– Więc wszystko jasne i… och, mamma, przepraszam!

Heather z przerażeniem uświadomiła sobie, że Baptista jest słabego zdrowia, lecz starsza pani obserwowała ich z zainteresowaniem, by nie powiedzieć, z rozbawieniem.

– Ja również przepraszam – powiedział Renato. – Nie mieliśmy prawa się unosić. Twoje serce…

– Czuję się dobrze, ale oboje jesteście bardzo głupi. Radziłabym rozważyć to ponownie.

– Nigdy – oznajmili jednogłośnie.

– Dobrze. Może przedstawiłam sprawę ze złej strony.

– Mamma, mój ślub z Renatem z żadnej strony nie jest do przyjęcia – jęknęła Heather. – Nie chcę za niego wychodzić, tylko kopnąć go w kostkę.

– Święta racja – zgodziła się Baptista. – Należy mu się. Jako żona będziesz mogła robić to codziennie.

– I to mówi moja matka! – Renato złapał się za głowę.

– Dostrzegam twoje wady, synu – odparła Baptista. – Znalazłam idealną kandydatkę na żonę, która nie będzie ci we wszystkim przytakiwać. Słowem kogoś, kto przejrzał cię na wylot i nie jest tym zachwycony.

– To prawda – zauważyła Heather. – Ale jakie będę miała korzyści z naprawiania charakteru Renata?

– Zostaniesz z nami – wyjaśniła Baptista. – Staniesz się członkiem naszej rodziny i Sycylijką.

– To niezwykle kusząca perspektywa – przyznała Heather, czując, że wraca jej poczucie humoru. – Gdyby dało się to załatwić bez wydawania mnie za Renata, byłabym szczerze zachwycona.

– Nie ma nic bez bólu, moja droga. Naucz się z tym żyć. Heather pochyliła się i cmoknęła Baptistę w policzek.

– Wybacz, mamma, ale cena jest zbyt wysoka.

– O wiele za wysoka – zgodził się Renato. – Zapomnijmy o tej rozmowie.

Też się uspokoił, choć z oczu nadal biła mu wściekłość.

– W takim razie idźcie. – Baptista wydawała się zmęczona rozmową. – Ale najpierw, Renato, nalej mi dużą brandy.

Nieco później zjawił się Bernardo i udał się wprost do Baptisty. Był spokojny, choć bardzo blady i grzecznie wymówił się od rozmowy o kłopotach. Baptista znała go dobrze, więc nie naciskała.

– Nie martw się – powiedziała. – Wszystko się ułoży. Teraz mamy kolejną sprawę do załatwienia. Heather i Renato zamierzają się pobrać.

Północ w ogrodzie. Tu wreszcie Heather mogła zaznać spokoju, wędrując po ścieżkach i wdychając zapach setek kwiatów. Rosły tu krzewy róż, wyhodowane ze szczepów z ogrodu w Bella Rosaria. Teraz o wiele lepiej rozumiała ten nieśmiertelny symbol miłości, rosnący na przekór małżeństwu z rozsądku. Takiej właśnie miłości pragnęła, w taką wierzyła, natomiast Baptista chciała jej zaoferować kompromis. Pomyślała o tym ze smutkiem, bo zrozumiała, jak nieciekawie mogło potoczyć się jej życie.

Przysiadła na kamiennym ocembrowaniu fontanny, ujrzała w wodzie odbicie księżyca i cień swojej głowy. Wyciągnęła rękę, rozbijając księżyc na tysiące odblasków, a gdy woda znów się uspokoiła, zobaczyła w tafli kolejny cień.

– Nie powinno cię to spotkać – odezwał się Renato. – Mam-ma czasami przesadza. Przepraszam za to, co powiedziałem.

– Też się nie popisałam. Niepotrzebnie tak ostro cię potraktowałam. No, ale sprawa jest już zamknięta. Powiedziałam, że lubisz wtrącać się w cudze życie, ale teraz wiem, po kim to masz.

– Nie gniewaj się na nią.

– Nie gniewam się. Jest kochana, ale szczerze mówiąc, co za głupi pomysł! – Parsknęła śmiechem.

– Owszem, nie kryłaś, że jest śmieszny – rzekł lekko urażonym tonem.

– Przepraszam, nie śmiałam się z ciebie, tylko wszystko to razem wzięte…

Usiłowała się opanować, ale nie potrafiła. Była przekonana, że wyzbyła się już szalonego śmiechu, który zawładnął nią rano, ale niestety znów zaczęła tak chichotać, że aż się popłakała.

– Dość tego. – Renato położył jej dłoń na ramieniu. Umilkł, czując przeszywający ją dreszcz. Coś się zmieniło. – Ani razu nie płakałaś?

Chciała powiedzieć, że nie, ale słowa uwięzły jej w gardle. Tak długo panowała nad sobą, że już nie mogła nic zrobić. W dodatku nie była zadowolona, że Renato widzi ją w takim stanie.

– Heather… – zaczął cicho.

– Nic mi nie jest. Potrzebuję tylko…

– Potrzebujesz się wypłakać. Posłuchaj, Heather… -Usiadł obok i delikatnie potrząsnął nią. – Przestań być taka cholernie twarda.

– Muszę być silna – odparła. – Jestem wśród wilków.

– Niezupełnie. Tylko ja jestem wilkiem, ale dziś w nocy nie gryzę. Zapomnij na chwilę, że mnie nienawidzisz.

– Nie wiem, jak mam to zrobić.

– Przynajmniej jesteś szczera. – Objął ją. – Zawrzyjmy rozejm. Dobrze?

Nie znalazła odpowiedzi. Poczuła się udręczona. Cały czas powtarzała sobie, że nie czuje się dotknięta, a przecież była. Szczęście, w które ośmieliła się uwierzyć, zamieniło się w smutek i gorycz. Ogarnęła ją rozpacz, którą mógł tylko ukoić – jak na ironię – tulący ją znienawidzony mężczyzna.

Szeptał jakieś czułe słówka, które pozwoliły rozluźnić obręcz ściskającą serce. Było to bez sensu, lecz ciepło w głosie Renata w niewytłumaczalny sposób przekonywało ją, że nie jest tak źle. Odsunął się, by spojrzeć na Heather i delikatnie odgarnął jej włosy z twarzy.

– Nie sądziłem, że umiesz płakać – rzekł zduszonym głosem. – Doskonale potrafisz wyrzucić ze swego serca każdego… a może tylko mnie…

Łzy płynęły nadal, lecz delikatność Renata sprawiła, że świat przestał być taki podły, a jej smutek bezbrzeżny.

– Twoje łzy są bezcenne – mruknął, dotykając ustami jej mokrych policzków, a potem oczu. – Nie płacz, proszę…

Znieruchomiała, słuchając cichych słów, i rozluźniła się nieco. Gładził jej włosy i błądził ustami po twarzy. Pomyślała, że chyba nie powinna na to pozwolić, lecz poddała się miłemu ciepłu. Wiedziała, że lada moment ich wargi się zetkną i nagle zaczęła szybciej oddychać.

Zrobił to tak lekko, że przysunęła się bliżej. Objęła go za szyję. Kilka godzin temu zażarcie się kłócili i pewnie wkrótce znów znajdą powód do sprzeczki, lecz teraz świat stanął na głowie i wydawało się jej czymś zupełnie naturalnym, że czerpie pocieszenie z ust tego mężczyzny.

– Renato – szepnęła, nie wiedząc, czy chce zaprotestować, czy tylko zadać pytanie.

– Cicho! Czy zawsze musisz walczyć?

Nie chciała walczyć z człowiekiem, który obchodził się z nią tak czule. Nadal mu nie ufała, ale w tej chwili mało ją to obchodziło, bo liczyły się tylko powolne muśnięcia jego warg i uczucie zadowolenia.

Odwzajemniała pieszczotę, szukając nowych doznań. Pragnęła czegoś więcej. Niósł z sobą zagrożenie, lecz od przybycia na Sycylię nauczyła się obcować z niebezpieczeństwem. Drugą ręką przesunęła po jego włosach, potem po policzku. Był nie ogolony. Cały Renato, bardziej szorstki niźli gładki. Trzeba było go brać, jakim jest. Nie można mu ufać, lecz czasem był fantastyczny.

Rozluźnił uścisk, nadal jednak trzymał ją w ramionach, całując włosy. Drżał równie mocno, jak ona.

– Powiedziałeś kiedyś, że zawsze będę mogła zwrócić się do ciebie o pomoc – przypomniała mu zduszonym głosem.

– Pamiętam. Żadne z nas nie myślało, że przyjdzie taki dzień.

Naprawdę? – pomyślała z ironią.

– Dotrzymaj słowa – szepnęła. – Pomóż mi jak brat. Pomóż mi wrócić na moje stare miejsce w Anglii, żebym mogła pojechać do domu i zapomnieć, że kiedykolwiek byłam na Sycylii.

– Zapomnisz o nas tak łatwo?

Wyrwała się z jego objęć i odskoczyła na bezpieczną odległość. Czy jednak była przez to bezpieczniejsza?

– Nie pytaj o to, Renato. Wiesz, że ci nie odpowiem. Po prostu pomóż mi wrócić do domu. Nic więcej.

ROZDZIAŁ ÓSMY

To Baptista doszła do wniosku, że Heather powinna zamieszkać w Bella Rosaria.

– Pora, żebyś objęła swoje włości – powiedziała. – I nie zapominaj mnie odwiedzać.

To przemówiło do Heather. Nigdy nie uważała posiadłości za swoją, lecz dopóki wszystkie sprawy nie zostaną załatwione, będzie to doskonałe miejsce do przeczekania.

Wzięła samochód z garażu i minąwszy Palermo, skierowała się krętą drogą w stronę wioski Ellona i królującej tam różowej willi. Był późny ranek i kiedy jechała, kolory wydawały się świeże, a kształty niezwykle wyraziste. Roślinność pożółkła po gorącym lecie. Heather uświadomiła sobie, że myśli jak Sycylijka. Mamma miała rację. Pokochała to miejsce i nie chciała go opuszczać.

Baptista musiała zatelefonować, bo gdy Heather dotarła do willi, już na nią czekano. Gospodyni, Jocasta, przygotowała najlepszy pokój dla nowej pani. Był ciemny, staroświecki, o karmazynowych płytkach podłogowych i meblach z czarnego drewna. Wszystko tchnęło przepychem, a olbrzymie łoże było niezwykle wygodne.

Poznała zarządcę. Luigi, niski, energiczny opalony na brąz człowieczek, który mógł być między pięćdziesiątką a osiemdziesiątką, zaproponował jej oprowadzenie po posiadłości. Mówił mieszanką angielsko-sycylijską. Heather odpowiadała w podobnym stylu i rozumieli się doskonale.

Przy domu były stajnie z trzema końmi i Heather wybrała się na objazd terenu w towarzystwie Luigiego. Wszędzie widać było, że kończyło się lato, po którym nastawały deszcze. Luigi wyjaśnił, że w tym roku będą dobre zbiory, co nową właścicielkę powinno ucieszyć. Nie zauważył, że wprawił ją w zakłopotanie.

Na pierwszą kolację Jocasta zarządziła „coś prostego", czyli sałatkę z oberżyny, potrawkę z mątwy z makaronem i wątróbkę na winie. Po przejażdżce Heather miała wilczy apetyt i bez problemów opróżniła talerze. Poczuła satysfakcję, że uszczęśliwiła Gina, męża Jocasty, który wszystko przyrządził i niecierpliwie zerkał zza drzwi. Na koniec wypiła pół butelki lekkiego różowego wina o nazwie Donnafugata, po czym padła na łóżko i zasnęła jak dziecko.

Zawładnął nią dziwny, niewytłumaczalny spokój. Poczuła się odprężona, lekka i bardziej swobodna niż zwykle, bo nie musiała robić niczego, prócz odkrywania nowych pokładów siły wewnętrznej. Nerwowość, która owej nocy w ogrodzie dała znać o sobie, znikała z dnia na dzień.

Długie przejażdżki dobrze wpływały na jej zdrowie, przywracając pogodę ducha. Parę razy odwiedziła Residenzę, zawsze wybierała jednak porę dnia, gdy nie było Renata, a Baptista nie poruszała niebezpiecznych kwestii. Rozmawiały za to o Bella Rosaria, jakby rzeczywiście należała do Heather. Mamma miała mnóstwo mądrych rad, które jej niedoszła synowa przekazywała Luigiemu. Postanowiła ograniczyć się do tego, lecz z czasem zarządzanie posiadłością zaczęło ją wciągać.

Zastanawiała się, co o tym sądzi Renato, przecież objęła w posiadanie miejsce, na które – według Lorenza – ostrzył sobie zęby. Nie wątpiła, że wkrótce ją odwiedzi, ale czekała na to bez lęku.

Lecz kiedy dni mijały, a Renato się nie pojawiał, jej pewność zastąpiło rozdrażnienie. Między nimi było wiele niedopowiedzeń, które należało wyjaśnić. Czyżby on tego nie rozumiał?

Chodziło o pocałunek. Od pierwszej chwili, gdy tylko się poznali, pragnął to uczynić, lecz szczerze wierzyła, że jest zakochana w innym mężczyźnie i dlatego nie reagowała na sygnały Renata. Jednak w głębi duszy miała nadzieję, że wreszcie ją pocałuje.

Omal nie doszło do tego na jachcie, a podczas balu po raz pierwszy zaczęła się zastanawiać, czy dokonała właściwego wyboru, lecz po niedoszłym ślubie zamknęła się w sobie i nie chciała mieć z Renatem nic wspólnego. Gdy jednak przy fontannie wziął ją w ramiona, tak gwałtownie zbudziła się do życia, że aż się przeraziła. Czmychnęła, bo potrzebowała czasu, by to przemyśleć, a teraz gotowa była spotkać się z nim i zobaczyć, co do niej czuje.

A on się nie pojawiał. Lorenzo niemal przez cały czas przebywał za granicą. Pewnego dnia Baptista napomknęła, że Renato również wyjechał. Czuła się nieco samotna pod nieobecność synów, lecz czy to nie cudowne, że dzięki temu mogły spędzić razem trochę czasu? Heather bezbarwnym głosem przyznała jej rację.

Bernardo zajrzał z pytaniem, czy czegoś jej nie potrzeba. Wyglądał źle i był smutny, wiec Heather zaprosiła go na obiad, a tak naprawdę chciała opowiedzieć mu o Angie, od której otrzymała dwa listy. Prawie milczał, lecz wręcz chłonął każde słowo. Znała ten stan zauroczenia.

Bernardo poczuł w niej bratnią duszę i w efekcie tej wizyty zostali przyjaciółmi.

Takie dryfowanie przez ocean niebytu było niezwykle kuszące, lecz zmusiła się do telefonu do „Gossways". Tak jak się obawiała, miejsce w programie szkolenia przepadło bezpowrotnie. Mogła wrócić na stanowisko ekspedientki, ale o dwa stopnie zaszeregowania niżej. Renato nie dzwonił w jej sprawie.

A więc to tak…

Minął kolejny tydzień, nim pewnego przedpołudnia, gdy słońce dopiero się wzniosło, ujrzała samochód Renata posuwający się w górę wąską ulicą Ellony. Najwyższy czas, pomyślała, schodząc po kamiennych schodach na zewnątrz domu. Usiłowała przybrać uprzejmie powściągliwy wyraz twarzy. Tylko że to nie był Renato.

– Hej! – pogodnie zawołał Lorenzo i zamachał do niej ręką, jakby nic między nimi nie zaszło. – Wpadłem zobaczyć, jak żyjesz.