– Na zewnątrz jest najbrzydszy kot, jakiego widziałem – powiedział i rzucił klucz na stolik. – Nie -znoszę kotów. To jedyne zwierzaki, których nie lubię.

Akurat w tej chwili Francesca też za nimi nie przepadała, więc milczała.

– Trzymaj. – Podał jej papierową torebkę. – Przyniosłem ci coś do jedzenia.

Z jękiem rozerwała opakowanie.


– Hamburger! O Boże… I frytki! Cudownie! Uwielbiam cię. – Zachłannie wepchnęła dwie frytki do ust.

– Jezu, Francie, zachowujesz się, jakbyś umierała z głodu, a przecież zostawiłem ci pieniądze na lunch.

Wyjął czyste ubrania z walizki i zamknął się w łazience. Słyszała szum prysznica. Kiedy wyszedł, w dżinsach i koszulce, zaspokoiła głód, ale nie potrzebę towarzystwa. Z przerażeniem patrzyła, że Dallie znowu szykuje się do wyjścia.


– Idziesz gdzieś?

Usiadł na skraju łóżka i wciągnął buty.

– Mam spotkanie z panem Pearlem.

– O tej porze? Uśmiechnął się. – Pan Pearl przyjmuje o każdej porze.

Miała wrażenie, że czegoś nie łapie, ale nie wiedziała, co to może być. Odsunęła resztki jedzenia i wstała.

– Mogę iść z tobą? Poczekam w samochodzie.

– Raczej nie, Francie. Takie spotkania czasami ciągną się do białego rana.

– Nic nie szkodzi, naprawdę. – Była na siebie zła, że nalega, ale obawiała się, że nie wytrzyma dłużej sama w pokoju.

– Przykro mi, laleczko. – Wsunął portfel do kieszeni.

– Nie nazywaj mnie tak. Nie znoszę tego! – Podniósł znacząco brew, szybko zmieniła więc temat. – Powiedz, jak ci dzisiaj poszło w golfa?

– Dzisiaj miałem tylko trening, zawody będą we czwartek. Złapałaś Nicky'ego?

Pokręciła przecząco głową. Nie miała ochoty ciągnąć tego tematu.

– Ile zarobisz, jeśli wygrasz ten turniej?

Włożył na głowę czapeczkę bejsbolową.

– Tylko dziesięć tysięcy, to nieważny turniej, gram tu, bo obiecałem to staremu kumplowi.

Suma, którą zaledwie rok temu zbyłaby wzruszeniem ramion, wydawała się zawrotna.

– Ależ to cudownie, Dallie! Dziesięć tysięcy! Musisz wygrać! Spojrzał na nią ze zdumieniem.

– A dlaczego?

– Jak to? Żebyś zdobył te pieniądze. Wzruszył ramionami.

– Póki buick jeździ bez zarzutu, nie zależy mi na pieniądzach, Francie.

– Bzdura. Wszystkim zależy na pieniądzach.

– Mnie nie. – Wyszedł, ale zaraz się cofnął.

– Francie, co na progu robi papier po hamburgerze? Chyba nie dokarmiasz tego kota?

– Żartujesz. Nienawidzę kotów.

– No, wreszcie mówisz z sensem. – Skinął jej głową i wyszedł. Ze złości kopnęła krzesło i na nowo zabrała się do liczenia kwiatków na tapecie.


– Pearl to piwo! – wrzasnęła pięć nocy później, kiedy wrócił z półfinału turnieju. Zamachała mu przed nosem otwartym czasopismem. – Cały czas zostawiasz mnie tu samą jak palec, a sam chodzisz na piwo!

Skeet odstawił kije golfowe.

– Musisz wziąć jaśnie panienkę do galopu, Dallie. Swoją drogą, czemu zostawisz gazety na wierzchu?

Dallie wzruszył ramionami i masował obolałe ramię.

– Skąd mogłem wiedzieć, że umie czytać?

Skeet zachichotał i wyszedł. Słowa Dalliego dotknęły ją boleśnie. Powróciły nieprzyjemne wspomnienia jej złośliwych uwag, które, gdy je wypowiadała, wydawały się dowcipne, ale teraz okazały się po prostu okrutne.

– Myślisz, że jestem śmieszna, co? – zapytała cicho. – Bawi cię mówienie dowcipów, których nie rozumiem, i rzucanie aluzji, których nie łapię. Nie wysilasz się nawet, by ze mnie kpić za moimi plecami, śmiejesz mi się prosto w twarz.

Rozpiął koszulę.

– Jezu, Francie, nie rób z tego afery.

Ściągał koszulę przez głowę.

– I tak nie spodobałoby ci się w barach, do których chodzimy ze Skeetem. Nie mają tam obrusów, a jedzenie jest smażone na głębokim tłuszczu.

Przypomniała sobie bar Pod Smutnym Indianinem i przyznała Dalliemu rację, a potem spojrzała na telewizor i rysunkowy serial sprzed lat.

– Nie szkodzi, naprawdę. Uwielbiam tłuste jedzenie. A obrusy i tak są niemodne. W zeszłym roku na przyjęciu dla Nuriejewa mama użyła podkładek!

– Ale nie takich z mapą Luizjany – zauważył.

– Porthault nie ma wzorów z mapami.

Westchnął, podrapał się w głowę. Dlaczego na nią nie patrzy?

– To żart, Dallie. Ja też potrafię żartować.

– Bez urazy, Francie, ale twoje żarty są mało śmieszne.

– Dla mnie, owszem. I dla moich przyjaciół.

– Tak? To kolejna sprawa. Nie spodobaliby ci się moi kumple. To golfiści i farmerzy. Większość z nich mówi z błędami.

– Szczerze? – Znowu zerknęła na ekran telewizora. – Spodoba mi się każdy, kto nie jest postacią z kreskówki.

Uśmiechnął się i poszedł do łazienki, skąd wypadł, wściekły, dziesięć mi nut później.

– Dlaczego moja szczoteczka do zębów jest mokra?! – ryknął.

No, teraz na nią patrzył- z wściekłością. Zagryzła dolną wargę, robiąi minę, jak miała nadzieję, rozkosznie skruszoną.

– Musiałam ją pożyczyć.

– Pożyczyć? To najobrzydliwsza rzecz, jaką słyszałem!

– No tak, widzisz, moją niestety zgubiłam i…

– Pożyczyć!- Cofnęła się, widząc, że Dallie wpada w prawdziwą furię. Skarbie, tu nie chodzi o szklankę cukru! Mówimy o cholernej szczoteczce do zębów! Nie ma nic bardziej osobistego!

– Myłam ją za każdym razem – zauważyła.

– Za każdym razem! A zatem to nie jednorazowy wybryk! No nie! – Cisnął w nią szczoteczką. – Weź ją sobie! Ignorowałem to, że używasz mojego mydła, że bierzesz mój krem do golenia i nie zakręcasz dezodorantu! Ale tego już za wiele!

– Nie pojmowała tego, ale sprawa ze szczoteczką naprawdę wyprowadziła go z równowagi. A jeśli ją wyrzuci? W panice podbiegła do niego.

– Dallie, przepraszam. Naprawdę. – Położyła mu ręce na piersi, odchyliła głowę do tyłu, zajrzała w oczy. – Nie gniewaj się. – Przysunęła się bliżej, przytuliła policzek do jego piersi. Żaden mężczyzna jej się nie oprze. Żaden, musi się tylko postarać. Czyż Chloe od dzieciństwa nie uczyła jej, jak uwodzić?

– Co ty wyprawiasz? – zapytał.

Nie odpowiedziała, tylko wtuliła się w niego jak senna kotka. Wdychała jego czysty, męski zapach. Nie wyrzuci jej; nie pozwoli mu na to. Bez niego jest niczym. Otoczyła jego szyję ramionami, wspięła się na palce, pocałowała go w brodę.

– Do czego zmierzasz? – zapytał spokojnie. – Do łóżka?

– Cóż, to nieuniknione, prawda? – Starała się mówić nonszalancko. – Do tej pory zachowywałeś się jak na dżentelmena przystało, ale w końcu dzielimy pokój.

– Uprzedzam się, Francie. To nie jest dobry pomysł.

– Nie? Dlaczego? – Spojrzała mu zalotnie w oczy pomalowane tuszem za grosze. Kokietka idealna.

– To jasne. – Objął ją w talii. – Nie lubimy się. Naprawdę chcesz iść do łóżka z facetem, który cię nie lubi? Który rano nie będzie cię szanował? Bo tak to się skończy, jeśli nie przestaniesz się o mnie ocierać.

– Nie wierzę ci. – Dawna pewność siebie wróciła nagle. – Nie wierzę, że mnie nie lubisz, po prostu nie chcesz się do tego przyznać.

– Tu nie chodzi o lubienie. – Powiedział ochryple. – Tylko o pożądanie. Pochylił głowę i iedziała, że chce ją pocałować. Z uwodzicielskim uśmiechem wysunęła się z jego ramion.

– Daj mi chwileczkę.

Uciekła do łazienki.

Starała się opanować zdenerwowanie. Teraz. Teraz ma szansę przywiązać go do siebie, upewnić się, że jej nie wyrzuci, nie zostawi samej na pastwę losu. A poza tym znowu poczuje się jak dawna Francesca.

Co za szkoda, że nie ma jedwabnej koszuli nocnej. Ani szampana i pięknej sypialni z widokiem na morze. Uważnie przyjrzała się swojemu odbiciu. Wygląda koszmarnie. Musi się uczesać, umalować… Wypłukała usta wodą. Nie pokaże się mu przecież w majtkach za grosze! Drżącymi rękami zdjęła dżinsy i bieliznę, przy okazji dostrzegła zapomniany włosek na udzie i zgoliła go szybko. Musi zgasić światło.

Owinęła się ręcznikiem.

A jeśli mu się nie spodoba? Jeśli będzie beznadziejna, jak z Evanem Va-rianem i rzeźbiarzem z Marrakeszu? A jeśli… Jej wzrok zatrzymał się na flakoniku perfum. A jeśli brzydko pachnie? Bez namysłu porwała buteleczkę, rozchyliła uda i prysnęła.

– Co ty wyprawiasz, do cholery?

Dallie stał w progu. Od kiedy? Co widział? Wyprostowała się, speszona, przyłapana na gorącym uczynku.

– Nic. Nic nie robię. Spojrzał na butelkę perfum.

– Czy w tobie nie ma nic prawdziwego?

– Jak to? Wszedł do łazienki.

– Wypróbowujesz nowe zastosowanie dla perfum, Francie? Tak? – Pochylił się nad nią. – Masz firmowe dżinsy, firmowe buty, firmową walizkę. Co jeszcze?

– Dallie?

– Jesteś klientką idealną. To, co masz, określa, kim jesteś.

– To nie jest śmieszne. – Odstawiła flakonik, czerwona ze wstydu. Pokręcił głową, znużony.

– Ubieraj się, Francie. Nic na to nie poradzę. Wychodzimy.

– A czemuż zawdzięczam to, że wielkodusznie zmieniłeś zdanie? – warknęła. Szczerze mówiąc, złotko, obawiam się, że zrobisz sobie krzywdę sama rzucił przez ramię.

Rozdział 12

Bar Cajun prezentował się zdecydowanie lepiej od baru Pod Smutnym Indianinem, choć i to nie był lokal, w którym urządziłaby przyjęcie. Przycupnął piętnaście kilometrów od Lake Charles, przy autostradzie. Prowadziły do niego skrzypiące drzwi. W ponurym wnętrzu metalowy wentylator piszczał przeraźliwie. Za ich stolikiem, na ścianie pyszniła się sztuczna ryba piła w otoczeniu plakatów reklamowych piwa i chleba. Podkładki pod talerze były dokładnie takie, jak Dallie mówił, choć zapomniał dodać, że mają postrzępione brzegi i napis: Luizjana – Kraj Pana Boga.

Ładniutka ciemnowłosa kelnerka w dżinsach i koszulce bez rękawów podeszła do ich stolika. Spojrzała na Francescę z mieszaniną ciekawości i źle skrywanej zazdrości, a następnie zwróciła się do Dalliego:

– Ej, Dallie, słyszałam, że wychodzisz na prowadzenie. Gratulacje.

– Dzięki, złotko. Miałem szczęście w tym tygodniu i tyle.

– Gdzie Skeet?

Francesca z niewinną miną wpatrywała się w solniczkę na środku stołu.

– Coś mu zaszkodziło, wolał zostać w hotelu. – Dallie posłał Francescę groźne spojrzenie i zapytał, na co ma ochotę.

Przyszło jej do głowy mnóstwo smakołyków: homar z rusztu. Pasztet z kaczki z pistacjami, świeże ostrygi – ale przez minionych pięć dni dużo się nauczyła.

– A co polecasz? – zapytała.

– Chili jest niezłe, ale raki biją je na głowę.

– To poproszę raki – powiedziała. Oby tylko nie były smażone na głębokim tłuszczu. – I trochę zieleniny do tego, dobrze?

– Ciasto cytrynowe może być?

– Żartujesz, prawda? Uśmiechnął się i spojrzał na kelnerkę.

– Mary Ann, przynieś Francie dużą sałatę z pomidorami. A dla mnie smażony okoń i ogórki konserwowe, takie jak wczoraj.

– Ledwie kelnerka się oddaliła, podeszło dwóch mężczyzn w koszulkach polo. Już po chwili rozmowy zorientowała się, że to inni zawodnicy z turnieju. Chcieli ją poznać. Stanęli po obu jej stronach i obsypywali komplementami, pokazywali też, jak wyjmować białe mięso z raków, których półmisek stanął przed nią. Śmiała się gardłowo z ich opowieści, pochlebiała im bezwstydnie i błyskawicznie owinęła ich sobie dokoła palca. Była w doskonałym humorze.

Dallie tymczasem gawędził z fankami zajmującymi sąsiedni stolik. Obie kobiety pracowały w jednej z licznych w Lake Charles rafinerii. Francesca obserwowała ukradkiem, jak z nimi rozmawiał. Kiwał się na krześle, przesunął czapkę na tył głowy, oparł butelkę piwa na klatce piersiowej i uśmiechał się leniwie, opowiadając jeden z tych swoich beznadziejnych kawałów. Wkrótce cała trójka śmiała się z niewybrednych aluzji do jego „kija".

Choć każde z nich rozmawiało z kimś innym, miała wrażenie, że coś ich łączy, że Dallie poświęca jej tyle samo uwagi, co ona jemu. Ale może tylko tak się jej zdawało. Scena w motelu wstrząsnęła nią do głębi. Tuląc się do niego sprawiła, że przekroczyli niewidzialną barierę i teraz było za późno, żeby się wycofać, choćby tego chciała.

Trzej potężni farmerzy, których Dallie przedstawił jako Louisa, Pata i Stoneya przysunęli sobie krzesła do ich stolika. Stoney nie mógł oderwać wzroku od Franceski, co chwila dolewał jej tandetnego chablis z butelki, która postawił jeden z golfistów. Flirtowała z nim bezwstydnie, zaglądała w oczy z intensywnością, którą bardziej wyrafinowanych mężczyzn rzucała na kolana. Wiercił się niespokojnie, nerwowo luzował kołnierzyk i udawał, że piękne kobiety flirtują z nim co dzień.

Z czasem obie grupy usiadły razem i wszyscy opowiadali sobie anegdoty i dowcipy. Francesca zaśmiała się głośno i sączyła chablis. Czuła się świetnie – była to zasługa alkoholu i tego, że wreszcie znalazła się w centrum uwagi. Wydawało jej się, że golfiści, farmerzy, sekretarki z rafinerii to jej najlepsi przyjaciele. Uwielbienie mężczyzn sprawiało jej przyjemność, zazdrość kobiet podbudowała pewność siebie, a bliskość Dalliego dodawała siły. Rozbawił wszystkich opowieścią o nieoczekiwanym spotkaniu z aligatorem na polu golfowym na Florydzie. Nagle zapragnęła się z nimi podzielić choćby małą cząstką siebie.