– Wspaniale – mruknęła ponuro.
– Naprawdę potrzebujesz tych papierów?
– Raczej tak – odrzekła. – Zwłaszcza po twojej wczorajszej propozycji.
Kyle zamyślił się na chwilę.
– Nie mogę ci ich przywieźć, Maren.
– Jasne…
Nie wiedziała, co zrobić.
– A może jednak przyjedziesz do mnie na weekend? – spytał cieplejszym tonem. – Moglibyśmy popracować nad albumem Mirage. Poza tym… może namówiłbym cię na sprzedaż Festival Productions.
– Myślisz, że ci się uda?
– Na pewno.
Poczuła nagle zimny dreszcz.
– Chętnie bym przyjechała, ale…
– Boisz się?
Bez trudu wyczuła, że jest na nią zły.
– Tego nie powiedziałam.
– Nie musisz. Czuję to. O co chodzi, Maren? Czy jesteś związana z innym? Czy też może masz taki sposób uwodzenia mężczyzn?
– Nie, nie… – Ręce jej się trzęsły.
– Wobec tego możesz śmiało przyjechać!
Maren nie chciała się kłócić, chociaż jego rozumowanie wydawało jej się nielogiczne. Zagryzła wargi i zastanawiała się.
– Wcale nie muszę ci udowadniać, że się nie boję – próbowała zmienić temat. – Powinny clę przede wszystkim interesować moje teledyski.
– Ależ interesują.
– Więc o co chodzi?
– Według mnie trudno ocenić dzieło sztuki nie znając autora.
– To tylko jedna ze szkół.
– Tak, ale szczególnie mi bliska. Poza tym odniosłem wczoraj wrażenie, że ty również chcesz mnie lepiej poznać… Znacznie lepiej… – ściszył głos aż do szeptu.
Maren westchnęła.
– Mylisz się.
– Co ci szkodzi sprawdzić? Jesteś dorosła. Mogę obiecać, że nie będę cię do niczego zmuszać.
Czy mogła teraz powiedzieć, że bardziej obawia się własnych reakcji niż jego?
– To się rozumie samo przez się.
– No to jak?
Maren nie mogła powstrzymać uśmiechu. Pomysł był szalony. Nie miała jednak zamiaru zawsze postępować racjonalnie. Jak ognia bała się nudy.
– Dobrze. Przyjadę. Musisz mi jednak dać swój adres i telefon, na wypadek, gdybym się zgubiła.
– Albo rozmyśliła – dokończył za nią.
Maren wydęta wargi. Nie znal jej jeszcze. Jeżeli coś obiecała, zawsze dotrzymywała słowa.
Chwyciła długopis i zapisała adres oraz telefon, a następnie najważniejsze wskazówki dotyczące drogi. Kyle obwarował się w swoim domu jak w twierdzy. Wiedziała, że robi głupstwo, ale nie mogła się już wycofać.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Kiedy po raz pierwszy zobaczyła posiadłość Kyle’a, przypomniało jej się hiszpańskie określenie: la casa grande. Zarówno dom, jak i otaczające go budynki robiły rzeczywiście niezwykłe wrażenie. Długi mur okalający teren zapewniał właścicielowi całkowity spokój. Nie mógł się tędy przedostać żaden wścibski reporter.
Maren przejechała przez bramę i znalazła się na obszernym dziedzińcu. Przestronny, piętrowy dom w hiszpańskim stylu wyglądał z bliska jeszcze bardziej okazale. Mogła podziwiać wspaniale wykończenie i duże, czerwone dachówki. Po obu stronach podjazdu rosły palmy i wonne hibiscusy.
Cała posiadłość znajdowała się na stromej skale. Rozciągał się stąd wspaniały widok na Pacyfik. Pomyślała, że samotny dom przypomina swego właściciela: elegancki, niby przyjazny, ale jednocześnie bardzo nieprzystępny. Bałaby się tutaj w czasie sztormowej nocy…
Zatrzymała samochód przy garażu i przeklinając w duchu własną głupotę skierowała się w stronę drzwi wejściowych. Pomyślała, że nie powinna zwracać uwagi na przepych otoczenia. Ostatecznie posiadała Festival Productions – coś, czego nie miał Kyle.
Zaczęła się zastanawiać, w jakim stopniu jego zaloty wynikają z zimnej kalkulacji. Z całą pewnością potrzebował jej firmy. Co więcej – potrzebował jej samej. Musiał się orientować, że Maren trzyma wszystko w garści i nadludzkim wysiłkiem osiąga sukcesy. Czy nie postanowił jej w sobie rozkochać? Porównanie z Jane nasuwało się mimo woli. Tak, pracownice kochające się w szefach, nawet w byłych szefach, są w żałosnej sytuacji…
Poprawiła sukienkę i zadzwoniła do drzwi. Na pozór była spokojna, lecz w głębi duszy drżała.
Lydia już wyjechała i Kyle czekał niecierpliwie na Maren. Co jakiś czas spoglądał na wielki zegar wiszący w salonie. Robił sobie wyrzuty, że wciągał tę kobietę w swoje pogmatwane i niespokojne życie. Pewnie miała dosyć własnych kłopotów…
Niestety, nie potrafił oprzeć się pokusie. W Maren było coś tak uwodzicielskiego, że musiał ulec. Może właśnie to, że wcale nie próbowała go uwodzić… Była jedną z niewielu kobiet, które nie rzucały mu się na szyję po pierwszych paru minutach rozmowy.
Musi się z nią spotkać jeszcze raz. Nie wiedział, co się stanie i nie dbał o to. Całą noc nie zasnął z jej powodu. Czuł, że czeka go ciężka próba. Albo zdobędzie Maren i rzuci ją jak najszybciej, albo… stanie się coś, co zmieni w jego życiu wszystko.
Z rozmyślań wyrwał go nagle dzwonek u drzwi.
Nie słyszał nawet samochodu. Zerwał się z miejsca i pośpieszył w kierunku wejścia. Z uśmiechem otworzył drzwi.
Zdążył już prawie zapomnieć, jak niebieskie potrafią być oczy Maren. Stała przed nim z rozwianymi włosami i patrzyła niepewnie w głąb domu.
– Jesteś wreszcie – powiedział na powitanie.
Maren zmarszczyła nos i odrzuciła z czoła rude w słonecznym świetle włosy.
– Bałeś się, że nie znajdę twojej posiadłości? – spytała z niewinnym uśmiechem. – Jest przecież taka mała…
Rozejrzał się wokół i roześmiał serdecznie.
– Lubię prostotę – powiedział.
Otworzył szerzej drzwi i wpuścił ją do środka.
– Cieszę się, że przyjechałaś – dodał. – Mam nadzieję, że zostaniesz dłużej.
Spojrzała w jego szare oczy, ale były równie spokojne i nieprzeniknione jak ocean. Kto wie, co może czaić się w ich niezbadanej toni…
– To nie byłoby chyba zbyt mądre.
– Dlaczego?
Spojrzała na niego ukradkiem. Czyżby kpił z niej w żywe oczy?
– Dobrze, zastanowię się – powiedziała z lekkim wahaniem.
– Nad czym się tu zastanawiać? – mruknął prowadząc ją do wnętrza. – Zawszę jesteś taka… ostrożna?
Maren miała wrażenie, jakby nagle znalazła się w zupełnie innym świecie. Wnętrze hacjendy było chłodne i dobrze klimatyzowane. Upał wydawał się tu znacznie znośniejszy.
– Nie, nie zawsze… Wolałabym jednak być – odrzekła poważnie. – To znacznie ułatwia życie. Mam wrażenie, że powinieneś to zrozumieć lepiej niż inni.
– Nie, wcale tego nie rozumiem – wciąż się z nią przekomarzał.
Weszli do salonu. Maren odwróciła się, żeby spojrzeć na człowieka, który wybrał ten samotny dom na siedzibę. Niestety, wiedziała o nim tak mało…
– Tak mi się tylko wydawało – powiedziała. – Bo przecież właściwie nic o tobie nie wiem.
Zamknęła na chwilę oczy.
– Tak naprawdę nie wiedziałam nawet, czy będziesz sam i czy w ogóle cię tu zastanę – ciągnęła.
Kyle spojrzał na nią zbity z tropu. Pomyślała, że robi z siebie idiotkę.
– Posłuchaj, Kyle. Wiem, że jesteś… szybki.
Uśmiechnął się. Nie spodziewał się, że usłyszy z jej ust to określenie.
– A ty? Nie jesteś… szybka?
– Tylko w pewnym sensie. Ale nie spędzam nocy z nieznajomymi mężczyznami i nie zmieniam kochanków dwa razy na tydzień jak Mitzi Danner. – Potrząsnęła głową dla podkreślenia tych słów.
– I dzięki Bogu! – krzyknął z ulgą i lekkim rozbawieniem.
Jego roześmiane oczy rozzłościły ją,
– Sama nie wiem, co tutaj robię! Nie powinnam się była zgodzić na to spotkanie! Mogłeś odesłać wszystkie dokumenty pocztą…
– Czego tak naprawdę się boisz? – spytał mierząc ją wzrokiem. – Mnie czy mężczyzn w ogóle?
– Moje obawy nie mają tutaj nic do rzeczy – warknęła. – Chodzi o…
– Mylisz się – przerwał jej. – Od początku miałem wrażenie, że się mnie boisz. Najpierw sądziłem, że to z powodu interesów. Ostatecznie ode mnie zależy przetrwanie twojej firmy. – Jednym gestem powstrzymał wszelkie protesty. – Ale teraz wydaje mi się, że w ogóle boisz się mężczyzn. Może z powodu jakiegoś nieudanego związku?
– A może dlatego, że nie chcę być łatwą, weekendową zdobyczą. Czy to tak trudno zrozumieć?
Kyle zacisnął pięści.
– Ile razy mam ci powtarzać, że cię po prostu lubię! Nie jestem żadnym cholernym myśliwym!
– A może jeszcze bardziej lubisz moją firmę? W co my gramy, Kyle?
Spojrzał na nią przenikliwym wzrokiem. Miała wrażenie, że chce uderzyć pięścią w wielki, mahoniowy stół. Opanował się jednak szybko.
– Przyznaję – zaczął spokojnie – że interesuje mnie twoja firma. Ani na moment nie starałem się tego ukryć. – Maren chciała mu przerwać, ale położył palec na jej ustach. – Jednak nie z tego powodu zaprosiłem cię do La Jolla.
– Mówiłeś jednak, że…
– Nieważne. To były tylko sztuczki, potrzebne, żeby cię tu zwabić.
Maren zaczerpnęła powietrza.
– Naprawdę ci nie pomoże, jeśli oskarżysz mnie o oszustwo – ostrzegł ją. – Słyszałem to już wcześniej.
Dotknął jej dłoni. Przez chwilę stali w milczeniu twarzą w twarz.
– Nie chcesz się ze mną wiązać, i ja też chciałbym tego uniknąć. Wszystko jednak wskazuje, że jesteśmy sobie pisani.
Podniósł jej dłoń i pocałował ją delikatnie. Maren chciała zaprotestować, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu.
– Możemy mieć tylko nadzieję, że nie będziemy tego żałować.
Oczy Maren zaszły mgłą.
– Ja… Nie wiem…
– Daj spokój. Nie kłóćmy się już. – Pogłaskał ją delikatnie po głowie. – Mam tego dosyć.
– Przecież się z tobą nie kłócę – mruknęła niepewnie.
Nagle zesztywniała. Zanim zdołała zorientować się, co się dzieje, ciało ostrzegło ją, że ręka Kyle’a zabłąkała się w niebezpieczne rejony. Cofnęła się gwałtownie.
– Chcesz drinka? – spytał nieswoim głosem.
Skinęła głową. Kyle ruszył w stronę wielkiego, stylowego barku.
Nie spytał, czego chce, i zaczął mieszać alkohole. Maren zbliżyła się do okna. Tak jak podejrzewała, widać stąd było przybrzeżne skały i ocean. Puszysty dywan tłumił wszelkie odgłosy. Czuła się trochę tak, jakby sama stąpała po wodzie.
– Proszę, to dla ciebie – powiedział wręczając jej szklankę.
Był tak władczy i niewypowiedzianie męski, że wypiłaby nawet cykutę, gdyby ją podał.
– Mmm… Świetne – rzekła upijając łyk.
Kyle nie zwrócił na jej słowa uwagi. Widocznie był przyzwyczajony do komplementów.
– Sam malowałeś? – spytała wskazując akwarele na jednej ze ścian.
Pokręcił głową.
– Nie. Moje talenty ograniczają się tylko do gry na dwunastostrunowej gitarze.
– I komponowania – dodała.
– Znam takich, którzy są innego zdania.
– Ale przynajmniej nie mogą odmówić ci sukcesu – powiedziała z uśmiechem.
Kyle zmarszczył brwi. Chciał coś powiedzieć, ale po chwili zrezygnował.
– To było tak dawno – westchnął.
Maren zrozumiała, że poruszyła drażliwy temat. Być może Kyle stracił zdolność tworzenia i nie miał ochoty o tym mówić. Wypiła spory łyk alkoholu i ponownie wskazała akwarele.
– Znałeś tego malarza?
Kyle wzruszył ramionami.
– Nie bardzo. Spotkałem go kiedyś niedaleko mojego rodzinnego miasta. Malował właśnie kolejny widok… Obejrzałem jego prace i kupiłem wszystkie na pniu – wyjaśnił.
Maren zaczęła się przyglądać obrazom.
– Więc tam się wychowałeś? To musi być miasteczko Blue Ridge.
Kyle uśmiechnął się.
– Naczytałaś się za dużo gazet.
Spojrzała na niego ze zdziwieniem.
– Rzeczywiście urodziłem się w Blue Ridge, ale rodzice bardzo szybko przenieśli się do Kalifornii. Tyle tylko, że mój agent wolał, żebym pozostał biednym chłopcem z Południa. Zresztą, miał pewnie rację. Wszyscy lubią wierzyć w bajki.
Maren patrzyła na niego z otwartymi ustami.
– No i udało się. Nikt nie wątpił w twoje pochodzenie – szepnęła.
Kyle pokręcił głową.
– Nikogo nie oszukiwałem. Wszystkie moje piosenki były prawdziwe, jeśli rozumiesz, o co mi chodzi. Śpiewałem country, bo to lubię, ale także dlatego, że chcieli tego ludzie. Na tym polega rozrywka.
Dokończył drinka i spojrzał na pustą szklankę.
– Nie wiesz o mnie wielu rzeczy, chociaż może ci się wydawać, że jest inaczej. Nie ufaj prasie. Teraz masz okazję dowiedzieć się czegoś naprawdę – kusił.
Stali zaledwie parę centymetrów od siebie. Czuła ciepło jego ciała. Zwłaszcza tu, w tym chłodnym wnętrzu, działało na nią z podwójną siłą.
– Boję się takich okazji – szepnęła.
– Nie chcesz chyba powiedzieć, że nie lubisz ryzyka? Nie wierzę… Musiałaś ryzykować, żeby osiągnąć to, co masz.
Maren uniosła dumnie głowę.
– Nie znoszę brawury – powiedziała. – Poza tym, nie muszę z kimś spać, żeby osiągnąć cel.
Kyle skinął głową.
– Rozumiem. Ja też.
Uśmiechnęła się mimo woli.
– Przyznaj się, czy uwiodłeś jakąś kobietę, z którą prowadziłeś interesy?
– Do tej pory nie. – Położył dłoń na sercu i spojrzał jej głęboko w oczy.
"Złoty Interes" отзывы
Отзывы читателей о книге "Złoty Interes". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Złoty Interes" друзьям в соцсетях.