– Teddy, przyszła do ciebie paczka. Jest w twoim pokoju.

– Paczka?

Boże Narodzenie dawno już minęło, jego urodziny wypadały w lipcu, a do walentynek jeszcze dwa tygodnie. Skąd paczka?

Wszedł do pokoju i zobaczył sporej wielkości pudło na podłodze. Nadano je w Wynette w Teksasie. Rzucił kurtkę na krzesło, przesunął okulary na czubek głowy i nerwowo obgryzał kciuk. Z jednej strony, bardzo chciał, żeby paczka była od Dalliego, z drugiej, bał się nawet o nim myśleć. Ilekroć to robił, miał wrażenie, że potwór z szafy czai się tuż-tuż.

Rozciął taśmę klejącą najostrzejszymi nożyczkami, jakie znalazł w pokoju i sprawdził, czy w paczce nie było liściku. Nic – tylko mnóstwo innych, mniejszych pudełek. Rozpakowywał je po kolei, a kiedy skończył, siedział w otoczeniu najwspanialszych chłopięcych skarbów i z zachwytem patrzył na swój łup.

Po jednej stronie ułożył cudownie obrzydliwe paskudztwa – pierdzącą poduszkę, pikantną gumę do żucia, plastikową kostkę lodu z wielką muchą w środku. Inne prezenty miały pobudzić jego intelekt – był tam kalkulator i fajne książki. Dostał też mnóstwo typowo męskich gadżetów: prawdziwy szwajcarski scyzoryk, komplet bardzo dorosłych śrubokrętów, latarkę z gumową rączką. Ale najwspanialszy prezent leżał na samym dnie. W życiu nie widział takiej bluzy.

Z przodu na granatowym tle straszliwy motocyklista gnał z zastraszającą szybkością, wybałuszając oczy i szczerząc zęby. Ślina spływała mu po brodzie. Poniżej fluorescencyjne litery tworzyły napis: Theodore Day – Urodzony Rozrabiaka. Teddy przycisnął bluzę do piersi. Przez ułamek sekundy pozwolił sobie marzyć, że to prezent od Dalliego, ale wiedział, że takich rzeczy nie wysyła się dzieciakowi, którego uważa się za mięczaka, dlatego od razu się domyślił, że paczka pochodzi od Skeeta. Przytulał się do bluzy i wmawiał sobie, że wielki z niego szczęściarz, że ma przyjaciela, który potrafi dojrzeć w nim dziewięcioletniego rozrabiakę, mimo okularów i w ogóle.

Theodore Day – Urodzony Rozrabiaka! Był zachwycony pomysłem, samą myślą, że taki maluch jak on, chłopczyk, który jest do bani w sporcie i którego może wykopią z klasy dla szczególnie uzdolnionych, jest Urodzonym Rozrabiaką!


Teddy podziwiał bluzę, a Francesca kończyła nagranie nowego programu. Czerwona lampka kontrolna zgasła i producent, Nathan Hurd, podbiegł z gratulacjami. Nathan, niski i pulchny, pod wieloma względami przypominał jej Clare Padgett, która obecnie doprowadzała do szaleństwa zespół redakcyjny wiadomości telewizyjnych w Houston. Oboje byli perfekcjonistami i oboje wiedzieli, czego od niej wymagać.

– Uwielbiam, kiedy program kończy się w taki sposób. – Nathan zacierał ręce. – Puścimy to dokładnie w tej formie, a oglądalność skoczy do nieba.

Przed chwilą jej gość, kaznodzieja telewizyjny, wielebny Johnny T. Platt wyszedł ze studia głęboko wzburzony, bo podeszła go sprytnie i wyciągnęła znacznie więcej, niż chciał powiedzieć, na temat jego przedpotopowych poglądów na małżeństwo i rolę kobiety.

– Dzięki Bogu, że nie musimy nagrywać dubla. – Odpięła mikrofon od kolorowego szala.

Nathan wyszedł ze studia razem z nią. Teraz, po nagraniu, gdy nie musiała się już skupiać na każdym drobiazgu, powróciło przygnębienie. Minęło sześć tygodni od powrotu z Wynette. W tym czasie ani razu nie widziała Dalliego. Tyle, jeśli chodzi ojej zamartwianie się, jak pogodzić ojca i syna. Była zagubiona, jak jej kilkunastoletnie uciekinierki. Dlaczego coś, co było tak bardzo złe, wydawało się tak odpowiednie i właściwe? I dopiero po chwili do niej dotarło, że Nathan coś mówi.

– …w maju zrobimy program o imigrantach, co ty na to?

Skinęła głową. W styczniu zdała egzamin obywatelski i zaraz po tym dostała zaproszenie z Białego Domu na specjalną ceremonię zaprzysiężenia. Miała to być wyjątkowa uroczystość dla sławnych nowo upieczonych obywateli amerykańskich: oprócz Franceski zapowiedziano udział koreańskiego projektanta mody, rosyjskiego tancerza i dwóch znanych naukowców.

Nathan zatrzymał się w pół kroku.

– Francesco, mam świetne pomysły na przyszły sezon. Musimy bardziej zaangażować się politycznie, masz fantastyczny dar…

– Nathan… – Zawahała się, ale i tak wiedziała, że zwlekała z tym już wystarczająco długo, brnęła więc dalej. – Musimy porozmawiać.

Spojrzał na nią czujnie i puścił przodem do swojego gabinetu, zamknął drzwi i przysiadł na skraju biurka.

Francesca głęboko zaczerpnęła tchu i powiedziała mu, co postanowiła po wielu miesiącach namysłu.

– Nathan, zdaję sobie sprawę, że będziesz wściekły, ale kiedy wygaśnie mój kontrakt, zażądam zmiany warunków.

– Ależ oczywiście – zgodził się ostrożnie. – Wytwórnia na pewno nie pożałuje pieniędzy. Ale bez przesady, rozumiesz.

Nie chodziło o pieniądze. Potrząsnęła głową.

– Nie zgadzam się na program co tydzień. Chcę się ograniczyć do dwunastu audycji rocznie -jeden program na miesiąc. – Ulżyło jej, kiedy w końcu powiedziała to głośno.

Nathan zerwał się z biurka jak oparzony.

– Nie wierzę. Stacja nigdy na to nie pójdzie. To samobójstwo zawodowe!

– Zaryzykuję. Mam dosyć takiego życia, Nathan. Mam po uszy wiecznego zmęczenia. Mam dość przyglądania się, jak obcy ludzie wychowują mojego synka.

Nathan, który widywał swoje córeczki tylko podczas weekendów i nie zawracał sobie głowy ich wychowaniem, nie miał zielonego pojęcia, o co jej chodzi.

– Jesteś wzorem dla wielu kobiet – zaczął. Postanowił odwołać się od jej uczuć obywatelskich. – Powiedzą, że je porzuciłaś.

– Wątpię. – Odsunęła stertę gazet na bok i przysiadła na kanapie. – Chyba już wiedzą, że chcą być czymś więcej niż mężczyznami w spódnicach. Od lat walczę w męskim świecie. Wychowaniem mojego dziecka zajmują się obcy, pracuję w takim tempie, że co rano sprawdzam w prospekcie, w jakim hotelu i stanie akurat jestem, zasypiam z trudem i boję się myśleć, ile obowiązków czeka na mnie następnego dnia. Mam tego dosyć, Nathan. Uwielbiam moją pracę, ale nie dwadzieścia cztery godziny na dobę, przez siedem dni w tygodniu.

Kocham Teddy'ego i mam jeszcze tylko dziewięć lat, zanim wyjedzie do college'u. Chcę spędzać z nim więcej czasu. To jest moje życie, ale szczerze mówiąc, nie czuję się zbyt szczęśliwa.

Zmarszczył brwi.

– Zakładając, że stacja na to pójdzie, w co wątpię, stracisz mnóstwo kasy.

– No tak- żachnęła się. – I co to zmieni? Zmniejszy mi się budżet na ciuchy? Z dwudziestu tysięcy rocznie na dziesięć, tak? Już widzę miliony kobiet, jak się załamują tą sytuacją, jednocześnie głowiąc się, skąd wziąć na nowe buty dla dzieci. – Ile pieniędzy mi potrzeba? Zastanawiała się. Ile władzy? Czy tylko ona ma dosyć zdobywania męskich oznak sukcesu?

– Czego chcesz najbardziej? – Nathan zmienił taktykę, z konfrontacji na pacyfikację. – Może wypracujemy kompromis.

– Czasu – odparła znużona. – Chcę przeczytać książkę, dlatego że mam na to ochotę, a nie dlatego, że autor będzie w moim programie. Chcę przez cały tydzień ani razu nie układać sobie włosów. Chcę jechać z Teddym na wycieczkę klasową. Rozumiesz? – Wypowiedziała na głos pomysł, który od dawna chodził jej po głowie. -I chcę poświęcić część energii, którą wkładałam w pracę, na pomoc tym biednym nastolatkom, które sprzedają się na ulicach całego kraju, bo nie mają dokąd pójść.

– Zrobimy o nich więcej programów – zaproponował szybko Nathan. -Wymyślę coś, żebyś miała więcej wolnego. Zdaję sobie sprawę, że ostatnio dużo pracowałaś, ale…

– Nie ma mowy, Nathan. – Wstała z kanapy. – Muszę zwolnić tempo.

– Francesco…

Cmoknęła go w policzek i wyszła, zanim powiedział coś więcej. Wiedziała, że nawet oszałamiająca popularność jej nie uchroni, jeśli szefowie stacji zdecydują, że przesadziła, żądając ograniczenia czasu pracy, ale musiała zaryzykować. Wydarzenia sprzed sześciu tygodni pokazały jasno, co jest dla niej najważniejsze, i pozwoliły także lepiej poznać samą siebie. Teraz wiedziała, że nie musi już nikomu niczego udowadniać.

Szybko przeglądała plik wiadomości, które dla niej zostawiono, ale nie mogła się na nich skupić, bo jej uwagę przykuła inna teczka – zawodowa kariera Dallasa Beaudine. Starała się wyrzucić go ze swoich myśli, a jednocześnie szukała wszystkiego na jego temat. Nie musiała zaglądać do teczki, znała jej treść na pamięć. Wszystkie artykuły, wszystkie rozmowy telefoniczne prowadziły do jednego wniosku: Dallas Beaudine ma ogromny talent, ale nie ma w nim woli walki. Nie zapomniała rady Skeeta i zastanawiała się, co to ma wspólnego z Teddym, ale nadal nie znalazła odpowiedzi na te pytania.

Już dawno umówiła się ze Stefanem na ten wieczór. Zastanawiała się, czy nie odwołać randki, ale w końcu uznała, że to byłoby tchórzostwo. Stefan oczekiwał od niej czegoś, czego, jak teraz wiedziała, nigdy nie będzie w stanie mu dać. Nie może go dłużej trzymać w niepewności.

Zanim przebrała się na wieczór, zjadła z synkiem kolację w domu. Uderzyło ją, jak bardzo się zmienił. Miała wrażenie, że dźwiga na barkach ciężar całego świata. Niepotrzebnie znowu poszła do łóżka z Dalliem, zaraz skrzywdzi Stefana, stacja wyrzuci ją na bruk… Do tego martwiła się o Teddy'ego.

Był bardzo cichy i zamknięty w sobie. Nie chciał rozmawiać o Wynette i nie pozwalał, by pomogła mu wyplątać się ze szkolnych tarapatów.

– Jak ci dzisiaj poszło z panną Pearson? – zapytała od niechcenia, patrząc, jak ukrywa zielony groszek pod ziemniaczanym puree.

– W porządku.

– W porządku? Odsunął od siebie talerz.

– Muszę odrobić lekcje. Nie jestem głodny.

Zmartwiona, odprowadzała go wzrokiem, kiedy wychodził z jadalni. Szkoda, że wychowawczyni jest taka surowa i restrykcyjna. Przywiązywała większą wagę do stopni niż do samej nauki, co zdaniem Franceski było fatalnym podejściem, zwłaszcza w pracy ze szczególnie uzdolnionymi dziećmi. Aż do tego roku Teddy nigdy nie przejmował się stopniami, a teraz myślał jedynie o nich. Francesca, wkładając elegancką kreację od Armaniego, postanowiła, że porozmawia z dyrektorką szkoły.

– Sobole są beznadziejne – mruknęła Francesca Serritella Day, gdy błyski fleszy oślepiły ją nieoczekiwanie. Wtuliła twarz w kołnierz rosyjskiego futra, zła, że jest wieczór i nie może się ukryć za okularami słonecznymi.

– Większość ludzi nie przyznałaby ci racji, skarbie – zauważył książę Stefan Marco Brancusi. Wziął ją za rękę i prowadził przez tłum paparazzi eh zebranych przed nowojorską restauracją La Cóte Basque.

Stefan prowadził ją do limuzyny, Francesca uniosła dłoń w rękawiczce, daremnie usiłując powstrzymać grad pytań: o pracę, o związek ze Stefanem, a nawet o to, co ją łączy z gwiazdą serialu China Colt.

W końcu opadli na miękkie skórzane siedzenia limuzyny i samochód włączył się do ruchu na Wschodniej Pięćdziesiątej Ósmej ulicy. Francesca jęknęła:

– Tyle zamieszania przez futro! Dziennikarze w ogóle nie zawracają ci głowy, czepiają się mnie. Gdybym włożyła stary płaszcz przeciwdeszczowy, nikt nawet by na mnie nie popatrzył. – Paplała dalej, grała na zwłokę, obawiała się chwili, gdy będzie musiała go zranić. W końcu umilkła, pogrążyła się we wspomnieniach – myślała o dzieciństwie, o Chloe, o Dalliem… Stefan zerkał na nią co chwila. Gdy limuzyna mijała Cartiera, stwierdziła, że dłużej tego nie wytrzyma.

– Przejdźmy się – zaproponowała.

Było już po północy, lutowa noc straszyła chłodem, a Stefan miał taką minę, jakby się domyślał, co Francesca chce mu powiedzieć, ale dał znak kierowcy, żeby się zatrzymał. Po chwili wędrowali Piątą Aleją, wpatrzeni w obłoki swoich oddechów.

– Stefan. – Zatrzymała się nagle. – Wiem, że szukasz partnerki na całe życie, ale ja nią nie jestem.

Wstrzymał oddech.

– Skarbie, jesteś dzisiaj zmęczona. Może porozmawiamy o tym innym razem…

– Wystarczająco długo zwlekałam – odparła miękko.

Mówiła jeszcze długo i widziała, że go skrzywdziła, ale chyba nie aż tak, jak się tego obawiała. Podejrzewała, że w głębi duszy od dawna wiedział, że nie ona jest jego księżną.


Następnego dnia zadzwonił Dallie. Zaczął rozmowę bez żadnych wstępów, jakby rozstali się poprzedniego dnia w najlepszej komitywie, a nie sześć tygodni temu w gniewie.

– Cześć, Francie. Wiesz, połowa Wynette ma ochotę rozerwać cię na strzępy -

Przypomniała sobie nagle malownicze awantury, jakie urządzała w młodości, ale powstrzymała się z trudem i zapytała spokojnie.

– Dlaczego?

– Strasznie skrytykowałaś tego kaznodzieję w zeszłym tygodniu. Tutejsi bardzo go lubili.

– To oszust – burknęła. Wbiła paznokcie w dłonie. Czy Dallie nie może choć raz otwarcie powiedzieć, o co mu chodzi? Dlaczego zawsze tak wszystko kamufluje?

– No, może, ale zamiast niego będą powtórki starych seriali, więc ludzie się wściekli. – Umilkł na chwilę. Miała ochotę go zabić, ale nie da mu tej satysfakcji, o nie.