Co robić? myślała w popłochu. Nożyczki, balia, gorąca woda, czyste ręczniki, bandaże…

Przeszywający powietrze krzyk rodzącej sprawił, że Sharon zastygła z przerażenia.

Nie było chwili do namysłu, nadchodziło rozwiązanie. Jak sobie poradzi? Przecież nawet nie zdąży wszystkiego przygotować. Gdyby choć ktoś mógł jej pomóc…

– Sharon, wzięłam ubranka dla maleństwa – odezwała się Anna między jednym a drugim bólem.

– To świetnie. Poczekaj teraz chwileczkę, zaraz wracam. Nic się nie bój!

Zanim Anna zdołała cokolwiek odpowiedzieć, Sharon biegła już w kierunku części mieszkalnej.

Co ja zrobię? myślała w popłochu. Przecież powinien się wyspać, ale nie mam wyjścia. Może się nie zdenerwuje. Boże, dopomóż mi!

Gordon rzeczywiście spał głęboko na kanapie, nie zdjął nawet butów. Sharon odczekała chwilę, zanim odważyła się szarpnąć go za ramię i potrząsnąć mocno. Gordon obudził się i uniósł na posłaniu.

– Co, kopalnia? – zapytał wystraszony.

– Nie, nie kopalnia. Zwykła ludzka sprawa. Potrzebuję twojej pomocy. Chodź szybko!

Gordon oprzytomniał w okamgnieniu. Bez słowa podążył za Sharon w kierunku jej pokoju. Kiedy na łóżku Sharon ujrzał bliską rozwiązania Annę, na jego twarzy pojawiło się przerażenie.

– Nie musisz mi towarzyszyć, ale przynieś natychmiast gumowe prześcieradło i gorącą wodę. Tu stoją wiadra. I jeszcze parę rzeczy ze sklepu, zapisałam ci na kartce. Pamiętaj, żeby dali jak najdelikatniejszą tkaninę. Wodę zagrzejesz na piecu, a drewno znajdziesz pod szafką. I napal solidnie, bo to wcześniak. Musi mieć cieplutko!

Gordon tylko kiwał głową, nie protestując przeciwko temu, że tym razem Sharon wydaje polecenia.

– Posłałaś po doktora? – zapytał niepewnie.

– Oczywiście. Mam nadzieję, że zjawi się szybko. Jeszcze nigdy nie odbierałam porodu sama.

– Poradzisz sobie?

– Spróbuję, z twoją pomocą, ma się rozumieć.

– W porządku, już biegnę.

Kiedy wyszedł, Sharon ustawiła z krzeseł prowizoryczny parawan i przykryła go zasłonami.

Anna uśmiechnęła się przez łzy.

– Że też masz odwagę tak się zwracać do samego dyrektora!

– Są chwile, kiedy to kobiety decydują o wszystkim – odparła Sharon. – No, jak się czujesz?

– To trwa tak długo… – jęknęła Anna.

Sharon otarła krople potu z czoła rodzącej.

– Wręcz przeciwnie, wygląda na to, że pójdzie całkiem sprawnie.

Aż za sprawnie, dodała w myśli zaniepokojona Sharon. Żeby choć Margareth tu była!

– Sharon, jesteś taka miła. Nie rozumiem, jak mogłabyś kogoś zabić – wyszeptała Anna.

– Nie mogłabym nikogo zabić. Ale opowiedz mi lepiej o sobie. Czy w Anglii było ci ciężko?

Anna pokiwała głową, a jej wargi lekko zadrżały.

Sharon miała nadzieję, że w ten sposób odwróci uwagę dziewczyny od bólu związanego z porodem. Historia Anny była jedną z tysiąca opowieści o tej jedynej miłości, o wyśnionym mężczyźnie, który odszedł, i rodzicach, którzy odwrócili się od zhańbionej córki.

Po twarzy Anny spływały łzy.

– Mówił, że nie uwierzy w moją miłość, jeśli mu nie ulegnę. To miał być dowód mojej miłości…

– No tak, to częsty sposób przekonywania dziewcząt. I na ogół kończy się to podobnie. Mam nadzieję, że inaczej życie ułoży ci się z Andym.

– Bardzo go lubię – potwierdziła Anna.

Dziewczyna nie mogła mówić dalej, gdyż bóle znowu się nasiliły.

Tymczasem wrócił Gordon.

– Przyniosłem ci nieprzemakalne prześcieradło. Chyba się nada?

– Tak, dziękuję ci.

Anna mamrotała teraz coś pod nosem.

– Sharon, nie zabijesz maleństwa? Nie zrobisz tego, prawda?

Sharon zbladła i spojrzała na Gordona. Ten poklepał ją uspokajająco po ramieniu i odezwał się zdecydowanym głosem:

– Anno, co to za głupstwa przyszły ci do głowy? Sharon próbuje ci tylko pomóc!

– A czy ja coś mówiłam? – spytała dziewczyna półprzytomnie.

Sharon wyprosiła Gordona i posłała go do kuchni, by rozpalił ogień i zagrzał wodę.

W nadzwyczajnie krótkim czasie Sharon i Gordon przygotowali wszystko, co mogło być potrzebne. Wreszcie nadszedł decydujący moment.

Sharon starała się nie myśleć o niczym, tylko skoncentrować na porodzie. Polecenia, które wydawała Gordonowi, brzmiały niczym pojedyncze wystrzały z karabinu:

– Wlej wodę! Za gorąca! Wygotuj nożyczki!

Zza zasłony słyszała tylko szybkie kroki Gordona.

Nagle przeszywające krzyki rodzącej zupełnie umilkły, zapanowała niezmącona cisza. Gordon stanął bez ruchu w oczekiwaniu na to, co jeszcze się wydarzy. Po chwili usłyszał słaby płacz noworodka.

W pokoju były teraz cztery osoby.

Gordon odetchnął z ulgą.

– Masz synka, Anno – zakomunikowała wzruszona Sharon. – Gordon, weź chłopca i ostrożnie go wykąp.

Gordon stał niepewnie z zakasanymi rękawami i przyglądał się Sharon ze zdumieniem.

– Ja?

Sharon zrobiła nieznaczny gest głową w kierunku Anny. Gordon zrozumiał, że ze względu na spokój matki jemu chciała teraz powierzyć maleństwo.

Anna leżała z przymkniętymi oczami i była nadal bardzo blada. Martwiło to Sharon, która modliła się, by doktor Adams zjawił się jak najprędzej. Zmieniła Annie pościel i podeszła do Gordona.

Gordon poradził sobie całkiem nieźle z kąpielą i maleństwo leżało teraz spokojnie, starannie opatulone w ręczniki.

– Widzę, że świetnie ci poszło – pochwaliła Sharon.

– Oj, nie jestem taki pewien. Cały czas wydawało mi się, że mały tonie w moich rękach. To taka kruszyna!

– Możesz już odetchnąć. Ale broń Boże, żebyś zapalił fajkę.

Gordon usiadł w fotelu i otarł pot z czoła. Jego wzrok spoczął na Sharon, wyrażał podziw i niedowierzanie. Sharon zmieszała się i zaczęła nerwowo poprawiać włosy.

– To był pewnie trudny poród?

– Nie, raczej nadspodziewanie szybki. Niekiedy poród trwa kilkadziesiąt godzin.

Gordon westchnął:

– Dla mnie to było przerażające, krzyki, krew! Chyba nigdy się nie ożenię.

– A to dlaczego? – zapytała Sharon.

– Czegoś podobnego nie przeżyłbym po raz drugi. Nie dopuszczę, by kobieta musiała tak dla mnie cierpieć.

Sharon rzekła w zamyśleniu:

– A gdyby tego pragnęła?

– To niemożliwe. Czy sądzisz, że Anna zdecydowałaby się przeżyć coś podobnego jeszcze raz?

Sharon uśmiechnęła się.

– Dziś jej o to nie pytaj, ale za tydzień zobaczysz, co ci odpowie.

Gordon pokręcił głową:

– To przechodzi wszelkie pojęcie.

W korytarzu dały się słyszeć czyjeś kroki, zaraz potem do pokoju wbiegli doktor Adams i Margareth. William zwrócił się do Sharon:

– Ależ tu parówka! No, jak tam, Sharon, czy dziś wieczór ktoś przyjdzie na świat?

Sharon uśmiechnęła się i wskazała na stół, gdzie leżał niemowlak. William i Margareth stanęli jak wryci.

Doktor obejrzał dokładnie dziecko, po czym wszedł za kotarę, by ocenić stan matki.

– Czy miałaś kłopoty z udrożnieniem płuc? – spytała Margareth.

– Nawet nie jak na tak wczesny poród.

Gordon wracał myślami do trudnych chwil w trakcie porodu, które, jak mu się zdawało, trwały wieczność. Nabrał szacunku dla Sharon, cały czas tak niezwykle opanowanej. Dopiero teraz dostrzegł, że dziewczyna drży jak osika.

William wyszedł zza kotary z uśmiechem na twarzy.

– Z matką wszystko w porządku. Jest wycieńczona, to zrozumiałe, ale nic jej nie będzie. Sharon, spisałaś się na medal!

– Nic dziwnego: z takim pomocnikiem? – roześmiał się wesoło Gordon.

Sharon napotkała jego wzrok. Kto by pomyślał, że jest taki dowcipny? Szkoda tylko, że tak rzadko żartuje, pomyślała.

William pogłaskał Sharon po głowie.

– Jesteś bardzo zmęczona, zasłużyłaś na odpoczynek, przyjaciółko.

– Sharon da sobie radę – odparł na to Gordon, – To kobieta ze stali.

Słysząc te słowa William zdenerwował się naprawdę i podniesionym głosem powiedział:

– Nie, mój drogi, ona nie jest ze stali, jak ci się wydaje. To ty traktujesz ją jak urządzenie. Zupełnie nie rozumiem, jak ona jeszcze to wytrzymuje. Usługuje ci we wszystkim!

– Ha, dobre sobie! Szkoda, że nie było cię tu przed godziną, a zobaczyłbyś, kto tu komu usługiwał! Biegałem w tę i z powrotem jak w ukropie. I nawet… nawet dobrze się czułem w tej roli!

– Rzeczywiście, chciałbym to zobaczyć… – zamruczał zaskoczony William.

Kiedy już wszyscy opuścili pokój – młodą mamę wraz z niemowlakiem wyniesiono na noszach – Gordon zmarszczył czoło w zadumie.

– O czym tak myślisz, Gordonie? – zapytała Sharon.

Gordon ocknął się z zamyślenia.

– Siadaj, przyniosę ci herbaty.

Sharon zaskoczyła ta niespodziewana uprzejmość. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo jest wyczerpana. Oparła głowę o ścianę i obserwowała krzątającego się Gordona, z trudem unosząc ciężkie powieki.

Gordon postawił na stoliku kubki z gorącym napojem i usiadł naprzeciwko dziewczyny.

– Nie będzie mnie tu William pouczał. Sam zauważyłem, że jesteś zmęczona. No, a teraz pij!

Sharon podniosła kubek do ust. Gorąca herbata szybko ją rozgrzała, tak że aż policzki jej poróżowiały.

– Dziękuję ci za herbatę, i nie tylko. Bez twojej pomocy nie dałabym sobie rady przy porodzie.

Gordon wiercił się na krześle, mile połechtany pochwałą.

– Całkiem tu u ciebie przyjemnie – rzucił, rozglądając się po pokoju

– Mógłbyś mnie od czasu do czasu odwiedzić po pracy. Dotychczas nie miałam tu gości – odparła zawstydzona. – Czuję się trochę osamotniona. Moglibyśmy pogawędzić na różne tematy, napić się herbaty.

Zamruczał coś niewyraźnie pod nosem, nie wiedząc, jak zareagować na tę propozycję.

– No, na mnie już czas – powiedział i wstał niechętnie. Zatrzymał się jednak przy drzwiach.

– Pamiętasz, co ci radziłem ostatnio? Jak tam, znalazłaś już sobie kogoś?

– Ja… ja mam nadzieję, że mi się uda…

– Doskonale. Sama widzisz, że stajesz się tu coraz bardziej niezastąpiona.

Kiedy wyszedł, Sharon opadła bez sił na łóżko. Wydarzenia ostatnich godzin sprawiły, że zapomniała o czymś ogromnie miłym: Peter dziś ją pocałował!

Kto wie, może uda jej się jednak pozostać na wyspie? I do tego u boku Petera!


Ale następnego dnia wszystkie jej nadzieje legły w gruzach.

Poranek nie zapowiadał niczego złego, przeciwnie: Gordon był w niezłym humorze, gdyż Andy poprosił go, by został ojcem chrzestnym jego synka. Gdy Gordon wyszedł, w biurze pozostali tylko Sharon i Peter, który, nie zwlekając, wziął dziewczynę w ramiona i pocałował czule.

– Muszę już iść, Sharon. O której będziesz dziś wolna?

– Myślę, że jak zwykle około piątej.

– Dobrze, więc wybierzemy się na spacer. Mamy tyle spraw do omówienia, prawda, kochanie?

Serce Sharon zabiło żywiej.

– Bardzo chętnie.

– Och, Sharon, musisz dzisiaj się chyba zabarykadować. – Peter przytulił dziewczynę do siebie. – Wieczorem przypływa statek, jest wypłata i mężczyźni pewnie pójdą na piwo. Wiedzą, że mieszkasz tu sama, więc musisz bardzo uważać.

– Statek? I znowu z kobietami na pokładzie?

– No tak. A potem zacznie się zabawa. Ale my tam chyba nie pójdziemy.

– Dla mnie spacer byłby dużo przyjemniejszy.

Sharon była tego dnia inna: podekscytowana i uśmiechnięta. Gordon obserwował ją ukradkiem znad filiżanki kawy, Peter zaś porozumiewawczo puszczał do niej oko, ale się nie odzywał.

Po południu grupy mężczyzn pociągnęły na nabrzeże. Peter także tam poszedł, gdyż jak zwykle miał przywitać nowo przybyłe kobiety. Sharon obserwowała wszystko z okna biura, wzdychając od czasu do czasu.

Gordon także podszedł do okna i stanął obok Sharon.

– Znowu ten cyrk! Mam już tego dosyć. Ta maskarada zabiera zbyt dużo czasu – rzekł sucho.

Minęła dłuższa chwila, zanim kobiety zeszły na ląd. Potem wszyscy powoli ruszyli w kierunku osady.

Sharon z łatwością odróżniała wysoką postać Petera wśród tłumu.

– Teraz Peter z kimś rozmawia – zauważyła.

– To jakaś kobieta – dodał Gordon. – Ale się rozgadała!

Była to młoda, żywo gestykulująca osoba. Im mniejsza dzieliła ją i Petera odległość od biura, tym więcej szczegółów sylwetki dostrzegała Sharon: ciemne, lśniące włosy, wielkie, niewinne oczy wpatrzone w Petera i jego z sekundy na sekundę zmieniającą się w chmurę gradową twarz.

Sharon skuliła się nagle, instynktownie odwróciła się do Gordona i przytuliła do niego.

Gordon przytrzymał ją za ramiona i zmusił, by spojrzała mu w oczy.

– Co się stało, Sharon?

Jej wzrok wyrażał najgłębsze przerażenie.

– O, Gordon, to niemożliwe!

– Co takiego?

– Ta dziewczyna koło Petera to… Linda Moore!

ROZDZIAŁ X

– Idzie tu z nią. Nie rozumiem, po co? – powiedział poirytowany.

Sharon wróciła na swoje miejsce za biurkiem. Myśli jak szalone wirowały jej w głowie. Miała ochotę uciec na koniec świata, ale jednocześnie wiedziała, że nadejdzie taki dzień, kiedy będzie musiała stanąć oko w oko z Lindą.