Kiedyś był doskonały. Młody, silny, przystojny. Potem wszystko to stracił. Stracił także kobietę, która kochał. Był zbyt dumny, aby zdać się na jej miłość i współczucie. Powinna kochać jego doskonałość, nie ułomność.

Wyślizgnął się bezszelestnie z kościoła i ruszył zaśnieżoną drogą do domu. Z każdym krokiem śpiew stawał się coraz cichszy.

Pani Stanley jeszcze nie spała. Miał nadzieję, że usłyszy od niej, iż Dawn przyszła i czeka na niego w bibliotece. Gospodyni powiedziała jednak tylko, że uzupełniła karafkę świeżo kupioną whisky. Pokiwał ponuro głową i powiedział dobranoc.

Wszedł do biblioteki i usiadł wygodnie w fotelu przed kominkiem. Nagle doznał olśnienia. Ona przyjdzie! Przyjdzie o północy. Właśnie dlatego nie zadzwoniła wcześniej. Duch Przeszłości czekał na właściwy moment.

Do północy pozostało jeszcze dziesięć minut. Podszedł do szklanych drzwi i uchylił je lekko. Rozsunął także zasłony, aby mogła go zobaczyć z zewnątrz i usiadł spokojnie w fotelu.

Kiedy pozostało już tylko kilka sekund do północy, zamknął oczy. Usłyszy ją. Usłyszy skrzypienie drzwi, odgłos kroków. Tymczasem żaden hałas nie dobiegi jego uszu. Ale to bez znaczenia. Kiedy otworzy oczy, ona na pewno tam będzie.

Nie było jej jednak. Spróbował jeszcze raz, drugi, trzeci… Kiedy zbliżała się pierwsza, przypomniał sobie, że duchy ukazywały się Scrooge'owi nie o północy, lecz właśnie o pierwszej. Poczuł się odrobinę raźniej. Ale pierwsza minęła, a Dawn się nie zjawiła.

Niepotrzebnie się łudził. Była teraz zapewne razem z Harrym. Powinien być rozsądny i iść do łóżka. Nie ruszył się jednak z fotela. Siedział w nim tak długo, aż w końcu zmorzył go sen.

Obudził się o szóstej rano. Nie było sensu kłaść się. Wyprowadził samochód z garażu i ruszył prosto przed siebie.

Wciąż jeszcze było ciemno. Podczas jazdy robił plany na przyszłość. Sprzeda wszystko i wyjedzie stąd jak najdalej. Nie powinien zostawać w Hollowdale. Lepiej wyjechać, nim na dobre zapuści tu korzenie. Sam jednak wiedział, że nigdy tego nie zrobi. Spotkanie z Craddockami uświadomiło mu, że ma pewne obowiązki, od których nie powinien się uchylać.

Był tak pogrążony w rozmyślaniach, że dopiero po dłuższej chwili zauważył na dradze kobietę. Stała w migotliwym świetle reflektorów i machała do niego rękami. Nim zdążył nacisnąć hamulec, zobaczył jeszcze jej twarz. Po chwili zniknęła. To była Dawn!

Zatrzymał samochód i wyszedł szybko na drogę.

– Dawn! – zawołał przerażony. – Dawn!

– Tutaj – rozległ się cichy głos z rowu.

Był tak zdenerwowany, że nie wziął laski i niewiele myśląc, skoczył do rowu.

– Gdzie jesteś?

– Tutaj.

Była bardzo blisko. Po chwili trzymał ją już w ramionach.

– Czy jesteś ranna? Och, Boże! Dawn…

– Nic mi nie jest. Uskoczyłam w bok i wylądowałam w śniegu. Nic mi się nie stało.

Odetchnął z ulgą.

– Dzięki Bogu. Co tutaj właściwie robiłaś?

Objęła go czule i położyła głowę na jego piersiach.

– Musiałam cię zatrzymać! Przydarzyło mi się coś okropnego. Mój samochód wpadł do rowu, a ja muszę być jak najszybciej na farmie Haynesa.

– Wskakuj, zawiozę cię tam.

Dawn podeszła do swojego auta, którego przód znajdował się w rowie, otworzyła drzwi i wyjęła torbę lekarską. Po chwili siedziała już w samochodzie Bena.

– Byłeś odpowiedzią na moje modlitwy – powiedziała z wdzięcznością.

– Co tutaj robisz w Boże Narodzenie?

– Ktoś musi być na dyżurze. Zwierzęta chorują i rodzą nawet w święta.

– Myślałem, że młode rodzą się zawsze na wiosnę.

– Z psami tak nie jest. Fred Haynes ma sukę, spaniela. Zadzwonił do mnie, że Trixie zaczyna rodzić. Bardzo ją kocha. Tylko ona mu pozostała.

Zamyślił się.

– Od kiedy jesteś na dyżurze?

– Od wczorajszego popołudnia. Wbrew pozorom to nic strasznego. Siedzę w przychodni i czekam na telefony. Jest tam łóżko, więc zdążyłam się porządnie wyspać,

Mówiła ciepło i swobodnie, ale Ben wyczuł, że coś jest nie w porządku. Jakby wstydziła się swojej pierwszej reakcji. Aby zatrzeć wrażenie tamtego uścisku, patrzyła teraz w okno i udawała, że jest zaabsorbowana drogą.

– Na skrzyżowaniu skręcisz w lewo – powiedziała oficjalnie. Jechali pod górę. Daleko w dole widać było światła Hollowdale. Księżyc wyszedł zza chmury i rozświetlił zaśnieżone pola srebrnym blaskiem.

– To farma Freda.

Kiedy tylko się zatrzymali, otworzyły się frontowe drzwi i wyszedł Haynes.

– Szybko! – zawołał. – Trixie nie czuje się najlepiej.

Weszli do środka. Dawn uklękła przy suce. Spanielka oddychała ciężko, ale z ufnością patrzyła w oczy. Dziewczyna dotknęła jej brzucha i posłuchała pracy serca,

– Nie panikuj, Fred – powiedziała w końcu. – Poród jest wczesny, ale to nic nie znaczy.

– Co masz zamiar zrobić? – zapytał podejrzliwie.

– Wygaszę wszystkie światła, a potem zostawimy Trixie w spokoju.

– Też mi coś! – zawołał, oburzony. – Ona potrzebuje pomocy… prawdziwej pomocy.

– Ona przede wszystkim potrzebuje spokoju i ciszy – stwierdziła zdecydowanie Dawn. – Czy nie próbowała uciekać?

Mężczyzna skinął głową.

– Wybiegła na dwór i zakopała się w śniegu.

– Szukała po prostu cichego miejsca, w którym mogłaby urodzić małe.

Dawn zapaliła lampkę i pogasiła wszystkie pozostałe światła, tak że koszyk Trixie stał w cieniu. Suka odprężyła się trochę i położyła spokojnie.

– Jeśli nie urodzi pierwszego szczeniaka w ciągu trzech godzin, dam jej zastrzyk – powiedziała Dawn. – Ale na pewno urodzi. – Uśmiechnęła się do Freda. – Dlaczego jeszcze nie zaparzyłeś herbaty?

Poszedł do kuchni i Ben nareszcie mógł spokojnie rozejrzeć się po pokoju. Meble były wygodne i solidnie wykonane, telewizor wyglądał na nowy i drogi, ale nigdzie nie było widać świątecznych ozdób. Nie było choinki, bombek, papierowych łańcuchów. Zupełnie nic. Pamiętał dom Craddocków – biedny, ale pełen radości i świątecznego ciepła.

– Czy Fred mieszka zupełnie sam? – zapytał Dawn. – Nie ma nikogo?

– Nie. Ma, oczywiście, najemnych robotników, ale to nie przyjaciele. On chyba w ogóle nie ma przyjaciół. Jest niesamowicie gderliwy i trudny we współżyciu. Osobiście lubię go bardzo, chociaż za wszelką cenę stara się wybić mi to z głowy.

Mówiła, wciąż siedząc na podłodze i patrząc spanielowi w oczy. Zachowywała się naturalnie, ale Ben miał wrażenie, że używa Trixie jako usprawiedliwienia, aby na niego nie patrzeć Teraz wydawało się nieprawdopodobne, że wczoraj obejmowała go czule i całowała. Ale przecież to nie jego całowała. Całowała Harry'ego!

Tamten był jej kochankiem. Kiedy po balu uświadomiła sobie pomyłkę, poczuła się zawstydzona i upokorzona.

Fred wrócił z herbatą i talerzem kanapek. Cisza wpłynęła na Trixie tak kojąco, że nawet zasnęła na kilkanaście minut. Kiedy się obudziła, zaczęła głośno dyszeć i po chwili w koszyku pojawił się malutki szczeniak.

– Spójrzcie na niego! – zawołał rozradowany Fred.

– Teraz pójdzie już łatwiej – stwierdziła Dawn, a za moment w koszyku pojawił się kolejny szczeniak. Dotknęła ostrożnie brzucha Trixie. – Już koniec. Tylko dwa, Suka spokojnie lizała swoje maleństwa.

– Widzieliście je? – zawołał Fred. – Czyż nie są piękne?

– Wyglądają trochę jak parówki – stwierdził Ben.

– Piękne parówki – poprawiła go Dawn. – Najpiękniejsze parówki, jakie kiedykolwiek widziałam. Co masz zamiar z nimi zrobić, Fred?

– Zatrzymam je – odparł bez wahania. – Należą do Trixie. Nie mógłbym nikomu ich oddać. Poza tym będę je miał, kiedy… – Urwał w połowie zdania.

– To dobry pomysł – pochwaliła dziewczyna. – Powinieneś im dać świąteczne imiona, Fred.

– Nie. To byłoby głupie.

– Nazwij je Holly i Cracker – powiedział Ben. – Wcale nie brzmi głupio.

– O, właśnie! – Fred wyglądał na najszczęśliwszego człowieka pod słońcem. – Holly i Cracker. Zrobię jeszcze herbaty.

Rozdział siódmy

Kiedy wyszedł, Dawn usiadła na krześle i zamknęła oczy. Wyglądała na zmęczoną. Po chwili podniosła powieki i spojrzała na Bena. Uśmiechnęła się do niego łagodnie, ale trwało to tylko moment. Po chwili znowu była sztywna i oficjalna. Chciał coś powiedzieć, zmienić, ale nie potrafił usunąć przeszkód, które przed nim stawiała. Był naiwny. Dopiero teraz uświadomił sobie, że przez ostatnie dni żył jak we śnie. Fałszywym śnie…

Ukrył twarz w dłoniach. Wszystkie nadzieje legły w gruzach.

– Ben, co się stało?

Była tuż obok niego. Obejmowała go czule.

– Nic się nie stało. Powinienem był trzeźwiej na to patrzeć.

– Na co?

– Na nas. Kiedy pojawiłaś się w mojej bibliotece, miałem wrażenie, jakbyś wyszła… wprost z moich snów. Głupie, co? Wszystko, co powiedziałem ci tamtej nocy, było prawdą, ale… – Urwał w pół zdania. Chciał dodać „ale już w to nie wierzę”.

– Ale co? – zapytała niepewnie.

– Nadal jest prawdą. Miałem nadzieję, że będziemy potrafili zapomnieć o przeszłości i zaprzyjaźnimy się nawet.

– Zaprzyjaźnimy – powtórzyła jak echo.

Był tak przejęty, że nie usłyszał przejmującego żalu w jej głosie.

– Zmieniłaś się po balu i nawet wiem dlaczego.

– Naprawdę?

– Przecież to jasne. Osiągnęłaś swój cel. Bal się odbył. Nie jesteś już taka jak przed dwoma dniami.

Zawahała się lekko.

– Nie czuję się tak jak przed dwoma dniami.

– Oczywiście, że nie. Nie jestem ci już do niczego potrzebny.

– To podłe oskarżenie – zaprotestowała gwałtownie.

– Czyżby? Przecież przed chwilą sama przyznałaś, że się zmieniłaś.

– Tylko dlatego, że ty się zmieniłeś. Kiedy dowiedziałam się, co zrobiłeś Craddockom, oniemiałam. Nigdy nie sądziłam, że mężczyzna, którego kochałam, może zachować się w ten sposób…

– Chwileczkę! Co ja takiego zrobiłem Craddockom?

– Ben, proszę cię, nie udawaj. Rozmawiałam z nimi wczoraj i wiem wszystko. Jak mogłeś wyrzucić ich z domu, w którym żyli przez tyle lat, i to w święta?

– O czym ty mówisz? Ja ich nie wyrzuciłem.

– Ale masz zamiar. Pani Craddock opowiedziała mi, jak zasugerowałeś, że zamiast łożyć na farmę, trwonią pieniądze na prezenty dla dzieci. Kiedy usiłowali się bronić, powiedziałeś, że wkrótce wygasa umowa o dzierżawę. Jak mogłeś być aż tak okrutny?

– Chyba w ogóle mnie nie znasz, jeśli tak o mnie myślisz – powiedział oburzony. – Nie mam zamiaru wyrzucić ich z domu. Pani Craddock musiała mnie źle zrozumieć. Nie sugerowałem wcale, że trwonią pieniądze na prezenty.

– Ale powiedziałeś…

– Wspomniałem tylko coś o świątecznych zakupach. Nie sądziłem, że zostanie to tak odczytane.

– Powiedziałeś, że wkrótce wygasa umowa o dzierżawę. Co to miało znaczyć?

– Mam plany związane z Craddockami i ich farmą. Posłuchaj, Dawn. Od kilku dni słyszę tylko hymny pochwalne na temat Squire'a Davisa. Wierzę, że cenił on tradycję i święta, ale czy wiesz, ile zdzierał rocznie z Craddocków?

– Nie.

Powiedział jej.

– Aż tyle? – spytała z niedowierzaniem. – Farma nie jest warta nawet połowy tej sumy.

– Zgadzam się. Właśnie dlatego Craddockowie są tacy biedni. Davis ściągał tylko dzierżawę, a nie dawał nic w zamian. Mam zamiar zmodyfikować umowę. Obniżę czynsz i zaoferuję Craddockom niskooprocentowany kredyt na rozwój gospodarstwa.

Twarz Dawn wyrażała bezgraniczną radość

– Naprawdę nigdy nie chciałeś ich wyrzucić?

– Naprawdę. Powinnaś o tym wiedzieć.

Spuściła oczy.

– Masz rację.

– Ludzie nie zmieniają się aż tak bardzo – powiedział łagodnie. – Nie w środku. Może tylko z zewnątrz.

Skrzypnięcie drzwi zaanonsowało Freda, który pojawił się z nowym talerzem kanapek. Zasiedli do stołu i zjedli śniadanie. Haynes wstawał co pięć minut i podchodził do koszyka, aby obejrzeć szczeniaki. Dawn upominała go, żeby nie przesadzał i dał Trixie spokój. Na niewiele się to jednak zdało.

– Robi się jasno – stwierdził Ben. – Może…

– Jeszcze kawy? – zaproponował Fred. – Pójdę zaparzyć nowy dzbanek.

– Tylko jedną filiżankę – powiedziała łagodnie Dawn. – O Boże – wyszeptała, kiedy Fred zniknął w kuchni. – Nie znoszę stąd wychodzić. On jest taki samotny.

– Nie ma żadnej rodziny?

– Ma córkę i syna. To ich zdjęcia stoją na komodzie. Nie był jednak zbyt dobrym ojcem i oboje uciekli gdzie pieprz rośnie.

Ben wstał i wziął jedną z fotografii. W tej samej chwili do pokoju wszedł Fred z dzbankiem kawy w ręce.

– To moja córka, Linda – wyjaśnił. – Na swój sposób to była dobra dziewczyna.

– Była? Chcesz powiedzieć, że nie żyje? – zapytał Ben.

– Prawie tak jakby nie żyła. Winę za to ponosi jej mąż. Nastawił ją przeciwko mnie. Mówiłem jej, że będzie żałować tego małżeństwa. I pożałowała. Zostawił ją z dwójką dzieci i odszedł. Powiedziałem, że może wrócić do domu, ale nie chciała. Niewdzięczna córka.