Rzeczywiście, Sharon była teraz jeszcze bardziej samotna, Williama natomiast unikała jak ognia. Andy ożenił się z Anną, Margareth miała swojego pastora, Peter przyjaźnił się z Lindą. Jej pozostał tylko Gordon, ale cóż to za pociecha? Powściągliwy, surowy i pozbawiony wrażliwości dyrektor kopalni nie był tym, kogo Sharon potrzebowałaby w trudnych chwilach.

Podniósł się z krzesła i rzekł:

– No dobrze, pokaż się.

Sharon okręciła się wolniutko. Twarz Gordona wydawała się zupełnie pozbawiona wyrazu, mimo że suknia Sharon ładnie podkreślała jej smukłą sylwetkę.

– Czy widać po niej, że była podarta? – zapytała ze strachem.

– Nie, nie widać.

Przyglądał się dalej jej drobnej postaci, ślicznemu profilowi, pięknie upiętym włosom.

– A co sądzisz o mojej fryzurze?

– Chyba w porządku, chociaż wolę, jak włosy nosisz rozpuszczone. Ale może być.

– Dziękuję ci. Teraz mogę już iść z wizytą. Niedługo wrócę.

Sharon nie spodziewała się nawet, jak szybko będzie z powrotem w domu. A Gordon wkrótce musiał zapomnieć, że tego dnia spieszył się do kopami.


Linda Moore sobie tylko znanymi sposobami dowiedziała się wcześniej, że Sharon wybiera się z wizytą na plebanię. Orientowała się też, kiedy dziewczyna będzie mijać baraki, gdzie zazwyczaj gromadziły się kobiety. Linda siedziała tam teraz w towarzystwie Doris i kilkunastu jej koleżanek. Wprawdzie owinęła sobie Petera wokół małego palca, ale to była zaledwie połowa sukcesu. Nie mogła znieść myśli, że Gordon tak bardzo ceni doświadczenie i pracowitość Sharon. Czas zrobić z tym porządek! Zniszczyć Sharon – to był jej główny cel. Linda pocieszała się, że nazwisko Sharon wciąż widnieje na liście. Mimo to obawiała się, że Gordon w jakiś sposób uzyska zgodę na pozostanie swej pracownicy na wyspie. Wciąż także musiała podsycać nienawiść otoczenia do Sharon, przypominając o popełnionym przez nią morderstwie i niemoralnym prowadzeniu się.

W Anglii Linda nie była już tak bezpieczna jak dawniej. Wprawdzie okoliczności zbrodni zostały wyjaśnione, a Sharon uznano za zmarłą, jednak styl życia, jaki prowadziła Linda, mógł w przyszłości wzbudzić podejrzenia policji. Wtedy z pewnością powróciłaby sprawa zabójstwa.

Dlatego zbrodniarka zdecydowała się uciec na wyspę. Skradzione pieniądze rozpłynęły się w okamgnieniu i teraz trzeba było szukać nowych źródeł dochodu. Spotkanie z Sharon i świadomość, jaką pozycję osiągnęła, zatruły Lindzie życie. Niebezpieczny był także Gordon Saint John, on potrafił myśleć i oceniać logicznie. Peter niczym nie różnił się od innych mężczyzn, bez wysiłku zawróciła mu w głowie. Gdyby tylko Linda mogła udowodnić Gordonowi, że ona sama jest zdolniejsza niż Sharon… Ale na to nie miała wielkiej nadziei.

Dlatego musiała sięgnąć do innej broni.

Siedziała teraz w jesiennym słońcu, gawędząc z kobietami o tym i owym. Sprytnie skierowała rozmowę na Sharon.

– Ta to ma szczęście – powiedziała na pozór obojętnie. – Na wyspie nie ma żadnej policji, a Saint Johna nie obchodzi praworządność. Gwiżdże na to, że wśród nas znajduje się morderczyni. Ona ciągle mnie prześladuje i chce skrzywdzić. Nie wiem doprawdy, jak długo to wytrzymam.

Kobiety wyraziły swoje współczucie.

– Kiedyś ludzie sami wymierzali sprawiedliwość, nie czekając na wyroki. Takie zbrodniarki po prostu kamienowano – mówiła jakby do siebie Linda. – Wystarczyło zebrać się tam, gdzie taka mogła przechodzić, okrążyć i…

Linda z premedytacją zawiesiła głos akurat w tym momencie. Słuchające jej kobiety były z natury proste i bez trudu można było im zasugerować sposób postępowania. Spojrzała dyskretnie na drogę; Sharon właśnie się zbliżała. Poza tym na drodze było pusto. A zatem teraz albo nigdy!

– Tyle mi zawdzięcza – podjęła znowu Linda, tym razem ze łzami w oczach. – I tak mi za wszystko dziękuje! To zwyczajna czarownica!

– To prawda! – krzyknęła podniecona Doris. – Zasługuje na śmierć! Zawsze to mówiłam!

Linda kontynuowała rozpoczętą myśl:

– Wyjdziemy za mąż, urodzimy dzieci, ale jak uchronimy je przed tą bestią? A Saint John z pewnością zechce ją zatrzymać. Ciągle powtarza, że stała się niezastąpiona.

– Przecież nie może zostać dłużej niż trzy miesiące! – zauważyła jedna z kobiet.

– Ha! Czy uważasz, że ona nie potrafi przekabacić tego czy innego nieszczęśnika? – spytała Doris. – Choćby mój Tom: zawsze staje w jej obronie!

Linda kuła żelazo póki gorące:

– Nawet widziałam, jak wczoraj flirtowali.

– Co? – wykrzyknęła na dobre rozwścieczona Doris. – Tego już za wiele! Ruszajcie się, teraz nasza kolej!

– Nie, Doris, jeszcze was ktoś zobaczy! – Linda udała przerażenie.

– Żartujesz. Tu, o tej porze? Chodźcie, czas, żebyśmy wreszcie zrobiły coś dla Lindy, dla nas i naszych dzieci!

Świetnie, myślała uradowana Linda. Ja nie zamierzam się wtrącać, niech inne później odpowiadają za to, co się stanie. Ja nie mam z tym nic wspólnego!

Niektóre kobiety wahały się, ale to tylko wzmagało nienawiść innych i wkrótce już wszystkie stały gotowe do zaczepki.

– Oszalałyście! – Linda nadal doskonale odgrywała swoją rolę, udając zatrwożoną. – Wystarczy ją trochę nastraszyć. Niech stąd wyjedzie!

– Pewnie, tylko trochę ją nastraszymy!


Sharon ujrzała kobiety z daleka. Od razu wyczuła, że coś się święci. Zatrzymała się na moment, po czym ruszyła z sercem w gardle. Zauważyła, jak Linda zaczyna się niepostrzeżenie wycofywać.

– Stój! – krzyknęła groźnie Doris do Sharon. – Dla kogo się tym razem wystroiłaś?

– Idę z wizytą do Margareth – dziewczyna z trudem opanowała drżenie głosu.

– Ach, tak, już sobie ostrzysz pazury na pastora? Co za bezczelność!

Kobiety powoli zaczęły zacieśniać krąg wokół Sharon.

– Mam ci powiedzieć, jak traktowano kiedyś takie łachudry jak ty? Chcesz się przekonać, co myślimy o morderczyni, która oskarża naszą przyjaciółkę? Poczekaj no, a zaraz zobaczysz!

Doris schyliła się i podniosła z ziemi niewielki kamień. Zanim Sharon zrozumiała, na co się zanosi, zaświszczało jej koło ucha. W następnej sekundzie inny kamień trafił Sharon w plecy. Odwróciła się i wtedy poczuła palący ból nad uchem.

– Na pomoc! Co robicie? – krzyczała przerażona.

Próbowała uciekać, ale pierścień wokół niej jeszcze bardziej się zacieśnił.

Linda stała kilkadziesiąt metrów dalej, za drzewami, i obserwowała całe zajście z jadowitym uśmieszkiem na ustach. Widziała dobrze, że kobiety są coraz bardziej rozwścieczone i groźne. Sharon opadła na kolana…

Nagle Linda zmartwiała.

Od strony zabudowań ktoś się zbliżał! Był to sam Gordon Saint John. Jakim sposobem znalazł się tu o tej porze? Od dawna powinien być w kopalni!

Linda zagryzła zęby. Co robić? Była tak blisko osiągnięcia celu…

Nagle puściła się pędem w jego kierunku i padła mu prosto w ramiona.

– Rzucają w nią kamieniami! – krzyknęła z udawaną rozpaczą. – Zabiją ją, zabiją! Nie chcę, żeby jej się coś stało!

Gordon wyrwał się Lindzie.

– O czym ty mówisz? Co? W kogo rzucają? Mój Boże, to może być tylko Sharon!

– Biegłam co sił, żeby pana sprowadzić! – mówiła zdyszana. – Chciałam je zatrzymać, ale…

Mówiła na darmo. Po Gordonie już nie było śladu.


Sharon starała się zakryć głowę, potem, zszokowana, powoli osunęła się na kolana. Kamienie świszczały jej nad głową i uderzały boleśnie. Czuła, że między palcami spływa jej po twarzy krew. Zaczęła się modlić, z minuty na minutę słabła coraz bardziej.

Straciła już całą nadzieję, gdy nagle napastniczki się rozproszyły. Sharon usłyszała jak przez mgłę głos, który wydał się jej znajomy, ale nie była pewna, do kogo należy. Mówiący był nieopisanie wzburzony.

Zapadła grobowa cisza. Dopiero po dłuższej chwili któraś z kobiet odezwała się niepewnie:

– Chciałyśmy ją tylko nastraszyć…

– Nastraszyć?! – wrzasnął z wściekłością Gordon.

– Ona jest morderczynią! – dodała Doris.

– A kimże wy jesteście? Macie się teraz za coś lepszego? Przyjrzyj się dobrze temu kamieniowi, który trzymasz w dłoni! Co by się stało, gdyby trafił celu?

Doris upuściła kamień na ziemię, tak jakby nagle ją sparzył.

– Zasługuje na to – odparła inna. – Nie jesteśmy bezpieczne, dopóki ona tu przebywa.

Gordon przyklęknął koło Sharon i delikatnie ją podniósł.

– Co ona wam takiego zrobiła? Czy była dla was choć raz niemiła?

Znowu przez moment panowała cisza, w końcu odpowiedziała Doris:

– Zrzuciła całą winę na Bogu ducha winną Lindę.

– O tym, kto jest czemu winien, nie wy będziecie decydować – odparł ostro Gordon i podniósł ranną z ziemi. – Bądźcie pewne jednego: za to, co zrobiłyście, zostaniecie surowo ukarane.

Teraz już żadna z kobiet nie śmiała się odezwać.

Gordon poniósł Sharon w kierunku szpitalika. Po kilku minutach dziewczyna zaczęła dochodzić do siebie. Zarzuciła Gordonowi ręce na szyję, wtuliła się w niego i gorzko zapłakała. W pewnym momencie szepnęła przez łzy:

– Moja torebka, zgubiłam torebkę…

– Nie martw się, znajdziemy ją potem – uspokajał Gordon.

Patrzył na posklejane i zakrwawione włosy, które Sharon jeszcze niedawno tak starannie upinała, na popuchnięte wargi i zniszczoną sukienkę, którą mozolnie zszywała i prasowała. Po raz pierwszy w życiu poczuł, że jest kompletnie bezradny. Gdyby mógł, ukręciłby zaraz głowy wszystkim kobietom, które tak ją skrzywdziły.

– Tak dalej być nie może – powiedział zgnębiony. – Muszę tu wreszcie zaprowadzić porządek.

Sharon nie przestawała szlochać.

– Nie przypuszczałem, że potrafisz płakać – dodał. – Wypłaczesz się teraz za wszystkie czasy. Nie żałuj sobie, to ci przyniesie ulgę.

– Och, Gordon, dlaczego one mnie tak nienawidzą? – zapytała i zaraz dodała: – Tobie jest na pewno ciężko. Mogę już chyba iść sama.

– Nie ma mowy, zaraz będziemy u doktora.

– Nie, proszę! Ja nie chcę. Zanieś mnie do domu. Nie zniosę, by William się mną zajmował! – krzyknęła przestraszona.

– Ale on powinien cię obejrzeć.

– Naprawdę nic mi nie jest.

– A jak twoje żebra?

– Moje żebra sam możesz obejrzeć. Tobie nie robi to różnicy. Poza tym Margareth mnie oczekuje.

Gordon uśmiechnął się pod nosem.

– Powiadomię Margareth, co się stało. O, widzę jakąś dziewczynę, poślę ją z wiadomością.

Gordon wytłumaczył dziewczynie, co ma powiedzieć na plebanii.

Wreszcie Sharon znalazła się w swoim pokoju. Gordon przyniósł miskę z ciepłą wodą i zaczął przemywać pokaleczoną twarz i szyję dziewczyny. Sharon wciąż nie potrafiła powstrzymać łez, płynęły i płynęły bez końca.

Nagle do pokoju wpadła Linda.

– Gordonie, czy mogłabym panu w czymś pomóc?

Sposób, w jaki wypowiedziała jego imię, doprowadził Sharon do wściekłości. Uniosła się na łokciu i zawołała:

– Wyjdź stąd! Wynoś się z mojego pokoju!

– Ależ Sharon! To właśnie Linda biegła, żeby mnie sprowadzić na pomoc!

– To nieprawda, ona kłamie! – krzyczała Sharon. – Nie chcę jej tu widzieć!

Linda uśmiechnęła się porozumiewawczo do Gordona, wyrażając tym samym pobłażanie dla humorów Sharon. Rozejrzała się ciekawie po pokoju i zawołała:

– Och, jaki piękny kamień!

Na te słowa Sharon zerwała się, w okamgnieniu chwyciła minerał, który dostała od Gordona, i przycisnęła go mocno do piersi.

– Tego mi nie odbierzesz! Zabrałaś mi wszystko: życie, godność, Petera! To prezent od Gordona! Niech tylko spróbuje dać ci podobny!

– Nie ma podobnego w moich zbiorach, więc się opanuj. A ty, Lindo, idź już. Sharon jest zdenerwowana, przeżyła wielki szok, więc trzeba wybaczyć jej takie zachowanie. Dziękujemy ci za pomoc.

– Mogłabym zastąpić Sharon w biurze choćby dzisiaj. Zajmowałam się już pracą tego rodzaju.

Ciekawe gdzie? pomyślała Sharon, ale nie miała już siły protestować. Załamała się kompletnie. Bierz moją pracę, bierz wszystko, możesz nawet zabrać jego samego. Może wtedy trafią mi się resztki Petera…


Stało się według słów Lindy: jeszcze tego samego dnia zasiadła w biurze na miejscu Sharon. Sharon pozostała w łóżku i nie słyszała wszystkich rozmów, które toczyły się w pokoju obok. Od czasu do czasu do jej uszu docierał chichot Petera, bezradny głosik Lindy i coraz bardziej zniecierpliwiony głos Gordona. Gordon śpieszył się najwyraźniej do kopalni, ale Linda ciągle go zatrzymywała, prosząc o kolejne wyjaśnienia w kwestiach, które jej wydawały się skomplikowane. Peter dotrzymywał Lindzie towarzystwa z własnej woli.

W końcu Gordon zaczął wypytywać Lindę o morderstwo.

Sharon skuliła się w sobie, słysząc wersję wydarzeń z ust Lindy, udającej niewiniątko. Najbardziej dotknęło ją to, co Linda opowiadała o jej rzekomo rozwiązłym życiu, i komentarz Petera:

– No tak, tak przypuszczałem. Z powodu małego flirtu nie miałbym żadnych wyrzutów sumienia.