W lustrze widziała, że bardzo pobladła i wychudła. Nie pozostało już nic z radości życia, którą odzyskała w niewielkiej górskiej zagrodzie. Dręczyła ją niewypowiedziana tęsknota za tym miejscem. Za Mirem, Iloną, Tajem, za końmi… i kapitanem Rodanem.
A taka była dla niego niedobra przez ostatni rok! Ponura, ciągle spięta. Ale nie mogła inaczej. Nie chciała, by odkrył, jak bardzo za nim tęskni. To było szaleństwo, zakazana miłość! Pragnęła znaleźć się w jego ramionach tak jak kiedyś, ale równocześnie przerażała ją jego męskość i dojrzałość. Trawiła ją gorączka, bała się, że Siergiej dostrzeże to w jej oczach i będzie nią pogardzał.
Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy to się zaczęło. Może kiedy po obiedzie kładła się obok niego na ławie? Opierała wtedy głowę na jego ramieniu, opowiadała mu różności i śmiała się. Wyczuwała ciepło jego ciała, on zaś delikatnie drapał ją za uchem, gwarząc o tym i owym. Kiedyś w takiej chwili przebiegł ją dziwny dreszcz, więc poderwała się ze śmiechem. A może wtedy, kiedy zachorowała i miała wysoką gorączkę? Niewiele pamięta, głównie to, że doświadczyła przemożnego pragnienia, by przytulić się do niego. Udało się jej jednak opanować. Ale tak naprawdę pojęła stan swych uczuć wówczas, gdy Siergiej został ranny i długo chorował. Pamięta, jak bardzo denerwowała go własna słabość. Było jej przykro, że nie pozwała sobie pomóc. Mogła tylko przygotowywać mu posiłki, nic więcej. Pamięta czułość i współczucie, jakie w niej wzbudził. Zrozumiała wówczas, że go kocha.
A później ten brzemienny w skutki pocałunek, w którym dała wyraz całej swej tęsknocie! Modliła się, by nigdy nie przypomniał sobie tej chwili. Po tym zdarzeniu czuła się jeszcze bardziej rozdarta. Teraz zaś nie zobaczy go już nigdy!
Dowiedżiała się wszystkiego – kim jest, dlaczego się tu znalazła i co zamierzają z nią zrobić. Bardzo nieprzyjemna rozmowa z fałszywą Franciszką nie pozostawiła jej żadnych złudzeń co do przyszłości. Pewną ulgę przynosiła jej świadomość, że kapitan Rodan nie dowiedział się o ślubie Franciszki Vardy z ojczymem.
Na pewno byłby przekonany, że to ona.
Franciszka zmarszczyła czoło. Z okna pokoju, w którym ją przetrzymywano, widziała narożnik budynku stajni. W pobliżu dostrzegła jakiegoś mężczyznę, który majstrował przy wozie i raz po raz ukradkiem spoglądał w jej okno. Nie widziała go dokładnie, bo przeszkadzały jej gałęzie, ale to chyba był ktoś nowy… Nagle jej twarz oblała się gorącem, serce podskoczyło w piersiach i zaczęło bić jak szalone. Obcy nachylił się nad kołem i wtedy ujrzała jego osobliwie jasne włosy…
Był wysoki, barczysty, ogorzały od słońca, a jego ruchy zdradzały zdecydowanie. Przypominał… Nie, nie może wpadać w histerię! Naraz mężczyzna odwrócił się, chwycił jakieś pręty i wtedy przez ułamek sekundy ich spojrzenia się spotkały. Potem znów pochylił się nad kołem.
Kapitan Rodan! Och, kapitanie Ródan! śpiewało jej w duszy. Ręce ześlizgnęły się z kraty i Franciszka opadła na łóżko. I chociaż twarz jej jaśniała radością, w piersiach poczuła bolesny ucisk. Starała się nie płakać. Bała się, że usłyszy ją żona Beli. Myślała gorączkowo, co mogłaby zrobić. Nic, uświadomiła sobie zdruzgotana, kompletnie nic. To on musi działać, a ona powinna jedynie uważać, by się nie zdradzić.
Zeby tylko nic mu się nie stało! Czy zdawał sobie sprawę ż niebezpieczeństwa?
Na pewno, kapitan Rodan wiedział wszystko. Upłynął przeszło rok od dnia, kiedy widziała go po raz ostatni. Ale ani przez chwilę nie przestawała o nim myśleć. Kiedy była dzieckiem, dbał o nią i pocieszał. Wtedy na weselu odwzajemnił jej pocałunek, ale przecież nie wiedział, co robi. A potem zapomniał o wszystkim. I dzięki Bogu! Przyjaciel z dziecinnych lat i kochanek z dziewczęcych marzeń stopił się w jedną postać. To właśnie wprawiało ją w zakłopotanie i czyniło tak bezradną. A nie miała nikogo, komu mogłaby się zwierzyć.
Bała się dłużej stać w oknie, a poza tym kapitan gdzieś zniknął. W jaki właściwie sposób mógłby jej pomóc? Nie miała pojęcia. Wpadła w misternie zastawioną sieć, nigdy się z niej nie wydostanie!
Następnego dnia znów go zobaczyła. Oprowadzał po parku ogiera, którego prawdopodobnie przygotowywano do ujeżdżenia. Podszedł tuż pod jej okno, ale nawet nie spojrzał w górę. Franciszka zrozumiała, o co mu chodzi. Miała w pokoju zeszyt, dostała go dla zabicia nudy. Pośpiesznie opisała najważniejsze wydarzenia, jakie rozegrały się we dworze, złoszcząc się na swój brak wykształcenia. Informacja była krótka i roiło się w niej od błędów, ale nim Siergiej okrążył park i ponownie zjawił się pod jej oknem, napisała co trzeba. W koszyku na przybory do szycia miała skórzane etui na igły. Z radością je poświęciła. Włożyła kartkę do środka i rzuciła przez okno. W chwilę później Siergiej doszedł do tego miejsca, zatrzymał konia, by obejrzeć mu kopyta, pochylił się i niezauważalnie wsunął etui do cholewki. Zrobił jeszcze jedno okrążenie, nie spojrzawszy ani razu w jej okno, a potem zaprowadził ogiera do stajni.
Franciszka odetchnęła z ulgą. Przekazała najważniejszą wiadomość: „Za dziesięć dni skończę dwadzieścia jeden lat”.
Właściwie sama była zdumiona faktem, że jest już taka dorosła. Pewnie dlatego, że dojrzewała z opóźnieniem. Ale jaki zdziwion3• będzie kapitan Rodan!
ROZDZIAŁ X
Wiadomość o bliskich już urodzinach Franciszki ucieszyła Siergieja. To oznaczało, że nie będzie musiał czekać w nieskończoność. Uświadomił sobie bowiem, że nie może nic zrobić, póki nie pojawi się adwokat. Bo tylko on – i jeszcze jedna osoba – był w stanie mu pomóc. Wykluczone, by on sam zdołał dostać się do Franciszki.
Wciąż na nowo czytał jej list. Ze wzruszeniem wpatrywał się w nieporadnie sklecone zdania, szukając słów, przeznaczonych tylko dla niego. Jakże ogrzałyby jego samotną duszę! Ale przecież nie miała czasu…
Po zapoznaniu się z treścią listu udał się do miasta. Załatwił sprawura:itece, a potem przeprowadził rozmowę z głęboko wstrząśniętym człowiekiem, który, mimo że nie do końca mu wierzył, przystał na jego szaloną propozycję.
Nadszedł wreszcie oczekiwany dzień. We dworze trwały gorączkowe przygotowania. Franciszkę nafaszerowano morfiną, a Bela na wszelki wypadek rozwinął pejcz i zagroził dziewczynie, że poczuje go na plecach, jeśli nie zrobi tego, co jej każą.
Siergiej również poczynił przygotowania. Najpierw podał stangretowi napój, po którym ten poczuł się źle. Dlatego sam pojechał do miasta, by odebrać słynnego adwokata, który zapowiedział swe przybycie. Wracając wiózł jednak nie jednego, a dwóch pasażerów, przy czym jeden z nich czuł się wielce urażony tym, że musi się ukrywać pod pledem. Adwokat był także oburzony z tego powodu, ale Siergiej powiedział stanowczo:
– Tu chodzi nie tylko o pańskie życie, lecz również o życie Franciszki. Jeśli ów mężczyzna pod pledem nam nie pomoże, za kilka dni będziecie oboje martwi.
– Bardzo proszę o wyjaśnienie, mój drogi stangrecie! – Nie jestem stangretem. Nazywam się Siergiej Rodan, służyłem w straży granicznej, a w tym przeklętym domu jestem jedynym przyjacielem panny Franciszki.
– Panny Franciszki? O ile mi wiadomo, wyszła za mąż za pana Sacka.
– Nie moja… to znaczy, nie prawdziwa Franciszka. Po drodze wszystko wyjaśnię!
Siergiej opowiedział historię Franciszki od początku do końca. Nie wspomniał tylko, rzecz jasna, o swoich do niej uczuciach. Adwokat słuchał go z powątpiewaniem, zaś mężczyzna pod kocem stwierdził:
– On jest szalony.
– Na to wygląda. Na twą korzyść, kapitanie, przemawiają jednak dwa fakty: po pierwsze, dość szczególna decyzja pani Zity Vardy, by pozostawić majątek córce i pozbawić męża, Kornela Sacka, prawa do spadku. Wszystkich w biurze adwokackim bardzo to zdziwiło. Nazwisko Sack wiele znaczy w naszych kręgach. Zastanawialiśmy się nawet, czy kobieta była w pełni poczytalna. Ale teraz zaczynam rozumieć. Poza tym pańska szczerość i desperacja sprawiły, że zgodziłem się na ten eksperyment.
– Ja również – odezwał się głos spod koca. Kapitan Rodan odetchnął z ulgą.
Najbardziej martwiło go to, że nie mógł się skontaktować z Franciszką. Dziewczyna nie znała jego planów, nie wiedziała też, co udało mu się do tej pory zdziałać. Samotna i przerażona przekraczała próg dorosłości.
Musiał przyznać, że popełnił błąd, oceniając jej wiek. A zresztą czy to rzeczywiście był błąd? Może po prostu starał się zatrzymać ją u siebie dłużej, niż miał do tego prawo? I oczywiście stało się to, co stać się musiało: jego uczucia przybrały zupełnie inny charakter. Od dawna kochał ją jak ojciec, ale oto w jego miłości nieoczekiwanie pojawił się element pożądania. A przecież nie godzi się pożądać dziecka! Oboje czuli się źle w tej sytuacji. Och, jaki był głupi, jaki ograniczony! Że też niczego nie pojmował! Czy to dziwne, że przez ostatni rok dziewczyna była taka przerażona?
Gdyby tylko mógł jej wszystko wyznać, wyjaśnić. Och, przeżyć dzisiejszy dzień! Zrobił, co było w jego mocy, nie mógł uczynić już nic więcej. Miejsce stajennego jest wszak w stajni. Gdyby ośmielił się zjawić we dworze, wzbudziłby tylko niepotrzebną sensację.
Ale nie był już sam. Razem z pasażerem na gapę obserwowali z ukrycia, co dzieje się w ogromnym salonie, w którym Kornel Sack przyjmował adwokata.
– Witam, witam, oczekiwaliśmy pana – rzekł Sack kordialnie, wychodząc gościowi naprzeciw. – Pozwoli pan, że przedstawię ochmistrzynię, pannę Marikę… Moja żona zaraz nadejdzie… Nie jest całkiem zdrowa… Wie pan, kobiety…
– Wszystkiego najlepszego na nowej drodze życia! Słyszałem w mieście, że się pan ożenił – rzekł uprzejmie adwokat, bacznie obserwując sędziego Sacka.
Wiele słyszał o tym człowieku, ale spotykał go po raz pierwszy. Sack cieszył się opinią znakomitego jurysty. Adwokat postanowił jednak wyrobić sobie własne zdanie na ten temat i przyjął postawę wyczekującą. Zastanawiało go wiele faktów: testament Zity Vardy, nagłe małżeństwo Kornela Sacka z pasierbicą, w końcu przedziwna opowieść kapitana Rodana. A te krwiożercze bulteriery, które strzegły parku? Mieszkańcy osady wiele o nich mówili, tymczasem on nie widział ani jednego psa.
Inna sprawa, że Sack nie przypadł adwokatowi do gustu, ale prawnik nie może pozwolić sobie na takie uprzedzenia. Przecież ma do czynienia z jednym z najznamienitszych sędziów w kraju! Czy nie powinien raczej wierzyć jemu niż jakiemuś nieokrzesanemu kapitanowi ze straży granicznej?
Otworzyły się drzwi i do salonu weszła Franciszka, wprowadzona przez Belę i jego żonę. Adwokat drgnął. Czy rzeczywiście ta pełna gracji młodziutka dziewczyna z własnej woli poślubiła swego ojczyma? To nieprawdopodobne! Adwokat powoli zaczynał rozumieć rolę kapitana Rodana w całej sprawie. Opiekun? No cóż, może po części, ale tutaj w grę wchodziły jeszcze inne uczucia. Coraz bardziej jednak był skłonny uwierzyć w jego wersję. Podobno dziewczynie podali morfinę, tak powiedział kapitan. Witając się z Franciszką i składając życzenia urodzinowe, adwokat dokładnie przyjrzał się jej oczom. Morfina? Tak, fachowa robota, gdyby nie został uprzedzony, pewnie zdołaliby go oszukać. Ale a•iedział i zwrócił uwagę na nienaturalnie powiększone źrenice dziewczyny. Poza tym dostrzegł coś jeszcze: paniczny strach, jaki budził w niej wysoki, zimny osobnik z pejczem. Słowa kapitana Rodana zgadzały się co do joty.
Ale mimo to… Czy powinien narażać się jednemu z najwybitniejszych jurystów w kraju, on, uzależniony od wpływu i przychylności możnych?
– Pani Sack – zwrócił się do Franciszki. Drgnęła, słysząc nazwisko, którego użył, ale poza tym zachowy= wała się spokojnie. – Jak pani z pewnością wiadomo, pani matka życzyła sobie, bym przekonał się osobiście, czy pani na pewno jest Franciszką Vardą.
Franciszka kiwnęła głową. Wydawało się, że niewiele ją obchodzi, co, dzieje się wokół niej. Adwokat wyjął jakiś dokument.
– Najpierw lewa łopatka, mogę zobaczyć? Tak, dziękuję. Teraz uszy, jeśli nie sprawi to pani większego kłopotu. Dziękuję. A teraz lewy łokieć…
Siergiej stał przy stajni i z ukrycia obserwował okna salonu.
W końcu adwokat pokiwał głową i stwierdził:
– Nie ulega wątpliwości, że to Franciszka Varda. Zgadzają się wszystkie szczegóły. Chciałbym jednak, by udali się państwo ze mną do miasta w celu podpi
Bania dokumentów.
Kornel Sack poderwał się gwałtownie.
– To niemożliwe! Moja żona wiele ostatnio chorowała. Najlepiej, jeśli załatwimy wszystko tu na miejscu. Moja ochmistrzyni i zarządca mogą wystąpić w roli świadków, chyba spełniają ~•arunki. A jeśli mogę rzec własne zdanie, to nie sądzę, by w mieście znalazł pan lepsze zaplecze prawne niż w moim domu dodał uśmiechając się z ironią.
Adwokat popatrzył na niego przez chwilę. Przynęta chwyciła.
– Jak pan sobie życzy – odrzekł krótko. – Pani Sack, pani matka chciała się upewnić, czy przez te wszystkie lata, które upłynęły od jej śmierci, nie działa się pani krzywda.
"Wieża Nadziei" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wieża Nadziei". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wieża Nadziei" друзьям в соцсетях.