Czasami przyjmowała gości w tym bajkowym świecie, nalewała herbatę do filiżanek z drezdeńskiej porcelany i rozmawiała z córeczkąjednej z przyjaciółek Chloe.

– Jestem księżniczka Aurora – poinformowała Clarę Miłlingford któregoś dnia. Zalotnie odrzuciła kasztanowe loki, które, podobnie jak beztroskę i brawurę, odziedziczyła po ojcu. – A ty jesteś wieśniaczką, która przyszła złożyć mi hołd.

Garze, jedynej córce wicehrabiego Allswortha, nie spodobało się, że ma być wieśniaczką a zarozumiała Francesca Day – księżniczką.

– Ja też chcę być księżniczką Aurorą!

Ta myśl rozbawiła Francescę do tego stopnia, że roześmiała się głośno.

– Kochana Claro, nie zachowuj się śmiesznie. Masz wielkie piegi. Oczywiście piegi są śliczne, na pewno, ale przecież księżniczka Aurora była słynną pięknością. To ja zatem zostanę Aurorą, a ty królową.

Francesca była przekonana, że zaproponowała bardzo przyzwoity kompromis i było jej przykro, kiedy Clara, podobnie jak wiele innych dziewczynek, nie chciała przyjść po raz drugi. Francesca tego nie pojmowała. Przecież pozwalała im bawić się swoimi zabawkami! I zapraszała je do swojego ślicznego pokoju!

Chloe nie zwracała uwagi na coraz wyraźniejsze aluzje, że rozpuszcza dziewczynkę do granic możliwości. Francesca to jej aniołek, jej skarb, jej ukochana córeczka. Zatrudniała najłagodniejszych nauczycieli, kupowała najnowsze lalki, najmodniejsze gry, rozpieszczała ją, psuła i pozwalała na wszystko, jeśli tylko małej nie groziło przy tym niebezpieczeństwo. Nagła śmierć zaatakowała już dwukrotnie w życiu Chloe i na samą myśl, że coś złego mogłoby się stać córeczce, wpadała w panikę. Francesca była jej kotwicą, jedynym trwałym elementem w jej życiu. Czasami w bezsenne noce snuła przerażające wizje, jakie nieszczęście może spotkać małą osóbkę, tak nierozważną i śmiałą jak Francesca. Wyobrażała sobie, jak mała wskakuje do basenu i nie wypływa na powierzchnię, spada z wyciągu narciarskiego, uszkadza sobie mięśnie na zajęciach baletowych, kaleczy twarz, spadając z roweru. Nie mogła się oprzeć wrażeniu, że nieszczęście czyha tuż-tuż, chcąc zabrać jej córeczkę. Dlatego najchętniej zamknęłaby Francescę w złotej klatce i ukryła w bezpiecznym miejscu, gdzie nie spotka jej nic złego.

– Nie! – wrzasnęła, gdy Francesca pobiegła za gołębiem. – Wracaj! Nie wolno tak!

– Kiedy ja lubię biegać – zauważyła Francesca. – Kiedy biegnę, wiatr mi szumi w uszach.

Chloe uklękła, wzięła ją za ręce.

– Kiedy biegniesz, burzysz sobie fryzurę i dostajesz wypieków. Jeśli nie będziesz ładna, nikt cię nie polubi. – Przytuliła córeczkę do siebie, wypowiadając najgorszą groźbę takim samym tonem, jakim inne matki straszą opowieściami o potworze w szafie.

Czasami Francesca się buntowała, w tajemnicy robiła gwiazdy i wspinała się na drzewa, kiedy niania tego nie widziała, ale prędzej czy później jej grzeszki wychodziły na jaw i mama, która nigdy niczego jej nie odmawiała, która nigdy jej nie karciła, wpadała w taki gniew, że mała zaczynała się bać.

– Mogłaś się zabić! – wrzeszczała Chloe, wskazując zieloną plamę z trawy na żółtej sukience Franceski. – Popatrz tylko na siebie! Jak brzydko wyglądasz! Okropnie! Nikt nie lubi brzydkich dziewczynek! – I wtedy Chloe zaczynała szlochać tak rozdzierająco, że Francesca wpadała w panikę.


– Pokilku takich zdarzeniach wyciągnęła logiczny wniosek: w życiu wszystko jest dopuszczalne, jeśli wygląda się przy tym ładnie.

Chlor i Francesca powoli przepuszczały majątek, a przez ich życie przewijali się mężczyźni, podobnie jak ich ojcowie kiedyś przewijali się przez życie Nity. Chloe miała fantastyczne wyczucie stylu, stąd jej reputacja osoby dowcipnej i zabawnej, uroczego gościa, który rozbawi nawet najnudniejsze towarzystwo. To Chloe decydowała, że ostatnie dwa tygodnie lutego trzeba spędzić w Rio de Janeiro, na złotych ciepłych plażach; to Chloe ożywiała ciężkie nudne godziny w Deauville, gdy wszyscy mieli już dosyć polo; wymyślała podchody, podczas których jak dzieci uganiali się po francuskich wioskach w eleganckich samochodach i szukali łysych księży, nieoszlifo-wanych szmaragdów albo dobrze schłodzonej butelki cheval blancl9; to Chloe wymyśliła, żeby na Boże Narodzenie zamiast do St Moritz wyskoczyć do mauretańskiej willi na Algarve, gdzie czekał na nich niewyczerpany zapas haszyszu i towarzystwo podstarzałych gwiazd rocka.

Zazwyczaj zabierała ze sobą córeczkę, jej nianię i nauczyciela, który obecnie dbał o nader eklektyczną edukację Franceski. Niania i nauczyciel trzymali małą z dala od dorosłych w ciągu dnia, lecz wieczorami Chloe niekiedy zabawiała znajomych, demonstrując im córeczkę jak karciany trik.

– Oto ona, kochani! – zawołała którejś nocy, gdy wprowadziła małą na pokład jachtu „Christina" Aristotelisa Onasisa. Właśnie przybili do brzegu u wybrzeży Trynidadu. Nad rufą rozpięto zieloną markizę. Goście rozsiedli się na wygodnych leżakach dokoła mozaiki przedstawiającej sceny z życia Minotaura. Zaledwie godzinę temu mozaika służyła jako parkiet taneczny; później, gdy opuści się ją o dwa metry, stanie się basenem kąpielowym.

– Chodź tu, księżniczko. – Onasis wyciągnął ramiona. – Chodź, pocałuj wujka Ari.

Francesca potarła piąstkami zaspane oczy i zrobiła kilka kroków do przodu. Wyglądała jak laleczka. Pięknie wykrojone usta przypominały łuk Kupi-dyna, zielone oczy zamykały się i otwierały powoli, sennie, jak u porcelanowej lalki. Belgijska koronka jej nocnej koszuli powiewała na wietrze, ukazując malutkie stopy Franceski. Jej paznokcie były pomalowane na delikatny odcień różu. Choć miała zaledwie dziewięć lat, od razu oprzytomniała, gdy obudzono j ą o drugiej w nocy. Przez cały dzień zdana na towarzystwo służących, bardzo się cieszyła, gdy nadarzyła się okazja, by zwrócić na siebie uwagę dorosłych. Może, jeśli dzisiaj nie sprawi nikomu przykrości, jutro po południu pozwolą jej posiedzieć z nimi na pokładzie.

Onasis, mężczyzna o orlim nosie i wąskich oczach, które nawet w nocy skrywał za ciemnymi okularami, budził w niej strach, ale posłusznie go objęła. Poprzedniej nocy dał jej ładny naszyjnik z rozgwiazdami i bała się, że jeśli się sprzeciwi, nie dostanie nic więcej.

Kiedy sadzał ją sobie na kolanach, spojrzała na Chloe, wtuloną w aktualnego kochanka, Giancarla Morandiego, włoskiego kierowcę Formuły 1. Fran-cesca wiedziała, co to znaczy kochanek, bo Chloe jej już wszystko wytłumaczyła. Kochankowie to fascynujący mężczyźni, którzy opiekują się kobietami i sprawiają, że czująsię piękne. Francesca już nie mogła się doczekać, kiedy będzie na tyle duża, że znajdzie sobie własnego kochanka. Ale nie Giancarla. Czasami znikał gdzieś z innymi kobietami i wtedy mamusia przez niego płakała. Francesca marzyła o kochanku, który będzie jej czytał książki, zabierał do cyrku i palił fajkę, jak mężczyźni, których czasami widywała w parku z innymi małymi dziewczynkami.

– Uwaga! – zawołała Chloe. Klasnęła w dłonie nad głową jak tancerka flamenco, którą Francesca widziała niedawno na Torremolinos. – Moja śliczna córeczka zaraz udowodni wam wszystkim, jacy z was żałośni ignoranci! – Te słowa spotkały się z pomrukami dezaprobaty, ale Onasis zachichotał Francesce do ucha.

Chloe ponownie wtuliła się w Giancarla, pocierała łydką w białych wełnianych legginsach o jego nogę, a głową wskazała Francescę.

– Nie zwracaj na nich uwagi, moja droga – oznajmiła wyniośle. – To zwykła hołota. Nie mam pojęcia, czemu marnujemy z nimi czas. – Znany projektant mody zachichotał. Chloe wskazała palcem niski mahoniowy stolik i przy tym ruchu jej nowa fryzura od Sassoona zakołysała się, włosy obcięte geometrycznie, ostro opadły na policzek. – Naucz ich, Francesco, proszę.

Tylko wujek Ari ma jakie takie pojęcie o ważnych sprawach.

Francesca zsunęła się z kolan Onasisa i podeszła do stolika. Czuła na sobie wzrok wszystkich i celowo szła powoli, przedłużała swoje pięć minut. Wyobrażała sobie, że jest księżniczką, która wstępuje na tron. Kiedy doszła do stolika i zobaczyła sześć małych miseczek ze złoconymi brzegami, uśmiechnęła się i odrzuciła włosy do tyłu. Uklękła na małym dywaniku i z zadumą przyglądała się zawartości miseczek.

Czerwony, biały i czarny kawior odcinał się od bieli porcelany. Francesca dotknęła skrajnej miseczki, w której pyszniły się wilgotne czerwone kulki.

– Ikra łososia – orzekła i odsunęła miseczkę. – Niewarta zachodu. Prawdziwy kawior uzyskujemy z jesiotra z Morza Kaspijskiego.

Onasis się roześmiał, gwiazdor filmowy zaczaj bić brawo. Francesca błyskawicznie odsunęła dwie inne miseczki.

– To ikra innych ryb, także niewarta zainteresowania. Projektant wnętrz pochylił się do Chloe.

– Zdobyła tę wiedzę przez osmozę czy wyssała z mlekiem matki? – zapytał. Chloe uśmiechnęła się lubieżnie.

– Z mlekiem matki, oczywiście.

– Miała skąd, cara. - Giancarlo przesunął dłonią po jej piersiach.

– To jest bieługa – oznajmiła Francesca, zła, że przestali zwracać na nią uwagę, zwłaszcza że cały dzień spędziła w towarzystwie okropnej nauczycielki, która mamrotała pod nosem straszne rzeczy tylko dlatego, że mała nie miała ochoty uczyć się tabliczki mnożenia. Dotknęła palcem środkowej miseczki. – Jak widzicie, bieługa ma grubszą ikrę. – Przesunęła dłoń nad kolejną miseczkę. – To jest siewruga. Kolor ten sam, ale drobniejsza ikra. A to jesiotr, mój ulubiony. Ikra jest niemal tej samej wielkości, jak ikra bieługi, ale innego koloru, bardziej złocistego.

Wynagrodził jąchór śmiechów i brawa, a potem wszyscy gratulowali Chloe takiej mądrej córeczki. Początkowo Francesca uśmiechała się, słuchając komplementów, ale szybko straciła dobry humor, widząc, że obecni patrzą na Chloe, nie na nią. Dlaczego to mamę obsypują komplementami, skoro to nie ona się popisała? No pewnie, dorośli nigdy nie pozwolą jej posiedzieć z nimi na pokładzie. Francesca zła i zdenerwowana zerwała się na równe nogi i jednym ruchem zrzuciła wszystkie miseczki ze stołu, na mozaikę na pokładzie.

– Francesco! – krzyknęła Chloe. – Co się stało, skarbie?

Onasis nachmurzył się i mruknął coś po grecku, co Francesce wydawało się bardzo groźne. Wydęła usta i gorączkowo szukała wyjścia z sytuacji. Z trudem przychodziło jej panowanie nad sobą, ale wiedziała, że nie może tego okazać przyjaciołom Chloe.

– Przepraszam, mamusiu – powiedziała. – Nie chciałam.

– Oczywiście, skarbeńku. Wszyscy o tym wiedzą.

Jednak Onasis nadal się chmurzył i Francesca uznała, że trzeba sięgnąć po inne, bardziej radykalne środki. Krzyknęła rozpaczliwie, przebiegła cały pokład i rzuciła mu się na szyję.

– Przepraszam, wujku Ari – szlochała. Płakała na zawołanie, była to jedna z jej sztuczek. – Nie chciałam, naprawdę nie chciałam! – Łzy spływały po policzkach, a ona robiła, co mogła, by nie wzdrygnąć się pod spojrzeniem zza ciemnych okularów. – Kocham cię, wujku Ari – westchnęła. Sięgnęła po najsilniejszą broń. Spojrzała na niego z dołu, jak Shirley Temple w starych filmach. – Kocham cię i bardzo chciałabym, żebyś był moim tatusiem.

Onasis zachichotał i mruknął, iż ma nadzieję, że nigdy nie stanie się jego przeciwniczką w interesach.

Odesłano Francescę do łóżka. Wracała do swojej kajuty, a po drodze mijała pokój dziecinny, w którym w ciągu dnia odrabiała lekcje przy małym biureczku, ustawionym naprzeciwko fresku pędzla Ludwiga Bemelmana. Pokój zaprojektowano z myślą o dwójce dzieci Onasisa, ale żadnego z nich nie było akurat na jachcie, Francesca panowała więc w nim niepodzielnie. Nie miała mu nic do zarzucenia, ale wolała chodzić do baru, gdzie raz dziennie mogła popijać lemoniadę z wisienką z koktajlowej szklanki ozdobionej parasolką.

Zawsze sączyła napój bardzo powoli, chcąc, żeby starczył na jak najdłużej, i podziwiała miniaturowy statek w butelce. Bar zachwycał wnętrzem; podpórki pod stopy zrobiono z wypolerowanych kłów wielorybów. Ledwie do nich sięgała czubkami ręcznie robionych włoskich sandałków. Skóra foteli była cudownie miękka i delikatna. Nie zapomniała, jak Chloe dostała ataku śmiechu, gdy wujek Ari oznajmił, że siedzą na napletku wieloryba. Francesca też się roześmiała i powiedzała, że wujek Ari plecie głupoty – chyba miał na myśli jądra słonia?


Na „Christinie" było dziewięć kajut, a w każdej – salonik, sypialnia i łazienka wykończone marmurem i tak pełne przepychu, że zdaniem Chloe ocierały się o kicz. Kajuty nazwano na cześć greckich wysp, których kontury widniały na złotych plakietkach na drzwiach. Francesca spojrzała na zarysy wyspy na jej drzwiach – Lesbos. Chloe się roześmiała, gdy umieszczono je akurat w tej kabinie, i stwierdziła, że wielu mężczyzn miałoby absolutnie inne zdanie w tej kwestii. Francesca zapytała dlaczego, ale Chloe powiedziała tylko, że jest jeszcze za mała, żeby to zrozumieć.

Francesca nie znosiła, kiedy Chloe odpowiadała w ten sposób, i ze złości ukryła niebieskie pudełeczko z kapturkiem antykoncepcyjnym matki. Był to, jak Chloe jej kiedyś wyznała, jej największy skarb, choć Francesca nie pojmowała, dlaczego. Nie oddała go, póki Giancarlo Morandi nie przyłapał jej, kiedy Chloe nie patrzyła, i nie zagroził, że wyrzuci ją za burtę i będzie patrzył, jak rekiny obgryzają ją do kości, jeśli mu zaraz nie powie, gdzie je ukryła. Od tego czasu Francesca go nie znosiła i starała się stawać mu na drodze.