Maren skinęła głową, a Jane podeszła do biurka i położyła na nim plik korespondencji.
– Czy nie sądzisz, że lepiej przyjąć go w towarzystwie prawnika? – spytała Maren.
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko. Jacob patrzył na nie, nie rozumiejąc żartu.
– Myślę, że tym razem nie będzie to konieczne.
Zachichotały. Jacob zupełnie stracił kontenans. Maren sięgnęła po książeczkę czekową, chcąc się go pozbyć. Wypisała zwykłą miesięczną kwotę.
Green chwycił czek, podążając za rozgniewaną Jane. Po chwili oboje zniknęli za drzwiami i zaczęli się kłócić. Maren włączyła magnetofon, próbując się skoncentrować na trzeciej piosence Mirage. Coś jednak nie dawało jej spokoju. Niepokoiła się o Jane. Związek z Jacobem wyraźnie dziewczynie nie służył. Stała się nerwowa, zamknięta w sobie, a jednocześnie bardziej wybuchowa. W niczym nie przypominała dawnej wesołej blondynki z początków ich wspólnej pracy.
Te rozmyślania przerwał Joey Righteous. który swoim zwyczajem wpadł do pokoju jak bomba. Maren przestraszyła się, że zaraz uwiesi się na żyrandolu. Ale potoczył tylko dokoła dzikim wzrokiem i padł na fotel, który zatrzeszczał pod jego ciężarem. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę i skórzane spodnie w amarantowym kolorze.
– Cześć, stara, jak leci? – spytał zdejmując okulary słoneczne.
Maren uśmiechnęła się. Pomimo swoich wyskoków ten dzieciak miał w sobie coś, co mogło zrobić z niego gwiazdę pierwszej wielkości.
– Joey, zachowaj takie teksty na inną okazję. Być może któryś z dziennikarzy uwierzy, że jesteś dzieckiem ulicy. Przecież wiem, że ukończyłeś Jedną z najlepszych uczelni w kraju. Poza tym masz trochę więcej niż dziewiętnaście lat.
Chłopak rozejrzał się uważnie i pochylił się w jej stronę.
– Cii… Nie mówmy Już o tych głupstwach. To może mi zaszkodzić.
Maren przyjrzała się mu bacznie. Czuła, że za chwilę wybuchnie śmiechem.
– Nie sądzę. Nikt mi nie uwierzy, jeśli powiem, że mam przed sobą młodego zdolnego matematyka.
Joey gwizdnął przez zęby.
– Proszę, proszę… Małe prywatne śledztwo, co?
Spojrzeli sobie w oczy. Chłopak miał ciemnobrązowe, niemal czarne źrenice.
– Przecież wiesz, że muszę wiedzieć o tobie Jak najwięcej. To mój zawód.
– I na pewno nie pracujesz w policji?
Maren pokręciła głową.
– Wobec tego minęłaś się z powołaniem. – Joey wyciągnął rękę, chcąc uniknąć dalszych komentarzy. – Dobra. Do rzeczy. Jak tam moje sprawy?
Maren położyła dłonie na biurku. Cały czas patrzyła mu w oczy.
– Obawiam się, że wszystko się trochę odwlecze.
– Co? – wrzasnął chłopak. – O co, do diabła, chodzi?!
– Kyle Sterling nie podpisał z nami umowy na produkcję twojego filmu.
– Niby dlaczego? – spytał.
– To nic poważnego – Maren próbowała go uspokoić. – Mała zwłoka.
– Ciekawe.
– Po południu mam spotkać się z panem Sterlingiem. Jestem pewna, że podpisze umowę, a wtedy ruszymy pełną parą.
Joey nie wydawał się zadowolony z obrotu sprawy, nie wiedział jednak, co powiedzieć.
– Nie wstawiasz kitu? – bąknął niepewnie.
Maren pokręciła głową.
– Przecież znasz mnie – powiedziała z uśmiechem. – Jak tylko wszystko się wyjaśni, zadzwonię do ciebie. I co – git?
Chłopak zmarszczył brwi i spojrzał na nią spod oka.
– Nie byłbym tego taki pewny.
Wstała i podeszła do jednej z szuflad. Na samym wierzchu spoczywał scenariusz do piosenki „To dziwne uczucie”. Wręczyła mu go bez słowa. Joey pogrążył się w lekturze.
– I co? – spytała, kiedy uniósł głowę.
– Odlotowo – wycedził.
Zrobiła skromną minkę.
– Staram się.
Joey wstał i włożył okulary. Zawahał się Jednak i wrócił od drzwi.
– Słyszałaś o pirackich kopiach wideo? – spytał pochylając się w jej stronę.
Maren spoważniała.
– Nie rozumiem…
– Nie miałaś z tym problemów?
– No… mieliśmy małe kłopoty – wyznała z ociąganiem. – Ale Już po wszystkim.
– Mam nadzieję – mruknął Joey i spojrzał na nią groźnie.
– Bardzo nie lubię piratów.
– To dziwne, zważywszy na twoją reputację…
Joey zachował kamienną twarz. Maren westchnęła cicho.
– Posłuchaj, ja też nie chcę tracić…
Przez chwilę zastanawiał się nad tym, a potem uśmiechnął się szelmowsko.
– Jasne. Daj znać, jakbyś miała problemy z moją umową.
Maren odetchnęła z ulgą.
– Zadzwonię dziś wieczorem.
Joey wyglądał na zadowolonego. Pocierał brodę i uśmiechał się do siebie.
– Dobra. Będę czekał.
Wyszedł tanecznym krokiem z biura i zatrzasnął za sobą drzwi. Przedtem jeszcze pomachał jej zza progu.
– Cześć, stara! Trzymaj się.
Maren odpowiedziała mu uśmiechem. Po chwili w drzwiach pojawiła się Jane.
– Kłopoty?
– Nawet nie. – Maren nie chciała mówić jej o pirackich kopiach teledysków. – Joey to porządny chłopak.
Jane uśmiechnęła się sceptycznie.
– To tak, jakbyś powiedziała, że huragan to łagodny, orzeźwiający wietrzyk.
Obie wybuchnęły śmiechem. Mimo to oczy Jane pozostały poważne.
– Powinnam cię przeprosić za zachowanie Jacoba – powiedziała, zmieniając temat.
Maren machnęła ręką, Jane tymczasem sięgnęła po kolejnego papierosa.
– Nie przejmuj się. Chodziło o interesy. Zresztą… nic wielkiego.
Sekretarka zaczęła nerwowo szukać zapalniczki. Znalazła Ją w końcu w kieszeni.
– Jake ostatnio bardzo się zmienił – powiedziała wydmuchując dym w kierunku wentylatora. – Czasami sama go nie poznaję.
Maren nie wiedziała, jak ją pocieszyć.
– Wszyscy się zmieniamy – bąknęła.
– Pewnie masz rację – Jane zamknęła oczy. – Powiedziałam mu w końcu o dziecku…
– I co?
– Nic. – Jane potrząsnęła głową, jakby chcąc odpędzić od siebie najczarniejsze myśli. – Po prostu nic nie powiedział. Stał i patrzył na mnie jak na wariatkę. Wiesz, wolałabym nawet, żeby się zdenerwował…
Maren pokręciła głową, nic jednak nie powiedziała. Przypomniała sobie, jak Green wpadł kiedyś w gniew. Ktoś prześwietlił film do reklamówki czy coś takiego. Jacob najpierw miotał straszne przekleństwa, a następnie chwycił przycisk do papieru i rozwalił nim szklane drzwi do studia. Zupełnie nad sobą nie panował.
– Może był to dla niego szok – powiedziała z wahaniem.
Jane przeciągnęła dłonią po zmęczonej twarzy. Odłożyła tlącego się papierosa. Wyglądała znacznie gorzej niż zwykle.
– Pewnie masz rację – szepnęła i spojrzała Maren w oczy. – Dobrze przynajmniej, że nie namawiał mnie na usunięcie ciąży.
Na myśl o tym Maren poczuła gwałtowne mdłości.
– Pozwól mu oswoić się z myślą o ojcostwie – podsunęła. – Musisz mu dać trochę czasu.
Jane westchnęła.
– Nie mam wyboru… W tej chwili mogę tylko czekać.
Maren przełknęła ślinę. Wiedziała, że to, co powie, może zabrzmieć głupio. Chciała jednak pocieszyć przyjaciółkę.
– Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze.
– Mam nadzieję… Zdaje się, że tylko na to mogę liczyć.
ROZDZIAŁ ÓSMY
Okazały budynek Sterling Recordings mieścił się w pobliżu Hollywoodu. Maren bywała tu dosyć często. Mimo to zawsze wpadała w zachwyt. Podziwiała zarówno nowoczesną konstrukcję, jak i ciche korytarze, pokryte miękką i zawsze czystą wykładziną. Nawet większy biurowiec, mieszczący Capitol Records, nie robił na niej takiego wrażenia.
Przyjęła ją sekretarka Kyle’a i natychmiast zaprowadziła do szefa. Maren zerknęła na duży, ścienny zegar. Była czwarta za dwie.
Sekretarka zapukała krótko w drzwi i nie czekając weszła do środka. Kyle siedział za biurkiem i przeglądał Jakieś papiery. Pokój był urządzony z przepychem i nowocześnie, ale panował w nim potworny bałagan. Kyle musiał się Jednak we wszystkim orientować…
– Pani McClure – zaanonsowała sekretarka.
Podniósł głowę.
– Dziękuję, Grace.
Dziewczyna skinęła głową i wyszła zamykając bezszelestnie drzwi.
– Co tu się dzieje? – spytała Maren. – Przyjechałeś, żeby zrobić rewolucję w swoich papierach?
Kyle najwyraźniej nie był w nastroju do żartów. Patrzył na nią uważnie znad stosu dokumentów leżących bezładnie na biurku. Dopiero teraz zauważyła, że leży tam też jego szeroki, kolorowy krawat.
– Przyjechałem, żeby się z tobą spotkać – wyjaśnił. – Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy ostatnio?
Skinęła głową. Kyle wziął plik kartek, które zamierzał wrzucić do kosza. Niestety, kosz był wypełniony po brzegi. Dokumenty powędrowały więc na podłogę.
– Przeprowadzam się – rzucił.
Maren otworzyła ze zdziwienia usta.
– Do nowego biura? – wydusiła.
– Nie. do La Jolla – powiedział takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało.
Maren przez moment nie mogła dojść do siebie. Kyle chciał uciec… Wycofać się z prowadzenia interesu… Pozostawić to któremuś ze swoich następców… Poczuła się zdradzona.
Po raz pierwszy zrozumiała, że po sprzedaniu Festival Productions wcale nie musi pracować dla Kyle’a. Kto wie, w czyje ręce się dostanie… Czy nie będzie to nowy Jacob Green?
– Cieszę się, że przyszłaś – powiedział wstając.
Maren wyciągnęła dłoń, ale Kyle zignorował jej gest. Postąpił kilka kroków do przodu i wziął ją w ramiona. Bezskutecznie próbowała się wyrwać. Stężała. Rozluźniła się dopiero czując jego usta na swoich. Westchnęła cicho.
Kyle pieścił jej szyję, a następnie sięgnął do tyłu, gdzie znajdowały się guziki bluzki.
– Zaczekaj… – wyszeptała.
– Już dosyć czekałem…
Pocałował jej szyję, a następnie dotknął zębami ucha. Maren westchnęła. Nie poddała się jednak. Po chwili zdołała odepchnąć go na parę centymetrów. Spojrzeli sobie w oczy jak zauroczeni.
– Posłuchaj – szepnęła walcząc z pożądaniem. – Musisz mi powiedzieć, co to wszystko znaczy. – Wskazała stosy papierów i pootwierane szuflady. – Chyba nie chcesz teraz zrezygnować?
Kyle wypuścił ją z objęć i spojrzał na nią jak na kogoś niespełna rozumu.
– Zrezygnować? Co ty pleciesz?
– Kto będzie kierował firmą?
– Ja.
– Z La Jolla?
– Oczywiście.
Maren nie mogła uwierzyć.
– W jaki sposób?
Kyle uśmiechnął się i przeciągnął dłonią po jej włosach.
– Niewiele o mnie wiesz – zaczął. – Usiłowałem ci wytłumaczyć pewne sprawy, kiedy u mnie byłaś, ale… – zawiesił głos – jakoś nie wyszło. Mam osobiste powody, żeby się przenieść w pobliże San Diego.
Spochmurniał. Przypomniał sobie, że przedwczoraj jego ludzie odkryli pirackie nagranie Mitzi Danner z nowej. Jeszcze nie wydanej płyty. Kaseta musiała pochodzić wprost z Festival Productions.
– Wciąż nie wiem, jak masz zamiar kierować tak dużym zespołem… – nie chciała pytać o jego życie osobiste, ale czuła, że chodzi o jego byłą żonę.
– Każdy będzie wykonywał swoją pracę, tak jak do tej pory. Jeśli pojawią się jakieś problemy, zajmie się nimi Ryan Woods. Poza tym mam telefon w La Jolla i… w każdej chwili mogę wrócić.
Maren uniosła wysoko brwi.
– Więc masz zamiar wrócić?
– Nie wykluczam takiej możliwości.
– Od czego to zależy?
Kyle potarł zmarszczone czoło. Przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią.
– Jeśli dobrze pamiętam, nie chciałaś się mieszać w moje sprawy osobiste… – zaczął.
– Nie wiedziałam, że wiążą się one bezpośrednio z pracą – przerwała mu. – Chcesz, żebym sprzedała ci Festival Productions nie wiedząc nawet, w czyje ręce trafię? Nie licz na to!
Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Kyle najwyraźniej nie rozumiał, o co jej chodzi.
– A cóż to zmienia?
– Chcę wiedzieć, kto będzie moim bezpośrednim szefem – warknęła. – Pewnie nawet nie zdajesz sobie sprawy, ile od tego zależy.
– Nie ufasz mi?
Maren potrząsnęła głową.
– Przecież możesz nawet sprzedać firmę…
Przez chwilę nie wiedział, czy traktować ten zarzut poważnie. Uśmiechnął się gorzko i skrzyżował ramiona na piersi.
– Nie mam zamiaru niczego sprzedawać – zapewnił ją. – Muszę zostać w La Jolla z powodu córki. Może uda mi się uzyskać opiekę nad nią. Jeśli mi się powiedzie, wyjadę z Los Angeles. Przynajmniej na jakiś czas.
Jego córka! Dziecko Rose! Więc to dlatego chciał się przeprowadzić… Maren przypomniała sobie ból w jego oczach, kiedy mówił o Holly.
– Nie musisz mi nic mówić – szepnęła. – Pogadajmy lepiej o interesach.
Kyle machnął ręką.
– Interesy! Tylko to cię obchodzi… Przecież nie proszę o zbyt wiele. Myślałem, że będziesz mogła poświęcić mi chociaż odrobinę swojego czasu i zapomnieć o Interesach.
Maren spojrzała mu w oczy. Nareszcie coś do niej docierało. Przede wszystkim liczyło się to, że Kyle’owi zależy na niej. Może nie była to miłość, ale z pewnością coś w tym rodzaju…
– Dobrze. Poświęcę ci… – zawahała się – trochę czasu. Ale najpierw pogadajmy o interesach.
– Świetnie, jeśli chcesz zacząć od drobiazgów. – Spojrzał na nią prowokacyjnie.
"Złoty Interes" отзывы
Отзывы читателей о книге "Złoty Interes". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Złoty Interes" друзьям в соцсетях.