Wiedziała, że mówi prawdę. Poczuła gwałtowne bicie serca. Przymknęła oczy. Czyżby ona miała być pierwsza?

– Nie chcę tego – szepnęła.

– Ja też – w jego głosie zabrzmiała nuta szczerości.

Gdyby teraz wykonał jeden gest, rzuciłaby się w jego ramiona. Kyle jednak stał bez ruchu. Chciała wierzyć, że łączy ich nie tylko wzajemne zainteresowanie. Jak powiedział? Że są sobie pisani? Tak, być może…

Chrząknęła lekko.

– Myślę, że powinniśmy wyjaśnić pewne sprawy – powiedziała, kiedy Kyle z ociąganiem ruszył w stronę kominka.

– Reguły gry? – spytał.

– Coś w tym rodzaju – zgodziła się.

– Dobrze, słucham.

Oparł się o kominek i skrzyżował ręce na piersi. Cienka koszula opinała jego szerokie bary. Jedną nogę postawił na kracie paleniska.

– Rozmawiałam dzisiaj z moim prawnikiem – zawiesiła głos.

Kyle nawet nie mrugnął.

– I?

– Ta kobieta doradziła mi…

– Kobieta? – przerwał jej.

– Czy to coś złego? Elise Conrad pracuje dla mnie od paru lat i nigdy nie miałam powodów, żeby się skarżyć…

Kyle nie wyglądał na przekonanego.

– Posłuchaj, mamy koniec dwudziestego wieku! Czy chcesz tego, czy nie, kobiety zajmują bardzo odpowiedzialne stanowiska. Tak się składa, że Elise jest prawnikiem. W dodatku bardzo dobrym.

– Kobieta-prawnik – powiedział Kyle z wyraźnym niesmakiem.

Przez chwilę był jakby nieobecny, pogrążony we własnych myślach.

– Więc co ta baba ci poradziła?

Maren zastanawiała się chwilę, czy się nie obrazić. W końcu jednak stwierdziła, że jeśli zajdzie taka potrzeba, Elise najlepiej obroni się sama.

– Nic szczególnego. Powiedziała tylko, że powinieneś złożyć propozycję na piśmie i żebym niczego nie podpisywała, zanim nie przejrzy wszystkich dokumentów.

– To typowe – mruknął Kyle.

– I rozsądne – dodała.

– Wobec tego musisz sprecyzować wszystkie swoje warunki – zdecydował. – Poza tym chcę mieć na piśmie sprawozdanie finansowe z ostatnich miesięcy działalności firmy. Tego żąda mój prawnik – wyjaśnił, wyciągając w jej stronę palec oskarżycielskim gestem.

Maren czuła się zagubiona. Jeszcze przed chwilą miała przed sobą czułego i łagodnego mężczyznę, a tu nagle zastąpił go agresywny biznesmen. Czuła się tak, jakby była świadkiem przemiany doktora Jekylla w okrutnego pana Hyde’a.

– Zachowujesz się tak, jakbyś podejrzewał, że chcę cię oszukać…

Pokręcił głową.

– To ty zaczęłaś mówić o prawniku – przypomniał.

– A co? Chciałeś, żebym nikogo nie prosiła o radę? – spytała z niedowierzaniem. – Nie rób ze mnie idiotki.

Kyle zmarszczył brwi i spojrzał jej głęboko w oczy. Zmieszała się.

– Nawet bym nie próbował… Mam nadzieję, że dobijemy targu bez rozlewu krwi i ciągania się po prawnikach.

Oboje stali przez chwilę w milczeniu. Kyle czuł, że się trochę zagalopował.

– Na tym może skończymy rozmowy o interesach – zaproponował.

– Myślałam, że lubisz tego rodzaju negocjacje.

Pokręcił głową.

– Nie z tobą.

Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta. Maren poczuła, że się czerwieni. Rozmowy na temat Festival Productions wydawały jej się w tej chwili znacznie bezpieczniejsze niż zwykła pogawędka. Kyle pieścił ją wzrokiem. Jej oszalałe serce chciało wyrwać się z piersi.

– Powiedz jednak, co masz zamiar zrobić? – Dopiero po chwili zrozumiała, jak dwuznaczne jest to pytanie.

Kyle uśmiechnął się zmysłowo. Jego ton nie zdradzał jednak śladów podniecenia:

– Przede wszystkim chcę cię lepiej poznać.

Przymknęła oczy. Poczuła na ramieniu jego ciepłą i mocną dłoń. Cofnęła się odruchowo.

– Zdaje się, że nie chcesz tego zrozumieć…

– Ależ rozumiem – szepnęła.

– I? – spytał natarczywie.

– Obawiam się, że może to wynikać z niskich pobudek – powiedziała otwierając oczy.

– Myślisz, że chcę cię uwieść, żeby móc łatwiej odkupić Festival Productions?

– Chociażby…

– Wobec tego przepadłaś – zażartował. – Zawsze doprowadzam interesy do końca.

Pochylił się i dotknął wargami jej ust. Maren nawet nie drgnęła, choć kosztowało ją to wiele wysiłku. Czuła, że pod wpływem namiętności jej wola topnieje jak wosk.

Kyle westchnął i zamknął ją w ciasnym uścisku. Poczuła wyraźnie jego ciało. Dzieliły ich tylko cienkie warstwy materiału. Piaskowy żakiet zsunął się z jej ramion, odsłaniając sukienkę na ramiączkach. Kyle dotknął ustami jej nagiej skóry. To było tak podniecające…

Zaczęli się całować. Słyszała bicie własnego serca i ciche westchnienia – po chwili już nie wiedziała, czy swoje, czy Kyle’a. Dopiero teraz zrozumiała, jak bardzo go pragnie. Jak nikogo przedtem. Chciała przyjąć go… Otworzyć się dla niego…

– Zostań ze mną – szepnął jej do ucha.

Poczuła gwałtowny dreszcz. Zebrała siły i z trudem odsunęła się od niego.

– Pomyślę o tym – powiedziała.

Kyle spojrzał na nią zdumiony.

– O co ci chodzi? Raz mówisz tak, raz nie. Powiedz, czego ode mnie chcesz?

– Czasu.

– Nie jestem z kamienia – odparł. – Ty zresztą też… Czy drażnienie mężczyzn sprawia ci przyjemność?

Maren westchnęła ciężko.

– Źle mnie oceniasz. Nie jestem już nastolatką, żeby się tak bawić. Nie chciałabym tylko, żebyśmy później oboje żałowali zbyt pochopnej decyzji.

Kyle przygarbił się. Wyglądał na zupełnie wyczerpanego.

– Chyba się wczoraj nie zrozumieliśmy… Nie wiedziałem, że mam do czynienia z Dziewicą Orleańską.

Maren zmarszczyła brwi.

– Wcale nie chodzi o dziewictwo ani o seks – powiedziała.

– Wobec tego o co, na litość boską?!

– Obawiam się przypadkowych kontaktów.

– Nie prowokuj mnie – pogroził jej palcem.

Maren zmarszczyła nos. Nie wiedziała, jak mu to wszystko wytłumaczyć.

– Jesteś sławny, Kyle. Przywykłeś do ciągłego ruchu, wielbicielek…

– I przypadkowych kontaktów?

– Tak.

– Czytasz za dużo brukowej prasy. Uważaj, to może zostawić ślad na całe życie.

Zaczął nerwowo wędrować po pokoju. W końcu zatrzymał się i spojrzał na nią twardo.

– Tak naprawdę wcale nie chodzi ci o mnie – powiedział zaglądając jej głęboko w oczy. – Przyznaj, że boisz się tego, kto cię skrzywdził…

Maren milczała. Kyle zacisnął pięści w bezsilnym gniewie.

– Jeżeli kiedyś spotkam drania, to go zniszczę! – warknął.

Zadzwonił telefon i Kyle podniósł niecierpliwie słuchawkę. Chwilę słuchał w milczeniu, po czym wybuchnął:

– Co ty sobie wyobrażasz?… Czy nie wydaje ci się, że Holly też powinna mieć coś do powiedzenia?… Lepiej uważaj, bo…

Maren nie chciała tego słuchać i patrzeć na wykrzywioną gniewem twarz Kyle’a. Zamknęła za sobą ciężkie dębowe drzwi i oparła się o nie plecami. Przypomniała sobie, że idąc do salonu widziała przejście wiodące na zadaszony taras. Ruszyła w jego kierunku. Zza zamkniętych drzwi dobiegł do niej jeszcze podniesiony głos Kyle’a:

– Przecież wiesz, że zawsze mam czas dla córki!

Dalsze słowa utonęły w szumie oceanu.

Znalazłszy się na tarasie, Maren rozejrzała się uważnie dokoła. W twarz uderzyła ją słona, morska bryza. Podeszła do kutej w żelazie poręczy i spojrzała w dół. Ogrodzenie było nie tylko ozdobą, ale i zabezpieczeniem. Poniżej znajdowały się strome skały, o które rozbijały się niesione przez wiatr fale. To miejsce musiało wyglądać niesamowicie w czasie sztormu! Na samą myśl o tym odsunęła się od poręczy. Spojrzała dalej. Za skałami widniał niewielki kawałek plaży.

Słońce chyliło się już ku zachodowi. Masy wód wyglądały tak, jakby zabarwiła je krew. Złociste pasma unosiły się nad horyzontem. Wszystko to robiło niezapomniane wrażenie. Maren patrzyła z tęsknotą na odległe sylwetki jachtów. Po chwili usłyszała kroki.

– Nie chciałam podsłuchiwać – wyjaśniła nie odwracając się.

– Tym lepiej – powiedział. – Nasze rozmowy z Rose nie należą do najspokojniejszych.

Maren skurczyła się na dźwięk imienia byłej żony Kyle’a. Wiedziała, że jest sławna i że tak jak on śpiewa piosenki country,

Po chwili poczuła ciepłą dłoń na policzku. Kyle chciał jak najszybciej zatrzeć złe wrażenie.

– Chodź. Pokażę ci, gdzie pracuję.

Skierował się w stronę przeszklonych drzwi. Po chwili znaleźli się w olbrzymim pokoju pełniącym funkcję biura.

– To moja jaskinia – wyjaśnił. – Pracuję tu, kiedy wyjeżdżam z Los Angeles.

Na biurku znajdowała się masa papierów. Ściany pokrywały złote płyty oraz zdjęcia dziewczynki o ciemnych włosach i intensywnie zielonych oczach. Meble były drogie, ale już nieco zużyte.

Jej teczka stała obok biurka. Pasowała doskonale do tego wnętrza. Sięgnęła po nią pokonując jednak wewnętrzny opór.

– Powinnam już jechać – powiedziała czując w dłoniach chłodną, czarną skórę.

– Masz już to, po co przybyłaś?

– Tak – odparła z wahaniem.

– Powinienem cię chyba zaprosić na kolację przed odjazdem – zaproponował z uwodzicielskim uśmiechem.

– Zrobiłeś to już wczoraj. Chciałam ci podziękować. Wcześniej… nie miałam okazji.

– Zarezerwowałem stolik w pobliskiej restauracji – powiedział nie zwracając uwagi na jej słowa. – Wszystko zależy od ciebie… Wybieraj.

Spojrzał na nią uważnie i dorzucił:

– Nie muszę chyba dodawać, że wolałbym spędzić ten wieczór w towarzystwie.

Maren wiedziała, że przegrała. Chciała zostać z tym mężczyzną o tajemniczych oczach, które, zależnie od sytuacji, stawały się szare lub niebieskie.

Uśmiechnęła się lekko.

– Przekonałeś mnie – szepnęła. – Jedziemy.


Restauracja rzeczywiście znajdowała się bardzo blisko posiadłości Kyle’a. Mieściła się w budynku dawnego klasztoru, który do niedawna stał nie używany. Obecny właściciel wyremontował go i przeznaczył znaczną jego część na hotel, a także zaciszną restaurację. Doprowadził też do dawnej świetności przyklasztorny ogród.

Weszli do kamiennej sali, po której kręcili się kelnerzy w stylizowanych, brązowych habitach. Na podłodze leżały skóry zwierząt. Maren poczuła się tak, jakby przeniesiono ją nagle do wczesnego średniowiecza.

– Często tu jadasz?

– Kiedy tylko mam okazję – odrzekł. – Podoba mi się to zacisze.

– To dziwne, zważywszy że wciąż pracujesz z piosenkarzami i zespołami.

Kyle pokręcił głową.

– Wcale nie… Być może dlatego potrzebuję czasem trochę ciszy i spokoju. – Ściągnął brwi jakby w wyrazie bólu. Maren wiedziała, że mogłaby go łatwo uśmierzyć. Bała się jednak wyciągnąć dłoń i pogładzić Kyle’a. Skomplikowałoby to masę rzeczy.

Kiedy wracali, uświadomiła sobie, że powinna podjąć ostateczną decyzję. Było już ciemno. Miała wyraźną ochotę zostać na sobotę i niedzielę w La Jolla i poznać jej niezwykłego właściciela.

Zatrzymali się na dziedzińcu, tuż przy garażu. Kyle spojrzał w jej stronę, starając się przeniknąć wzrokiem ciemności.

– Napijesz się kawy?

Maren uświadomiła sobie, że za tym niewinnym pytaniem kryją się inne – znacznie poważniejsze. Zadrżała lekko.

– Z przyjemnością – szepnęła.

Wiedziała, że robi błąd. Nie potrafiła się jednak wycofać. Czuła, że nogi ma jak z waty.

Wysiedli i skierowali się w stronę domu. Dopiero w kuchni doszła nieco do siebie. Kyle nawet jej nie dotknął. Mimo to wciąż czuła na sobie jego wzrok. Rozejrzała się z uznaniem dokoła.

– Wspaniała – powiedziała zataczając szeroki krąg ręką.

– Jest prawdziwą dumą Lydii.

– Lydii?

– To moja gosposia – wyjaśnił. – Właściwie jest kimś więcej niż gosposią.

Maren spojrzała na niego z niepokojem i z trudem przełknęła ślinę.

– Pomagała mnie wychowywać, kiedy rodzice przenieśli się z Północnej Karoliny. Jest Meksykanką. Od lat mam ją zawsze przy sobie.

Uśmiechnęła się.

– Mógłbyś to wykorzystać w reklamie.

– Na szczęście nie muszę. Lydia pomagała też wychowywać Holly, ale Rose nigdy jej nie lubiła.

Odniosła wrażenie, że mówienie o tym sprawia mu przykrość, postanowiła więc zmienić temat:

– To zadziwiające, że udaje jej się zachować czystość w całym domu.

– Och, pozwalam jej wynajmować pomoce.

– Nie wydaje ci się jednak, że ten dom jest za duży dla was dwojga?

Kyle wzruszył ramionami.

– Kiedy go kupowałem, myślałem, że będę miał kupę dzieciaków. Lubię dzieci – dodał.

Zmarszczył czoło i odwrócił wzrok. Przez chwilę bacznie przyglądał się ekspresowi, jakby chcąc sprawdzić, czy działa.

Maren poruszyła się niespokojnie i sięgnęła po znajdujące się na suszarce filiżanki. Po chwili napełniła je aromatycznym płynem.

– Przepraszam – szepnęła. – Nie chciałam się wtrącać.

Kyle spojrzał na nią znad filiżanki.

– Przecież tego nie robisz.

Przez chwilę siedzieli w milczeniu. Maren nie mogła znieść bólu w jego oczach. Wierciła się na krześle i rozglądała po kuchni, jakby chcąc lepiej przyjrzeć się miedzianym naczyniom i dekoracyjnym, pnącym roślinom.