Podczas naprawdę ciężkich napadów lęku przed ciemnością szukała zwykle schronienia w łazience. Duchy nie chowały się wśród prozaicznie bulgocących rur i zimnych błyszczących kafelków. Siedziała na opuszczonej pokrywie ubikacji i śpiewała na cały głos, póki nie nabrała dość odwagi, by wbiec po ciemnych schodach na górę, do swojego pokoju.

Tego wieczoru czuła się jeszcze bardziej samotna niż zwykle, bo pies musiał zostać u weterynarza, a przeważnie był jej wielką pociechą. Chociaż nie zawsze. Psy mają ten nieprzyjemny zwyczaj, że czasami podnoszą łeb, nasłuchując i wpatrując się przy tym z natężeniem w okno, jak gdyby kogoś tam widziały.

Zadzwonił telefon.

O tej porze? Mama? Tata? Wypadek?

Pełna najgorszych przeczuć podniosła słuchawkę tak, jakby aparat telefoniczny był zarażony jakąś śmiertelną chorobą.

– Halo? – odezwała się ze strachem.

Nieznany głos rzucił krótko:

– Cześć, to ty?

– Tak – odparła Jennifer, bo co do tego nie było wątpliwości.

– Wiesz, oni są na weselu. Zostaną tam całą noc. Kristian siedzi w domu, a on jest przecież bezbronny. W takim razie będziemy u ciebie za kilka godzin. Ze sporym łupem.

– Poczekaj – przerwała zdezorientowana Jennifer.

Nieznany rozmówca zamilkł na moment, przeczuwając, że coś jest nie tak.

– Kickan?

– Nie, mam na imię Jennifer.

Rozległ się szczęk odkładanej słuchawki.

Stojący zegar zgrzytnął, po czym z wielkim wysiłkiem wydał z siebie dwanaście głuchych uderzeń. Jennifer ocknęła się z odrętwienia.

Kristian? Bezbronny? Kristian Walle chodzący do klasy wyżej! Był niepełnosprawny i mieszkał w ogromnym domu nazywanym Zamkiem. Doskonały cel dla włamywaczy!

Jennifer zawsze brała w obronę słabych i bezbronnych, dotyczyło to również Kristiana Walle. Musi go ostrzec! Znalazła numer telefonu i wybrała go drżącymi palcami, ale nikt się nie zgłosił.

Jennifer poczuła przypływ odwagi. Spadła na nią odpowiedzialność, wielka odpowiedzialność.

Po raz pierwszy zadzwoniła na policję, wciągając tym samym Rikarda Mohra w jedną wielką improwizację, jaką było jej życie. Przez następne lata przeklinał tę chwilę wielokrotnie.

A mimo to…? Czy naprawdę ktoś znaczył dla niego tak wiele, jak ta impulsywna, radosna i jednocześnie bardzo nieszczęśliwa dziewczynka imieniem Jennifer?


Obserwując z nieokreślonym niepokojem śnieg, którego warstwa ciągle rosła w miarę, jak zbliżali się do Kvitefjell, Jennifer i Rikard powracali myślami do chwili, kiedy spotkali się po raz pierwszy.


Młody Rikard Mohr z policyjnego patrolu drogowego zdjął kask motocyklowy i białe rękawice z mankietami.

– Coś nowego?

– Ach, to ty – przywitał go dyżurny. – Nie, nic. Pół godziny temu dzwoniła jakaś smarkula. Plotła coś o włamywaczach w Zamku. Twierdziła, że zadzwonili pod zły numer. Wyglądało to na dość naciąganą historię, pewnie chciała wzbudzić sensację. Przypuszczam, że była sama w domu i zatęskniła za przygodami.

– Dla pewności muszę tam chyba pojechać. Jak się nazywa ta dziewczyna?

– Jennifer Lid.

Rikard Mohr, zakładający zdjętą przed chwilą prawą rękawicę, zastygł w bezruchu.

– Jennifer? To musi być ona!

– Kto?

Rikard uśmiechnął się na samo wspomnienie.

– Chodzi do jednej klasy z moim bratem. Johnny lubi ją, chociaż jej nie rozumie. Nie, ta dziewczyna na pewno nie kłamie. Może coś źle zrozumiała, ale dla niej to musi być poważna sprawa. Czy mogę rzucić okiem na raport?

Podczas gdy dyżurny policjant go szukał, Rikard mówił dalej:

– Brat opowiadał niesamowite historie o jej wyczynach w szkole. Ona jest tak bezgranicznie szczera, że jeśli jego opowiadania są choć w połowie prawdziwe, mogła już dawno doprowadzić nauczycieli do załamania nerwowego.

– Urwisy powinny dostawać lanie.

– Nie – zaprzeczył Rikard z wahaniem. – Ona nie jest urwisem. Po prostu jest inna. Myślisz, że najpierw powinienem pojechać do jej domu?

– Wydaje mi się, że na zakończenie dodała, iż skoro nie ma żadnego wolnego policjanta, będzie musiała tam pobiec sama.

– To niedobrze. Jeśli wierzyć mojemu bratu, stać ją na wszystko. Jadę tam natychmiast.

Chwilę potem ciężki motocykl ruszył sprzed posterunku z takim dudnieniem, że rozlegało się echem na całej ulicy, budząc sąsiadów z koszmarnych snów o szalejącej burzy, nalotach bombowych i końcu świata.

Jennifer siedziała w sypialni Kristiana Walle, próbując mu wytłumaczyć, dlaczego się tu znalazła. Wpuścił ją do domu po długim wahaniu.

– Jesteś niemądra – stwierdził. – Czy masz w zwyczaju odwiedzać bezbronnych chłopaków w środku nocy? Nigdy bym cię nie wpuścił, gdyby nie to, że trudno mi uwierzyć, że mogłabyś się zakochać. Jesteś zbyt…

– Cicho! – szepnęła. – Spójrz tam!

Wśród drzew otaczających dom zobaczyli nadjeżdżający prawie nie oświetlony samochód, który za chwilę się zatrzymał i zupełnie wyłączył reflektory.

– Miałaś rację – zgodził się z nią wreszcie Kristian. – Podaj mi protezę, na której siedzisz!

– Proszę! Przymocujesz ją nad czy pod kolanem?

– Nigdy nie słyszałaś o czymś, co się nazywa takt albo wyczucie? – zapytał uszczypliwie Kristian.

Popatrzyła na niego zdumiona.

– Czy naprawdę chcesz, żeby przemilczano twoją ułomność?

– Oczywiście, że nie – odwarknął ze złością.

Jennifer podeszła do okna.

– Zbliża się tu dwóch mężczyzn. Śmiesznie to wygląda, kiedy tak się skradają w krzakach, bo z góry świetnie ich widać! Co robimy?

Chłopak, włożywszy koszulę i spodnie, usiadł na brzegu łóżka. Na parterze rozległ się brzęk rozbijanego szkła.

– Wchodzą tu – wyszeptała przerażona. – Może uda się nam jakoś ich wystraszyć?

– Wystraszyć? – prychnął Kristian. – Zejdziemy na dół w białych prześcieradłach, co?

– Nie, nie! Myślałam, że… Czy tę wieżę, która stoi na twoim nocnym stoliku, słychać w całym domu?

– Zaczynam rozumieć. Tak, na dole też są głośniki Poza tym mam do niej dołączony mikrofon, żebym w razie potrzeby mógł wezwać pomoc. Co planujesz? Krzyknąć „Uuuu”?

Dziecinne oczy Jennifer roziskrzyły się,

– Nie, ale możesz mi wierzyć, jestem specjalistką od strasznych odgłosów!

– Mogę przełączyć mikrofon tak, żebyśmy słyszeli, co mówią. Uwaga, włączam. Skończ paplać, bo nas usłyszą!

Jennifer sięgnęła po mikrofon i podniosła go do ust…


Rikard zaparkował motocykl przed Zamkiem i przycisnął guzik domofonu. Kristian poprosił go, żeby wszedł na pierwsze piętro.

Zaskoczony gość przyjrzał się niesamowitemu spustoszeniu na parterze, po czym udał się na górę.

– Co się tutaj stało? – zapytał. – Przeszedł tędy huragan?

Kristian wyszczerzył zęby.

– Aż tak źle to wygląda?

– Myślałam, że policjanci są starsi – odezwała się z wyrzutem Jennifer.

Rikard uśmiechnął się szeroko, pokazując białe zęby.

– Pracuję nad tą sprawą powoli, ale dokładnie. Jestem bratem Johnny’ego Mohra.

– Ach, tak – twarz Jennifer rozjaśniła się. – To ty jesteś tym bohaterskim „bratem”! W takim razie trochę się już znamy. Wyglądasz prawie zwyczajnie. Myślałam, że policjanci są… są…

– Starymi zarozumiałymi nadludźmi? Nie, jesteśmy tylko zwykłymi śmiertelnikami. Ale może mi w końcu powiecie, co się stało? Dokonano włamania?

– Oczywiście, że tak – zaszczebiotała Jennifer. – Przyszli tutaj, ale ich spłoszyliśmy.

– Stąd, z góry – dodał Kristian. – Jennifer była wspaniała. – Powinieneś ją słyszeć. Ona tylko oddychała, wiesz? Do mikrofonu. Głęboko i z wysiłkiem, jak nasłuchujący udręczony dom. Brzmiało to tak, jakby ściany ożyły i zaczęły wydawać pomruki. Potem się zaśmiała, niemal bezgłośnie i gardłowo, jak sadysta. Jeden z tych facetów od razu zgłupiał ze strachu, ale drugi, bardziej inteligentny, pozostał niewzruszony. Wtedy wpadła na kolejny pomysł. Był bardzo ryzykowny, ale niegłupi! Wyłączyłem wszystkie głośniki na górze, a następnie nastawiłem taśmę z muzyką elektroniczną i rozkręciłem wzmacniacz na maksymalną moc.

– O rety! – wymamrotał Rikard.

– To musiało być nie do wytrzymania – zaśmiał się Kristian. – Dom się trząsł, a szyby na parterze leciały jak liście. Wybiegli z przyciśniętymi do uszu rękoma. Mało brakowało, a byś się na nich natknął. Jeśli znajdziesz dwóch ogłuszonych facetów, to na pewno będą oni!

– Trochę mnie dręczą wyrzuty sumienia – wyznała Jennifer.

– Tak, no i ciekaw jestem, co powie ojciec na te zbite szyby. Ale, co najważniejsze, uratowaliśmy dobytek. Wiem o co im chodziło.

– O co? – zapytał Rikard.

– O jakiś wartościowy dokument, który krótko przed śmiercią schował gdzieś tutaj stryj mojego ojca, wstrętny, zgorzkniały starzec. To bardzo cenny papier. Ten, kto go znajdzie, dostanie mnóstwo pieniędzy. Szukamy go od dawna, ale bez rezultatu!

– Właściwie ile masz lat? – nagle zapytała Jennifer Rikarda.

– Dwadzieścia cztery, ale…

– Aż tyle? – zdziwiła się, a on poczuł się tak, jakby jego mundur był ze starości pokryty pajęczyną. – Jestem głodna – dodała.

– Dzieciak! – prychnął Kristian. – Ale możemy, oczywiście, zejść na dół.

Żadne z nich nie próbowało pomagać Kristianowi. Opracował własną technikę schodzenia po schodach, z której był dumny.

– Ale tu wieje – stwierdziła Jennifer.

– Poczekajcie, zadzwonię na komisariat – odezwał się Rikard.

Słyszeli, jak mówił, żeby sami się zajęli pijaczkami, bo on odpowiada za dwoje dzieci… nie, dwoje młodych ludzi, poprawił się i odłożył słuchawkę.

– Rano przyjedzie tu dwóch policjantów, żeby zabezpieczyć ślady włamania. Kristian, kiedy wrócą twoi rodzice? A twoi, Jennifer?

– Moi przyjadą chyba wczesnym rankiem – odpowiedział chłopak.

Jennifer z rezygnacją wzruszyła ramionami.

– Nie wiem. Może jutro, ale potem znowu mają wyjechać.

Rikard popatrzył na nią przez chwilę, ale się nie odezwał.

– Masz naprawdę bardzo ładne oczy – stwierdziła ze zdumieniem w głosie. – Koń mojego dziadka też ma takie melancholijne spojrzenie.

– Dziękuję za komplement – odezwał się oschłym tonem urażony Rikard.

W drodze do kuchni musieli przejść przez salon.

– Ach! – westchnęła Jennifer ze łzami w oczach. – Jestem taka szczęśliwa! Wszystko jest tutaj takie nieskończenie piękne, że aż robi mi się jakoś dziwnie w głębi serca.

Rikard popatrzył na nią w zamyśleniu, kiedy zaciśniętymi dłońmi wycierała oczy. Ta dziewczyna jest taka wrażliwa i bezpośrednia, pomyślał.

Podczas jedzenia w kuchni jakichś naprędce przygotowanych kanapek Rikard zapytał:

– A teraz powiedz mi, Kristianie, co miałeś na myśli, mówiąc, że wiedzieli, czego szukają? Jennifer, co robisz pod stołem?

– Koło nogi stołu widziałam ładną butelkę. Taką samą tata ukrywa przed mamą.

Rikard pociągnął dziewczynkę delikatnie za włosy, żeby wyszła spod stołu.

– Tylko bez wścibstwa! Dlaczego się uśmiechasz?

– Bo wydłubujesz z bułek rodzynki, żeby zjeść je najpierw. Teraz już wiem na pewno, że jesteś zwykłym człowiekiem.

– No, cóż – zaczął swą opowieść Kristian. – Cała ta historia z ukrytym dokumentem jest powszechnie znana i, niestety, stanowi świetną przynętę dla złodziei.

– Może stryj twojego ojca miał zamiar ukryć dokument w salonie – spekulowała zamyślona Jennifer. – Ale nie mógł, bo było tam za dużo ludzi.

– Ach, tak – wtrącił Rikard. – Dlaczego nie miałby im go po prostu dać?

– Nie, Kristian powiedział, że był z niego niegodziwy starzec, chciał chyba zachować nad nimi władzę. Tymczasem w domu zebrało się dużo krewnych, bo przecież nieczęsto składał wizyty rodzinie.

Kristian patrzył na koleżankę zaskoczony.

– Mama musiała pójść do kuchni, żeby przygotować kawę – kontynuowała Jennifer. – Dzieci podążyły za nią, ale je odesłała, żeby zabawiały stryja. A on siedział tak ze swoim skarbem w wewnętrznej kieszeni marynarki i coraz bardziej irytowało go gapienie się i milczenie dzieciaków i mamy, która niespokojnie wybiegała i wbiegała do pokoju, nieustannie trajkocząc. Później powrócił ojciec rodziny, żona wyszła mu na spotkanie do przedpokoju i z wypiekami na twarzy oznajmiła, że przyszedł do nich stryj, małżonkowie wymienili pytające spojrzenia, po czym mąż poszedł się przywitać, mówiąc: „Ach, dzień dobry, stryju, jak nam miło!”, zaczęły mu się pocić dłonie i nie wiedział, co jeszcze powinien powiedzieć. Żona, chcąc rozładować sytuację, zawołała: „Napijmy się kawy”, a staruszek pochrząkiwał coraz częściej. Nagle nie wytrzymał i zerwał się na równe nogi, myśląc „Obrzydliwe lizusy, wychodzę stąd!”. Zmienił jednak decyzję, bo przecież ktoś musiał odziedziczyć po nim pieniądze, więc poszedł do toalety i schował dokument.

– Skąd to wszystko wiesz? – zapytał Rikard. – Byłaś tu wtedy?

– Nie, ale to oczywiste, że tak to musiało wyglądać. Chodźcie, poszukamy tego spadku!

Oniemiali ze zdumienia, podążyli za nią do łazienki.