, święcącego ogromny zawodowy sukces.


Wiatr się nasilał, niebo jeszcze bardziej się zachmurzyło.

– Chyba nie unikniemy śniegu – rzekł z westchnieniem Rikard, wyglądając przez okno.

– Wraca Ivar! – krzyknęła Trine.

– Już? Widać nie udało mu się dojść do drogi.

Trine wybiegła Ivarowi na spotkanie. Bardzo się ostatnio zaprzyjaźnili. Twarz mu zdrętwiała z zimna, wykonany własnoręcznie śniegowy but miał tylko na jednej nodze.

– Wiązanie drugiego nie wytrzymało – wyjaśnił, kiedy wszedł. – Poza tym jest za zimno jak na moje ubranie.

– A więc nie dotarłeś do drogi?

– Nie, musiałem zawrócić. Nie miałem cienia szansy.

Pomimo doznanego rozczarowania Rikard przemówił ciepło:

– Dobrze, że zawróciłeś. Myślę, że może zacząć padać w każdej chwili.

Cała szóstka znowu pogrążyła się w apatii. Kiedy usiedli w kuchni do posiłku, niektórzy na ławeczce, inni na krzesłach, zaczęli się zastanawiać nad tym, co ich czeka.

– Na jak długo wystarczy jedzenia? – zapytał bezbarwnym głosem Rikard.

– Nie na całą zimę w każdym razie – odparła Louise z troską.

Nagle Jennifer zerwała się z miejsca.

– Cicho! Słuchajcie!

Nadstawili uszu.

– To helikopter! – krzyknął Ivar.

Wszyscy wybiegli przed dom, ale nie zdążyli dać żadnego znaku. Śmigłowiec już się oddalił, wkrótce zniknął im z oczu.

– Och, Rikardzie! – jęknęła zawiedziona Jennifer.

Otoczył ją ramieniem, niepewnie i nieporadnie. On, zawsze tak chętny, żeby ją pocieszyć.

Żałuje tego, pomyślała, odczuwając tępy ból w żołądku. Gorzko żałuje tego pocałunku, a teraz próbuje w tak bezwzględny sposób dać mi do zrozumienia, że nic nas nie łączy.

Teraz już wiedziała, co czuje do Rikarda. Nie rozumiała, że może to sprawiać taki ból! Delikatnie, ale stanowczo wyswobodziła się z jego objęć.

– Wracaj, ty idioto! – krzyczała za odlatującym helikopterem Trine.

Jennifer miała ochotę jej zawtórować.

Jednak koordynator akcji ratowniczej otrzymał ze śmigłowca meldunek:

– Zauważyliśmy coś, co może przypominać autobus. Nierówność terenu i coś, co wyglądało na refleks światła w szybie. Jeśli to autobus, to leży na boku.

– Gdzie?

Pilot wyjaśnił. Wkrótce wszystkie zaangażowane w poszukiwania siły otrzymały rozkaz przegrupowania się bliżej Vindeid, w stronę bocznej drogi prowadzącej do starego nieczynnego hotelu Trollstølen.

Kilka godzin później na tej drodze pracowała już odśnieżarka. Towarzyszyły jej samochody Czerwonego Krzyża. Wiał dokuczliwy wiatr, w powietrzu wirowały płatki śniegu. Poruszający się na nartach członkowie ekipy poszukiwaczy musieli zająć miejsca w samochodach. Zbliżał się wieczór, szybko zapadały ciemności.

– Patrzcie tam! – krzyknął pomocnik w odśnieżarce. – Tam coś jest!

Długi rząd pojazdów zatrzymał się. Kierowca odśnieżarki zawołał do tyłu:

– To jest autobus! Leży w rowie, nie ma w nim nikogo. Po krótkiej naradzie pomimo późnej godziny postanowili jechać w kierunku Trollstølen.

Raz nawet odśnieżarka omal nie utknęła w rowie, ale udało się jej ruszyć.

Wkrótce w mroku zamajaczyło kilka dużych zasypanych śniegiem budynków.


– Znowu słyszę helikopter! – odezwała się Jennifer.

Siedzieli właśnie w salonie i pogrążeni w desperacji grali w karty. Na słowa dziewczyny zamarli i zaczęli nasłuchiwać.

– Nie – zaprzeczył z ociąganiem Ivar. – To nie helikopter.

Po chwili przemówił Rikard:

– To jest… raczej przypomina to traktor albo coś takiego.

Jennifer podbiegła do okna.

– Widzę wzbijającą się w powietrze fontannę śniegu! – pisnęła.

– To odśnieżarka! – krzyknął Ivar.

Zerwali się z miejsc i podbiegli do okna. Ich zdumionym oczom ukazała się cała karawana pojazdów wyłaniająca się z zapadającego nad równiną zmierzchu.

– To nieprawda – powiedziała Trine, tłumiąc płacz. – To się nam tylko śni.

– Co się dzieje? – zapytał leżący na sofie Jarl Fretne.

– Jesteśmy uratowani – odparł Rikard nieswoim głosem.

ROZDZIAŁ XI

Jennifer zdała sobie nagle sprawę, że ściska rękę Rikarda prawie tak samo mocno jak on jej. Zalała ją fala przyjemnego ciepła. Spostrzegła, że pozostali też są wzruszeni. Nagle zrozumieli, jak silne były napięcie i niepokój, z którymi przyszło im żyć przez te dni.

Gdy wreszcie udało im się wyrwać z odrętwienia, pobiegli do wyjścia i otworzyli drzwi.

– Są tutaj! – krzyknął ktoś z przybyłych. – Żyją!

Z samochodów wysiadło mnóstwo ludzi. Odnalezionych zasypano gradem pytań, nieprzerwanie błyskały flesze aparatów.

Rozległ się głos jakiegoś mężczyzny:

– Louise!

– Egil! O Boże, to ty! Egil, spróbuję – szlochała Louise, tuląc się do męża. – Daj mi, proszę, ostatnią szansę! Jeśli spędzę na leczeniu jeszcze kilka tygodni, to może…

– Kochanie, zaczniemy od nowa. Pozbędziemy się tego świństwa z domu. Ja też muszę przestać. Louise, tak się bałem!

– No, jak sobie tutaj radziliście? – zapytał szef ekipy ratowniczej.

– Niezbyt dobrze – odparła Jennifer. – Mamy tu jeden zgon, jednego ciężko rannego, jednego z podejrzeniem zapalenia płuc i jednego mordercę, który został zamknięty w ubikacji.

– Co takiego?

– Zgadza się – potwierdził Rikard, który zauważył, że ilekroć Jennifer rozmawia z kimś obcym, zaczyna używać swojego dawnego dziecinnego żargonu. Teraz wiedział, że jest to spowodowane niepewnością i strachem przed dorosłym życiem. Był z niej dumny, że zachowała się na tyle rozsądnie, żeby nie wspomnieć o kłopotach Louise.

– Ty musisz być tym policjantem – wywnioskował ratownik. – A tam mamy oczywiście panią Borgum. To jest Ivar którego dobrze znamy. Ale kim jest ta młoda dziewczyna? Nie zgłoszono nam nikogo takiego.

Jennifer powiedziała, jak się nazywa.

– Jeszcze jedna osoba? – zdziwił się. – A zatem było was ośmioro?

Dziennikarze notowali skwapliwie każde słowo.

Jennifer z trudem przełknęła ślinę. Nikt nie zgłosił jej zaginięcia, nikt nie poszukiwał.

Napotkała spojrzenie Rikarda, serdeczne i pełne otuchy. Nie współczucia, bo tego by nie zniosła. On ją rozumiał. Rikard zawsze rozumiał. Ale jakie to miało teraz znaczenie? Za kilka godzin miała go stracić, przekazać go jak jakiś prezent tej Marit i podziękować za to, że mogła się nim cieszyć przez jedenaście dni.

Myśl sprawiała taki ból, że prawie wywoływała mdłości.

Rikard poszedł z szefem ratowników do salonu, żeby porozmawiać. Hotel natychmiast zapełnił się ludźmi, którzy wydawali się tylko czekać na to, aż ktoś im poda kanapki i kawę, ale Ivar szybko ich pozbawił tych złudzeń. I Trine, i Jennifer wyglądały tak, jakby w każdej chwili mogły się załamać nerwowo. Louise zajął się mąż.

Szef ratowników stwierdził:

– Przemyślałem nasze położenie. Już za późno, żeby jechać do wsi. Pogoda się pogarsza, a załoga potrzebuje odpoczynku, przenocujemy tutaj.

– Nie! – wykrzyknęła Jennifer. – Nie rozumiecie, że nienawidzimy tego domu? Wydawało się nam, że już nigdy się z niego nie wydostaniemy! Nie zniosę tego dłużej!

– Jennifer, uspokój się – poprosił Rikard. – Będzie niezwykle trudno wyruszyć stąd dziś wieczorem. Musimy zorganizować transport dla Jarla Fretne, Børre Pedersena i Sveina. Nie będzie to takie proste. Jeszcze tylko jedna noc, Jennifer! Później będziesz wolna.

Później będę wolna, pomyślała gorzko. Wolna i samotna w mieście, będę w czterech ścianach mego domu oglądać telewizję i tęsknić za towarzystwem, będę przeżywać własne niepowodzenia i zastanawiać się, co mam robić w życiu. Już nigdy nie zobaczę Rikarda…

– Jennifer ma rację – poparła dziewczynę Louise. – Sama jestem bliska klaustrofobii na myśl o spędzeniu tu kolejnej nocy.

Trine tylko skinęła głową, podobnie Ivar. Nieoczekiwanie przyszedł im z pomocą pielęgniarz z Czerwonego Krzyża.

– Lektor Fretne, ze względu na swoje obrażenia, powinien być jak najszybciej przewieziony do szpitala. A kobiety są bliskie załamania nerwowego. Myślę, że trzeba zaryzykować i wyruszyć dziś wieczorem. Bez względu na późną porę.

– Już dawno nie słyszałam rozsądniejszych słów! – wykrzyknęła Jennifer, patrząc na pielęgniarza z taką wdzięcznością, że Rikard się zachmurzył.

– Tak – przyznał szorstko. – Do tego mamy jeszcze więźnia, którego będzie trudno przypilnować przez kolejną noc. No, wobec tego ruszamy.

Do Rikarda podeszli państwo Borgum.

– Chyba zostawiłeś samochód w Boren, Rikardzie? Zamierzamy od razu tam pojechać, więc jeśli chcesz, możesz zabrać się z nami – zaproponowała Louise.

Rikard się zawahał.

– Niestety, chyba najpierw muszę się udać na posterunek policji w Vindeid i złożyć raport oraz dopilnować, żeby dotarł tam więzień.

– A ty, Jennifer? – zapytała Louise. – Musisz chyba dojechać do Boren, żeby wrócić pociągiem.

Rikard popatrzył na dziewczynę, a gdy dostrzegł na jej twarzy tak dobrze sobie znany wyraz rezygnacji, szybko powiedział:

– Zabiorę Jennifer samochodem do Oslo, więc najpierw musi mi towarzyszyć do Vindeid. W każdym razie bardzo dziękujemy za zaproszenie!

Ostatecznie się okazało, że wszyscy muszą się najpierw dostać do Vindeid, ponieważ poszukujący dysponowali tylko jedną odśnieżarką i nie chcieli ryzykować, że jakiś samochód utknie w pojedynkę na drodze do Boren. Jennifer trafiła w końcu do samochodu państwa Borgum. Rikard musiał jechać ze Sveinem, bo odpowiadał za niego.

– Chyba napiszecie? – zawołała Trine, wchodząc do samochodu razem z Ivarem.

– Wątpię – mruknęła Louise. – Nie chcę sobie przypominać o Trollstølen!

Siedząc już w aucie, Rikard rzucił ostatnie spojrzenie na przysypany śniegiem podupadły hotel. Wzdrygnął się i przez chwilę serce zabiło mu mocniej. W pokoju na piętrze zauważył poruszenie, mignęła mu jakaś twarz. Nie podzielił się z nikim tym spostrzeżeniem, ponieważ tylko on wiedział, że to nie Sveina dostrzegła tamtego dnia w oknie uwięziona w śniegu Trine. Tylko on sprawdził dokładnie całe piętro i wiedział, że tam, gdzie Jennifer zobaczyła upiorną postać, nie stało żadne lustro.

Jednak Rikard był trzeźwo myślącym policjantem, więc milczał.


Późnym wieczorem karawana pojazdów wjechała do Vindeid. Trollstølen, do którego nie mieli zamiaru nigdy powrócić, pozostało daleko za nimi, przysypane śniegiem.

Podczas gdy Rikard przygotowywał raport, Jennifer, machając nogami, siedziała w zimnym korytarzu na posterunku policji. Od dawna nie czuła się tak niezręcznie i niepewnie. Rikard poprosił, żeby na niego poczekała, ale nie wiedziała, jakie miał wobec niej plany.

Była zmęczona i przygnębiona i instynktownie nie cierpiała całego Vindeid. Po co Rikard ją tu ze sobą ciągnął? Żeby ją dręczyć?

Nareszcie, po nieskończenie długim czasie, wyszedł z pokoju.

– Zadzwonili stąd do Boren – wyjaśnił. – Miejscowy komisarz policji zajął się Veslą Kruse i jej malwersacjami. Nareszcie jesteśmy wolni, Jennifer – westchnął z ulgą. – Zamówiłem dla nas pokój w hotelu. Chodźmy tam! Miejmy nadzieję, że pomimo późnej pory podadzą nam coś dobrego do jedzenia. Na przykład befsztyk, co ty na to? Zasłużyliśmy na solidne danie!

Uśmiechnęła się niepewnie. Rikard się cieszył, bo dotarł do Vindeid, jej zaś z tego samego powodu krwawiło serce.

Kiedy podążali uliczkami, wiał lekki wiatr niosący pojedyncze płatki śniegu, które szybko topniały na asfalcie. Ludzie wychodzili z kina po ostatnim seansie.

Nagle Rikard przystanął.

– O, nie – mruknął. – Chodź, przejdziemy na drugą stronę!

Było już jednak za późno. Zatrzymała się przed nimi młoda elegancka kobieta.

– Rikard! – odezwała się z odrobinę sztucznym zdziwieniem. – Czytałam o tobie w gazetach. Wywnioskowałam, że jechałeś do mnie. Stałeś się znaną postacią…

Odpowiedział coś niezrozumiale, rozglądając się za Jennifer. Nie mógł jej dojrzeć w tłumie ludzi wylewających się na chodnik. Kiedy próbował odejść, żeby szukać dziewczyny, Marit złapała go za ramię.