Maren poczuła, że jej serce topnieje jak wosk. Uniosła się na lewym łokciu i spojrzała w szare oczy Kyle’a. Była gotowa pozostać z nim nawet bez ślubu. Nie chciała go przecież do niczego zmuszać…
Kyle jakby czytał w jej myślach. Uniósł się trochę i pogładził ją po twarzy.
– Chcesz ze mną mieszkać?
Potrząsnęła głową i sięgnęła po kołdrę.
– Dlaczego? – spytał z wyrzutem.
Uśmiechnęła się przez łzy. Pragnęła zostać z nim na zawsze…
– Mam pracę – powiedziała zduszonym głosem. – I mnóstwo innych spraw…
– Nie możesz kierować wszystkim z La Jolla, tak jak ja? – spytał niecierpliwie.
– Ależ, Kyle, to zupełnie inny rodzaj pracy! Jestem zajęta od rana do wieczora…
– I chciałaś jeszcze robić teledysk dla Joeya?!
Machnęła ręką.
– Och, to zupełnie inna sprawa… Moja praca…
– Czy nie możesz zapomnieć o pracy?
– To byłoby trudne. Przecież jestem w łóżku z przyszłym szefem – zażartowała.
Kyle nie wyglądał na rozbawionego.
– Wolałbym, żebyś widziała we mnie kochanka.
Maren zarumieniła się. Dłoń Kyle’a zawędrowała pod kołdrę. Teraz poczuła ją na swojej piersi. Serce zaczęło jej bić coraz szybciej…
– Jedź ze mną… – namawiał.
Uśmiechnęła się ciepło. Kyle przytulił ją do siebie.
– Jedź, proszę…
Ścisnął jej ramię.
– Chciałabym, ale nie mogę.
– Wobec tego przyjedź tylko na weekend. Później będziemy mieli czas. żeby porozmawiać o przyszłości. Sama zdecydujesz.
Spojrzał na nią. Maren wciąż się wahała.
– Będziesz mogła pracować. Mam doskonały sprzęt, bogatą bibliotekę. Poza tym jest jeszcze plaża i ocean – nie rezygnował.
Niespodziewanie syknęła z bólu. Spojrzała na ramię, które Kyle trzymał w stalowym uścisku. Prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy z własnej siły.
– Będę miała siniaki – jęknęła.
– Wobec tego zgódź się.
Rozluźnił nieco uścisk. Maren przez chwilę zastanawiała się nad ostatnią propozycją.
– Dobrze – przystała w końcu. – Ale wyjedziemy dopiero jutro.
Kyle nie potrafił ukryć radości. Teraz, kiedy pozbył się już wszystkich lęków, zachowywał się jak dziecko.
– Cudownie!
Wyraz twarzy niedwuznacznie świadczył o zamiarach.
– Kyle!
Spostrzegł jej poważną minę i zatrzymał się w pół ruchu. Maren podciągnęła kołdrę chcąc zakryć piersi.
– O co chodzi?
– Dlaczego nie pytałeś mnie o Festival Productions? – spytała oparłszy się plecami o ścianę.
– Myślę, że mamy jeszcze czas na poważne rozmowy.
– Sądziłam, że chcesz znać odpowiedź.
Kyle spojrzał na nią ze zniecierpliwieniem.
– Mam dzisiaj spotkanie z moim prawnikiem i panią Conrad – rzucił.
– Wiem, Elise miała pewne wątpliwości…
– Czy zgodzisz się sprzedać firmę, jeśli wyjaśnimy wszystko w czasie tego spotkania?
Maren zmarszczyła brwi.
– Chyba tak – powiedziała z wahaniem. – Oczywiście będę jeszcze musiała przedyskutować wszystko z Elise.
Skrzywił się.
– Oczywiście.
Maren skuliła się pod ścianą. Kąciki jej ust zaczęły drżeć. Otulona błękitną kołdrą, w burzy kasztanowych włosów, wyglądała jeszcze bardziej krucho niż zwykle.
– Musisz mi coś powiedzieć – szepnęła.
– O co chodzi?
– Musisz przysiąc, że nie zapraszasz mnie do La Jolla z poczucia obowiązku.
Spojrzał na nią ze zdziwieniem.
– Ależ Maren, przecież cię kocham. Chcę być z tobą…
Nie dawała za wygraną:
– I nie zapraszasz mnie dlatego, że nie sprzedałam ci jeszcze Festival Productions?
Na twarzy Kyle’a malował się wyraz świętego oburzenia.
– Jesteś niemożliwa – powiedział po chwili. – To chyba jakaś paranoja!
Wstał i spojrzał na nią z wyrzutem.
– Nie mam zamiaru składać żadnych przysiąg! – powiedział kierując się w stronę łazienki. – Myślałem, że znasz mnie lepiej.
Zniknął za drzwiami. Maren zacisnęła usta i uderzyła pięścią w poduszkę.
– Tchórz! – szepnęła tłumiąc wściekłość.
O co mu chodzi? Czego się boi? Kiedy tylko wkraczali na teren interesów, sytuacja natychmiast stawała się krytyczna. Najpierw Joey, teraz to… Nie miała wątpliwości, że Kyle coś przed nią ukrywa. Nie wiedziała tylko co. Przypomniała sobie wszystkie ostrzeżenia sekretarki. Tak, Jane mogła mieć rację…
Zaczęła się ubierać. Kyle wyłonił się z łazienki mniej więcej po kwadransie. Maren uśmiechnęła się do niego nieśmiało. Przypominało to gest pojednania, on jednak pozostał pochmurny. Zaskoczyło go to, że jest Już ubrana. Jeszcze bardziej zdziwił go widok kawy i zaimprowizowanego śniadania.
– Znalazłam wszystko w kuchni – powiedziała wskazując pieczywo i sery.
– Prawdziwy skarb z ciebie – mruknął i dotknął jej ramienia.
Maren przysunęła się do stołu. Kyle usiadł przy niej i spojrzał wyczekująco.
– Mogę prosić kawę?
– Sam sobie nalej!
Sięgnął po dzbanek. Maren obserwowała go cały czas, w każdej chwili gotowa odsunąć się jeszcze dalej w stronę ściany.
– Zawsze jesteś rano w takim nastroju? – spytał.
Pokręciła głową.
– Tylko wtedy, gdy się mnie sprowokuje…
Powoli jedli odłamane kawałki francuskiej bagietki. Kyle sięgnął po duży plaster sera.
– Będziesz dziś na spotkaniu z panią Conrad? – spytał zmieniając temat.
– Mhm – mruknęła z pełnymi ustami.
Kyle musiał zaczekać chwilę na dalszy ciąg.
– Mam dzisiaj mnóstwo pracy. Mogę się spóźnić…
– Zapraszam cię później na kolację – powiedział biorąc ją za rękę.
Maren nie protestowała. Poczuła tylko dziwne mrowienie na plecach.
– Sama nie wiem…
– Jakieś plany?
– Tylko praca – westchnęła. – Musimy zacząć zdjęcia do „Wczorajszej miłości”. Obiecałam Tedowi Bensenowi, że przyjdę. Musimy znaleźć odpowiednie miejsca, dobrać rekwizyty i tak dalej. Im więcej ludzi nad tym pracuje, tym lepiej.
Kyle potarł czoło.
– Wobec tego zadzwonię do ciebie do biura – zaproponował.
– Dobrze – powiedziała wstając. – Spróbuję uporać się ze wszystkim do piątej. Sprawdzanie papierów odłożę do wizyty w La Jolla.
Podeszła do drzwi.
– Na razie – szepnęła.
– Maren!
Wolno odwróciła się w jego stronę.
– Powinienem cię chyba uprzedzić, że spotkasz się z Holly.
– Twoją córką? Myślałam, że Jest z matką… Że Rose sprawuje nad nią opiekę…
Kyle skrzywił się. Z trudem powstrzymał się, żeby nie zakląć na dźwięk imienia żony.
– Sprawuje – mruknął. – Przynajmniej na razie.
– Aha, przyjechała z wizytą?
Spojrzała w stalowoszare oczy. Tlił się w nich ogień nienawiści. Bała się dalszych pytań. Przypomniała sobie, że czytała niedawno coś o wypadku Holly.
– Można tak powiedzieć – zgodził się. – Zostanie u mnie jeszcze parę miesięcy, a może nawet dłużej.
Kyle zawahał się. Wciąż nie wiedział, w jakim stopniu może ufać Maren.
– Słyszałaś chyba, że Holly miała wypadek?
Skinęła głową. Po raz drugi zobaczyła w jego oczach wyraz bólu. Tym razem towarzyszyło mu coś jeszcze. Wściekłość? Determinacja?
– To było straszne – wyszeptał zbielałymi nagle wargami. – Przez jakiś czas walczyła ze śmiercią.
Kyle zacisnął usta. Dopiero po chwili zreflektował się i spojrzał na Maren.
– W każdym razie pamiętaj, że ją spotkasz.
Maren uśmiechnęła się.
– Naprawdę chcesz, żebym przyjechała?
– Jasne – powiedział bez wahania.
– Nie boisz się, że źle to przyjmie?
– A ty?
Maren skinęła głową.
– Widzisz, moje stosunki z córką nie należą do najlepszych – zaczął.
– Tym bardziej powinieneś uważać – przerwała mu.
Kyle uśmiechnął się gorzko.
– Nie. Myślę, że Holly powinna zrozumieć, że zależy mi na kimś Jeszcze poza mną samym – przerwał na chwilę. – Tak naprawdę, to mam nadzieję, że mi pomożesz. Zresztą niewiele już można zepsuć…
Maren spuściła wzrok.
– Jesteś pewny, że nie będę przeszkadzać?
– Najzupełniej.
Westchnęła. Przez chwilę walczyły w niej sprzeczne uczucia.
– Dobrze, przyjadę.
Kyle odprężył się. Przez chwilę patrzył na nią z uśmiechem.
– Pamiętaj, że liczę na ciebie.
Podszedł do szafy, żeby znaleźć odpowiedni krawat i marynarkę. Nawet nie spojrzał na resztki jedzenia. Zapewne przyjdzie sprzątaczka.
– W porządku.
Kyle sięgnął po klucz.
– Idziemy? – spytał.
– Tak. Ale każde swoją drogą.
Przez chwilę patrzył na nią, a potem wybuchnął śmiechem.
– Pozwól przynajmniej, że odprowadzę cię do wyjścia. Inaczej zabłądzisz. – Podał jej ramię. Maren nie protestowała.
Tego dnia wszystko poszło znacznie gorzej niż przypuszczała. Najpierw zadzwoniła Jane z wiadomością, że jest chora. Miała ją zastąpić jakaś dziewczyna z produkcji. Potem okazało się, że brakuje rekwizytów do „Wczorajszej miłości” i trzeba opóźnić pierwsze zdjęcia. Ted Bensen był wściekły.
Mimo tych trudności udało jej się załatwić wszystko przed czwartą. Miała nadzieję, że zdąży. Od biura Elise dzieliło ją zaledwie kilka kroków.
Usłyszała nieśmiałe pukanie. Do biura weszła blada dziewczyna, zastępująca Jane. Pomyślała, że już nigdy nie uwolni się od sekretarek wyglądających jak własny cień.
– Przepraszam panią, ale ten facet dzwonił kilka razy. – Podała jej plik notatek z telefonem Brandona. Tak jakby Maren nie znała go na pamięć…
– Prosił o telefon…
Uśmiechnęła się chcąc ukryć rozdrażnienie.
– Dziękuję, Cary. Zaraz zadzwonię.
Spojrzała z niepokojem na zegarek, a potem na kartki z telefonem Brandona. Po chwili wahania wykręciła jego numer.
– Brandon? Sekretarka mówiła mi, że chciałeś się ze mną skontaktować.
– Dlaczego dzwonisz tak późno?
Maren nie lubiła się tłumaczyć. Nie chciała jednak zaczynać kłótni.
– Nie było mnie w biurze. Co się stało?
– To ja chciałbym wiedzieć, co się stało – powiedział ze złością.
Wyobraziła sobie charakterystyczne skrzywienie ust byłego męża.
– Nie rozumiem.
– Terapeuta powiedział, że nie może już nic dla mnie zrobić.
– Zrobił przecież bardzo wiele! – rzuciła z udawanym entuzjazmem.
– Nie ukrywał, że nigdy już nie będę mógł grać w tenisa…
– Pamiętaj, że na początku nie wiedzieliśmy nawet, czy będziesz mógł chodzić – przypomniała.
Po drugiej stronie słuchawki zaległa cisza.
– Ja kocham tę grę, Maren.
– Wiem o tym.
– Nikt nie był lepszy ode mnie.
Przez chwilę obawiała się, że Brandon się rozpłacze. Aż skuliła się pod ciężarem wyimaginowanej winy.
– A co mówi ortopeda?
– To niepoważny gość – mruknął były mąż. – Ciągle unika odpowiedzi i twierdzi, że to wszystko kwestia psychiki. Przyjemniaczek!
– Czy byłeś u psychiatry? – pytała cierpliwie, z góry znając odpowiedź.
– Co? Iść do czubków?! Też pomysł! Przecież chcę chodzić, a nie lewitować.
Maren wstrzymała oddech. Wydawało jej się, że znalazła coś, co mogłoby zadowolić Brandona.
– Zaczekaj… A czy nie mógłbyś teraz uczyć gry?
Usłyszała wściekłe sapnięcie.
– Nie chcę uczyć! Chcę grać!
Maren próbowała go uspokoić. Wiedziała, że nie powinien się denerwować.
– Może będziesz – powiedziała. – Popatrz, ile już osiągnąłeś. Przed rokiem nie wiedzieliśmy nawet, czy będziesz chodził.
Brandon zamilkł na chwilę.
– Łatwo ci mówić – zaczął starą piosenkę. – Ty nigdy nie musiałaś rezygnować z kariery zawodowej… Świat nie zwalił ci się na głowę… Nie musiałaś walczyć…
Maren znała to już na pamięć. Zacisnęła dłoń na słuchawce i kiwała w milczeniu głową. Odetchnęła dopiero, kiedy skończył.
– Czego chcesz? – spytała w końcu.
– Znajdź mi innego terapeutę. Ten był do niczego. Jestem pewien, że…
– Brandon – przerwała mu.
– Co, szkoda ci pieniędzy?
Pokręciła głową.
– Przecież wiesz, że nie o to chodzi. Musisz zaufać lekarzom. Chcą przecież twego dobra.
– Wiem – uciął krótko. – Myślę, że ten nowy będzie lepszy od innych.
Maren westchnęła.
– Czy proszę o zbyt wiele?
– Nie, Brandon.
– Przecież śpisz na forsie.
Maren uśmiechnęła się blado. Nigdy nie mówiła Brandonowi, ile kosztuje Jego kuracja. Nie wspominała też o sytuacji! finansowej swojej firmy. Wciąż miała nadzieję, że mąż lada dzień wyzdrowieje. Zresztą wiele na to wskazywało. Niestety, Brandon wciąż chciał więcej i więcej.
– Zobaczę, co da się zrobić. O kogo chodzi?
– Doktor Arthur Sinclair, z Akademii. To podobno wielki autorytet.
– Dobrze. Skontaktuję się z nim.
– Świetnie – powiedział Brandon i odłożył słuchawkę.
Nawet jej nie podziękował.
Miała łzy w oczach. Z trzaskiem odłożyła słuchawkę na widełki.
– Do diabła, Brandon, dlaczego nie zajmiesz się sobą?! – jęknęła.
Rozejrzała się po biurze. Jej biurze. Musi pomóc byłemu mężowi. To jej obowiązek.
"Złoty Interes" отзывы
Отзывы читателей о книге "Złoty Interes". Читайте комментарии и мнения людей о произведении.
Понравилась книга? Поделитесь впечатлениями - оставьте Ваш отзыв и расскажите о книге "Złoty Interes" друзьям в соцсетях.