Po powrocie do szkoły robiła, co mogła, by stać się najładniejszą, najbardziej dowcipną i lubianą ze wszystkich koleżanek. Obiecała sobie, że nikt nigdy się nie dowie, że nadal żyje w niej grubaska. Nauczyła się ubarwiać najzwyklejsze wydarzenia, przesadnymi gestami i westchnieniami podkreślała, że wszystko, co robi, jest ważniejsze niż życie innych. Z czasem nawet najbardziej błahe fakty z życia Chloe Serritelli urastały do rangi dramatu.
W wieku szesnastu lat straciła dziewictwo z bratem przyjaciółki, w altanie nad Jeziorem Bodeńskim. Nie było to przyjemne przeżycie, ale seks sprawiał, że czuła się szczupła. Postanowiła, że spróbuje jeszcze raz, z kimś bardziej doświadczonym.
Latem 1953 roku, gdy Chloe miała osiemnaście lat, Nita zmarła na zapalenie wyrostka robaczkowego. Chloe, milcząca i wstrząśnięta, jakoś przetrwała pogrzeb matki. Była zbyt zagubiona, by rozumieć, że opłakiwała nie śmierć Nity, lecz fakt, że w rzeczywistości nigdy nie miała matki. Z obawy przed samotnością rzuciła się w ramiona polskiego hrabiego, starszego od niej o wiele lat. U jego boku udało jej się zapomnieć o dręczących ją obawach. Z jego pomocą pół roku później sprzedała imperium Nity za bajońskie sumy.
Hrabia z czasem wrócił do żony, a Chloe żyła ze spadku. Młoda, bogata i wolna, przyciągała leniwych młodych mężczyzn, jakich nie brakuje wśród międzynarodowego high life'u. Chloe była swego rodzaju kolekcjonerką, zmieniała kochanków jak rękawiczki, szukając tego jednego, który obdarzy ją bezwarunkową miłością, jakiej nigdy nie zaznała od matki, mężczyzny, przy którym przestanie czuć się brzydką grubaską.
Jonathan Black Jack Day zjawił się w jej życiu po drugiej stronie koła ruletki w klubie w Berkeley. Przezwisko zawdzięczał nie urodzie, lecz zamiłowaniu do hazardu i ryzyka. W wieku dwudziestu pięciu lat miał już na koncie trzy roztrzaskane samochody sportowe i znacznie więcej kobiecych serc.
Był to zabójczo przystojny playboy z Chicago. Kasztanowe włosy opadały mu na oczy niesforną falą. Miał zawadiacki wąsik i talent do polo. Pod wieloma względami niczym się nie różnił od innych młodych hedonistów, którzy stanowili część życia Chloe; pił dżin, nosił świetnie skrojone garnitury i zmieniał boiska wraz z porami roku. W innych mężczyznach nie wyczuwało się jednak tej żyłki szaleństwa, odwagi, by postawić wszystko na jedną kartę, nie wyłączając fortuny, jaką odziedziczył po przodkach, twórcach amerykańskich kolei.
Chloe czuła na sobie jego wzrok, gdy obserwowała małą kuleczkę z kości słoniowej, tańczącą po kole ruletki, dopóki ta nie zatrzymała się na czarnej siedemnastce. Chloe podniosła wzrok i napotkała spojrzenia Jacka Daya. Uśmiechnął się pod wąsem. Odpowiedziała uśmiechem, czuła się doskonale w srebrzystej kreacji od Jacka Fatha, która podkreślała bladość jej skóry, zieleń oczu i czerń włosów.
– Chyba ani razu pan dzisiaj nie przegrał – zauważyła. – Los zawsze jest dla pana tak łaskawy?
– Nie zawsze – odparł. – A dla pani?
– Dla mnie? – Westchnęła dramatycznie. – Dzisiaj ciągle przegrywam. Je suis miserable. Mam pecha.
Wyjął papierosa ze srebrnej papierośnicy, bezwstydnie błądząc wzrokiem po jej ciele.
– Nieprawda. Ma pani szczęście. Przecież poznała pani mnie, prawda? Odwiozę panią do domu.
Jego bezczelność zaintrygowała ją i zdenerwowała zarazem. Instynktownie chwyciła się stołu, jakby szukała oparcia. Miała wrażenie, że jego srebrzyste oczy przenikają jej suknię i widzą najtajniejsze zakątki ciała. Nie umiała określić, co tak naprawdę odróżnia Black Jacka od innych mężczyzn, ale wyczuwała, że tylko kobieta wyjątkowa zdoła zdobyć jego serce. Jeśli jej się to uda, na zawsze pożegna grubaskę z dzieciństwa.
Choć jednak bardzo go pragnęła, nie okazywała tego. Od śmierci matki Chloe nauczyła się wiele o mężczyznach; więcej niż o samej sobie. Dostrzegła błysk w jego oczach, gdy kulka tańczyła po kole ruletki, i wyczuwała, że coś, co przyjdzie mu zbyt łatwo, nie ma dla niego żadnej wartości.
– Przykro mi – rzuciła chłodno. – Mam już inne plany. – Nim zdążył odpowiedzieć, zabrała torebkę i wyszła.
Zadzwonił następnego dnia, ale poleciła pokojówce, aby powiedziała, że nie ma jej w domu. Tydzień później wypatrzyła go w innym klubie. Postarała się, by ją zobaczył, po czym wyszła, zanim zdążył do niej podejść. Dni mijały, a ona myślała tylko o pięknym playboyu z Chicago. Znowu zadzwonił i znowu nie chciała z nim rozmawiać przez telefon. Tego samego wieczoru zobaczyła go w teatrze i zdawkowo skinęła głową z lekkim uśmiechem, zanim zniknęła w swojej loży.
Kiedy zadzwonił po raz trzeci, odebrała telefon, ale udawała, że go sobie nie przypomina. Zachichotał cicho.
– Przyjadę po ciebie za pół godziny, Chloe Serritella. Jeśli nie będziesz gotowa, nigdy więcej się nie spotkamy.
– Za pół godziny? Nie ma mowy… – Już się wyłączył.
Drżącą ręką odłożyła słuchawkę. Oczyma wyobraźni widziała kulkę tańczącą po kole ruletki: czame-czerwone-czarne-czerwone… Nadal roztrzęsiona włożyła białą wełnianą suknię wykończoną futrem ocelota i dodała do tego mały kapelusik z woalką. Dokładnie pół godziny później rozległ się dzwonek do drzwi.
Zaprowadził ją do sportowego wozu, czerwonego isotta fraschini, którym powiózł ją przez uliczki Knightsbridge, dotykając kierownicy opuszkami palców. Przyglądała mu się kątem oka, zachwycała się kosmykiem kasztanowych włosów opadającym na oczy i świadomością że to prawdziwy Amerykanin, a nie przewidywalny, nudny Europejczyk.
W końcu zatrzymał się przy małej knajpce i podczas kolacji co chwila muskał jej dłoń swoją, sięgając po wino. Płonęła z pożądania. Pod jego srebrzystym spojrzeniem stawała się piękna, szczupła i wolna. Wszystko w nim działało na jej zmysły -jego chód, głos, zapach tytoniu w jego oddechu. Jack Day był najwspanialszą nagrodą najwyższym potwierdzeniem jej urody.
Gdy wyszli z restauracji, oparł ją o pień drzewa i pocałował, mocno, głęboko, mrocznie. Zacisnął dłonie na jej pośladkach.
– Pragnę cię – wyszeptał w jej otwarte usta.
Pożądała go tak bardzo, że odmowa sprawiała jej fizyczny ból.
– To za szybko, Jack. Potrzebuję więcej czasu.
Roześmiał się i uszczypnął ją w policzek, jakby bawiło go, że podchwyciła zasady gry, a potem zacisnął dłonie na jej piersiach, gdy z restauracji wychodziła starsza para i patrzyła wprost na nich. W drodze do domu bawił ją anegdotami i ani słowem nie wspomniał o następnym spotkaniu.
Dwa dni później pokojówka odebrała od niego telefon. Chloe kazała przekazać, że jej nie ma, a następnie pobiegła do sypialni i szlochała, przerażona, że posuwa się za daleko, a jednocześnie przekonana, że jeśli postąpi inaczej, Jack straci zainteresowanie. Spotkali się na wernisażu w galerii. Towarzyszyła mu rudowłosa ślicznotka. Chloe udawała, że go nie zauważyła.
Następnego dnia zjawił się na jej progu i zabrał na przejażdżkę za miasto. Powiedziała, że na wieczór ma inne plany i nie zje z nim kolacji.
Gra toczyła się dalej. Chloe nie myślała o niczym innym. Jeśli Jacka nie było u jej boku, wyobrażała go sobie: niespokojne ruchy, niesforne włosy, zawadiacki wąsik. Z trudem panowała nad ogarniającym ją pożądaniem, a jednak nadal odrzucała jego zaloty.
Z ustami przy jej uchu szepnął brutalnie:
– Chyba nie jesteś wystarczająco kobieca jak dla mnie…
Zacisnęła dłoń na jego karku.
– A ty dla mnie wystarczająco bogaty. Zadzwonił do niej kilka dni później.
– Dzisiaj o północy… albo nie zobaczysz mnie nigdy więcej.
– Ależ Jack…
– Do zobaczenia.
Tej nocy włożyła garnitur z czarnego aksamitu i bluzkę z chińskiego jedwabiu w kolorze szampana. Z błyszczącymi oczami podziwiała swoje odbicie, gdy szczotkowała ciemne włosy. Black Jack Day, we fraku, zjawił się na jej progu równo o północy. Na jego widok ugięły się pod nią nogi. Tym razem nie poprowadził jej do sportowego wozu, tylko do limuzyny marki Daimler, z szoferem za kierownicą. Oznajmił, że jadą do Harrod'sa.
Roześmiała się.
– Czy to trochę nie za późno na zakupy?
Nie odpowiedział, wsiadł i wdał się w rozważania, czy kupić kucyka do polo od Agi Khana. Po kilku minutach limuzyna zatrzymała się przed złoto-zieloną markizą Harrod'sa. Chloe zerknęła na zaciemnione okna, na swojego szalonego kochanka i już wiedziała, że nie żartował… Naprawdę zabrał ją na zakupy.
Dyskretny odźwierny wpuścił ich do środka, do wnętrz zazwyczaj pełnych ludzi, teraz spowitych w tajemniczym półmroku.
Jack oprowadzał Chloe po sklepie; w dziale delikatesów zaczął całować ją tak, że zakręciło jej siew głowie, przy stoisku z biżuterią ściągnął z niej jedwabną bluzkę i pieścił ustami jej piersi, póki nie zaczęła błagać, by przestał, a potem, wśród najdroższych futer Harrod'sa, kochali się do utraty tchu… i kontroli.
Chloe zaszła w ciążę. Pobrali się, kochali, kłócili i rozstawali, dopóki Jack po raz ostatni nie postawił wszystkiego na jedną kartę.
Koło ruletki zatrzymało się na mokrej, śliskiej, krętej drodze z Monaco. Jack Day przegrał ostatnią partię.
Rozdział 2
Jeden z dawnych kochanków owdowiałej Chloe przysłał swego rolls roy-ce'a, kiedy wychodziła ze szpitala z dzieckiem w ramionach. Chloe usadowiła się na miękkim skórzanym siedzeniu i czule spojrzała na malutką twarzyczkę dziecka poczętego w tak niecodziennych okolicznościach, w dziale futer Harrod'sa. Musnęła palcem malutki policzek.
– Moja śliczna malutka Francesca – szepnęła. – Niepotrzebny ci ojciec czy babka. Nie potrzebujesz nikogo, tylko mnie… a ja dam ci nawet gwiazdkę z nieba.
Na nieszczęście Chloe dotrzymała słowa.
W 1961 roku, gdy Francesca miała sześć lat, a Chloe dwadzieścia sześć, pozowały do brytyjskiego wydania „Vogue". Po lewej stronie widniała reprodukcja zdjęcia Karsha, na którym Nita pyszniła się w cygańskiej sukni z własnej kolekcji; po prawej stronie umieszczono fotografię Chloe i Franceski. Matka i córka brodziły w oceanie pogniecionego białego papieru, obie spowite w czerń. Biel papieru, jasność ich karnacji i czarne aksamitne peleryny z kapturami sprawiały, że zdjęcie uderzało kontrastami. Jedyne kolorowe elementy to cztery zielone punkty – niezapomniane oczy kobiet z rodu Serritellich. Uderzały od razu, przyciągały uwagę, lśniły jak klejnoty w koronie.
Kiedy zachwyt nieco spowszedniał, co bardziej krytyczni czytelnicy zapewne zauważyli, że w rysach Chloe brakowało egzotyki jej matki, jednak nikt, nawet najbardziej wybredny koneser, nie znalazłby żadnych wad w twarzy dziewczynki. Francesca wyglądała jak idealne dziecko. Miała słodki uśmiech i nieziemską, anielską urodę. Tylko autor zdjęcia postrzegał ją inaczej. Na jego dłoni zostały dwie małe blizny, białe błyskawice, pamiątki po jej ostrych zębach.
– Nie wolno, skarbeńku – skarciła ją Chloe, gdy Francesca ugryzła fotografa. – Nie wolno gryźć takiego miłego pana. – Pogroziła córce palcem.
Francesca łypnęła na nią wrogo. Wolałaby być w domu, bawić się nowym teatrzykiem dla lalek, a nie fotografować się w studiu, zwłaszcza że ten okropny gruby pan nie pozwała jej się wiercić. Tupała w morze białego papieru na podłodze i potrząsała gniewnie głową, aż spod czarnego kaptura wysypały się kasztanowe loki. Mamusia obiecała jej, że pójdą do salonu Madame Tus-saud, jeśli będzie grzeczna, i Francesca starała się, naprawdę. Mimo to nie była przekonana, czy na pewno osiągnęła wszystko, co było do zdobycia. W Saint-Tropez też jej się bardzo podoba.
Chloe uspokoiła rozjuszonego fotografa i chciała poprawić córeczce włosy, ale krzyknęła z bólu, gdy i ją Francesca ugryzła boleśnie…
– Niegrzeczna dziewczynka! – jęknęła. Podniosła rękę do ust.
Oczy Franceski od razu zaszły łzami, a Chloe była na siebie wściekła, że odezwała się do niej tak ostro. Zamknęła córeczkę w ramionach.
– Nie przejmuj się – szepnęła. – Chloe wcale sienie gniewa, skarbie. Nie dobra mamusia. Kupimy ci nową lalkę w drodze do domu.
Francesca wtuliła się w ramiona matki, zerknęła na fotografa spod długich gęstych rzęs i pokazała mu język.
Tamtego popołudnia Francesca po raz pierwszy, ale bynajmniej nie ostatni, ugryzła matkę. Jednak nawet po tym, jak kolejno trzy nianie odeszły, Chloe nie chciała przyznać, że jej córeczka jest nieznośna. Francesca to po prostu pełne życia dziecko, a Chloe nie miała najmniejszej ochoty zasłużyć sobie na jej nienawiść, robiąc problem ze sprawy tak nieistotnej jak to, że mała czasami kogoś ugryzie. I tak Francesca nadal sprawowałaby krwawe rządy, gdyby nie inne dziecko, które ugryzło japo walce o huśtawkę w parku. Ledwie Francesca przekonała się na własnej skórze, że nie jest to przyjemne doznanie, przestała gryźć. Nie była okrutna, po prostu chciała postawić na swoim.
Chloe kupiła stylowy domek na Grosvenor Street, niedaleko ambasady amerykańskiej i wschodniego krańca Hyde Parku. Czteropiętrowa kamienica miała w najszerszym punkcie niewiele ponad dziewięć metrów. W latach trzydziestych odrestaurowała ją Syrie Maugham, żona Somerseta Maugha-ma, jedna z najbardziej cienionych dekoratorek wnętrz tamtych czasów. Kręte schody prowadziły z holu do saloniku, a po drodze wchodzący mijali portret Chloe i Franceski pędzla Cecila Beatona. Wejścia do salonu strzegły kolumny z podrabianego marmuru. We wnętrzu zwracała uwagę kolekcja włoskich i francuskich zabytkowych mebli oraz imponujący zbiór weneckich luster. Piętro wyżej królowała Francesca. Jej pokój wyglądał jak zamek Śpiącej Królewny. Wśród różowych kotar, na łożu z baldachimem zwieńczonym złotą koroną, Francesca królowała nad swoim państewkiem.
"Wymyślne zachcianki" отзывы
Отзывы читателей о книге "Wymyślne zachcianki". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Wymyślne zachcianki" друзьям в соцсетях.