Jego gniew wprawił ją w zdumienie. Dallie wyskoczył z buicka, wyrwał jej kuferek z dłoni i pchnął na drzwiczki, tak że klamka boleśnie wbiła jej się w biodro.

– Posłuchaj mnie, i to uważnie! – ryknął. – Zabieram cię na próbę, rozumiesz! Natychmiast przestań się mazać!

Szlochała, mrużąc oczy przed mżawką.

– Ale ja…

– Powiedziałem: przestań! Nie mam na to ochoty, mam przeczucie, że to się źle skończy, od tej chwili masz więc robić to, co ci powiem. Rozumiemy się? Nie zadajesz żadnych pytań, niczego nie komentujesz. A jeśli jeszcze raz zaczniesz snuć te swoje durne wywody, wylądujesz na chudym tyłku na ulicy!

– Dobrze! – zawołała. Pozbawił ją resztek dumy, upokorzył. – Dobrze!

Nawet nie starał się ukryć pogardy w oczach. Otworzył tylne drzwiczki.

Wsiadała już, kiedy wymierzył jej klapsa.

– To dopiero początek – warknął. – Dopiero się rozgrzewam.

Droga ciągnęła się w nieskończoność. Patrzyła przez okno i wmawiała sobie, że jest niewidzialna, ale czuła na sobie spojrzenia pasażerów innych samochodów. Nie mogła się pozbyć idiotycznego wrażenia, że o wszystkim wiedzą, że widzieli, jak żebrała o pomoc, jak po raz pierwszy w życiu ktoś ją uderzył. Nie będę teraz o tym myśleć, powtarzała sobie, gdy mijali zielone pola ryżowe. Pomyślę o tym jutro, za tydzień, później, nie teraz, bo zacznę płakać i naprawdę mnie wyrzuci. Jednak nie mogła o tym nie myśleć. Zagryzła obolałą dolną wargę, żeby się nie rozpłakać.

Dallie i Skeet rozmawiali półgłosem. Nie zwracali na nią uwagi.

– Motel jest niedaleko – mruknął Skeet. – Pamiętasz, jak Holly Grace przywiozła tu w zeszłym roku tego handlarza z Tulsa?

– Dallie mruknął coś niezrozumiale i skręcił na parking, niewiele różniący się od tego, który opuścili cztery godziny wcześniej. Skierował się do recepcji. Francesce burczało w brzuchu. Dopiero teraz uświadomiła sobie, że nic nie jadła od poprzedniego wieczoru, kiedy kupiła hamburgera za pieniądze za walizkę. Nie ma nic do jedzenia… ani pieniędzy, żeby sobie coś kupić.

Przez chwilę zastanawiała się, kim jest Holly Grace, ale zaraz zaczęła myśleć o innych sprawach.


– Francie, moja karta kredytowa niewiele już wytrzyma, a twój wczorajszy wybryk dokończył dzieła. Przenocujesz w pokoju ze Skeetem.

– Nie!

– Nie!

Dallie westchnął ciężko.

– Dobra, Skeet. Zamieszkamy razem, póki nie pozbędziemy się Francie.

– Onie. – Skeet energicznie otworzył drzwiczki. – Nie mieszkamy w jednym pokoju, odkąd przeszedłeś na zawodowstwo i nie mam ochoty tego zmieniać. Nie śpisz pół nocy i tłuczesz się jak dusza potępiona. – Wysiadł i obejrzał się przez ramię. – To tobie zależało, żeby ratować świętą pannę Francescę, sam więc z nią mieszkaj.

Dallie klął na czym świat stoi, niosąc walizkę do pokoju. Francesca przycupnęła na skraju łóżka. Siedziała wyprostowana, z rękami na kolanach i złączonymi nogami, jak grzeczna dziewczynka na przyjęciu dla dorosłych. Zza ściany dobiegał głos spikera, zdającego relację na temat demonstracji antynuklearnych, a potem rozległy się dźwięki hymnu amerykańskiego. Rozgoryczona przypomniała sobie slogany widoczne w całym kraju w związku z dwustuleciem istnienia Stanów: Ameryka, kraj szans. Jakich niby? Takich, że zapłaci ciałem za jedzenie i nocleg w obskurnym motelu? Nie ma nic za darmo, prawda? A ciało to jedyne, co jej zostało. Wchodząc tu z Dalliem, pośrednio zobowiązała mu się oddać, prawda?

– Nie patrz tak, do licha! – Rzucił walizkę na łóżko. – Francie, uwierz mi, nie rzucę się na ciebie. Trzymaj się z dala ode mnie, a wszystko będzie dobrze. Ale najpierw poproszę moje pięćdziesiąt dolców.

Musiała ocalić choćby strzępek dumy, odrzuciła więc włosy, podała mu banknot i zaczęła wyniosłe:

– Domyślam się, że jesteś golfistą. To hobby czy zawód?

– Nałóg. – Wyjął parę spodni z walizki i sięgnął do rozporka dżinsów. Odwróciła się gwałtownie.

– Ja… przejdę się trochę, rozprostuję nogi.

– Jasne.

Dwukrotnie okrążyła parking, przeczytała naklejki na wszystkich zderzakach. Dallie chyba jednak nie liczy, że się z nim prześpi. Co za ulga. Patrzyła bezmyślnie na motelowy neon. Im dłużej tak stała, tym bardziej ją intrygowało, dlaczego Dallie jej nie pragnie. Co jest nie tak? To pytanie nie dawało jej spokoju. Tak, straciła ubrania, pieniądze i wszystko, co miała, ale uroda jej została, prawda? Nadal ma swój czar. A może i to straciła?

To śmieszne. Jest po prostu zmęczona, stąd te ponure myśli. Kiedy Dallie sobie pójdzie, ona wyśpi się porządnie i wszystko będzie dobrze. Powrócił stary optymizm, przynajmniej jego cząstka. Jest zmęczona i tyle. Kilka godzin snu i wszystko znów będzie dobrze.

Rozdział 11

Naomi Jaffe Tanaka uderzyła pięścią w szklany blat biurka. – Nie! – krzyknęła do słuchawki. – W niczym nie przypomina kobiety, której szukam! Jeśli nie stać cię na nic lepszego, skorzystam z innej agencji! Rozmówca silił się na sarkazm:

– Może podać ci kilka numerów, Naomi? W agencji Wilhelminy na pewno ci pomogą.

Agencja Wilhelminy odmówiła szukania dalszych kandydatek, ale tego jej rozmówca nie musi wiedzieć. Zniecierpliwiona, przeczesała krótkie włosy palcami.

– Szukaj dalej, dobrze? – Odsunęła od siebie najnowszy numer branżowego pisma o reklamie. – Ale pamiętaj, szukamy dziewczyny z charakterem.

Odłożyła słuchawkę. Kilka pięter niżej, na Trzeciej Alei, syreny policyjne wyły jak oszalałe, ale Naomi nie zwracała na nie uwagi. Przywykła do odgłosów Nowego Jorku. Ostatnio zareagowała na wycie syren, gdy kilka miesięcy temu straż pożarna przyjechała gasić pożar u sąsiadów – dwóch gejów z baletu, którym podczas robienia fondue zapaliły się zasłony. Z niewiadomych powodówjej mąż, genialny japoński biochemik Tony Tanaka, uważał, że to jej wina.

Wkrótce potem się z nim rozwiodła – nie tylko przez pożar, przede wszystkim dlatego, że miała dość życia z człowiekiem, który w najmniejszym stopniu nie przejmuje się jej uczuciami. Bogata nowojorska Żydówka nie przywykła do takiego traktowania.

Przeszła w życiu długą drogę. Na studiach, pod wpływem brata, Gerry'ego, przyłączyła się do studenckiej rewolty 1968 roku i z najbardziej zagorzałymi radykałami okupowała gabinet dziekana. Ostatnio często wspominała tamte czasy, słuchając w radiu informacji o poczynaniach Gerry'ego. W przeciwieństwie do niej, nigdy nie porzucił młodzieńczych ideałów i nadal angażował się w różne akcje protestacyjne.

Porzuciła myśli o przeszłości i zajęła się dokumentami na biurku. Jak zwykle uśmiechnęła się z satysfakcją- zrobiła kawał dobrej roboty, szykując kampanię reklamową nowych perfum. Iskra! Dla kobiet z iskrą. Niestety, kampania nie ruszy, póki ona nie znajdzie idealnej dziewczyny z iskrą, która będzie twarzą nowych perfum.

Zadzwonił telefon – sekretarka przypomniała jej, że zaraz ma spotkanie z Harrym R. Rodenbaughem, członkiem zarządu agencji. Zażyczył sobie, żeby przyniosła plan kampanii Iskry. Naomi jęknęła w duchu. Była dyrektorem kreatywnym agencji i od lat zajmowała się reklamami kosmetyków oraz perfum, ale nigdy nie miała takich kłopotów. Dlaczego Harry Rodenbaugh tak sobie upatrzył akurat Iskrę?

– Szukamy charakteru, Naomi, nie kolejnej słodkiej buzi, jasne? – tłumaczył tydzień temu, gdy wezwał ją na perski dywanik do swojego gabinetu. – Chcę amerykańskiej róży, pięknej, ale kolczastej. To kampania skierowana do niezależnej Amerykanki i jeśli nie stać cię na nic lepszego niż dziecinne ślicznotki, które mi podsuwasz od tygodni, chyba nie nadajesz się na członka zarządu.

Przebiegły stary lis.

Naomi zebrała dokumenty. Jutro skontaktuje się z agencjami aktorskimi -może tam będzie miała więcej szczęścia.

Mijając biurko sekretarki, zrzuciła stertę magazynów. Jeden nich otworzył się na środku.

– Ja podniosę – powiedziała sekretarka i zerwała się z krzesła.

Naomi uprzedziła ją i fachowym okiem studiowała fotografie. Poczuła dreszcz na karku – nieomylny znak, że trafiła na coś dobrego. Oto jej dziewczyna z Iskrą! Profil, zdjęcie en face, półprofil – rewelacja. Tam, na podłodze sekretariatu, znalazła amerykańską różę.

Przebiegła wzrokiem podpis. Nie jest zawodową modelką, i dobrze. Zerknęła na okładkę i zmarszczyła brwi.

– To magazyn sprzed pół roku.

– Wiem, sprzątałam w szufladzie i…

– Nic nie szkodzi. – Wskazała zdjęcia. – Dowiedz się, gdzie ją znaleźć. Nic więcej, tylko gdzie jest.

Niestety. Sekretarce nie udało się zlokalizować piękności ze zdjęć.

– Zniknęła bez śladu, pani Tanaka. Nikt nie wie, gdzie jest

– Znajdziemy ją – mruknęła Naomi. W myślach obliczała różnicę czasu. Zabrała magazyn, poszła do swojego gabinetu i podniosła słuchawkę.

– Znajdę cię – szepnęła do kobiety na zdjęciu. – I twoje życie zmieni się o sto osiemdziesiąt stopni.

Jednooki kot szedł za Francescą aż do motelu. Miał szaroburą sierść, miejscami wytartą w dawnych walkach, zapadnięte boki i wystające łopatki. Pysk, zniekształcony w wypadku, wyglądał jakby się zapadł z jednej strony. Jedno oko uciekło w głąb czaszki i straszyło mlecznym białkiem. Na dodatek miał naderwane jedno ucho. Była wściekła, że zwierzak przyczepił się akurat do niej, i przyspieszyła kroku, skręcając na parking. Denerwowała ją jego brzydota. Nie chciała przebywać w pobliżu tak nieładnego stworzenia, miała idiotyczne wrażenie, że jego brzydota przejdzie na nią, że ludzie oceniają innych po ich towarzyszach.

– Idź sobie! – krzyknęła.

Kot spojrzał na nią ponuro, ale szedł dalej. Westchnęła. Czego się spodziewała? Przecież ostatnio pech towarzyszy jej na każdym kroku.


Przespała pierwsze popołudnie i noc w Lake Charles i prawie nie słyszała, jak Dallie wchodzi i wychodzi z pokoju. Kiedy się obudziła, nie było go od dobrych kilku godzin. Półprzytomna z głodu, wstała, poszła do łazienki i doprowadziła się do porządku, korzystając z przyborów toaletowych Dalliego. A potem spojrzała na pięć dolarów, które zostawił jej na jedzenie, i podjęła jedną z najtrudniejszych decyzji w życiu.

Teraz wracała do motelu, niosąc reklamówkę, a w niej dwie pary tanich majtek, najtańszy tusz do rzęs, malutką buteleczkę zmywacza do paznokci i pilnik. Za ostatnie kilka centów kupiła jedyny produkt spożywczy, na jaki jąbyło stać – batonik Milky Way. Czuła jego rozkoszny ciężarna dnie torby. Marzyło jej się jedzenie z prawdziwego zdarzenia – kapłon, dziki ryż, sałata z serem pleśniowym, trufle – ale potrzebowała majtek, tuszu do rzęs i musiała doprowadzić paznokcie do porządku. Wędrując wzdłuż autostrady, rozmyślała o zawrotnych sumach, które przepuściła przez minione lata. Buty za setki dolarów, suknie za tysiące… A dzisiaj najadłaby się do syta za cenę jednej apaszki.

Niestety, nie miała ekwiwalentu jednej apaszki, postanowiła więc rozkoszować się swoim skromnym posiłkiem. Koło motelu rosło rozłożyste drzewo, a pod nim stał wiekowy fotel ogrodowy. Usiądzie tam wygodnie i zje batonik małymi kęsami. Ale najpierw musi się pozbyć kota.

– Sio! – Tupnęła na niego. Kot tylko przechylił łeb. – Idź sobie, potworze, poszukaj kogoś innego! Kot nie drgnął. Wzruszyła ramionami i podeszła do fotela w cieniu. Kot ruszył za nią. Nie zwracała na niego uwagi. Nie zepsuje jej tej przyjemności.

Zdjęła sandałki i usiadła, chłodziła stopy w trawie, szukając w torebce czekoladowego skarbu. Batonik wydawał się cenniejszy niż sztabka złota. Ostrożnie rozerwała opakowanie i pośliniła palce, żeby pozbierać czekoladowe okruszki, które opadły na dżinsy.

Ambrozja…Wsunęła czekoladką do ust i ugryzła. W życiu nie jadła nic równie pysznego. Zmuszała się, by jeść powoli.

Kot wydał dziwny, gardłowy odgłos, który, jak się domyślała, miał być miauknięciem.

Łypnęła na niego. Stał przy drzewie i patrzył na nią jedynym zdrowym okiem.

– Nie ma szans, bestio. Jestem znacznie bardziej głodna niż ty. – Odgryzła kolejny kawałek. – Nie lubię zwierząt, daruj więc sobie te spojrzenia.

Ani drgnął. Dostrzegła wystające żebra i zmierzwioną sierść. Czy to jej wyobraźnia, czy na pokiereszowanym pyszczku naprawdę maluje się smutek i rezygnacja? Kolejny mały kęs. Czekolada już nie wydawała się taka pyszna. Aż za dobrze wiedziała, jak przykry jest głód.

– Do jasnej cholery! – Oderwała kawałek batonika, podzieliła na drobne cząstki i położyła na ziemi, na opakowaniu. Spojrzała na kota. – Cieszysz się teraz, bestio?

Kot podszedł bliżej, przysiadł, pochylił łepek i zjadł wszystko tak wyniośle, jakby robił jej łaskę.

Dallie wrócił o siódmej wieczorem. Do tego czasu zdążyła doprowadzić paznokcie do porządku, policzyć kwiatki na tapecie i przeczytać Księgę Rodzaju w Biblii leżącej przy łóżku.

Do tego stopnia stęskniła się za jakimkolwiek towarzystwem, że ostatkiem sił się powstrzymała, by nie podbiec do Dalliego, ledwie wszedł do środka.