Drzwi od biblioteki były otwarte. Wszedł do środka i już miał zamiar zamknąć je za sobą, gdy nagle uświadomił sobie, że nie jest sam. Na bibliotecznej drabince siedziała mała dziewczynka i przeglądała książki. Mocno poirytowany tym, że zakłócono jego prywatność, spytał oschle:

– Czy nikt nie poinformował cię, że tu nie wolno wchodzić?

Dziewczynka podniosła głowę i Ben aż drgnął. Miała może dziesięć lat i okrągłą twarz, typową dla dzieci z zespołem Downa.

– Wszystko w porządku! – zawołał pośpiesznie. – Nie chciałem cię urazić. Możesz tutaj siedzieć, jeśli tylko chcesz.

Wyglądała na zdziwioną.

– Naprawdę? Zawsze wchodzę tam, gdzie nie powinnam.

– Nie ma problemu – powiedział zdecydowanie. – Po prostu mnie zaskoczyłaś.

Słyszał, że dzieci z zespołem Downa są niezwykle delikatne i uczuciowe i chyba była to prawda, ponieważ uśmiech, którym obdarzyła go dziewczynka, był jednym z najsłodszych, jakie widział w życiu. Sam także się uśmiechnął.

– Czy trudno było wejść na tę drabinkę?

Potrząsnęła głową.

– Trzymałam się półek z książkami. To bardzo proste. Jestem dobra w trzymaniu się różnych przedmiotów.

Mówiła niezwykle naturalnie, więc odpowiedział jej w ten sam sposób.

– Ja też muszę się trzymać przedmiotów i nie znoszę tego.

– Czy to twoja laska?

– Tak.

– Zawsze jej używałeś?

– Nie, dopiero od kilku lat.

Uśmiechnęła się.

– Ludzie są zabawni. Kiedy masz laskę, nie wiedzą, co powiedzieć.

– Ci, którzy myślą, że wiedzą, są najgorsi – stwierdził ponuro Ben.

– Zawsze powiedzą coś przykrego.

Spojrzeli na siebie jak starzy przyjaciele.

– Nazywam się Carly.

– A ja… – Zawahał się, ale w końcu posłużył imieniem, które znała tylko Dawn. – Ben.

Uścisnęli sobie dłonie.

– Czy to twój dom? – zapytała.

– Tak.

– To dlaczego nie jesteś na balu? Nie lubisz się bawić?

– Niespecjalnie – przyznał.

Wyglądała na zdziwioną.

– Nie lubisz ludzi?

– Nie czuję się przy nich dobrze.

– Ale dlaczego? Ludzie są wspaniali.

– Nawet jeśli mówią coś przykrego?

– Chcą być mili – wyjaśniła Carly.

– Wolałbym nie przebywać wśród nich. Boję się, że będą patrzeć na moją twarz.

Posłała mu pytające spojrzenie.

– W twojej twarzy nie ma niczego złego.

Chciał odpowiedzieć: „Nonsens”, z typowym dla siebie zniecierpliwieniem, ale uświadomił sobie, że byłoby to nie na miejscu. Carly miała znacznie większe kłopoty, ale nie traktowała ich bardzo poważnie. Czuł się zawstydzony.

– Naprawdę? – zapytał z niedowierzaniem.

Przyjrzała mu się z uwagą. Ponieważ siedziała na drabince, znaleźli się nieomal twarzą w twarz.

– Masz tylko kilka zmarszczek – powiedziała spokojnie. – Każdy ma zmarszczki, kiedy się starzeje.

– Nie jestem aż taki stary.

Carly roześmiała się cicho. Po chwili śmiał się razem z nią. Był tak zafascynowany dziewczynką, że nawet nie zauważył, jak w drzwiach pojawiła się Dawn i zniknęła po chwili.

– Niech ci będzie. Jestem taki stary – przyznał.

– Masz sto lat? – zapytała figlarnie.

– Trochę mniej. Nie rozmawiajmy już o moim wieku. Nie powiedziałaś mi jeszcze, dlaczego tutaj przyszłaś. Nie bawiłaś się dobrze?

– Zabawa jest pyszna. Jeszcze nigdy nie byłam w Grange, ale dużo słyszałam o tym miejscu. Wszyscy mówili, że w tym roku nie będzie balu, ale ja nie traciłam nadziei. A kiedy masz nadzieję, to wszystko się udaje.

Ben czuł, że oczy zachodzą mu mgłą. Wbrew okrutnym wyrokom losu dziewczynka wierzyła, że świat jest dobry i sprawiedliwy. Mato brakowało, a zniszczyłby jej idealistyczne złudzenia.

– To prawda – przyznał zduszonym z przejęcia głosem. – Ale skoro tak doskonale się bawiłaś, to dlaczego przyszłaś tutaj?

– Powiedziano nam, że nie możemy wychodzić z salonu…

Urwała w połowie zdania i jakby zastanawiała się, czy ma dokończyć.

Oszczędził jej kłopotu.

– Wobec tego poczułaś przemożną chęć zwiedzenia całego domu. Znam to uczucie. W twoim wieku byłem taki sam. Zakazy działały na mnie jak czerwona płachta na byka. Czy chcesz zobaczyć resztę pokoi?

W oczach Carly ponownie zapłonęły figlarne ogniki.

– Dziękuję, teraz już nie.

– Nie…? Och, rozumiem. Zepsułem wszystko, wyrażając zgodę. Wracaj w takim razie na bal. Ominą cię prezenty od Świętego Mikołaja.

– Idziesz?

– Nie, ja… – Zawahał się.

Oczy dziewczynki przeszywały go bezlitośnie.

– Będzie mi bardzo miło, jeśli pójdziesz – wyznała szczerze.

– W takim razie… pójdę.

Pomógł jej zejść z drabinki.

– Bierzesz laskę? – zapytała.

Potrząsnął głową.

– Mam wrażenie, że nie jest mi teraz potrzebna.

Wyszli z biblioteki i trzymając się za ręce, przeszli do salonu. Kiedy pojawili się w drzwiach, zapadła cisza. Przez kilka upiornych sekund Ben miał wrażenie, że wszyscy patrzą na jego twarz. Carly ścisnęła go mocniej za rękę.

– To jest Ben – oznajmiła wesoło. – Mój przyjaciel.

Rozdział piąty

Przez chwilę Ben czuł się zdezorientowany i zagubiony. Zakończono już jedzenie i stoły były zestawione tak, aby dzieci mogły usiąść pośrodku salonu w dużym kole. Błyszczące świecidełka na ścianach i papierowe łańcuchy zwisające z sufitu wyglądały imponująco. W rogu salonu stała ogromna choinka, a pod nią piętrzyła się góra prezentów, których pilnował Święty Mikołaj. Ale teraz nikt na niego nie patrzył. Uwaga wszystkich skupiona była na Benie.

Po chwili spostrzegł, że wszystkie dzieci są w ten czy inny sposób upośledzone. Niektóre miały kule, inne poruszały się na wózkach, wiele cierpiało na zespół Downa. Ich roześmiane twarze i wyciągnięte ręce zapraszały go, aby usiadł w kole razem z nimi i jak dziecko cieszył się świętami.

Nagle Harry zawołał:

– Ho ho ho! – Kiedy wszystkie twarze zwróciły się w jego kierunku, zapytał: – Czy wszyscy są gotowi do świątecznych gier?

Odpowiedziały mu podekscytowane głosy. Tłum dzieci otoczył ciasno choinkę z prezentami.

Ben poczuł na swojej ręce delikatne dotknięcie. Obok stała mała dziewczynka z talerzykiem, na którym leżał kawałek ciasta.

– Nic nie zjadłeś – powiedziała z uśmiechem.

Podziękował uprzejmie i wziął talerzyk. Patrzyła na niego, dopóki nie skosztował ciasta i nie powiedział, że jest znakomite. Odetchnęła wtedy z ulgą i odeszła.

Miał w życiu tyle opiekunek i pielęgniarek. Płaciło się im i sumiennie wykonywały swoje obowiązki. Troska tej dziewczynki doprowadziła go nieomal do łez. Nagle uświadomił sobie, że mógł mieć to wszystko zupełnie za darmo.

Dawn i pozostali dorośli ustawiali krzesła tak, aby dzieci mogły zasiąść w kole. Ben, zachęcony przez swoich nowych przyjaciół, usiadł także. Siedział pomiędzy Carly a małym chłopcem na wózku inwalidzkim. Nie miał pojęcia, o co w tym wszystkim chodzi, dopóki Święty Mikołaj nie wyjął dużego pakunku. Kiedy ktoś zaczął grać na pianinie, podał paczkę pierwszemu dziecku, a ono podało ją dalej. Paczka wędrowała tak z rąk do rąk, aż w końcu muzyka urwała się i pakunek pozostał w rękach małego chłopca. Zdjął z niego wierzchnią warstwę papieru, ale po chwili pianino znów się odezwało i paczka powędrowała dalej.

Ben uświadomił sobie, że bawił się tak, kiedy był małym dzieckiem. Kiedy paczka dotarła do niego, podał ją szybko dalej. Tym razem także zatrzymała się u tego samego chłopca na wózku. Nim muzyka rozległa się ponownie, zdążył zedrzeć jeszcze kilka warstw kolorowego papieru.

Następnym razem paczka zatrzymała się w rękach Bena. Na szczęście była jeszcze bardzo gruba, więc swobodnie ściągnął z niej dalsze warstwy opakowania. Dzieci śmiały się głośno, w czym ochoczo wtórowała im Dawn.

– Co w tym takiego śmiesznego? – zapytał, udając oburzenie.

– Ty – odpowiedziała, śmiejąc się jeszcze głośniej.

Paczka ruszyła w drogę i wędrowała tak w kółko i w kółko. Z minuty na minutę stawała się coraz mniejsza, a okrzyki dzieci coraz głośniejsze. Kiedy pozostała już tylko jedna warstwa papieru, Ben podał ją szybko dalej i zdążył w samą porę. Muzyka urwała się i mały chłopiec, siedzący na wózku, uśmiechnął się radośnie. Kiedy zdarł ostatnią część opakowania, Ben był tym, który cieszył się najgłośniej.

Oczom wszystkich ukazała się kolorowa książka. Z wyrazu twarzy chłopca można się było domyślić, że nie wygrał jeszcze niczego w swoim dotychczasowym życiu. Ben był rozluźniony i radosny. Starał się sobie przypomnieć, kiedy czuł się tak po raz ostatni, ale musiał się cofnąć w daleką przeszłość.

Minęło już osiem lat, odkąd młoda kobieta o ciemnych oczach i kuszących ustach powiedziała mu, że będzie go kochać do końca życia. Była to nagroda, jaką otrzymał po pokonaniu innych zalotników, skuszonych jej urodą i słodyczą. Mogła mieć każdego, kogo chciała, ale wybrała właśnie jego. Czuł się wtedy jak młody bóg. Nic nie miało ich rozdzielić. Na dobre i złe, przysięgali sobie, używając słów małżeńskiego ślubowania. W dostatku i nędzy. Aż do śmierci. Ale on złamał tę obietnicę i Dawn także nie pozwolił jej dochować.

Ogarnął go podły nastrój. Poprzednia radość zniknęła raptownie. Spojrzał na Dawn. Trzymała na rękach małą dziewczynkę i mówiła coś do niej z czułością. Gdyby zaufał jej wtedy, to być może mieliby już teraz własne dzieci. Byłaby jego żoną. Duch Przeszłości był jednocześnie radosny i melancholijny. Śpiewał, tańczył, śmiał się, ale także przypominał stracony czas.

Kiedy zabawy się skończyły, nadszedł czas na rozdawanie prezentów. Święty Mikołaj usiadł pod choinką i zawołał:

– Ho ho ho!

Brał prezenty od Dawn, czytał wypisane na nich imiona. Każde dziecko miało swój indywidualny prezent, w miarę możliwości zgodny z jego życzeniami i upodobaniami. Kiedy kolejny szczęśliwiec zawołał: „Właśnie tego chciałem!”, Ben zwrócił się, zdumiony, do Dawn:

– Skąd wiedziałaś, jakie są życzenia dzieci?

Uśmiechnęła się tajemniczo.

– Mam na to swoje sposoby – powiedziała, nie przerywając pracy. – Większość z tych dzieci przebywa na stale w domach dziecka lub szpitalach. Opiekunowie starają się podchodzić do każdego malca indywidualnie, ale nie zawsze jest to możliwe. Te prezenty dają dzieciakom wrażenie, że nie giną w bezimiennym tłumie.

Pomyślał, że była jak wspaniały dzwon. Jej głos brzmiał dźwięcznie, czysto i prawdziwie. Przez te wszystkie lata mógł to mieć, ale teraz uśmiechała się do Harry'ego. On także się uśmiechał. Widać było, że jest bardzo zakochany. Ben wycofał się bezszelestnie, kiedy się odwróciła.

Wrócił do biblioteki i zatrzasnął za sobą drzwi. Nie pozostawało mu nic innego, jak przeczekać tu do zakończenia balu.

Nie potrafił się jednak uspokoić. Wciąż był tam, na zewnątrz, i patrzył na Dawn zazdrośnie. Dlaczego to robił? Nie miał do tego żadnego prawa!

Wytrzymał tak przez pół godziny, po czym uchylił drzwi i wyjrzał ciekawie. Było prawie całkiem cicho. Podano właśnie gorącą czekoladę i dzieci siedziały spokojnie przy stole.

Nagle na korytarzu pojawił się Święty Mikołaj. Rozejrzał się ostrożnie wokół i kiedy upewnił się, że nikt go nie widzi, wyjął z worka gałązkę jemioły i zawiesił ją nad obrazem. Skierował się następnie w stronę kuchni, aby wrócić po chwili, trzymając Dawn za rękę.

Ben zacisnął zęby. Był wściekły, ale nie mógł nic zrobić. Tylko Dawn mogła teraz powstrzymać Świętego Mikołaja. Mogła go odepchnąć.

Ale Harry był sprytny. Obejmując ją czule, zapytał:

– Czy zrobiłem wszystko, co chciałaś?

– Wszystko – odpowiedziała bez wahania. – Byłeś naprawdę wspaniały.

– W takim razie – powiedział Święty Mikołaj, wskazując na jemiołę – czas na moją zapłatę.

Dawn pozwoliła, aby przytulił ją mocno i pocałował. Nie zachowywała się jednak jak kochanka. Śmiała się i żartowała, że przyklejona broda ją łaskocze. Ben zamknął drzwi i przeklinał się w duchu, że w ogóle zdecydował sieje otworzyć. W chwilę później usłyszał pukanie. Była to Carly.

– Przyjechał autobus – powiedziała z uśmiechem. – Przed odjazdem chciałam się z tobą pożegnać.

– Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało – powiedział szczerze. – Mam nadzieję, że się jeszcze spotkamy.

– Może za rok, na balu świątecznym?

– Może.

Patrzył, jak Carly i reszta dzieci wychodzą przez frontowe drzwi do autobusu. W ostatniej chwili dziewczynka odwróciła się i pomachała mu serdecznie. Uśmiechnął się.

Nagle tuż obok pojawiła się Dawn.

– Widzę, że się zaprzyjaźniliście – powiedziała. – Szkoda, że muszą jechać tak wcześnie, ale przed nimi daleka droga.

– Bal się jeszcze nie skończył? – zapytał.

– Myślę, że potrwa jeszcze z godzinę. Nie masz nic przeciwko temu?

– Nie. Powiedziałem już, że wszystko pozostawiam w twoich rękach.

Ktoś zawołał Dawn, która odwróciła się, żeby porozmawiać z małą dziewczynką. Zazdrosne oczy Bena szukały Harry'ego i w końcu znalazły go w salonie. Siedział i jadł ciasto. Podniósł nagle wzrok znad talerza i przesłał dziewczynie czuły pocałunek. Uśmiechnęła się i pomachała mu ręką.