Gordon polecił wszystkim wracać do pracy. Z westchnieniem opuściła pokój także Sharon; poszła do swoich liczb i tabel. Udział w tym spotkaniu nawet ją odprężył. Choć na chwilę zapomniała o własnej dramatycznej sytuacji i klątwie, jaka spoczęła na wyspie.

Ale ciemne chmury nadal zbierały się nad horyzontem…

ROZDZIAŁ IX

Trzy dni później Sharon zauważyła u siebie pęcherze. Były bardzo bolesne i wywołały lekką gorączkę, więc dziewczynie nakazano leżeć w łóżku. Gordon był niezadowolony, bo teraz musiał więcej czasu spędzać w biurze. Im dłużej Gordon pracował, tym częściej tracił cierpliwość. Kradzieże chalkopirytu nie ustawały, ale na razie nie było na nie rady. Teraz należało skupić się na jak najszybszym uruchomieniu pieców hutniczych. Tak więc kłopoty z „duchem” zeszły na dalszy plan.

Doktor Adams nakłonił Gordona, by Sharon posłać na jeden dzień na obserwację do szpitalika. Dziewczyna, choć niechętnie, musiała się na to zgodzić. Adams spędzał przy niej nieprzyzwoicie dużo czasu, podczas gdy Sharon udawała wycieńczoną, by tym sposobem uniknąć rozmowy ze swoim adoratorem. Na szczęście pęcherze przyschły i choć kilka z nich pozostawiło niewielkie ranki, nawet i one zaczynały się już goić. Wieczorem Sharon oznajmiła, że wraca do domu.

W szpitaliku Sharon spotkała Margareth. Początkowo się unikały, ale w końcu pokonały niepewność i nawiązały rozmowę.

Sharon pytała zaciekawiona:

– No i jak ci się pracuje dla doktora Adamsa?

– Och, on jest tak często poza szpitalem – odparła. – Przeważnie pracuję tu sama, znam już swoje obowiązki i staram się je wykonywać jak najlepiej. Wydaje mi się, że nie jestem złą pielęgniarką.

Sharon pokiwała głową.

– Z pewnością. Pastor bardzo cię chwalił.

– Taaak? – zawołała Margareth poruszona. – A co mówił?

– Dokładnie nie pamiętam. „Wspaniała kobieta”, między innymi tak się wyraził.

Radosny uśmiech Margareth nagle zgasł.

– Powinnam być dumna jak paw, a tymczasem wcale nie jestem rada, że darzy mnie aż takim szacunkiem.

Sharon położyła na ramieniu Margareth swoją dłoń.

– Uważam, że przemilczał to, co dla ciebie najważniejsze. Może się mylę, ale odniosłam wrażenie, że nie jesteś mu obojętna.

– Mam nadzieję, że to prawda – wyszeptała.

– Ale przecież on jest duchownym? – zapytała naiwnie Sharon.

– Tak, ale przecież pastor może się ożenić – wykrzyknęła przyjaciółka i zaraz poczerwieniała; zdała sobie bowiem sprawę, że się zdradziła.

– Oby tylko nie przegapił tej szansy. Musisz go trochę rozruszać, Margareth – zdecydowanie rzekła Sharon.

– Co ty mówisz, Sharon! Nigdy bym nie śmiała!


Panikę, która wybuchła po leśnej przygodzie Sharon, szczęśliwie udało się załagodzić. Tematem dnia stawały się inne wydarzenia: najczęściej komentowano, kto się z kim zaręczył lub ożenił, kto zdobył nową pracę.

Od dnia, w którym Doris wyszła za mąż i wyprowadziła się z baraku, zmienił się także stosunek pozostałych kobiet do Sharon. Wprawdzie nie od razu przestały ją szykanować, ale nie atakowały jej już bezpośrednio. Niektóre zaczęły nawet z Sharon rozmawiać, choć za jej plecami nierzadko wymieniały kąśliwe uwagi na jej temat. Dziewczyna wierzyła, że z czasem wszystko się unormuje i załagodzi, choć jednocześnie miała świadomość, że mieszkanki wyspy nigdy nie przestaną o niej myśleć jako o morderczyni.

Nie powiedziała nic Peterowi ani Gordonowi o kamieniu, który pewnego wieczoru wpadł do jej pokoju, wybijając szybę. Mimo to obaj odkryli wkrótce, co się stało, i bez powodzenia usiłowali dociec przyczyny.

– Na szczęście od czasu, kiedy zamieszkała u nas Sharon, nie miewamy już nocnych gości – skomentował Gordon.

– Boże uchowaj! – wykrzyknęła Sharon. – Jeszcze by tego brakowało! A co słychać w kopalni, czy kradzieże ustały?

– Raczej na to nie wygląda – odpowiedział zmartwiony Gordon. – W przyszłym tygodniu przypływa statek, więc znowu przeprowadzimy kontrolę. Ale obawiam się, że ilość surowca znów się nie będzie zgadzać.

Sharon posłała Gordonowi współczujące spojrzenie, ale on jak zwykle zareagował na to wzruszeniem ramion.


Któregoś dnia Gordon Saint John w drodze do kopalni wstąpił do biura i, nie bawiąc się w żadne uprzejmości, zagadnął wprost:

– Słuchaj, czy ty znalazłaś już sobie jakiegoś kawalera?

Sharon w jednej chwili zaczerwieniła się po uszy. Ze wstydu nie mogła wydusić z siebie ani słowa. Pokręciła więc tylko przecząco głową.

– Czas najwyższy, żebyś się za kimś rozejrzała. Pozostał ci tylko miesiąc – przypomniał tonem, w którym zabrzmiała groźba.

Sharon nagle ujrzała siebie samą powracającą do Anglii: Proces, potem wyrok i… koniec, koniec wszystkiego!

Och, Peter!

– Wydaje mi się, że w mojej sytuacji nie ma żadnego wyjścia… – wyszeptała z rozpaczą.

Gordon przez chwilę przypatrywał się dziewczynie.

– Chcesz wracać?

Zaprzeczyła ruchem głowy.

– Dobrze się tu czuję, choć jeszcze nie do końca udało mi się pokonać niechęć ludzi. Mimo to mam kilku przyjaciół i… i tak bardzo nie chcę umierać!

Twarz Gordona była niezgłębiona.

– Więc znajdź sobie kandydata na męża! Kogokolwiek, kto się zgodzi. Nie możemy sobie pozwolić na to, by cię utracić. Wyobrażasz sobie, co by się stało z biurem? Istny chaos. Przejęłaś całą papierkową robotę, której tak nie cierpię. Dzięki tobie mogę dużo więcej czasu poświęcać sprawom kopalni. Rozpuściłaś nas…

Zamilkł i zamyślił się. Sharon usiłowała ukryć uśmiech. Gordon nigdy by się nie przyznał, jak wiele znaczyły dla niego przerwy na kawę ze świeżym ciastem Sharon. Dziewczyna wyobrażała sobie jego dzieciństwo i wczesną młodość w domu dziecka: gołe, smutne ściany sierocińca, drewniana podłoga, którą dzieci musiały regularnie szorować, brud, bieda wyzierająca z każdego kąta, a przede wszystkim brak miłości i rodzinnego ciepła.

– Nie, Sharon. Twój wyjazd byłby dla nas wielką stratą. Gdybyśmy nawet przyuczyli do pracy przy rachunkach kogoś innego, zawsze myślelibyśmy to samo: „Żeby tak Sharon tu była i ogarnęła sprawy swoim jasnym, sprawnym umysłem”.

Gordon Saint John nieczęsto pozwalał sobie na tego typu pochwały, toteż Sharon bardzo wzruszyły jego słowa.

– Niestety sądzę, że nikt mnie nie zechce…

– Głupstwa pleciesz. Tutejsi mężczyźni nie są aż tak wymagający.

Sharon przymknęła powieki i odpowiedziała:

– Spróbuję się nad tym zastanowić.

Rozmowa z Gordonem wprawiła ją w minorowy nastrój. Czasu rzeczywiście pozostało niewiele. Przez kilka następnych nocy dziewczyna przewracała się z boku na bok i długo nie mogła zasnąć, rano zaś wstawała zmęczona.

Ale niedługo potem wydarzyło się coś, co dodało życiu Sharon prawdziwych kolorów.

Pewnego dnia Sharon stała pochylona nad biurkiem. Nie zauważyła wejścia Petera i dopiero gdy wyszeptał kilka słów do jej ucha, ocknęła się.

– Sharon, masz takie zachwycające włosy…

Ażeby ukryć zmieszanie, zapytała szybko:

– Co robi Gordon, czy jeszcze jest w kopalni? W ogóle go dziś nie widziałam.

– W kopalni był dzisiaj wypadek. Przysypało jednego z górników, ale na szczęście jest cały, tak przynajmniej twierdzi. Tylko że bardzo trudno go wydostać. Na miejscu jest doktor Adams i Margareth, no i oczywiście Gordon, który zawsze w takich sytuacjach pojawia się w kopalni jako pierwszy. Odpowiedzialny w najwyższym stopniu. Czy wiesz, że twoje włosy lśnią w blasku słońca wszystkimi kolorami tęczy? Nigdy u żadnej dziewczyny nie widziałem tak pięknych włosów. Nawet mi się nie śniło, że będę mógł je kiedyś głaskać…

Sharon nie była w stanie wypowiedzieć słowa.

– Takie błyszczące, takie miękkie – Peter objął głowę Sharon i zatopił ręce w jej lokach. Lekko przyciągnął dziewczynę do siebie i przytulił. – Sharon, jesteś zachwycająca, delikatna i pełna gracji jak lilia. Sharon…? – Delikatnie zwrócił twarz Sharon ku swojej twarzy, tak że patrzyli sobie głęboko w oczy. W końcu Peter leciutko pocałował dziewczynę w usta. – Wybacz mi, ale nie mogłem się powstrzymać.

– Nic się nie stało – ledwo wyszeptała Sharon. – Jaa… mnie jeszcze nikt przedtem nigdy nie całował, a ty…

Peter roześmiał się zaskoczony.

– No, teraz to chyba żartujesz! Nikt cię przedtem nie pocałował? W to nie uwierzę.

Sharon odsunęła się, boleśnie dotknięta jego słowami.

– Dlaczego tak mówisz? Czy ty naprawdę myślisz, że ja…

Westchnął i znowu przytulił jej głowę do swojego ramienia. Sharon opierała się, ale w końcu dała za wygraną.

– Dobrze wiesz, że nigdy nie wierzyłem w to morderstwo. Ale całowanie to zupełnie inna sprawa. Poza tym nie możesz się aż tak przejmować oskarżeniem. Mnie ono nie interesuje, więc najlepiej zapomnijmy o tym.

Tym razem pocałunek Petera był bardziej namiętny.

Sharon poczuła, że ogarnia ją dziwna niemoc. Co się teraz stanie? pomyślała.

Nagle jednak Peter oprzytomniał.

– Idzie Gordon. Lepiej, żeby nas nie widział w takiej sytuacji.

Oboje wrócili do swoich obowiązków, Sharon przygładziła tylko potargane włosy. Kiedy Gordon wszedł do biura, pochylali się pilnie nad swoimi papierami.

– Peter, zastąp mnie na chwilę w kopalni. Od rana nic nie miałem w ustach, jestem głodny jak wilk.

Sharon poderwała się momentalnie:

– Ja ci zaraz coś przygotuję.

Kiedy Sharon po dłuższej chwili weszła do pokoju z parującym talerzem zupy, Gordon siedział skulony z głową ukrytą w dłoniach, starając się pokonać senność.

– Jesteś okropnie zmęczony, powinieneś odpocząć.

– Dam sobie radę – odburknął. – Zjem coś niecoś i muszę wracać.

– To niemożliwe. Kopalnia nie zawali się bez ciebie, a przecież wysłałeś tam Petera.

Jak miło wypowiadać jego imię, jakie to szczęście kochać i czuć się kochaną, pomyślała Sharon, po czym dodała stanowczym tonem:

– Zjedz obiad, a potem pójdziesz przespać się chwilę. Obudzę cię niedługo.

Chyba tylko świadomość, że Peter darzy ją uczuciem, pozwoliła Sharon wydawać Gordonowi takie dyspozycje. Czuła w sobie teraz jakąś niezwykłą siłę.

Gordon w pierwszej chwili otworzył usta, by zaprotestować, w końcu jednak się poddał.

– Może masz rację? Niewielki teraz ze mnie pożytek.

I zasnął.


Późnym wieczorem ktoś niespodziewanie zastukał do drzwi. Przez kilka sekund Sharon zastanawiała się, kto też mógłby ją odwiedzać o tej porze, Andy’ego i Anny jednak zupełnie się nie spodziewała. Młodzi sprawiali wrażenie podenerwowanych.

– Proszę – Sharon zaprosiła ich do środka. – Czy coś się stało?

Weszli do przedpokoju, a Sharon wskazała im drogę do jej pokoiku.

– Sharon, musisz mi pomóc – poprosiła urywanym głosem Anna. – Nie chcę, żeby te okropne kobiety ze szpitalika wytrząsały się nade mną, a Margareth i doktor są w kopalni i…

– Pobraliśmy się – przerwał jej Andy, jakby ta nowina miała wszystko wytłumaczyć. – Anna jest wspaniałą dziewczyną, a ja przecież mogę się zająć dzieciakiem. Ona się wcale nie przejmuje moją egzemą, więc powiedziałem jej, że tylko ty możesz nam pomóc.

– Tak, a ja się wcale ciebie nie boję, bo wiem, jaka jesteś dobra. Ty jedna okazałaś mi serce na statku. Doktor mówił, że to dla ciebie nie pierwszyzna. Co ja mam zrobić, to cały miesiąc za wcześnie, a ja tak się boję…

Resztę zdania pochłonął szloch dziewczyny.

Sharon dopiero teraz zorientowała się, o co chodzi.

– Anno, chyba nie chcesz powiedzieć, że właśnie nadszedł czas rozwiązania…?

– Tak… – zdołała tylko wyszeptać.

– Przed chwilą znowu miała bóle i jest taka blada – dodał zdenerwowany Andy. – To chyba już pora. A ja z powodu wypadku muszę stawić się w kopalni!

– Mój Boże, ale ja tylko asystowałam przy porodzie! Nigdy nie przyjmowałam dziecka sama! Andy, musisz tu zostać i mi pomóc! – wykrzyknęła przerażona Sharon.

Andy cofnął się o kilka kroków.

– Kazano mi przyjść na nocną zmianę, bo mamy za mało ludzi przy wydobyciu. Większość pomaga przy zawalisku.

Podczas gdy Sharon zbierała myśli, twarz Anny znowu wykrzywiła się boleśnie.

– W takim razie powiedz koniecznie doktorowi, żeby jak najszybciej tu się zjawił – poleciła Andy’emu. – Mogę sobie nie poradzić, bo to wcześniejszy poród, a wiec i większe ryzyko.

Sharon podbiegła do łóżka i szybko zaczęła zmieniać pościel, po czym pomogła Annie zdjąć suknię. W chwilę później Anna już leżała na posłaniu.

Dopiero teraz rodząca nieco się uspokoiła i rozejrzała po pokoju.

– Więc tu mieszkasz? Jak tu miło, nawet ładniej niż w nowych domach.

– Przedtem był tu składzik – odpowiedziała zadowolona z pochwały Sharon. – Mam też piecyk, ale zasłoniłam go szafką, więc nie jest aż tak widoczny. Jestem dumna z tego pokoiku, choć dotychczas nie miałam go komu pokazać, nikt mnie tu nie odwiedza. Jesteś moim pierwszym gościem. No, a teraz leż spokojnie, bo muszę się przygotować – Sharon mówiła dużo w nadziei, że Anna nie usłyszy, jak głośno szczękają jej ze strachu zęby.