– Czy chodzi ci o romans?

– Nie – Jane pokręciła głową. – Poważny związek. Wiem, że nie potrafiłabyś sypiać z kimś bez głębszego uczuciowego zaangażowania.

Maren spuściła wzrok. Wiedziała dokładnie, co kryje się za tymi mądrymi słowami. Jane wyszła. Czyżby jej rady wynikały z doświadczeń z Jacobem? Ale skąd ta nienawiść do Kyle’a? A może była to po prostu nienawiść do wszystkich mężczyzn na kierowniczych stanowiskach? Chyba Jacob Green bardzo dał się jej we znaki. Niestety, Jane była, według jej własnych słów, „zaangażowana uczuciowo”. Ta prosta koncepcja nie wyjaśniała jednak wszystkiego…

Maren ponownie próbowała skoncentrować się na pracy nad piosenką Mirage. Niestety, wciąż prześladował ją obraz Kyle’a, a słowa Jane rozbrzmiewały w uszach. Nie mogła się skupić. Dopiero po trzykrotnym przesłuchaniu piosenki i przeczytaniu wszystkich notatek przypomniała sobie, jaki miała pomysł na ten film.

Około pierwszej spotkała się z szefem ekipy filmowej, Tedem Bensenem, i omówiła z nim wstępną koncepcję teledysku. Ted miał zorientować się w kosztach.

Dokładnie za pięć piąta zadzwonił telefon.

– Kyle Sterling na drugiej linii – usłyszała niechętny głos Jane.

Sekretarka odłożyła słuchawkę. Maren wcisnęła odpowiedni guzik.

– Maren? – usłyszała znajomy głos.

Przypomniał jej się wieczór spędzony na plaży, dotyk dłoni, smak słonych, nadmorskich pocałunków. Kyle krzyczał z radości, powtarzał jej imię: Maren, Maren, Maren…

– Maren?

– Tak, przy telefonie – zdobyła się na lekki ton. – Już myślałam, że nie zadzwonisz…

Cały czas zastanawiała się, czy Kyle rzeczywiście jest potworem.

– Byłem zajęty – powiedział oschle. – Rozmawiałem jednak z moim prawnikiem. Obiecał, że w ciągu tygodnia przygotuje pisemną ofertę.

– Chciałbyś pewnie, żebym od razu podjęła decyzję?

– W każdym razie jak najszybciej – Kyle zawahał się na moment. – Możesz łapać mnie tutaj. Przez parę tygodni nie będzie mnie w Los Angeles.

– A co z innymi umowami?

– Możesz wziąć wszystko.

Maren przez chwilę nie wierzyła własnym uszom.

– Chcesz, żebym przyjechała do La Jolla?

– Jeśli zależy ci na moim podpisie…

Zupełnie nie wiedziała, co o tym sądzić. Głos Kyle’a nie zdradzał żadnych emocji. Takim tonem zamawiał w restauracji stolik, albo śniadanie do biura.

– Będę się musiała skontaktować z Elise… to znaczy z moim prawnikiem – dodała nieco zbita z tropu.

– Oczywiście. Zadzwoń, kiedy podejmiesz decyzję.

Nie żegnając się odłożył słuchawkę. Zrobił wszystko, żeby upodobnić się do demonicznego mężczyzny z opowiadań Jane.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Minął jeden tydzień, potem drugi. Maren nie miała ani chwili wytchnienia. Miotała się organizując spotkania z artystami i posiedzenia pracowników. Cudem udawało jej się utrzymać w porządku wszystkie papiery. W domu zajmowała się scenariuszami teledysków. Na sen zostawało jej zaledwie kilka godzin.

J. D. Price, któremu pokazała gotowe scenariusze, był z nich bardzo zadowolony. Zaproponował jedynie kilka nieistotnych zmian, związanych z obsadą aktorską. Znał kolegów z zespołu lepiej i wiedział, na co każdego stać. Teraz musiała tylko uzyskać aprobatę Kyle’a, który, jak się dowiedziała, wciąż przebywał w La Jolla.

W środę poszła spać nieco wcześniej. Niestety, nie mogła zasnąć. Wciąż zastanawiała się, czy jechać do La Jolla, czy też poczekać, aż Kyle zjawi się w Los Angeles. Powracała myślami do plaży, skał i księżycowego światła ścielącego się na powierzchni oceanu.

Obudził ją gwałtowny dzwonek telefonu. Sięgnęła na oślep, próbując znaleźć słuchawkę. Wciąż słyszała, jak Kyle, ten ze snu, powtarza łagodnie jej imię: Maren, Maren, Maren…

– Maren? Przepraszam, jest chyba dosyć wcześnie…

Powstrzymała ziewnięcie.

– Kyle? Co się stało? Która godzina?

Po drugiej strome zaległo kłopotliwe milczenie. Spojrzała na zegarek. Dobry Boże! Dopiero szósta! Maren przetarła oczy.

– Chyba zwariowałeś! Nikt o zdrowych zmysłach nie dzwoni o tej porze!

– Nie miałem wyboru. Przyjeżdżam dzisiaj do Los Angeles. Chciałem się z tobą umówić.

Maren westchnęła. Powoli zaczęła dochodzić do siebie.

– Musimy się spotkać w sprawie teledysków dla Mirage – ciągnął. – Poza tym, jest jeszcze kwestia mojej oferty. Mam nadzieję, że podjęłaś już decyzję.

– Czekam na opinię Elise Conrad.

Kyle zamilkł na chwilę. Najwyraźniej nie miał ochoty rozmawiać na ten temat. Musiał jednak skończyć to, co zaczął.

– Przekazałaś jej wszystkie papiery?

– Tak, w poniedziałek rano.

– Świetnie, więc może uda nam się załatwić to jutro, przed moim powrotem do La Jolla.

– Obawiam się, że to nie będzie takie łatwe.

– Mam mało czasu.

Kyle najwyraźniej nie zamierzał ustąpić. Maren zacisnęła usta. Skąd ten pośpiech? Czyżby bal się, że postawi nowe warunki? Czy to możliwe, żeby Festival Productions było dla niego tak ważne?

– Wiesz dobrze, że to trudna decyzja.

Kyle westchnął i chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.

– Rozumiem, Maren. Chodzi jednak o to, że jestem między młotem a kowadłem. Im wcześniej sprzedasz mi firmę, tym lepiej dla nas wszystkich – cedził powoli słowa. – Jak najszybciej muszę zacząć produkcję teledysków w Sterling Recordings. Jeśli się nie dogadamy, będę musiał wynająć kogoś innego. Zrozum, nie mam czasu na długotrwałe negocjacje z tą… jak ona się nazywa? Conrad?

– Wydaje mi się, że wolałbyś w ogóle obyć się bez prawnika.

– Oczywiście.

Maren rozbudziła się całkowicie. Rozmowa zaczęła przybierać niespodziewany obrót.

– Dlaczego?

– Miałem już do czynienia z różnymi prawnikami.

Maren ugryzła się w język. Chciała powiedzieć coś nieprzyjemnego. Kyle był jednak zbyt poważnym klientem, żeby ryzykować podobne zagrywki.

– Dobrze. Zobaczę, co się da zrobić. Zadzwonię do Elise i wybadam, co myśli o twojej propozycji – powiedziała w końcu.

– Będę ci bardzo wdzięczny. Czy możemy się spotkać w moim biurze?

Maren usiłowała sobie przypomnieć wszystkie czwartkowe zobowiązania.

– Myślę, że tak… O której?

– Na przykład o czwartej – zaproponował.

– Dobrze. Wezmę ze sobą scenariusze do teledysków dla Mirage. Musimy już zacząć pracę nad „Wczorajszą miłością”.

– Znakomicie.

Zamilkł na chwilę. Maren czuła jednak, że ma jej coś jeszcze do powiedzenia. Czekała z bijącym sercem. Chciała uwierzyć, że to, co stało się na plaży, nie było jedynie nic nie znaczącą przygodą sławnego piosenkarza.

– To… na razie.

– Do widzenia – szepnęła słysząc trzask odkładanej słuchawki.

Miała ochotę płakać. Ukryła twarz w poduszce. Czego się spodziewała? Wiedziała przecież, że Kyle’owi chodzi przede wszystkim o Festival Productions. Być może nawet lubił ją na swój sposób, ale nie potrafił odwzajemnić jej uczucia.

Nie mogła już zasnąć. Zwlokła się z łóżka i postanowiła, że pojedzie wcześniej do biura. Czekało tam na nią sporo pracy. Zwłaszcza jeśli po południu miała się spotkać z Kyle’em.


Zwykle o tej porze parking świecił pustkami. Tym razem było jednak inaczej. Duży, sportowy samochód stał tuż koło budynku. Maren zaparkowała obok i weszła do środka.

Na końcu korytarza, tuż przy windach, dostrzegła znajomą sylwetkę.

– Cześć, Maren – powitał ją gładko zaczesany, szczupły mężczyzna z przymilnym uśmieszkiem przyklejonym do ust.

Dobrze się trzymał, jak na swoje lata. Siwizna dodawała mu nawet swoistego uroku. Maren spojrzała na niego i uśmiechnęła się nieszczerze.

– Cześć, Jake.

Nie chciała pytać, po co przyszedł. Tak się jednak złożyło, że musieli skorzystać z tej samej windy.

– Jeśli szukasz Jane, to nie ma jej o tej porze – zaczęła.

Błąd. Jacob Green musiał znać rozkład dnia Jane. Przecież razem mieszkają.

– Nie – przerwał jej. – Chciałem się spotkać z tobą.

Przepuścił ją przodem. Maren wyjęła gazety umieszczone za klamką drzwi do jej biura i spojrzała na pierwszą stronę „Los Angeles Times”.

– O co chodzi? – spytała w końcu.

– Może załatwimy to w biurze. Chciałem pogadać o szczegółach naszej umowy dotyczącej Festival Productions – wyjaśnił.

Maren zesztywniała. Powoli wyjęła klucze z torebki.

– Ciekawe… Czy są jakieś problemy?

– Jeszcze nie – powiedział z tajemniczym uśmiechem.

Nagle dreszcz przebiegł jej po plecach. Poczuła się nieswojo. Mimo to spokojnie otworzyła drzwi i wpuściła go do środka.

– Zaczekaj u mnie. Zaraz zrobię kawę – mruknęła odwracając się na pięcie.

– Świetnie. Nie zapomnij o cukrze. Dwie kostki – rzucił za nią.

– Oczywiście – powiedziała do siebie zadowolona, że nie widzi w tej chwili jej miny.

Zawsze czuła się nieco zdenerwowana przy Jake’u. Nie chodziło nawet o to, że znęcał się nad Jane… Przypominał jej oślizłego węża, który tylko czeka na odpowiednią chwilę, żeby zaatakować.

Po kwadransie była z powrotem.

– Proszę – powiedziała stawiając na stoliku filiżanki z kawą. – Powiedz mi teraz, z czym przychodzisz.

Jake wrzucił cukier do kawy i zaczął ją mieszać, a Maren przyglądała mu się zza biurka. Musiał już dobiegać pięćdziesiątki.

Wypił pierwszy łyk kawy.

– Zawsze mówiłem, że nikt nie potrafi parzyć kawy tak dobrze jak ty – powiedział patrząc jej w oczy.

Maren wytrzymała to spojrzenie.

– Przejdźmy do konkretów, Jake. Jestem dzisiaj bardzo zajęta.

Green wzruszył ramionami.

– Właściwie to drobnostka.

Kłamał. Maren znała go na wylot. Chodziło o coś ważnego. O coś naprawdę ważnego…

– Chciałbym, żebyś piętnastego zapłaciła mi za maj i za czerwiec.

Maren patrzyła na niego w milczeniu. Najchętniej dałaby mu te pieniądze i powiedziała, żeby dał jej spokój. Zawsze wtrącał się w jej sprawy i pojawiał się wtedy, kiedy najmniej tego oczekiwała. Zupełnie jak dziś…

– Przykro mi. ale nie zdobędę tak szybko tylu pieniędzy. Muszę jeszcze zebrać zaległe honoraria za kwiecień.

Green skrzywił się. W jednej chwili znikła cała jego ogłada.

– Musisz coś wymyśleć. Naprawdę potrzebuję tych pieniędzy…

Wstał i podszedł do biurka. Maren patrzyła na niego w milczeniu. Zawsze wydawało się jej, że Jake ma kupę forsy. Spłacała go co miesiąc, a poza tym pracował jeszcze w Sentinel Studios. Na co wydawał tyle pieniędzy?

– Nie – pokręciła głową. – W tym miesiącu to wykluczone.

Jacob rozejrzał się dookoła. To biuro nigdy nie było tak dobrze urządzone. Koledzy z branży mówili mu, że Maren świetnie sobie radzi. Powoli zaczęła zdobywać stałą klientelę. To bardzo się liczyło w przemyśle rozrywkowym, jak zresztą pewnie w każdej pracy.

– Jane mówiła, że chcesz sprzedać firmę.

Maren poczerwieniała z gniewu. Miała nadzieję, że sekretarka będzie trzymać język za zębami.

– Tak – mruknęła niechętnie. – Oczywiście na razie to tylko plany… Nic więcej.

– Jane twierdziła, że to pewne.

Green zajął ponownie swoje miejsce. Czuł się teraz pewniej. Wiedział, że uderzył w czuły punkt.

– Nie. Na razie tylko rozważam taką możliwość.

Zmarszczyła czoło. Patrzyła na Greena jak na glistę. To, co ona zrobi z Festival Productions, nie powinno go w ogóle obchodzić.

– Wciąż jesteś mi winna osiemdziesiąt tysięcy dolarów – przypomniał z wyrzutem.

– Wiem – ucięła krótko.

– Pamiętaj, że nie wolno zmieniać warunków umowy. Chcę gotówki.

– Dostaniesz ją – zapewniła. – Nawet jeśli zdecyduję się sprzedać firmę.

Green stracił na chwilę panowanie nad sobą.

– Cholerne teledyski! Kto mógł przypuszczać, że zrobią taką karierę?! Gdybym wiedział, nigdy bym nie sprzedał Festival Productions!

Maren uśmiechnęła się chłodno.

– Kiedy kupiłam firmę, robiliśmy głównie reklamówki. Nigdy byś się z tego nie wycofał.

Jacob pokręcił głową.

– Nieprawda. Zawsze robię to, co przynosi zyski. Przecież te głupie filmiki to kopalnia złota!

– Mówiłam ci o tym kiedyś. Pamiętasz?

– Skąd mogłem wiedzieć, że masz rację? Już tak bywało… Coś stawało się modne, ludzie zaczynali się tym zajmować, a potem… nagle lądowali na bruku.

Drzwi otworzyły się gwałtownie i stanęła w nich Jane. Maren odetchnęła z ulgą.

– Jacob? Co tutaj robisz?

Jane patrzyła oskarżycielsko na kochanka. Pewnie znowu pokłócili się o coś w nocy…

Green natychmiast spokorniał. Spojrzał skruszony w oczy Jane.

– Chciałem tylko pogadać z Maren, złotko.

Podrapał się w szyję i dopił szybko kawę.

– Jak zwykle chodzi o pieniądze – dodał uśmiechając się obleśnie.

Twarz Jane nabiegła krwią. Maren pomyślała, że dziewczyna znów ma mdłości i stara się to przed nim ukryć. Pewnie nie rozmawiali jeszcze o dziecku.

– Pamiętaj, że o dziewiątej będzie tu Joey Righteous.