– Dzięki. – Bernardo pospieszył za bratem.

– Co robimy? – Angie spojrzała na przyjaciółkę.

– Do szpitala – postanowiła Heather. – Ja też ją kocham.

W szpitalu zastały Bernarda i Renata, którzy nerwowo krążyli po korytarzu.

– Czy coś wiadomo? – spytała Heather, nie patrząc na Renata. Udawała, że go nie ma. Czuła się tak nieszczęśliwa, że z trudem powstrzymywała się od płaczu.

– Jeszcze nie, ale wszystko będzie dobrze – odparł Bernardo. – Zdarzało się to już przedtem.

– Tak, ale każdy atak przybliża ją do śmierci – jęknął Renato. – Jej serce jest przez to coraz słabsze.

– Nie bądź pesymistą – zaprotestowała Angie. – Moim zdaniem tylko zasłabła, a w końcu jestem lekarzem.

Bernardo rzucił jej wdzięczne spojrzenie. Heather nie przeoczyła tego, jak uścisnął dłoń Angie, ani pokrzepiających uśmiechów, które wymienili. Wyglądali na dobraną parę… Natychmiast pomyślała o sobie i Lorenzo… Z jej piersi wyrwał się krótki szloch, oczy na chwilę wypełniły się łzami. Miała na sobie wspaniałą suknię ślubną. W tej chwili powinna klęczeć przed ołtarzem u boku Lorenza, podczas gdy ksiądz łączyłby ich małżeńskim sakramentem. Jednak zakpiono sobie z niej, a człowiekiem, który swymi intrygami sprowadził na nią nieszczęście, był Renato.

Heather dotąd nigdy nie darzyła nikogo nienawiścią, lecz teraz poczuła gorzki smak tego uczucia. Spojrzała na obserwującego ją Renata i wiedziała, że wyczuwał jej myśli. Chciała rzucić mu w twarz oskarżenie, lecz powstrzymał ją wyraz jego twarzy. Ze złością otarła łzy. Jego matka była chora. Nie przeklnie go, lecz nigdy nie pozwoli, by widział ją słabą i upokorzoną.

– Kochanie – szepnęła Angie, pochylając się ku niej.

– Nic mi nie jest – odparła stanowczo Heather, biorąc się w garść. – Bernardo, czy mógłbyś coś dla mnie zrobić?

– Oczywiście.

– Czy byłbyś uprzejmy zatelefonować do domu i porozmawiać z pokojówką Baptisty? Potrzebuję normalnego ubrania.

– Ja też – dodała szybko Angie.

Skinąwszy głową, odszedł na bok i wyjął telefon komórkowy. Heather stanęła przy oknie i wyjrzała na zewnątrz. Wszystko wytrzyma, jeśli tylko nie będzie musiała oglądać Renata.

Bernardo wrócił z wiadomością, że pokojówka jest już w drodze, gdy pojawił się lekarz.

– Stan stabilny – oznajmił. – Możecie do niej na chwilę zajrzeć.

Obaj mężczyźni wyszli. Angie i Heather siedziały w milczeniu, póki nie przyniesiono ubrań. Po kilku minutach nikt by się nie domyślił, że wybierały się na ślub.

Wrócił Renato. Wciąż był bardzo blady, a jego głos brzmiał dziwnie.

– Mama chce się z tobą zobaczyć – poinformował Heather.

– Jak się czuje?

– Bardzo cierpi. Obwinia się o to, co się stało.

– Bzdura. Wiem, kto tu zawinił, ale na pewno nie ona.

– Więc jej to powiedz. Mów, co chcesz, ale nie zadręczaj jej swoją miną. Tylko ty jesteś w stanie jej pomóc.

Gdy Heather weszła do pokoju chorej, Bernardo wstał z łóżka i dyskretnie się wycofał, jednak Renato stanął w drzwiach i obserwował Heather.

Starsza pani, tak niedawno jeszcze władcza i pełna werwy, teraz prawie ginęła w szpitalnym łóżku, blada, drobna i delikatna. Spojrzała na Heather. Oczy miała zmęczone i niespokojne.

– Wybacz mi – szepnęła. – Przebacz…

– Nie ma nic do wybaczania – powiedziała szybko Heather. – To nie twoja wina.

– Mój syn okrył cię hańbą.

– Nie – sprzeciwiła się ostro. – Hańbą mogłyby mnie okryć tylko moje własne uczynki i nic poza tym. To wszystko przeminie, a życie idzie naprzód. – Wzięła Baptistę za rękę. – Twoje również.

Mamma pogłaskała ją po twarzy.

– Masz wielkie serce – szepnęła – a mój syn jest głupi.

Heather uśmiechnęła się pocieszająco.

– Jak większość mężczyzn. Wiemy o tym, prawda? Ale nie damy się skrzywdzić ich głupocie.

Twarz Baptisty rozluźniła się.

– Niech ci Bóg wynagrodzi. Nie odchodź.

– Oczywiście, że nie – zgodziła się Heather. – Dopóki nie dowiem się, że wyzdrowiejesz.

– Wkrótce będę w domu. Przyrzeknij, że cię tam zastanę. – W głosie Baptisty narastało napięcie. – Obiecaj.

Heather patrzyła na nią ze zdumieniem. Chciała jak najprędzej uciec z Sycylii.

– Ale… – wyjąkała – ja nie mogę…

– Obiecaj jej! – nie wytrzymał Renato.

Baptista denerwowała się coraz bardziej.

– Przyrzekam – powiedziała szybko Heather. – Będę w domu aż do twojego powrotu. Teraz już pójdę, zostawię cię z rodziną.

– Będziesz w domu – powtórzyła Baptista. – Obiecałaś.

– Zawsze dotrzymuję słowa. – Wyszła na korytarz.

– No i co? – spytała natychmiast Angie, widząc jej pobladłą twarz.

– Sama nie wierzę w to, co zrobiłam. – Szybko zdała relację przyjaciółce.

– Nie miałaś innego wyjścia.

– To prawda, ale jak mam mieszkać pod jednym dachem z Renatem, nie mówiąc mu, jak bardzo go nienawidzę?

ROZDZIAŁ SZÓSTY

Residenza była upiornie cicha. Znikły hordy gości spragnionych jadła i napoju, a przede wszystkim pikantnych szczegółów, pożywki do kolejnych plotek.

Za to ocalał weselny tort, bo wszyscy byli zbyt przesądni, by go napocząć. Wysoki, piękny i biały, samotnie głosił chwałę związku, który nie został zawarty.

Heather stała w półmroku wielkiej sali, spoglądając na figurki nowożeńców, wieńczące najwyższe piętro tortu. Czuła się schwytana w potrzask. Za nią znajdowały się bolesne wspomnienia, drogę do przodu uniemożliwiała obietnica złożona Baptiście.

Nagle poczuła wielki głód. No tak, od zeszłego wieczoru nie miała nic w ustach, zbyt była podniecona. Czekała do wesela. Podczas krajania tortu zamierzała zdjąć owe dwie figurki i zachować na zawsze. Cóż, nadal tam były.

Nagle coś w niej pękło. Przez cały dzień choroba Baptisty pomagała jej uciec przed prawdą, lecz teraz musiała spojrzeć jej w oczy. Lorenzo nie kochał jej, uciekł sprzed ołtarza, wystawił ją na pośmiewisko. Marzenia o miłości zmieniły się w odrażającą farsę.

Zapomniała o męczących ją ubiegłej nocy wątpliwościach.

Teraz dręczyły ją obrazy, jak Lorenzo swym urokiem i wdziękiem, pogodą ducha i zalotami umilał jej życie. Była nim zauroczona, i gdyby tak zostało, miałaby sympatyczne wspomnienia, niestety zakochała się, a teraz cierpiała. Zakryła oczy ręką i oparła się o stół. Powstrzymała cisnące się do oczu łzy.

Nie będę płakała. Nie będę.

Dopiero wtedy, gdy zostanie sama, z dala od tego domu, Sycylii i Renata Martellego.

Odwróciła się na odgłos kroków. Renato stał w drzwiach i spoglądał na nią. Pomimo złości, że zakłócił jej spokój, spróbowała się opanować.

– Jak czuje się matka? – spytała uprzejmym tonem.

– Zasnęła, nim wyszedłem. Lekarze uważają, że to z nadmiaru emocji.

– Zatem nie ma niebezpieczeństwa?

– Ma chore serce, ale to nie był zawał.

– Doskonale, mogę więc wyjechać.

– Jeśli chcesz ją zranić. Przyjęła cię jak córkę…

– Ale nią nie jestem – odparła szorstko Heather. – I nigdy nie będę.

– Nie rozumiesz. Nie mówię o sprawach formalnych, tylko o tym, że cię kocha. Powitała cię z otwartymi ramionami. Nie czujesz tego?

– Owszem, i znaczyło to dla mnie więcej niż cokolwiek…

– Odwrócisz się teraz od niej? Tak chcesz jej odpłacić?

– Powiedziałam, że zostanę do jej powrotu. Nic więcej nie obiecywałam.

Poraził ją dźwięk własnego głosu. Brzmiał ostro, słychać w nim było ogromne napięcie.

Pokojówka, która jakiś czas kręciła się niespokojnie, wreszcie po sycylijsku zapytała o coś Renata.

– Chce wiedzieć, co ma zrobić z tortem – wyjaśnił.

Heather spojrzała na niego z niedowierzaniem. Była głodna, roztrzęsiona, z trudem trzymała nerwy na wodzy i teraz to proste pytanie doprowadziło ją na skraj histerii.

– A skąd mam wiedzieć? – spytała ze złością. – Nigdy jeszcze nie byłam w takiej sytuacji. Co więcej, nie przewiduje jej ślubna etykieta. Zaproponuj coś, przecież zawsze wszystko wiesz najlepiej i nigdy się nie mylisz.

Wzdrygnął się, lecz zachował spokój.

– Niech odeśle go do sierocińca.

– Świetny pomysł. Prócz najwyższego piętra. Poproś, żeby mi je podała.

Pokojówka stanęła na krześle i zdjęła mały krążek tortu udekorowany figurkami pod ukwieconym łukiem. Nagle zadrżała jej ręka i mali nowożeńcy roztrzaskali się na podłodze. Renato machnął ręką i pokojówka uciekła w popłochu.

– Co chcesz z tym zrobić? – spytał Heather, która sięgała po słodki krążek.

– Oczywiście zjeść. Panna młoda powinna skosztować swego weselnego tortu, nie uważasz? – Ostrym nożem przecięła lukrową polewę. – Poczęstujesz się?

– Raczej nie…

– To nalej mi szampana. Chyba nie zamierzasz odmówić mi szampana i kawałka tortu w najważniejszym dniu mego życia?

Napełnił dwa kieliszki.

– Kiedy ostatni raz jadłaś?

– Wczoraj, bo rano nie mogłam niczego przełknąć.

– Nie pij szampana na pusty żołądek.

Podała mu kieliszek.

– Wypij ze mną, za ten rozkoszny dzień ślubu i wesela, jaki przeżyłam dzięki tobie.

– Heather, wiem, że musisz mnie nienawidzić…

– A pogarda i wstręt? Zwłaszcza pogarda. – Wychyliła kieliszek i napełniła ponownie. – Chcę wiedzieć, jak bardzo prawdziwy był list Lorenza. Czy dlatego wrócił wcześniej ze Sztokholmu, żeby mi powiedzieć, że chce się wycofać?

– Słuchaj…

– Powiedz mi, do cholery!

– Tak – przyznał niechętnie. – Tak powiedział.

– A ty zachowałeś to dla siebie?

– Czemu miałem mówić ci coś, co cię zrani? Pogadałem z Lorenzem i… – zamilkł.

– „Kazałeś mu być rozsądnym", jak to uroczo napisał. Innymi słowy miał mnie poślubić, czy tego chciał, czy nie. Jak śmiałeś? Za kogo mnie uważasz? Za jakąś bezmyślną idiotkę o ptasim móżdżku i bez charakteru?

– Nie, ale po tym, co powiedziałaś mi o poprzednim narzeczonym…

– Powtórzyłeś mu?! – krzyknęła. – Zrobisz wszystko, by mnie upokorzyć, prawda? Jakbym cię słyszała: „Nie możesz jej zostawić, Lorenzo. To biedne stworzenie już raz zostało porzucone. Musisz przez to przejść, choćby ci się nie podobało".

– Miałem mu pozwolić wywinąć się od obowiązku?

Gniew zapłonął w jej wzroku.

– Ale się wywinął, tylko że dzięki tobie zrobił to w najgorszym momencie. I do diabła, jaki znów obowiązek? Wychodzi łam za mąż z miłości i myślałam, że on czuje to samo. Nie chcę męża z obowiązku. Gdybyśmy zerwali w Londynie, pozbierałabym się. Miałam tam mieszkanie, pracę, przyjaciółki, całe swoje życie. Walczyłam o pozycję, ciężko pracowałam od szesnastego roku życia i byłam na najlepszej drodze, by coś zdobyć, coś osiągnąć. To jednak było dla ciebie niewarte funta kłaków, bo ty, dla własnej egoistycznej wygody, postanowiłeś nas pożenić. Odgrywałeś Pana Boga, śmiałeś manipulować naszymi losami. Jesteś moralnym złoczyńcą. W efekcie twoich działań Lorenzo znikł i miotany wyrzutami sumienia włóczy się nie wiadomo gdzie, ja mam kłopoty, bo wszystko będę musiała zaczynać od nowa, a twoja matka jest chora. Tak oto się dzieje, gdy Renato Martelli po swojemu urządza świat.

Nie odpowiedział, lecz wstrząsnęła nią jego mina.

– Przepraszam – przemówiła cicho. – Nie chciałam powiedzieć, że twoja matka choruje przez ciebie.

– Przecież to prawda.

– Ale nie powinnam tego mówić… – Głos się jej załamał, zacisnęła szczęki. Ale nie rozpłacze się.

– Heather… – Chciał jej dotknąć, lecz cofnęła się z gniewem w oczach.

– Ostrzegam cię, Renato, jeśli mnie tkniesz, uznam to za gwałt.

Opanował się.

– Być może dosyć sobie powiedzieliśmy – westchnął. – Myślę, że wolałabyś zostać sama.

Milczała z kamienną twarzą. Odchodząc, Renato poczuł błysk nieznanej przedtem emocji. Nie bał się niczego, więc zaskoczyło go własne przerażenie. Nie znał tej kobiety, która wyglądała, jakby skamieniało jej serce. Wiedział tylko, że dopuścił się strasznej zbrodni.

Następnego ranka Renato zajrzał do Heather.

– Może cię to zainteresuje, że wytropiłem Lorenza. Zatrzymał się u przyjaciół w Neapolu.

– Czy wie już, że jego matka jest chora? – spytała cicho Heather.

– Nie rozmawiałem z nim.

– Powinien wrócić i zobaczyć się z nią.

– Nie ma potrzeby – rzekł ostro. – To nic poważnego, jutro mama będzie w domu.

– Ale dla niej miałoby to wielkie znacznie.

– Mogłoby ją również zdenerwować.

– Jesteś w błędzie – upierała się Heather. – Bardzo się o niego martwi.

Renato spojrzał na nią z dziwną miną.

– Bardzo chcesz sprowadzić go do domu – wycedził.

Po tych słowach przestała panować nad sobą.

– Nie wstydzisz się tak mówić?! – krzyknęła. – Po pierwsze to nie twoja sprawa, czego ja chcę, a czego nie, ale dobrze, powiem ci. Nigdy nie wyjdę za Lorenza, między nami wszystko skończone.

– Pewnie teraz tak myślisz, ale gdy znów roztoczy swój urok…

– Tak, jasne, przecież już raz sam mu poleciłeś, by mnie zauroczył, prawda? – warknęła.