Chciało jej się płakać ze złości, gdy znowu otwierała walizkę. To wszystko przez Nicky'ego! Już ona mu pokaże! Każe się zabrać na Costa del Sol i całymi dniami będzie się tylko wylegiwała na plaży i utrudniała mu życie! Usiłowała rozpiąć haftki z tyłu, ale zostały wszyte w dwóch rzędach, zresztą Sally zasznurowała ją tak ciasno, że nie mogła sobie poradzić. Kręciła się i mocowała, klnąc przy tym paskudnie -na darmo. Pogodziła się już z myślą, że musi poprosić kogoś o pomoc, i wtedy przypomniała sobie minę Lwa Ste-inera, gdy oblała suknię majonezem. Ciekawe, jak będzie wyglądał, gdy jego drogocenny kostium zniknie za horyzontem, pomyślała.
W pobliżu nie było nikogo, kto mógłby jej pomóc, musiała więc sama taszczyć walizę w jednej ręce, a kuferek z kosmetykami w drugiej. Pomaszerowała na parking, gdzie powiedziano jej, że nikt nie może pojechać do Gulfport.
– Przykro mi, panno Day, mówili, ale dzisiaj wszystkie samochody będą potrzebne – mruknął jeden z mężczyzn. Unikał jej wzroku.
Nie uwierzyła w ani jedno słowo. To sprawka Lwa Steinera, jego ostatnia żałosna zagrywka!
Inny mężczyzna okazał się bardziej pomocny.
– Tu niedaleko jest stacja benzynowa. – Kiwnął głową w stronę drogi. – Może pani stamtąd zadzwonić, żeby ktoś przyjechał.
Przerażała ją myśl o wędrówce podjazdem, a co dopiero wzdłuż szosy, do stacji benzynowej. Doszła do wniosku, że jednak musi schować dumę do kieszeni, wrócić do kurnika i się przebrać, kiedy Lew Steiner wyszedł z przyczepy i uśmiechnął się tryumfalnie. Posłała mu wyniosłe spojrzenie, podniosła walizki i pomaszerowała w stronę podjazdu.
– Ej, stop! – Steiner gonił ją biegiem. – Ani kroku dalej w mojej sukni!
Odwróciła się energicznie.
– Dotknij mnie, a oskarżą cię o napaść!
– A ja ciebie o kradzież! To moja suknia!
– Na pewno byłoby ci w niej do twarzy. – Celowo walnęła go w piszczel kuferkiem z kosmetykami. Jęknął z bólu. Uśmiechnęła się pod nosem; szkoda, że nie uderzyła go mocniej.
– Miało upłynąć bardzo dużo czasu, zanim znowu nadarzy się jej okazja do tryumfowania.
– Przegapiłeś zjazd – marudził Skeet na tylnym siedzeniu buicka rivie-ry. - Mówiłem, droga dziewięćdziesiąt osiem, potem pięćdziesiąt pięć, z pięćdziesiątki piątki na dwunastkę i prosto do Baton Rouge.
– Mówiłeś mi godzinę temu, a potem zasnąłeś, nie mądrzyj się więc – burknął Dallie. Założył nową czapeczkę bejsbolową, granatową z amerykańską flagą na przedzie, ale nie stanowiła wystarczającej ochrony przed popołudniowym słońcem, wyjął więc jeszcze ze schowka okulary słoneczne i je założył. Po obu stronach szosy ciągnęły się iglaste zarośla. Czasami wśród nich widniały wraki samochodów. Powoli robił się głodny.
– Czasami nie ma z ciebie żadnego pożytku – mruknął.
– Masz gumę owocową? – zapytał Skeet.
Nagle uwagę Dalliego zwróciła barwna plama z przodu, różowy obłok maszerujący poboczem. W miarę jak się zbliżali, obłok nabierał ostrości. Ściągnął okulary.
– Nie wierzę własnym oczom. Popatrz tylko!
Skeet pochylił się, oparł o siedzenie pasażera i osłonił oczy dłonią.
– A niech mnie! – zachichotał.
Francesca zmuszała się, by iść dalej, krok za krokiem, i walczyła o każdy oddech w ciasnym gorsecie. Miała smugi kurzu na policzkach, jej piersi lśniły od potu, a nie dalej niż przed kwadransem jedna brodawka wyskoczyła na światło dzienne! Jak korek wypływający na powierzchnię wody, wytrysnęła z ciasnego gorsetu. Francesca odstawiła bagaże i szybko upchnęła ją z powrotem, ale na samo wspomnienie przechodził ją dreszcz. Gdyby w życiu mogła zmienić jedną rzecz, cofnęłaby czas i nie wyruszyła w drogę w tej sukni.
Krynolina wyglądała jak sosjerka, spłaszczona po bokach bagażami, których ciężar wyrywał Francesce ramiona ze stawów. Krzywiła się przy każdym kroku. Pantofelki otarły jej stopy do krwi, ale nadal szła w tumanie wszechobecnego kurzu.
Najchętniej usiadłaby na poboczu i zalała się łzami, ale obawiała się, że nie wstałaby więcej. Bardzo się bała, co tylko pogarszało jej samopoczucie. Jak do tego doszło? Przeszła już taki kawał, a nigdzie ani śladu stacji benzynowej. Albo po prostu nie istnieje, albo skręciła nie w tę stronę, w każdym razie dotychczas widziała jedynie zniszczony szyld zapowiadający stragan z owocami, który się nigdy nie zmaterializował. Wkrótce zapadnie zmrok, była w obcym kraju, nie wiedziała też, jakie bestie czają się w iglastych zaroślach na poboczu. Zmusiła się, by patrzeć prosto przed siebie. Nie zawróciła na plantację Wentworth tylko dlatego, że wiedziała, iż nie przejdzie po raz drugi tej długiej trasy.
Ta droga na pewno dokądś prowadzi, tłumaczyła sobie. Nawet w Ameryce nie budują przecież jezdni donikąd, prawda? Ta myśl przeraziła ją tak bardzo, że szybko zaczęła sobie przypominać swoje ulubione miejsca na ziemi, wszystkie oddalone o lata świetlne od zakurzonej drogi w Missisipi. Oczyma wyobraźni widziała ekskluzywne butiki na Regent Street, perfumerie przy rue de Passy, domy kreatorów mody na Madison Avenue, od Adolfo po Yvesa Saint Laurenta. Przed oczyma stanęła jej szklanka schłodzonego perriera z ćwiartką limonki. Wizja była tak rzeczywista, że już wyciągała rękę po napój. Zaczynam majaczyć, stwierdziła, ale była to wizja tak przyjemna, że Francesca wcale nie chciała, żeby zniknęła.
Jednak perrier rozpłynął się bez śladu w upalnym powietrzu Missisipi, gdy usłyszała warkot silnika, a następnie pisk hamulców za plecami. Nie zdążyła się odwrócić, a dobiegł ją niski, męski głos.
– Ej, złotko, nie powiedzieli ci, że Lee skapitulował?
Gwałtownie odstawiła walizkę i odwróciła się w stronę mówiącego. Zamrugała szybko, niepewna, czy ma uwierzyć w to, co widzi.
Po drugiej stronie szosy stał ciemnozielony samochód, a z jego okna wyglądał mężczyzna tak nieprzyzwoicie przystojny, tak zabójczo piękny, że w pierwszej chwili myślała, iż jest równie nieprawdziwy jak butelka perriera z ćwiartką limonki. Przyglądała sięregularnym rysom jego twarzy, wystającym kościom policzkowym i szerokiej szczęce, podziwiała prosty, kształtny nos i oczy, błękitne jak u Paula Newmana i ocienione rzęsami równie gęstymi jak jej. Jakim prawem mężczyzna ma takie oczy? I takie piękne usta, i zarazem wygląda tak męsko? Spod czapeczki bejsbolowej z amerykańską flagą wysuwały się ciemnoblond włosy. Przez okno samochodu dostrzegła też fantastyczne barki i przez chwilę wpadła w panikę.
Wreszcie spotkała człowieka równie pięknego jak ona.
– Przenosisz pod tą kiecką sekrety konfederatów? – zapytał i błysnął w uśmiechu zębami tak doskonałymi jak w reklamie pasty do zębów.
– Dallie, podli Jankesi chyba wyrwali jej język.
Dopiero teraz dotarło do niej, że z tylnego okna wychyla się drugi mężczyzna. Kiedy zobaczyła jego małe, zimne oczy i ponurą twarz, w jej głowie rozdzwonił się alarm.
– Albo jest jankeskim szpiegiem – ciągnął blondyn. – Bo żadna kobieta z Południa nie wytrzymałaby tak długo bez słowa.
– Jesteś jankeskim szpiegiem, złotko? – zapytał Piękny, znowu błyskając zębami w uśmiechu. – Chcesz wykraść konfederackie sekrety tymi zielonymi oczkami?
Nagle uświadomiła sobie powagę swego położenia – pusta szosa, zachodzące słońce, dwaj nieznajomi, to Ameryka, a nie stara, bezpieczna Anglia. W Ameryce chodzą z bronią do kościoła, a przestępcy bezkarnie spacerują po ulicach. Niespokojnie zerknęła na faceta na tylnym siedzeniu. Wyglądał na takiego, który z nudów torturuje małe zwierzątka. Co robić? Choćby krzyczała, nikt jej nie usłyszy, a nie miała nic, czym mogłaby się bronić.
– Ej, Skeet, straszysz ją. Schowaj swój paskudny łeb, dobrze?
Skeet schował się posłusznie, a Piękny o dziwnym imieniu, którego nie zapamiętała, uniósł boską brew i czekał, aż coś powie. Postanowiła, że będzie rzeczowa, konkretna i za żadne skarby świata nie da po sobie poznać, że jest zrozpaczona.
– Obawiam się, niestety, że wpakowałam się w poważne tarapaty – zaczęła i odstawiła walizkę. – Najwyraźniej zabłądziłam.
Skeet znowu wystawił głowę przez okno. Piękny uśmiechał się od ucha do ucha. Francesca nie dawała za wygraną.
– Czy mogliby mi panowie powiedzieć, jak daleko stąd do najbliższej stacji benzynowej? Albo jakiekolwiek innego miejsca z telefonem?
Francesca obserwowała, jak Piękny – czy to możliwe, że miał na imię Dallie? – przyglądał się jej, szczególnie zaciekawiła go falbaniasta suknia.
– Zapewne masz niezłą historię do opowiedzenia, złotko. Wsiadaj. Podrzucimy cię do telefonu.
Zawahała się. Wsiadanie do samochodu z dwoma nieznajomymi nie wydawało jej się najrozsądniejszym rozwiązaniem, jednak nic innego nie przychodziło jej do głowy. Stała bez ruchu na skraju drogi, w zakurzonej, pogniecionej sukni. Strach i niepewność, nowe uczucia, przyprawiały ją o mdłości.
Skeet wystawił głowę przez okno i spojrzał na Dalliego.
– Obawia się, że jesteśmy draniami i chcemy ją zgwałcić. – Spojrzał na nią. – Niech no szanowna pani przyjrzy się uważnie Dalilemu i odpowie mi na pytanie: czy taki facet musi brać kobiety siłą?
Miał rację, to fakt, ale Francesca nadal nie była przekonana. To nie Dalliego obawiała się najbardziej.
A Dallie chyba czytał w jej myślach, co, zważywszy na okoliczności, nie było takie trudne:
– Nie obawiaj się Skeeta, złotko – powiedział. – To szowinista do szpiku kości.
To słowo w ustach mężczyzny, który, choć Piękny, mówił i zachowywał się jak wiejski głupek, wprawiło ją w zdumienie. Nadal nie wiedziała, co robić, kiedy drzwiczki się otworzyły i na szosie pojawiła się para kowbojskich butów. Boże… Przełknęła głośno i zadarła głowę. Do góry. Bardzo wysoko.
Był także niezwykle przystojny.
Granatowa koszulka podkreślała umięśnioną klatkę piersiową, bicepsy, tricepsy i inne cuda, wypłowiałe dżinsy przylegały do silnych nóg i wąskich bioder. Był szczupły i bardzo wysoki. Wstrzymała oddech z zachwytu. A więc to prawda, przemknęło jej przez głowę, co opowiadają o Amerykanach i witaminach.
– W bagażniku nie ma miejsca, wrzucimy twoje bagaże na tylne siedzenie, obok Skeeta.
– Nie ma sprawy. – Zbliżał się do niej, odruchowo uśmiechnęła się więc najpiękniej jak potrafiła. Nie zrobiła tego świadomie; zadziałały geny Serritellich.
Fakt, że ten przystojny mężczyzna, nieważne, że to zwykły amerykański wieśniak, widzi ją w takim stanie, nagle sprawił, że odciski na nogach stały się bardziej bolesne. W tej chwili oddałaby wszystko za pół godziny przed lustrem, by mogła użyć kosmetyków z kuferka i ubrać się w kreację z białego lnu od Mary McFadden. Ale suknia wisiała w sklepie z używaną odzieżą na Piccadilly.
Zatrzymał się w pół kroku i patrzył na nią.
Po raz pierwszy, odkąd wyjechała z Londynu, poczuła, że jest na pewnym gruncie. Jego mina potwierdziła fakt, o którym wiedziała już dawno – mężczyźni są tacy sami na całym świecie. Podniosła na niego promienne, niewinne oczy.
– Co się stało?
– Zawsze to robisz?
– Co? – Dołeczki w jej policzkach się pogłębiły.
– Narzucasz się każdemu nowo poznanemu mężczyźnie?
– Narzucam się! – Nie mieściło się jej w głowie, że naprawdę to powiedział, i krzyknęła z oburzeniem: – Wcale ci się nie narzucam!
– Złotko, jeśli ten uśmiech to nie jednoznaczna oferta, to już sam nie wiem co. – Podniósł jej bagaże i zaniósł do samochodu. -Nie mam nic przeciwko temu, ale sama rozumiesz, że nie jest rozsądne reklamowanie swoich wdzięków na całkowitym odludziu przed dwoma nieznajomymi, o których nic nie wiesz.
– Reklamowanie! – Tupnęła. – Odstaw moje bagaże, i to już! Nigdzie z tobą nie pojadę, choćby od tego zależało moje życie!
Rozejrzał się dokoła.
– Radzę to jeszcze przemyśleć.
Nie wiedziała, co robić. Potrzebowała pomocy, ale jego zachowanie było nie do przyjęcia i nie chciała poniżać się tak bardzo, by wsiąść do jego samochodu. Nie zostawił jej wyboru. Otworzył drzwiczki i bezceremonialnie wrzucił jej bagaże do środka.
– Ostrożnie! – krzyknęła i podbiegła do samochodu. – To oryginalny Louis Vuitton!
– Tym razem trafiła ci się pyskata, Dal lie – mruknął Skeet z tylnego siedzenia.
– Też mi nowina. – Dallie usiadł za kierownicą, zatrzasnął drzwiczki i znów wyjrzał przez okno. – Złotko, jeśli chcesz odzyskać walizki, wskakuj, i to już, bo za dziesięć sekund odpalam silnik i ja, i twój Witą znikniemy w obłoku kurzu!
Pokuśtykała dokoła wozu, łykając łzy. Walczyła z różnymi uczuciami: upokorzeniem, strachem i, co najgorsze, bezradnością. Spinka wysunęła jej się z włosów i upadła.
Niestety, jej kłopoty dopiero się zaczynały. Projektanci krynolin nie brali pod uwagę nowoczesnych samochodów. Nie patrzyła na wybawców, nie chciała wiedzieć, jak reagują na jej męki, gdy w końcu wgramoliła się na siedzenie.
Dallie odnalazł dźwignię skrzyni biegów w morzu koronek.
– Zawsze się tak stroisz na drogę?
"Wymyślne zachcianki" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wymyślne zachcianki". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wymyślne zachcianki" друзьям в соцсетях.