– Może nie potrafiłeś do niej odpowiednio podejść – zasugerowała Dawn. – Kto wie, gdybyś powiedział, że za nią tęsknisz, może byłaby bardziej skora do powrotu.

Fred westchnął.

– Może tak, a może nie. Nigdy nie lubiłem czułych słówek. Ona o tym wie.

Ben patrzył w zadumie na starszego mężczyznę, Jakże był do niego podobny. Nie mieszkał, co prawda, na odległej farmie, ale pusty bogaty dom był równie ponurym i wyzutym z miłości miejscem. Przyszłość rysowała się dla niego w czarnych barwach. Z całą mocą uświadomiła mu to kobieta, którą kochał. Wigilijny Duch Przeszłości stał się Duchem Przyszłych Świąt Bożego Narodzenia, wieszczącym smutek i rozpacz. Czy był dla niego jakikolwiek ratunek?

Każdej z dróg życiowych wyznaczony jest inny koniec, inny cel, lecz jeśli człowiek zmieni drogę życia, odmieni się także jej kres.

– Co to?

Dopiero teraz Ben uświadomił sobie, że mówił na głos.

– Nic takiego – wyjaśnił pośpiesznie. – To cytat z książki, którą czytałem przed laty.

– Ach, tak. – Fred wzruszył ramionami. – Książki.

Ben zorientował się, że Dawn przygląda mu się uważnie. Rozpoznała słowa, które czytali kiedyś wspólnie przed kominkiem. Patrzył jej w oczy, ale nie potrafił zgłębić zawartej w nich tajemnicy.

– To Tony – mruknął Fred, wskazując na drugie zdjęcie.

– Związał się z młodą dziewczyną z Australii. Mówiłem mu, że ona nie jest dla niego odpowiednia, ale nie chciał słuchać. Jest uparty jak osioł.

– Zastanawiam się, po kim to odziedziczył – mruknęła Dawn.

– Po matce – odparł pośpiesznie Fred. – Ona także nikogo nie chciała słuchać…

– Mówiłeś, że urodziły się im bliźniaki – przypomniała mu.

– Czy to ich zdjęcie?

Fred zmarszczył brwi.

– Tak… Sam nie wiem, po co je tutaj postawiłem.

Ale Dawn i Ben wiedzieli. Duma i upór pozwalały Haynesowi żyć, ale jego samotne serce krwawiło. Cóż, kiedy nie chciał się do tego przyznać nawet przed sobą.

– Czas na nas – powiedziała Dawn.

– Jeszcze nie – zaprotestował Fred. – Napijcie się jeszcze kawy.

– Naprawdę musimy już jechać. Wpadnę za kilka dni obejrzeć Trixie.

Odprowadził ich do drzwi i patrzył, jak odjeżdżają. Dawn spojrzała w lusterko. Mężczyzna wciąż stał na progu. Z każdą sekundą jego sylwetka stawała się coraz mniejsza i mniejsza, ale wciąż tam był.

– O Boże! – zawołała. – Jakie to smutne.

– Czy to prawda, że człowiek może zmienić swój los, zmieniając postępowanie? – zapytał niespodziewanie Ben.

– To prawda, ale niewielu ludzi na to stać.

– Bardzo niewielu – zgodził się. – Jeśli jednak człowiek przemyśli swoje postępowanie, to czasem los daje mu drugą szansę.

– Mam wrażenie, że Fred wiele myślał o swoim życiu, ale nie sądzę, aby otrzymał drugą szansę.

– Och, tak. Fred…

– Rozmawialiśmy przecież o Fredzie, prawda?

– Tak, oczywiście.

Zamilkli na dłuższy czas i dopiero po kilku kilometrach Dawn powiedziała:

– Ben, byłeś dzisiaj naprawdę fantastyczny i… Nie wiem, jak to powiedzieć…

– Tak? – zapytał z ożywieniem.

– Narobiłam ci już tyle kłopotu, ale gdybyś mógł jeszcze pojechać na farmę Craddocków i powiedzieć im, że nie mają się czym martwić.

Chciał usłyszeć co innego. Rozczarowanie spowodowało, że wpadł w irytację.

– Dawn, musiałbym zboczyć z drogi. To zbyt daleko. Napiszę do nich list.

– Ale nie otrzymają go w święta i… Och, mniejsza z tym. Masz rację. To był głupi pomysł.

Słońce było już wysoko nad horyzontem i oświetlało posrebrzone śniegiem pola. Ben zamrugał oczami ze zdumienia. Przez chwilę wydawało mu się, że śni, ale na drodze naprawdę stało dwoje ludzi i machało do niego.

– Coś nie w porządku z samochodem? – zawołał.

– Samochód działa bez zarzutu – odrzekła z uśmiechem kobieta. – Chcieliśmy się tylko spytać o drogę. Czy tędy do farmy Haynesa?

– Prosto jak strzelił – odpowiedziała Dawn. – Zostało wam jeszcze pięć kilometrów, ale… – Zastanowił ją ich dziwny akcent i ogromne podobieństwo. – Kim jesteście?

Nazywam się Fred Haynes, a to moja siostra Jenny – odpowiedział młody mężczyzna. – Przyjechaliśmy z Australii, aby odwiedzić dziadka. Mieliśmy być już wczoraj, ale zgubiliśmy drogę.

Dziewczyna wysiadła z samochodu i podeszła do nich. Oboje byli młodzi i silni. Wyglądali na ludzi prowadzących aktywne życie.

– Jesteście wnukami Freda? To wspaniale!

– Znasz go? – zapytała z zaciekawieniem Jenny.

– Właśnie od niego wracamy – wyjaśniła Dawn. – Jestem weterynarzem. Byłam przy narodzinach szczeniaków jego spanielki.

– Sądzisz, że ucieszy się z naszego przyjazdu? – zapytała Jenny. – Słyszeliśmy, że jest trochę gburowaty.

– On bardzo was kocha – zapewniła ją Dawn. – Może jednak udawać, że tak nie jest. Fred nie jest człowiekiem, który lubi okazywać uczucia,

Dwoje młodych Australijczyków spojrzało na siebie z uśmiechem.

– Dokładnie tak jak tata. – Jenny rozejrzała się wokół. – Tutaj jest naprawdę fantastycznie. Nigdy przedtem nie widzieliśmy śniegu. Tata mówił nam, że w Hollowdale jest przepięknie, ale sami musieliśmy to sprawdzić.

– Lepiej się pośpieszcie – powiedziała Dawn z uśmiechem.

– Prosto przed siebie. Na pewno traficie.

– Dzięki. – Wsiedli do samochodu. – Wesołych Świąt! – zamachali serdecznie przez okno.

– Wesołych świąt! – odpowiedzieli Dawn i Ben.

Dziewczyna zaczęła podskakiwać z radości jak dziecko.

– To cudownie! Nareszcie stary Fred będzie miał wesołe święta.

Ben uśmiechnął się.

– Być może szczęśliwe, ale nie wesołe. Obawiam się, że nawet cała armia klownów nie rozweseliłaby tego człowieka.

– Masz rację. Będzie zrzędził jak zwykle, ale ucieszy się z przyjazdu wnuków. Fred i Jenny są, na szczęście, przyzwyczajeni do takiego zachowania. Los dał mu jednak drugą szansę i to jest w tym najwspanialsze.

Spojrzał na nią w zadumie.

– Szczęście innych jest dla ciebie bardzo ważne, prawda?

– Nie można przecież cieszyć się wyłącznie sobą – powiedziała z uśmiechem.

– Chyba masz rację. Czy jesteś teraz szczęśliwa, Dawn? Czy masz wszystko, czego pragnęłaś?

– Nie wszystko – odpowiedziała szczerze – ale część na pewno. – Spojrzała mu głęboko w oczy. – Mam także nadzieję na pozostałą część.

Wziął ją za rękę i pociągnął w stronę samochodu.

– Wsiadamy.

– Dokąd jedziemy? – zapytała, kiedy już się usadowiła.

– Na farmę Craddocków, rzecz jasna. Gdzież by indziej?

Wykręcił i po chwili byli już w drodze.

Kiedy przyjechali na miejsce, dzierżawcy wychodzili właśnie z domu. Ich przerażone twarze dobitnie świadczyły o tym, że Dawn mówiła prawdę.

– Właśnie wychodziliśmy do kościoła – powiedział niepewnie Martin Craddock. – Jeśli… jeśli chce pan…

– Przyjechaliśmy tylko życzyć państwu wesołych świąt – wyjaśnił pośpiesznie Ben, aby rozładować nieprzyjemną atmosferę. – Panna Fletcher powiedziała mi o waszych obawach i chcę zapewnić, że nie macie się czym denerwować. Mam zamiar przedłużyć z wami umowę o dzierżawę i obniżyć opłaty. Łatwiej będzie wam wtedy związać koniec z końcem.

Craddockowie spojrzeli na niego, następnie na siebie, a potem jeszcze raz na niego. Kiedy uświadomili sobie, co oznaczały te słowa, nie posiadali się z radości. Dzieci zaczęły skakać i rzucać się śnieżkami, a rodzice padli sobie w ramiona. Widok ten uświadomił Benowi, jak straszny lęk zasiał w sercach tych ludzi… Skarcił się w duchu za to, że początkowo nie chciał tutaj przyjechać.

Dawn ujęła jego dłoń.

– Dziękuję – szepnęła stłumionym głosem.

Craddock podniósł rękę i zawołał do dzieci:

– Chodźcie, dzieciaki! Jedziemy do kościoła. Mamy za co dziękować Bogu!

Ben uśmiechnął się. Jakże miło było teraz patrzeć na tę kochającą się rodzinę.

– Wesołych świąt! – zawołał, kiedy wsiedli do samochodu. Odpowiedział mu chór podekscytowanych głosów.

– Wesołych świąt, Ben – powiedziała Dawn, kiedy zostali sami.

Nadszedł moment, aby wyznać jej swoje uczucia, ale nagle opuściła go odwaga. Nie był w stanie powiedzieć nic poza życzeniami „Wesołych Świąt”. Spojrzał jej głęboko w oczy i miał wrażenie, że widzi w nich ogromne rozczarowanie.

Rozdział ósmy

W chwilę później przejeżdżali obok leżącego w rowie samochodu Dawn.

– Nie będziemy go ruszać – powiedział Ben. – Po świętach i przyślę kogoś, żeby go odholował. Jeśli dostaniesz wezwanie, I sam cię zawiozę.

– Ale to popsuje ci święta.

– Nie sądzę. To pierwsze święta, które są naprawdę udane od… od… – Urwał.

– Ja też tak uważam.

Wjechali do Hollowdale. Dzwony biły radośnie, a ludzie spieszyli do kościoła. Ben uświadomił sobie, że cenny czas minął, a on nie powiedział nic z tego, co sobie zaplanował.

– Dawn… – zaczął niepewnie.

– Czy mógłbyś mnie zawieźć do przychodni?

Było już po wszystkim. Nie był jej dłużej potrzebny. Czy był sens zmieniać swoje postępowanie, jeśli ona nie chciała zmienić swojego? Koniec był łatwy do przewidzenia. Zostanie żoną Harry'ego.

Powtarzał to sobie w myślach w nieskończoność, ale sam w to nie wierzył. Duch, który go nawiedził, był dobrym duchem. Duchem odkupienia. Nie należy tracić nadziei.

W pobliżu przychodni spotkali Jacka, który razem z rodziną podążał w stronę starego kościółka. Dawn zdała mu krótką relację na temat porodu Trixie.

– Zrobiłaś już, co do ciebie należało – powiedział weterynarz z uznaniem – Harry przejmuje dyżur. Odpocznij sobie i ciesz się świętami.

Kiedy zostali sami, Dawn powiedziała:

– Chciałabym pójść do kościoła.

Ben usłyszał w jej glosie cichą prośbę.

– Pójdę razem z tobą.

Przeszli przez zaśnieżoną ulicę. Zostawił w samochodzie laskę, ale nie obawiał się, że może upaść. Trzymał Dawn pod ramię i to mu wystarczało. Po chwili wmieszali się w tłum mieszkańców Hollowdale, zmierzających do świątyni. Wszyscy patrzyli na niego, ale były to ciepłe i przyjazne spojrzenia. Ktoś zawołał:

– To był wspaniały bal!

– Poczekaj – odpowiedział Ben. – Za rok to dopiero będzie bal!

Wszyscy śmiali się i żartowali. Zapomniał już, jak wspaniałą wspólnotę mogą tworzyć ludzie.

Aleja prowadząca do kościoła wysadzana była dębami. Ben wziął dziewczynę za rękę i zaciągnął ją za ogromny pień.

– Dawn, nim wejdziemy do kościoła, muszę cię o coś zapytać.

– O co?

– Kiedy całowałaś Świętego Mikołaja pod jemiołą… wiedziałaś… wiedziałaś, kim…

Nie skończył pytania. Dawn zarzuciła mu ręce na szyje i pocałowała prosto w usta.

– Sądzisz, że mogłabym cię pocałować i nie wiedzieć, że to ty? – zapytała, śmiejąc się. – Nawet po ośmiu latach?

Ogarnęła go ogromna radość,

– Kiedy zorientowałaś się, że to nie Harry?

– Kiedy rozmawiałeś z Garym. Przypomniałam sobie o twojej miłości do puzzli. Wspominałeś mi kiedyś o układance, składającej się z ośmiu tysięcy kawałków, którą ułożyłeś na podłodze w swoim pokoju Aby się upewnić, wyjrzałam na dwór i zauważyłam, że samochód Harry'ego zniknął. Nie mogło więc być mowy o pomyłce.

– Zatem, kiedy zaciągnęłaś mnie pod jemiołę…

– Wiedziałam dokładnie, kogo ciągnę. Chciałam cię pocałować i brutalnie wykorzystałam twoje zaskoczenie.

– Byłem taki zazdrosny. Myślałem, że kochasz Harry'ego.

– Kocham go, ale wyłącznie jako przyjaciela. Rozmawialiśmy ze sobą po balu. Zaakceptował prawdę. Nic mu nie będzie. Kocha się w nim połowa żeńskiej populacji Hollowdale, więc szybko znajdzie oddaną pocieszycielkę.

Ben spojrzał jej w oczy i zobaczył płonące w nich uczucie. Nadszedł wreszcie czas, aby wypowiedzieć to zdanie.

– Myliłem się – powiedział zduszonym głosem. – Przez wszystkie te lata żyłem w błędzie. Nie powinienem był cię odtrącać. W głębi duszy czułem, że nie mam racji, ale bałem się do tego przyznać. Czy mi to kiedyś wybaczysz?

– Tu nie ma nic do wybaczania – powiedziała z uśmiechem. – Straciliśmy kilka lat, więc musimy się postarać, aby te, które nadejdą, były wspaniałe.

– Pocałowałaś mnie, kiedy przyszłaś do biblioteki. Pocałowałaś mnie także po balu. Czy obiecujesz, że będziesz mnie całowała w każde święta? Inaczej życie straci dla mnie sens.

– Obiecuję. Niczego bardziej nie pragnę.

Wspięła się na palce i pocałowała Bena w usta. Przytulili się mocno do siebie w milczącej przysiędze miłości.

Nad nimi dzwoniły dzwony, wzywając wszystkich do świętowania cudu ponownych narodzin. Wzięli się za ręce i bez słowa ruszyli w stronę kościoła. Razem. Miało tak już pozostać na zawsze.

Lucy Gordon

  • 1
  • 8
  • 9
  • 10
  • 11
  • 12