Sharon chciała zapłakać, ale brakło jej już łez.

W końcu jednak wzięła się w garść. Nie mogę się tak mazać, pomyślała. Wyobraziła sobie Petera siedzącego dumnie w fotelu z wypiętą piersią, udekorowaną wielkim medalem za zasługi w podboju dam.

Po raz pierwszy tego dnia Sharon uśmiechnęła się do siebie. To pomogło i przyniosło wyraźną ulgę.

Niemalże w tej samej chwili do biura wszedł mężczyzna i poprosił, by Peter udał się do kopalni. Gordon chciał pójść razem z nim, ale zatrzymał go szczebiot Lindy.

– Och, Gordonie, czy przed wyjściem mógłby mi pan coś wyjaśnić? To wyliczenie wydaje mi się takie skomplikowane!

– Które wyliczenie?

– Tu, na dole strony…

– Niech no zerknę… Posuńże się trochę, bo nie widzę!

Oho! pomyślała Sharon. Już do tego doszło? No tak, gdzieżby Linda przepuściła taką okazję!

– Przecież to całkiem proste! – stwierdził poirytowany Gordon. – Jeśli tego nie rozumiesz, to nie masz po co zajmować się rachunkami. Sharon jest dużo bardziej…

– Ach, już mi się przypomniało – powiedziała szybko Linda. – Dziękuję za pomoc.

– Przecież nic ci nie wyjaśniłem.

– Wie pan co? Peter to taki miły chłopak – Linda momentalnie zmieniła temat.

– Co? Peter? Ach, tak. Owszem.

– Chce się ze mną ożenić. Ale ja nie jego kocham.

Coś takiego! Sharon z rosnącą uwagą przysłuchiwała się zwierzeniom Lindy.

– Dlaczego więc ciągle z nim przebywasz? Czy nie wodzisz go czasem za nos?

– Nie. Po prostu nigdy nie dostanę tego, którego kocham, gdyż on gardzi kobietami.

Sharon była coraz bardziej rozbawiona.

– Jeśli twój obiekt westchnień znajduje się na wyspie, to za wcześnie chyba, by mówić o miłości? Jesteś tu przecież od niedawna – głos Gordona był bardzo oschły. – Trzymasz więc Petera przy sobie na wszelki wypadek?

Sharon widziała w wyobraźni Lindę. Z pewnością jej usta wykrzywiają się właśnie w podkówkę.

– Dlaczego jest pan dla mnie taki okrutny, Gordonie? Czy pan nic nie rozumie?

– A co mam rozumieć? – zapytał zniecierpliwiony. – Jeśli nie masz innych spraw, to pozwól, że pójdę wreszcie do kopalni. I nie zawracaj mi już głowy twoimi wydumanymi historiami miłosnymi.

Cały Gordon! Są jednak sytuacje w życiu, kiedy jego obcesowość i gruboskórność na coś się przydają! Sharon zacierała ręce z zadowolenia. Linda zupełnie nie potrafiła wyczuć Gordona i stosowała wobec niego jak najgorszą taktykę.

Nagle zaniepokoiła się nie na żarty. Jeśli Gordon wyszedł do kopalni, w biurze została jedynie Linda…

Sharon nie miała odwagi zawołać Gordona i prosić go o pomoc. I tak był dostatecznie poirytowany rozmową z Lindą.

Leżała z sercem w gardle, nasłuchując, co dzieje się obok. Mijały długie minuty…

Po chwili drzwi biura otworzono cicho i równie cicho przymknięto. Sharon słyszała zbliżające się do jej pokoju ostrożne kroki.

Zdrętwiała ze strachu. Na myśl o tym, że Linda może podjąć jeszcze jedną próbę pozbawienia jej życia, była bliska utraty zmysłów. Leżała tu przecież solidnie poturbowana i pewnie nikt by się specjalnie nie dziwił, gdyby teraz umarła…

Ale nagle, jak wybawienie, z głębi korytarza dały się słyszeć ciężkie męskie kroki i zaraz potem Sharon usłyszała głos Petera. Linda pospiesznie wróciła do biura. O czym oboje rozmawiali, tego już Sharon nie słyszała.


Dzień miał się ku końcowi.

Peter i Linda opuścili już razem biuro i w całym budynku zapadła głucha cisza.

Po upływie godziny lub dwóch do drzwi Sharon ktoś cicho zapukał.

– Sharon, śpisz? – rozległ się głos Gordona.

– Nie, wejdź, proszę.

Jego dzień pracy już się zakończył, ale Gordon nie zdążył jeszcze się przebrać; przyszedł w górniczym kombinezonie. Sharon zorientowała się, że ma jej coś ważnego do powiedzenia.

Zmęczony i zatroskany przysiadł na krawędzi łóżka.

– Jak się czujesz? – zapytał.

– Nie najgorzej, choć wciąż boli mnie głowa i pieką rany. Poza tym trochę mi tu samej smutno, więc się cieszę, że mnie odwiedziłeś.

– To był okropny dzień, dawno nie czułem się taki wykończony – zaśmiał się z przymusem. – Patrzę na ciebie i nie mogę uwierzyć, że to ty: całą twarz masz opuchniętą i poranioną. Siniak pod okiem zaczyna nabierać wrzosowego koloru. Czy coś już jadłaś?

– Nie jestem głodna. Chciałam cię natomiast przeprosić za moje histerie przed południem. Po prostu nie mogę znieść obecności Lindy. Ona… nie, nie chcę o niej w ogóle rozmawiać.

Nie odpowiedział. Siedział głęboko zamyślony i przyglądał się Sharon jakoś dziwnie.

– Czy coś się stało? – zapytała zaniepokojona.

– Dzisiejszy dzień był dla mnie koszmarem. Nie tylko z powodu napaści na ciebie. To, co potem musiałem znosić w biurze, kompletnie mnie rozstroiło. Ta głupia gęś jest nie do zniesienia! Dopiero teraz, gdy cię zabrakło przez kilka godzin, zdałem sobie sprawę, co dla nas znaczysz. W południe nie dostałem nawet… kawy. Wciąż myślałem o twojej przyszłości, a przecież tak rzadko poświęcam swą uwagę sprawom nie związanym z kopalnią. Dzisiaj ujrzałem cię w powrotnej drodze do Anglii, potem przed sądem, w końcu usłyszałem skazujący wyrok i…

Sharon czekała na dalszy ciąg zdania.

– Sharon, wiem, że jesteś rozsądną dziewczyną…

– Nie jestem tego pewna, choć staram się jak mogę. Ale o co ci chodzi?

– Gdybym ci coś zaproponował, czy umiałabyś spojrzeć na to moimi oczami?

– Nie wiem, ale mogę spróbować.

Gordon urwał i przyglądał się badawczo Sharon, która pod jego wzrokiem jak zwykle poczuła się niepewnie. Po raz kolejny też uznała, że Gordon ma coś pociągającego w twarzy, ale z oczu wyziera mu chłód i obojętność…

– Chciałbym, żebyśmy zawarli pewien układ.

– O czym ty mówisz, jaki układ?

Wypowiedzenie kolejnych słów przyszło mu z wyraźną trudnością. Nerwowo zagryzał wargi i dopiero po dłuższej chwili wykrztusił:

– Myślałem nad tym cały dzisiejszy dzień i nie znalazłem innego wyjścia: ty i ja musimy się pobrać.

ROZDZIAŁ XII

– Co takiego??? To niemożliwe! – krzyknęła zaskoczona Sharon. – Żartujesz sobie ze mnie!

– Mówię całkiem poważnie. Jeśli wyjedziesz stąd i wrócisz do Anglii, ja stracę niezastąpionego pracownika, a ty życie.

– Ale przecież my się nie kochamy!

– Tym lepiej. Będziemy mogli traktować nasz układ bez zbędnych emocji.

Sharon kręciła z niedowierzaniem głową.

– To nie może być! Przecież tak bardzo się różnimy! Nawet nie umiemy razem pracować!

– Czyżby? – zdziwił się Gordon. – Uważam cię za jedyną rozsądną osobę na tej wyspie!

– Och, nie wiesz nawet, jak wiele mnie kosztuje wykonywanie twoich przeróżnych poleceń – powiedziała cicho Sharon. – A poza tym jak można porównywać pracę z małżeństwem?

– Jeśli się zgodzisz, zabiorę cię do siebie. Zapewnię ci oddzielny pokój i nigdy nie zakłócę ci spokoju.

W tej chwili Sharon stanął przed oczami mężczyzna jej snów: młody, przystojny, wysoki blondyn o wesołych oczach i gorącym sercu. Zaśmiała się gorzko do tych myśli. Nie znalazłby się nikt, kto mniej niż Gordon przypominałby jej księcia z marzeń.

– Poza tym nie będziemy musieli martwić się o potomstwo. Wspominałem już o tym, że nie chcę mieć dzieci.

Sharon była bliska płaczu.

– A jeśli jedno z nas z czasem pożałuje tej decyzji? – zapytała cicho Sharon.

– To także wziąłem pod uwagę – odparł bez chwili namysłu.

– Ale ja wciąż jestem oskarżona o zabójstwo. Czy to ci nie przeszkadza?

– Posłuchaj mnie: zdecydowałem, że nie będę odgrzebywał przeszłości. Znam cię taką, jaką okazałaś się tu na wyspie, przedtem nie istniałaś dla mnie w ogóle. Uznaję to wydarzenie, jak i twój wcześniejszy swobodny styl bycia, jako niebyłe. Jeśli sprawa zabójstwa powróci w jakichkolwiek okolicznościach, wtedy się nią zajmiemy. Teraz nie będę tym sobie zaprzątał głowy. Oczywiście zachowasz prawo do miłości: jeśli kiedyś spotkasz mężczyznę, bez którego nie będziesz mogła żyć, obiecuję, że zwrócę ci wolność.

– Sądzisz, że uzyskasz rozwód jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki?

– Jakoś sobie z tym poradzimy. Ale najpierw i tak musimy uprzedzić pastora Wardena.

– Mam nadzieję, że w tym szczególnym związku oszczędzimy sobie romantycznych scen i uniesień?

– Ma się rozumieć. Poza tym upiekę dwie pieczenie przy jednym ogniu: nie będę się już musiał opędzać od natrętnych panien.

Miał na myśli Lindę! Te słowa podniosły Sharon odrobinę na duchu i nastawiły serdeczniej do Gordona. Sharon nadal nie potrafiła pozbyć się nienawiści dla Lindy.

– No, słonko, co o tym sądzisz?

Gordon na pewno nie zdawał sobie sprawy z tego, jak bardzo ten ciepły zwrot Sharon rozczulał. Zwłaszcza w takiej chwili.

Wzięła głęboki oddech. Och, Peter, myślała z żalem. Dlaczego odszedłeś? Czy kiedyś przestanę za tobą tęsknić i wspominać twoje pocałunki? Dlaczego wybrałeś właśnie Lindę, raniąc mnie tym boleśniej?

– No dobrze, Gordonie, niech tak będzie. Może jakoś sobie poradzimy. Dziękuję w każdym razie za to, że zechciałeś mi pomóc.

Gordon odetchnął z wyraźną ulgą.

– Czy byłabyś w stanie pójść do kościoła jeszcze dziś wieczorem? – zapytał ostrożnie. – Lepiej mieć to za sobą. A nuż się któreś z nas rozmyśli?

– Dzisiaj naprawdę nie dam rady, wciąż szumi mi w głowie. Poza tym zaskoczyłeś mnie tą niespodziewaną propozycją. Jeśli nie przetrwa nocy, nie ma mowy o małżeństwie.

– Zgoda. Ja tymczasem rozejrzę się za świadkami. Przypuszczam, że nie może być mowy o Peterze ani Lindzie?

– Niech Bóg broni! – obruszyła się Sharon.

– I ja ich sobie nie życzę. Widzimy się zatem jutro. Spij spokojnie.

– Gordon, tylko że dzisiaj zniszczyłam moją jedyną przyzwoitą suknię…

Gordon skrzywił się z niesmakiem.

– Czy ty musisz przywiązywać wagę do takich drobiazgów? Włóż na siebie cokolwiek. Mnie to nie robi różnicy!

I odszedł, a Sharon pozostała sam na sam ze swoimi myślami Było jej trochę przykro, że tak wiele spraw Gordon uważał za nieistotne. Choćby jej wyobrażenia o małżeństwie…


Pastor słysząc, że Sharon i Gordon zamierzają się pobrać, wykrzyknął zdesperowany.

– Nie! Mam na sumieniu niejedno nieudane małżeństwo, ale udzielenia ślubu właśnie wam stanowczo odmawiam! Gordonie, czy nie zdajesz sobie sprawy z tego, że zniszczysz tę delikatną i miłą dziewczynę?

Sharon powiedziała łagodnie:

– Drogi pastorze, jeśli Gordon nie ożeni się ze mną, umrę na gilotynie.

Warden kręcił głową z powątpiewaniem.

– Sharon, to się dla ciebie skończy katastrofą!

– Będę starał się ją chronić. Taki napad jak dzisiejszy, już się nie powtórzy – zapewnił krótko Gordon. – Poza tym władze angielskie prędzej czy później zaczną jej szukać. Moje nazwisko zapewni jej bezpieczeństwo.

– To kłóci się z wszelkimi chrześcijańskimi zasadami – rzekł załamany duchowny. – Kto widział zawierać małżeństwo na takich warunkach?

– Pastorze, zdarza ci się przecież udzielać sakramentów w wielkiej potrzebie, potraktuj naszą sytuację tak samo! Przecież ty także ratujesz życie Sharon.

– Och, co ty wygadujesz – złościł się Warden. – Ale niech wam będzie. Bierzmy się do dzieła. Tylko żebyście potem nie mieli do mnie żalu.

Na świadków poproszono Margareth i jednego ze współpracowników Gordona.

– Sharon, czy ty na pewno wiesz, co robisz? – pytała ze łzami w oczach Margareth. – Przecież podobał ci się Peter.

– Gordon, pytam cię po raz ostatni… – głos Wardena drżał lekko.

– Nie mam innego wyjścia – rzekł Gordon. – Dzięki Sharon zaoszczędziłem mnóstwo czasu, który mogłem poświęcić sprawom kopalni. Nie chcę pozwolić, by odjechała.

– Sharon, przecież ty jesteś mądrą kobietą? – błagał pastor.

– Mogę wybierać pomiędzy Gordonem i gilotyną. Decyduję się na mniejsze zło.

Sharon wypowiedziała te słowa ze świadomością, że zrani Gordona. Nie mogła jednak powstrzymać się od takiej uwagi po wyjaśnieniach, których udzielił pastorowi. Zaskoczony Gordon spojrzał na swoją przyszłą żonę ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział.

– To okropne! – wołał Warden. – Traktuję was jak przyjaciół, ale nie znam pary, która by mniej do siebie pasowała!

W końcu rozpoczęła się ceremonia zaślubin. Sharon klęczała obok Gordona, lecz czuła się ogromnie samotna. Peter… Jak mogło do tego dojść? To on miał być teraz przy niej na miejscu Gordona…

Ledwie docierały do niej słowa wypowiadane przez narzeczonego:

– … i ślubuję ci miłość, wierność i uczciwość małżeńską i że cię nie opuszczę aż do śmierci

Pastor wzdychał co chwila, zaś Gordon krzywił się wyraźnie zniecierpliwiony.

Wreszcie uroczystość dobiegła końca. Przy wpisywaniu danych do księgi pojawiły się pewne problemy, bowiem żadne z małżonków nie znało ani imion rodziców, ani daty swoich urodzin. Gdy po raz siódmy Warden wpisywał: „nieznane”, pokręcił ze smutkiem głową. Następnie małżonkowie potwierdzili ważność zawartego ślubu, składając podpisy.