W bibliotece zadzwonił telefon. Ben podniósł słuchawkę i zorientował się, że rozmawia z nieznajomą kobietą. Przedstawiła się jako pani Calloway.

– Potrzebuję weterynarza – wyjaśniła. – Pana Stanninga nie ma w przychodni i poinformowano mnie, że pod tym numerem mogę kogoś znaleźć.

– Zgadza się. Zaraz kogoś zawołam.

Kiedy wyszedł na korytarz, o mało nie wpadł na Dawn. Minął ją jednak i szybkim krokiem podszedł do Harry'ego.

– Obawiam się, że jesteś potrzebny – powiedział z udawaną troską. – Odbierz telefon w bibliotece.

Podążył w ślad za mężczyzną i po drodze zauważył, że Dawn zniknęła w kuchni. Dzięki Bogu, niczego nie spostrzegła. Rozmowa była krótka. Ben usłyszał tylko ostatnie słowa.

– Dobrze. Będę tam za pół godziny. – Harry odwiesił słuchawkę i zaczął ściągać strój Świętego Mikołaja. – Muszę pozbyć się tej brody. Trudno się ją zakłada, jeszcze trudniej zdejmuje. – Uśmiechnął się, jakby przypomniał sobie coś miłego. – Chwilami jest bardzo niewygodna.

– Naprawdę? – Ben z trudem powstrzymywał się, aby nie rzucić się na weterynarza z pięściami.

Harry bezradnie ciągnął za brodę.

– Czy mógłbyś mi pomóc?

– Z przyjemnością.

Ben wyciągnął rękę i jednym zdecydowanym ruchem zdarł nieszczęsną brodę.

– Aaa! – Harry złapał się za podbródek. – Myślałem, że wyrwiesz mi szczękę!

– Przepraszam – powiedział nieszczerze. – Czy mogę jeszcze coś dla ciebie zrobić?

– Tak. Schowaj kostium do pudła i powiedz Dawn, że musiałem wyjść.

– Nie ma sprawy.

Kiedy Harry wychodził, w holu nikogo nie było. Ben patrzył, jak wsiada do samochodu i odjeżdża. Czy to, co zrobił, było nieuczciwe? Chyba nie. Harry był bardziej doświadczonym weterynarzem niż Dawn i klienci zapewne bardziej mu ufali. Prawda była jednak taka, że po prostu chciał się go pozbyć.

Usłyszał głos dziewczyny, dochodzący z kuchni. Rozmawiała chyba z jakimś dzieckiem.

– Nie martw się, Gary. Jeśli wyjaśnisz wszystko Świętemu Mikołajowi, to jestem pewna, że…

Poczuł zimny dreszcz na plecach. Dopiero teraz uświadomił sobie, co naprawdę zrobił. Spławił Świętego Mikołaja!

Dawn zrobi mu awanturę, że nic jej nie powiedział, a Gary będzie zawiedziony. To była prawdziwa katastrofa.

Najszybciej jak tylko potrafił przebiegł hol, schował się w bibliotece i dla pewności zamknął drzwi na klucz. Zdążył w samą porę. Po chwili usłyszał niecierpliwy głos Dawn.

– Czy ktoś widział Świętego Mikołaja?

Trudne sytuacje wymagają odważnych decyzji. Chwycił biało-czerwony strój Świętego Mikołaja i z ulgą stwierdził, że rozmiar pasuje. Pośpiesznie ściągnął marynarkę i narzucił na siebie dziwaczny kostium. Dzięki Bogu, długi płaszcz podbity futrem zakrywał prawie wszystko. Największy problem stanowiła jednak broda. Oderwana gwałtownie od twarzy Harry'ego nie nadawała się do ponownego użytku. Klej już wysechł, a w pudełku nie było zapasowej tubki. Na szczęście znalazła się zapasowa broda. Była wyposażona w specjalne gumki, które naciągało się na uszy i nie wymagała przyklejania. Ben założył ją starannie, przejrzał się dla pewności w lustrze i otworzył drzwi.

Na zewnątrz stała Dawn.

– Dzięki Bogu! – zawołała uradowana i uśmiechając się, wzięła Bena za rękę.

Był wściekły. Ani uśmiech, ani czuły dotyk nie były przeznaczone dla niego. Pochylił pytająco głowę, ale nie ośmielił się przemówić.

– Mamy problem – wyjaśniła Dawn. – To Gary Briggs. Przyjechał dopiero przed chwilą. Jego ojciec nie żyje, a matka leży w szpitalu. Chwilowo jest pod opieką rodziny. Nie wiedzieliśmy, że będzie na balu. Mam dodatkowy prezent, ale to dziecięca zabawka, a Gary ma już jedenaście lat. Musimy coś wymyślić. Oto Gary. Właśnie wyjaśniałam twój problem Świętemu Mikołajowi i jestem pewna, że coś się da załatwić.

Ben poczuł pustkę w głowie. Odchrząknął, aby dać sobie trochę czasu do namysłu. Kiedy wreszcie przemówił, jego głos był niski i ochrypły.

– Pozwól mi się zastanowić, Gary… – Rozważał chwilę to, co powiedziała mu Dawn. – Twoja mama jest w szpitalu, prawda? Widziałeś się z nią?

– Tak. Wczoraj.

– Czy czuje się już lepiej?

– Lekarz powiedział, że za miesiąc będzie mogła wrócić do domu.

– To dobrze. Szkoda jednak, że jest poza domem w czasie świąt. Rozstania zawsze są przykre, ale w święta szczególnie. Przy wigilijnym stole wszystkie niepowodzenia są bardziej bolesne niż zazwyczaj. Ciekawe, dlaczego.

Gary pokiwał głową i spojrzał z ufnością na Bena.

– Chyba dlatego, że tak wiele się planuje – powiedział po krótkim namyśle. – Kiedy myśli się o tym, co się chciało robić i co się robi, to człowiek wpada w zły nastrój,

– Masz rację. Rozdźwięk pomiędzy marzeniami i rzeczywistością zawsze jest bolesny. – Zadumał się przez moment, ale pytający wzrok Gary'ego przywrócił go do rzeczywistości. – Chyba bardzo tęsknisz za mamą. Czego najbardziej ci brak?

Ben grał rozpaczliwie na czas i uważnie wsłuchiwał się w odpowiedzi chłopca, szukając jakiegokolwiek punktu zaczepienia. Na szczęście Gary naprowadził go na pewien trop.

– Brak mi układania puzzli.

– Układasz puzzle?

– Układamy razem z mamą. Ona jest w tym naprawdę dobra.

Zdarzył się cud, o który Ben modlił się w duchu.

– Powiedz mi, Gary, czy układałeś kiedyś z mamą puzzle, składający się z ośmiu tysięcy kawałków?

Oczy chłopca rozszerzyły się. Potrząsnął gwałtownie głową.

– Mogę ci taki podarować. Ułożysz sam, ile dasz radę, a po powrocie mamy skończycie razem.

Garry skinął głową. Był tak uradowany, że nie potrafił wydusić z siebie słowa.

– Ten puzzle nie jest zupełnie nowy – dodał pośpiesznie Ben. – Zawsze lubiłem układanki i bawiłem się nimi, kiedy byłem młodym… młodym Świętym Mikołajem.

Gary był zdumiony.

– Młody Święty Mikołaj? Jak to możliwe?

– Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale nawet Święty Mikołaj był kiedyś młody. Dawno temu postanowiłem sobie, że ten puzzle podaruję komuś, kto potrafi go docenić. Zaczekaj teraz razem z Dawn, a ja po niego pójdę.

Kiedy szedł na górę po schodach, uświadomił sobie, że puzzle leży zapewne w jednym z wielu ogromnych pudeł, które nie zostały jeszcze rozpakowane od czasu przeprowadzki. Szczęście mu jednak dopisało i znalazł układankę po niespełna pięciu minutach. Rzeczywiście bardzo lubił ten puzzle. Kiedy leżał przykuty do łóżka, stanowił on jedną z jego nielicznych rozrywek. Wciąż był w doskonałym stanie. Pudełko błyszczało elegancko, a namalowane na nim sportowe samochody, pędzące w kierunku mety, nie straciły żywych kolorów. Spojrzał jeszcze na biało-czarną chorągiewkę startera, wiwatujące tłumy i pośpiesznie /biegł do salonu.

Bal opuszczała kolejna grupa dzieci. Pomachał im ręką i wrócił do Gary'ego. Chłopiec siedział pod bogato przystrojoną choinką. Ben zgasił światło i tylko kolorowe lampki rozświetlały mrok grudniowego wieczoru. Odetchnął z ulgą. Mógł spokojnie wręczyć prezent bez obawy, że zostanie rozpoznany.

Usiadł obok Gary'ego i podał mu układankę. Chłopiec spojrzał na kolorowe pudełko i aż wstrzymał oddech z zachwytu.

– Jest wspaniały – wyszeptał. – Świetny rysunek. Nie to, co jakieś widoczki dla grzecznych dziewczynek.

– Zawsze takie lubiłem – powiedział Ben. – Jest bardzo skomplikowany. Zajmie ci sporo czasu, zanim go rozgryziesz. – Na chwilę zapomniał o roli Świętego Mikołaja i przemówił; własnym głosem. – Gwarantuję, że są wszystkie elementy. Kiedy zginął mi chociaż jeden, wyrzucałem całe pudełko i kupowałem; nowe.

– Wyrzucałeś całe pudełko? – Gary nie mógł ukryć zdumienia. – Z powodu jednego elementu?

– Puzzle powinien być kompletny – wyjaśnił Ben. – Tylko wtedy jest naprawdę dobry. – Wyraz oczu chłopca rozczulił go trochę. – Ty masz inny stosunek do puzzli, prawda?

– Są dla mnie jak… przyjaciele – wyjaśnił. – Nie potrafiłbym ich wyrzucać tylko dlatego, że nie są kompletne. Człowieka też nie wyrzuca się przecież na śmietnik, kiedy się trochę zmieni.

Jakże mało wie o świecie ten chłopiec, pomyślał z goryczą Ben. Ale to dobrze. Wierząc w to, popełni mniej błędów niż inni ludzie. Niestety, lata nauczą go cynizmu i wyrachowania.

Do salonu weszło małżeństwo w średnim wieku. Byli to wujostwo Gary'ego. Chłopiec mieszkał u nich, od kiedy matka znalazła się w szpitalu. Przyjechali, aby go odebrać. Ben odprowadził ich do drzwi. Gary trzymał puzzle tak, jakby był najcenniejszą rzeczą na świecie. Machał Świętemu Mikołajowi, dopóki samochód nie zniknął za zakrętem.

Rozdział szósty

Ben zamknął drzwi i otoczyła go przejmująca cisza. Bal już się skończył. Miał wrażenie, że jest zupełnie sam.

Nagle uświadomił sobie, że w ciemnym korytarzu pod obrazem, nad którym wisiała jemioła, ktoś stoi. Zmrużył oczy i stwierdził, że jest to Dawn. Podeszła do niego posuwistym krokiem.

– Święty Mikołaju, byłeś wspaniały – szepnęła. – Nawet nie wiesz, ile to znaczy dla Gary'ego.

Uśmiechnęła się wyczekująco, ale nie odważył się wymówić nawet słowa.

Spojrzała prowokacyjnie na jemiołę.

– Chodź tutaj…

Serce o mało nie wyskoczyło mu z piersi. Przez cały bal zastanawiał się, jak odebrała pocałunek Harry'ego i teraz miał odpowiedź. Chciała więcej. Z uwodzicielskim uśmiechem wzięła go… a raczej Harry'ego… za ręce i zaciągnęła pod jemiołę. Odczuwał rosnące pożądanie. To, czego teraz doświadczał, było potworne, niewybaczalne.

– Dawn… – szepnął przerażony.

– Cicho – przerwała mu. – Nie potrzebujemy słów. Nigdy nie potrzebowaliśmy. Tylko to się liczy.

Zarzuciła mu ręce na szyję i przytuliła do siebie. Powinien jej powiedzieć prawdę. Ten pocałunek przeznaczony był dla innego mężczyzny. Ale ich usta spotkały się już i jedyne, co mógł teraz zrobić, to objąć ją mocno i oddać się bez reszty zniewalającej rozkoszy.

Miał wrażenie, że cały płonie. Całowała go inaczej niż tamtej nocy. Wtedy był to gest współczucia i czułości, którym mogła obdarzyć każdą słabą i chorą istotę. Teraz w jej pocałunku wyczuwało się niespotykaną namiętność i pożądanie. Jej miękkie usta były takie jak przed laty – pełne słodkich obietnic i bezgranicznego szczęścia. Nie zapomniał ich przez osiem lat.

Starał się o niej nie myśleć, pogrzebać wspólnie przeżyte chwile i sądził, że mu się udało. Powtarzał to sobie każdego dnia, każdej nocy. Teraz okazało się, że sam siebie okłamywał. Dawn bez najmniejszego trudu cofnęła czas i ożywiła uczucia, które tak usilnie starał się zniszczyć.

– Prawda? – szepnęła czule. – Tylko to się liczy.

– Tak – odpowiedział zachrypłym z podniecenia głosem. – Tylko to się liczy. Zawsze tak było.

Bitwa była skończona. Poddał się. Znowu należał do niej. Całkowicie i bez reszty. Przytulił ją jeszcze mocniej. Jego ciało, które wydawało się już na wpół martwe, ponownie uczyło się odczuwać pożądanie i przyjemność.

– Kochanie – szepnęła. – Mój najdroższy…

Wyszeptał jej imię pomiędzy pocałunkami i zduszonym głosem poprosił:

– Powiedz mi, że mnie kochasz.

– Kocham cię – odpowiedziała bez chwili wahania. – W dzień i w nocy, w każdym momencie… zawsze… aż do śmierci…

Już miał zamiar powiedzieć jej, jak kochał ją przez te wszystkie lata, jak tęsknił, chciał błagać o wybaczenie, gdy nagle usłyszeli skrzypnięcie drzwi i czyjeś głosy.

Dawn momentalnie wyswobodziła się /.jego uścisku.

– Ktoś idzie – szepnęła.

Dotknęła jeszcze na pożegnanie jego ust i odeszła. Jego ramiona znów były puste. Miał wrażenie, jakby obejmował ducha.


W kościele było prawie zupełnie ciemno. Dziecięcy chór zaczął śpiewać kolędy i po chwili przyłączyli się także wierni. Wnętrze starego kościółka rozbrzmiewało szczęściem i radością. Scenariusz pasterki był w Hollowdale od setek lat ten sam. Bożonarodzeniowa tradycja była niezmienna i święta.

Ben stał przy wejściu i starał się wypatrzeć Dawn w tłumie, ale nigdzie nie było jej widać.

Minęło już trzydzieści godzin, odkąd trzymał ją w ramionach. Trzydzieści potwornych godzin wypełnionych nadzieją i rozpaczą. Czy wiedziała wtedy, kogo całuje – zastanawiał się w nieskończoność. Czy wiedziała, że Święty Mikołaj to nie Harry? Wszystko wyjaśni się przy najbliższym spotkaniu. Spojrzy jej w oczy i zobaczy w nich prawdę. Miał nadzieję, że przyjdzie tak jak inni, posprzątać po balu, że chociaż, zadzwoni. Nic takiego jednak nie nastąpiło.

W ramach gimnastyki zalecanej przez lekarza poszedł na spacer w stronę przychodni weterynaryjnej, ale jedyne, co zobaczył, to samochód Dawn znikający za zakrętem. Wrócił do Grange po niespełna pięciu minutach.

Dzień dłużył się niemiłosiernie, a dziewczyna nie dawała znaku życia. Po radosnym balu dom wydawał się smutny i pusty. Pomyślał o roześmianej twarzy Carly, o Garym, który mówił, że należy kochać nawet to, co nie jest doskonałe. Nie rozpamiętywał jednak zbyt długo słów chłopca, Dotykały bolesnego tematu.