Zapadła cisza, ale po chwili usłyszeli ciche „nie” Franciszki. Adwokatowi zdawało się, że widzi paniczne przerażenie w jej oczach. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, ale wystarczyło. Położył na stole przed Franciszką plik dokumentów. Poprosił, by podpisywała się swym panieńskim nazwiskiem, bo takie figurowało w papierach, w• miejscach, które jej wskazywał. Potem podszedł do okna i wychyliwszy się, popatrzył w stronę stajni. Gdy wrócił do stołu, powiedział:
– Jest jeszcze tylko jedna sprawa. Pewna osoba pragnie przywitać się z Franciszką Vardą.
– Kogo pan ma na myśli? – zareagował ostro Sack. Rozległo się pukanie do drzwi.
– Bela! – rzucił Sack pośpiesznie.
– Proszę się uspokoić, to nic groźnego – rzekł adwokat. – Nie ma chyba łagodniejszej osoby. Proszę wejść, przyjacielu!
Do salonu wkroczył ksiądz. Marika krzyknęła przerażona i usiłowała się wymknąć, ale adwokat chwycił ją za ramię. Twarz Sacka okrył ciemny rumieniec.
– O co tu chodzi? – rzekł ostro. – Jak wasza wielebność dostała się do środka?
– Ksiądz przyjechał razem ze mną – odpowiedział adwokat. – Ojcze, czy zechciałbyś przywitać się z panią Sack? Przed rokiem udzielałeś przecież jej sakramentu małżeństwa, prawda?
– Owszem. Miło znowu widzieć, pani Franciszko rzekł ksiądz, zwracając się do Mariki.
– Błąd, ojcze – spokojnie rzekł adwokat. – To jest prawdziwa Franciszka Varda!
– Nigdy jej nie widziałem na oczy – zdziwił się duchowny. – A może… ależ tak! Ta młoda dama jest bardzo podobna do dziecka, które widziałem przed kilkunastoma laty. To na pewno ta sama osoba.
– W takim razie, panie Sack, sądzę, że musi pan wyjaśnić nam kilka szczegółów – rzekł adwokat.
W salonie zapadła pełna napięcia cisza.
Jedynie Franciszka pozostała niewzruszona, tak jakby niczego nie pojmowała. Naraz rozległ się krzyk gospodarza:
– Bela!
Zarządca błyskawicznie podbiegł do drzwi i zaryglował je.
– Ależ panie sędzio – odezwał się ksiądz ze zdumieniem. – Na co pan sobie pozwala? Jestem przedstawicielem kościoła, a adwokat…
– Co dla mnie znaczy ksiądz albo adwokat! – prychnął pogardliwie Sack. – Przez siedemnaście lat czekałem na tę chwilę! Nie pozwolę, by ktokolwiek stanął mi teraz na drodze. Nie pozwolę! Spreparujemy jakiś zgrabny wypadek w powrotnej drodze, takie sprawy ' to specjalność Beli. Mój przyjaciel, komendant policji, pomoże mi uniknąć bardziej szczegółowego śledztwa.
Ksiądz wpatrywał się w Sacka, nie wierząc własnym uszom.
– No cóż, dla mnie zaplanowaf pan wypadek już wcześniej, nieprawdaż? – spytał adwokat, starając się zachować spokój. – A panna Franciszka także miała zniknąć po cichu.
– No właśnie!
Adwokat rozmyślał gorączkowo, co robić. Na pozór obojętnie przeszedł w stronę okna i wyjrzał przez nie. Ani on, ani ksiądz nie przypuszczali, że Sack jest człowiekiem aż tak złym. Miał nad nimi zdecydowaną przewagę i gotów był na wszystko. Adwokat zdawał sobie sprawę, że we dworze roi się od rzezimieszków pracujących dla Sacka, lecz postanowił walczyć do końca.
– Szybko dokumenty! – usłyszał. – Dla was zabawa już się zakończyła!
– Nie tak prędko! Sądzi pan, że ruszam w drogę z tak ważnymi dokumentami nieuzbrojony? – rzekł spokojnie adwokat. Wyciągnął zza paska ciężki pistolet i wycelował w gospodarza.
– A co to za żarty? Szkoda czasu, i tak nic nie zdziałasz! – krzyknął Sack.
Adwokat doskonale o tym wiedział, tym bardziej że wcześniej nie załadował broni, ale nie zamierzał tak łatwo umrzeć. Sytuacja była bardzo trudna. Tuż za nim stał Bela. Prawnik kątem oka dostrzegł, że ubrany na czarno zarządca niepokojąco zbliża się do sennej Franciszki. Marika tymczasem porwała ze stołu dokumenty i razem z żoną Beli wymknęła się przez drzwi.
Chyba się nie nadaję do roli bohatera, pomyślał ze smutkiem adwokat. Kapitan Rodan lepiej by sobie z tym poradził. Zarządca był już przy drzwiach, zasłaniając się Franciszką jak żywą tarczą. Pierwszy zrozumiał, że adwokat nie użyje broni. Przybysz z miasta czuł w głowie pustkę. Na pomoc księdza nie miał co liczyć, duchowny stał oniemiały w szoku.
Bela nie odwracając się otworzył drzwi i wycofywał się tyłem. Adwokat zdawał sobie sprawę, że jeśli zarządcy uda się wydostać z salonu, zaraz naśle na nich sforę psów. Ale nagle ktoś chwycił Belę za szyję i ścisnął tak mocno, że stracił przytomność. Do salonu wpadł Siergiej, wyminął leżące ciało i wyjął pistolet z rąk adwokata.
– Co takiego? Mój stajenny! – syknął rozwścieczony Sack.
– Nazywam się Siergiej Rodan – rzekł Siergiej, rzucając księdzu sznur. Razem z adwokatem związali Belę i Sacka.
– Kapitan Rodan – wysyczał z wściekłością Sack.
A więc to ty! Jesteś mi winien paru ludzi i psy. Drogo za to zapłacisz!
– Nie sądzę – rzekł Siergiej niewzruszony. Rzucił pospieszne spojrzenie w stronę Franciszki, ale ona zdawała się go nie widzieć. Poczuł ścisk w gardle. Jaka jest blada i wychudzona… wygląda jak cień. Gdyby tylko mógł porwać ją w ramiona i wynieść stąd! Dziewczyna z trudem utrzymywała się na nogach, jej spojrzenie prześlizgnęło się po nim obojętnie, bez wyrazu.
Sack klął, gdy krępowali go sznurem.
– Idioci! Myślicie, że uda się wam stąd uciec?! Moi ludzie…
– Śpią – przerwał mu Siergiej. – Miałem dziś rano coś do załatwienia w kuchni i przy okazji wsypałem do kaszy środki usypiające. – Pozostaje mieć nadzieję, że wszyscy lubią kaszę, pomyślał ponuro.
– Ale my mamy dokumenty!
– Nie pan, panie Sack! Maje panna Marika. Nie jestem wcale taki pewien, że zechce dzielić się swym szczęściem z panem. Skoro to ona oficjalnie uchodzi za Franciszkę Vardę, może sama pójść do banku i podjąć tyle pieniędzy, ile zechce.
Sack zaklął.
– Ale nie zdoła tam dotrzeć – dodał Siergiej. – Zamknąłem bramę i klucze mam przy sobie.
Podał je duchownemu i powiedział:
– Ojcze, proszę pojechać co koń wyskoczy do miasta i wrócić tu z policją. A jeśli policja odmówi, proszę zwołać tylu mężczyzn, ile się da. Chętnie oczyszczą tę posiadłość. Pośpiesz się, ojcze, bo służba nie będzie spać w nieskończoność.
Duchowny skinął głową, trochę przestraszony.
– I zamknij, proszę, za sobą bramę, tak żeby kobiety się nie wymknęły.
ROZDZIAŁ XI
Wreszcie Siergiej mógł zająć się Franciszką. Dziewczyna była kompletnie odurzona i nie reagowała na żadne bodźce. Niewiele brakowało, a upadłaby zemdlona. Poprowadził ją do sąsiedniego pokoju i ułożył na sofie. Przez chwilę nie odrywał wzroku od twarzy ukochanej, której obraz towarzyszył mu w długiej samotnej włóczędze, i serce ścisnęło mu się współczuciem. Dlaczego życie obchodzi się z nią tak okrutnie? Czy już zawsze tak będzie? Delikatnie odgarnął kosmyk z chłodnego, wilgotnego od potu czoła. Popatrzyła na niego nie widzącymi oczami. Siergiej usiłował się uśmiechnąć, ałe bez powodzenia.
– Franciszko – szepnął. – Teraz odpocznij. Jestem przy tobie i nigdzie nie odejdę.
Wyszedł zostawiając uchylone drzwi, tak by mieć ją na oku. Dziewczyna zdawała się zapadać w coraz głębsze odurzenie.
– Jak pan myśli, czy nic nie zagraża jej życiu? – spytał cicho Siergiej.
– Z całą pewnością nie. Za kilka godzin się obudzi, być może z bólem głowy, ale poza tym w dobrej formie – odpowiedział adwokat, w zamyśleniu patrząc na kapitana Rodana.
Widział przez uchylone drzwi, że kiedy ten twardy mężczyzna pochylał się nad dziewczyną, na jego twarzy malowało się niekłamane wzruszenie. Adwokat westchnął. Doprawdy, życie nie szczędzi ludziom problemów!
Trwali w pełnym napięcia oczekiwaniu. Po kilku godzinach ujrzeli dwie kobiety, które bez powodzenia usiłowały przedostać się przez wysoki mur. A potem wreszcie nadeszli ludzie z miasta…
Franciszce wydawało się, że powoli wypływa z oceanu snów. Znów ujrzała kapitana Rodana, teraz jednak znacznie wyraźniej. Jego oczy, pełne przyjaźni i ciepła, były tak blisko, niski głos mówił do niej: „Jak się miewasz, Franciszko?” i brzmiał w uszach niby cudowna muzyka. Ale to tylko senne marzenia. Wreszcie się obudziła. Popatrzyła w sufit niewielkiego saloniku. Odwróciła głowę i jej ciało zalała fala ciepła.
– Kapitan Rodan! – wymamrotała i uśmiechnęła się rozespana. Ale zaraz oprzytomniała: – Kapitanie Rodan, chcę do domu!
Spostrzegła, że te słowa sprawiły mu radość.
– Do domu, Franciszko? Teraz twój dom jest tutaj! Wszystko co złe przeminęło. Dokumenty leżą zamknięte w skrytce. A my jesteśmy sami w tym wielkim dworze. Jutro przyjedzie adwokat, żeby służyć ci pomocą.
– Nie lubię tego domu!
– Rozumiem, ale teraz Sack i jego ludzie siedzą w więzieniu i nie wyjdą stamtąd zbyt szybko. Jesteś wolna, mój aniele.
Przeżycia ostatniego okropnego roku zniknęły jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Kapitan Rodan znów był blisko. Ale twarz miał zmęczoną, wyniszczoną. Na policzkach pojawiły się głębokie bruzd5•, wokół oczu nowe zmarszczki, a we włosach siwizna. Jej jednak wydawał się piękniejszy niż kiedykolwiek. Spuściła wzrok, przepełniona szczęściem i miłością aż do bólu.
– Franciszko – szepnął, wodząc opuszkami palców po jej twarzy.
– Co słychać w domu? – spytała, by ukryć zakłopotanie.
– Nie wiem. Nie byłem tam od jesieni ubiegłego roku, od dnia, w którym zaginęłaś.
– Jak to? A gdzie byłeś?
– Szukałem twojej wieży, lśniącej w oddali. No i ciebie. Przez cały czas, dzień i noc.
Franciszka zaniemówiła. Nadzieja na nowo zagościła w jej sercu. Skoro szukał jej z takim oddaniem, gnany przez strach, musiała wiele dla niego znaczyć… Ale oczywiście nie w taki sposób, jakby tego pragnęła, to niemożliwe! On nie może się dowiedzieć o jej skrytych marzeniach, nie dopuści do tego, by odwrócił się od niej ze zdziwieniem i może z pogardą. Postara się pozostać dla niego młodszą siostrą, podopieczną, przybraną córką; to jest naturalne.
– Franciszko, maleńka, czy było ci ciężko?
Nie mów do mnie z taką czułością, bo tego nie zniosę, pomyślała.
– Ciężko? – rzekła powoli – Nie, nie robili mi krzywdy. Właściwie to było mi nudno. Czułam niepokój, bo nie wiedziałam, co tak naprawdę się dzieje… Ale najbardziej…
Już nie wytrzymała dłużej. Uniosła się z poduszki, a on wziął ją w~ ramiona.
– Och, kapitanie Rodan! Tak bardzo tęskniłam za wami wszystkimi. Chcę do domu!
– Dobrze, już dobrze – pocieszał ją cicho, gładząc po plecach. Jego koszula była mokra od jej łez. – Dobrze już, dobrze, wszystko się ułoży.
– Tak mi przykro. – Dlaczego?
– Bo byłam taka niedobra dla ciebie przez ostatni rok w domu. Było mi ciężko, ale nie powinnam się tak zachowywać. Przecież to nie twoja wina…
– Że co, Franciszko?
– Ze jestem taka głupia – wyszeptała, starając się powstrzymać od płaczu…
Poczuła, jak położył ręce na jej głowie, a policzek przytulił do jej czoła. Nie mogła opanować drżenia, na przemian zalewała ją fala gorąca i chłodu.
Za oknami zmrok powoli otulał wierzchołki drzew. Franciszka spostrzegła, że kapitan Rodan ma na sobie czyste odświętne ubranie, a jasne włosy umył i starannie uczesał. Przyjemnie było go dotykać. Jej dłonie bezwiednie gładziły jego pierś.
– Mnie także nie było lekko, dręczyły mnie wyrzuty sumienia – szepnął. – Ja także w ostatnim czasie zachowywałem się nie tak, jak powinienem. Najbardziej męczyło mnie, że nie pojechałem z tobą na zabawę do żynkową do miasta. Żałowałem poniewczasie, że nie starałem się lepiej ciebie zrozumieć. Byłem taki zrozpaczony, Franciszko, tak wiele chciałem ci wyznać.
Podniosła głowę i spojrzała na niego ze zdziwieniem. Jego tw-arz nagle wydała jej się obca, widziała w niej napięcie, cierpienie…
– Co chciałeś mi wyznać? Powiedz teraz!
Zacisnął palce na jej ramieniu, a potem wstał gwałtownie.
– Nie, teraz jest już za późno. Może będzie lepiej, jeśli nie wypowiem tych słów! – uśmiechnął się niepewnie. – Wydaje mi się, że przypadkowo położyłem cię na tej samej sofie, na której siedziałaś, gdy miałaś cztery lata.
Dokładniej przyjrzeli się meblowi. Czerwony aksamit wypłowiał, ale wzdłuż brzegów nadal był ozdobny sznurek.
– To na pewno ta sama. Tak bardzo się cieszę, że cię widzę. To dziwne uczucie… No nie, znowu brak mi słów – wyznała onieśmielona. – Ale tak bym chciała usiąść ci na kolanach albo położyć się obok ciebie, porozmawiać i pożartować. Teraz wszystko jest takie trudne.
Roześmiał się niepewnie. Przez długą chwilę zmagał się ze sobą, ale wreszcie położył się obok.
– Spróbujmy – rzekł. – Masz dwanaście lat i leżysz na moim ramieniu, o, tak, i opowiadasz mi, co się dziś wydarzyło.
Minione lata rozwiały się jak pył… Wystarczyło, że zamknęła oczy, poczuła pod głową jego ramię, na policzku jego oddech i znów była niewinnym dziećkiem. Widziała w nim starszego brata. Przysunęła się bliżej, przytuliła.
"Wieża Nadziei" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wieża Nadziei". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wieża Nadziei" друзьям в соцсетях.