Jane podeszła do drzwi. Nie chciała przeszkadzać w prywatnej rozmowie.

– Do jutra – rzuciła od progu i uśmiechnęła się blado.

Maren pomachała jej dłonią na pożegnanie.

– Nic specjalnego – mruknął Brandon. – Zadzwoniłem, żeby dowiedzieć się, co słychać.

Maren zesztywniała.

– Właściwie sama chciałam się z tobą skontaktować.

Brandon chrząknął nerwowo. Miał wrażenie, że za chwilę usłyszy coś bardzo ważnego.

– Powinieneś wiedzieć, że we wrześniu wychodzę za mąż – powiedziała uroczyście.

Brandon nie pośpieszył z gratulacjami. Zresztą wcale tego nie oczekiwała.

– Znam go? – spytał krótko.

– To Kyle Sterling – wyznała niechętnie.

– Mój Boże! Ten Sterling?!

Potwierdziła.

– Chcę ci dać mój dom z kortami. Małżeństwo, które tam mieszka, i tak ma zamiar się wyprowadzić. Możesz odebrać papiery u Elise Conrad.

Po drugiej stronie zapanowała cisza. Maren modliła się w duchu, żeby Brandon przyjął ofertę. Pragnęła jak najszybciej się od niego uwolnić.

– Czy chcesz delikatnie zasugerować, że mam się odczepić? – spytał niepewnie.

– Najwyższy czas, żebyśmy poszli każde swoją drogą.

Brandon nie dawał za wygraną.

– Łatwo ci mówić. Ten facet ma masę forsy, a ja do końca życia zostanę kaleką.

Maren zacisnęła usta.

– Brandon, nie jesteś kaleką! – niemal krzyknęła. – Pofatygowałam się, żeby zadzwonić do twojego lekarza. Twierdzi, że możesz bez trudu chodzić! Gdybyś chciał, z łatwością znalazłbyś pracę.

– A co byś zrobiła, gdybym poprosił, żebyś ze mną została? – spytał miękko.

– Żeby z kimś zostać, trzeba z nim najpierw być – powiedziała z goryczą.

Brandon milczał.

– Teraz nie mam ci nic więcej do powiedzenia. Jeśli chcesz, dom jest twój. Skontaktuj się z Elise – mruknęła i odłożyła słuchawkę.

Nie chciała już dłużej przejmować się Brandonem. Dręczyły ją wyrzuty sumienia z powodu Jane. Miała wrażenie, że dziewczyna chciała jej powiedzieć o czymś naprawdę ważnym. Pewnie o Jacobie… A może o dziecku?

Przeszła do jej pokoju, ale okazało się, że Jane już wyszła. Na jej biurku panował idealny porządek. Wszystkie papiery znajdowały się na swoim miejscu.

Maren westchnęła. Cóż, będzie musiała poczekać z rozmową aż do poniedziałku…

Tuż przed wyjściem złapał ją Ted.

– Lepiej późno niż wcale – powiedziała przyjmując od niego kasetę z gotowym teledyskiem. – Jak wyszło?

Ted przeciągnął dłonią po łysiejącej głowie.

– Zobacz sama.

Oboje weszli do jej biura i włączyli odtwarzacz. Maren widziała już wcześniej film. Uczestniczyła nawet w synchronizacji dźwięku z obrazem. Nie znała jednak końcowego produktu.

Usłyszeli pierwsze takty muzyki. Na ekranie pojawiła się brudna ulica z czasów wielkiego kryzysu. Ted uśmiechnął się triumfalnie.

– Moim zdaniem to bomba.

– Cii…

Maren gestem wskazała mu fotel.

Rzeczywiście teledysk wypadł rewelacyjnie. Nie spodziewała się nawet, że zdoła tyle osiągnąć przy pomocy tak prostych środków.

– Ciekawe, czy spodoba się Mirage – powiedziała chowając kasetę do torebki. – Mam zamiar pokazać go na jutrzejszym przyjęciu.

Ted skinął głową.

– Świetny pomysł. W ten sposób sprawdzisz reakcje innych ludzi.

– O to mi właśnie chodzi.

Zmarszczył czoło.

– Muszę ci coś wyznać – powiedział patrząc na nią z zakłopotaniem. – Po tej ostatniej eksplozji fajerwerków miałem ochotę… zrezygnować. Cieszę się, że tego nie zrobiłem.


Z powodu nalegań Kyle’a Maren zgodziła się urządzić przyjęcie na jego jachcie. Przez cały ranek oboje pływali wokół wyspy Santa Catalina. Mogli się cieszyć piękną pogodą i sobą. Koło czwartej zacumowali przy Long Beach.

Po godzinie zaczęli pojawiać się pierwsi goście. Niektórzy mieli na sobie zwykłe, plażowe stroje, inni zaś wieczorowe kreacje i biżuterię. Maren obserwowała ich z uśmiechem. W Los Angeles nie było to niczym dziwnym. Sama miała na sobie zwykłą, lecz elegancką sukienkę. Pragnęła z jednej strony podkreślić, że jest to dla niej uroczyste spotkanie, z drugiej zaś nie krępować tych, którzy zdecydowali się na dżinsy i bawełniane koszulki.

Część gości została na pokładzie. Inni przeszli do salonu, gdzie podawano drinki. Kyle i Maren witali wszystkich. Holly pojawiła się w towarzystwie nieco spłoszonej przyjaciółki.

– Mam dobrą wiadomość – szepnął Kyle patrząc na córkę.

Maren pochyliła się w jego stronę.

– O co chodzi?

– Dziś rano dzwoniła Rose…

Maren poczuła gwałtowny ucisk w żołądku. Zerknęła w stronę roześmianych dziewcząt.

– Chciała rozmawiać z Holly?

Musieli na chwilę przerwać rozmowę, bowiem na trapie pojawili się kolejni, ostatni już chyba goście.

– Wcale nie – Kyle bez wstępów podjął temat. – W ogóle nie pytała o Holly. Chciała mówić ze mną.

Maren poruszyła się niespokojnie.

– Po co?

Kyle wydawał się nie dostrzegać jej zdenerwowania. Gestem przywołał kelnera i wziął z tacy dwa kieliszki szampana.

– Chce mi przekazać opiekę nad córką – rzekł podając jej kieliszek. – Wypijmy za zdrowie Holly!

Maren potrząsnęła głową.

– Nic nie rozumiem…

Kyle na chwilę spoważniał. W jego szarych oczach pojawił się niepokój.

– Och, Rose poznała jakiegoś piosenkarza z Dallas. Nazwisko ci nic nie powie… Chce wyjść za niego i nagrać z nim płytę. Rzecz w tym, że facet nie znosi dzieci.

– Biedne dziecko! – wyrwało się Maren.

Kyle skrzywił się. Najwyraźniej starał się robić dobrą minę do złej gry.

– Przecież będzie miała mnie – zaczął ponownie unosząc kieliszek szampana.

– Nas – przerwała mu.

Pocałował delikatnie jej dłoń.

– Wiesz, chciałbym cię teraz zabrać do Las Vegas. W ten sposób załatwilibyśmy ostatecznie kwestię małżeństwa.

Maren uśmiechnęła się.

– A co z Holly?

– I tak ma zostać na weekend z Sarą – powiedział. – Tylko byśmy jej przeszkadzali.

– Nie o to mi chodzi…

Kyle spojrzał na nią z rozbawieniem.

– Nie mogłem przecież ukrywać przed nią tego, że się żenię. Zaraz, zaraz… – udawał, że się zastanawia. – Powiedziałem Holly, Lydii i… Grace. Nic nie da się ukryć przed sekretarką.

Grace uśmiechała się do nich z daleka. Maren nie zwracała jednak na nią uwagi. Miała wrażenie, że za chwilę serce wyskoczy jej z piersi.

– I jak to przyjęła?

– Grace?

– Nie wygłupiaj się, Holly.

– Bardzo dobrze. Powiedziała tylko, że ma nadzieję, że nie będziesz jej bila, jak macochy z bajek.

Kyle uśmiechnął się szeroko. Wyglądał na rozbawionego własnym dowcipem. Maren przypomniała sobie, że Holly zachowywała się dziwnie przy powitaniu. Zarzuciła jej ręce na szyję i powiedziała, że bardzo się cieszy.

Maren potrzebowała paru chwil, żeby ochłonąć. Wypiła szampana i dopiero wtedy mogła pośpieszyć do gości. Wszyscy bawili się doskonale. Brak gospodarzy najwyraźniej im nie przeszkadzał.

Zaczęło się ściemniać. Goście schodzili powoli do salonu. Wszyscy czekali na zapowiedziany teledysk „Wczorajszej miłości”. Holly kilka razy pytała o piosenkę. Chwaliła się nawet, że widziała u koleżanki wszystkie stare przeboje Mirage. J. D. Price był oczarowany.

Maren wyjęła kasetę z torebki i włączyła magnetowid. Zrobiło się cicho. Na ekranie pojawiły się ulice miasta… Maren znała już film. Starała się raczej zerkać na boki, żeby sprawdzić, jak jest przyjmowany. Ludzie czasami kłamią, ich twarze – nigdy.

Najbardziej ucieszyło ją to, że członkowie Mirage wyglądają na zadowolonych. J. D. Price gwizdnął nawet kilka razy, jakby sam siebie nie poznawał na ekranie. Po skończonym pokazie rozległy się oklaski. Maren poczuła ulgę. Tygodnie ciężkiej pracy nie poszły na marne.

Cios nadszedł z zupełnie nieoczekiwanej strony.

– Ja już widziałam ten film – usłyszała drżący głos Holly. – Wczoraj, u Jill… Razem z innymi teledyskami. Tylko zakończenie było trochę inne…

Maren poczuła, że nogi się pod nią uginają.

– Jesteś pewna? – spytał Kyle biorąc córkę za rękę.

Holly skinęła głową.

J. D. Price zmarszczył brwi.

– Co się tu dzieje? – spytał podnosząc głos. – Mówiliście, że tego jeszcze nie ma na rynku.

– Bo nie ma – powiedział Kyle zimnym głosem. – To piracka kopia.

Cały czas szukał oczami Maren. Teraz spróbował się do niej uśmiechnąć. Maren skurczyła się. Miała wrażenie, jakby cały świat zwalił się Jej na głowę.

– Wytoczę wam proces! – krzyknął J. D. Price. – Zobaczycie! Nie pozbieracie się!

Rozwścieczeni członkowie Mirage otoczyli Kyle’a, który bronił się jak mógł. Maren nie miała nawet odwagi spojrzeć w jego kierunku. Więc przez cały czas miał rację! A ona, głupia, nie chciała mu wierzyć!

Wybiegła na pokład. Miała potworne mdłości. Była pewna, że straciła Kyle’a na zawsze. Chciała tylko odejść z godnością…

Nie miała pojęcia, jak udało jej się dotrzeć do parkingu położonego nie opodal przystani. Potem, W drodze do biura, cudem uniknęła kilku wypadków. Cały czas powstrzymywała się od płaczu.

Festival Productions znajdowało się jeszcze w tym samym budynku. Nocny portier przepuścił ją bez słowa. Wjechała na piętro i otworzyła drzwi biura. Dopiero wtedy zaczęła głośno szlochać.

Cały czas zastanawiała się, kto mógł ukraść taśmy, a potem znowu je podrzucić. Nic jednak nie przychodziło jej do głowy. Dopiero po kwadransie udało jej się opanować i zebrać myśli. Przypomniała sobie, że Ted zostawił w środę w jej biurze kasetę z roboczą wersją „Wczorajszej miłości”. Coś mu w niej nie odpowiadało. Prosił więc, żeby obejrzała końcówkę i zdecydowała, czy ma tak pozostać. To właśnie tę wersję musiała widzieć Holly.

Maren potarła czoło. Wciąż nie znała odpowiedzi na najważniejsze pytanie: kto skopiował kasetę w środę po południu i jak udało mu się to zrobić?

Usłyszała kroki na korytarzu. Pomyślała, że to na pewno złodziej. Chciała się gdzieś schować, ale nie mogła ruszyć się z miejsca.

Po chwili w drzwiach ukazała się znajoma sylwetka.

– Tak myślałem, że właśnie tutaj cię znajdę…

Maren zacisnęła dłonie na poręczach fotela. Chciała podbiec i przytulić się do Kyle’a. Powiedzieć mu, jak bardzo go kocha…

Zapalił światło i podszedł do niej. Maren potrząsnęła głową. Wiedziała, że przyszedł, żeby ją oskarżyć. Nie miała nic na swoją obronę.

– Chodźmy już – powiedział kładąc dłoń na jej ramieniu. – Twoja sekretarka jest w szpitalu.

Maren uniosła głowę.

– Przecież… przecież była na jachcie – wyjąkała.

– Zemdlała zaraz po twoim wyjściu. Dostała krwotoku – wyjaśnił.

Maren załamała ręce. Zbyt wiele nieszczęść spadło na nią tego wieczoru.

– Co będzie z dzieckiem? – jęknęła.

Kyle zmarszczył czoło.

– Nie miałem pojęcia, że jest w ciąży.

Spojrzeli na siebie wymownie. W samochodzie też milczeli. Po niecałych dwudziestu minutach dotarli do szpitala.

– Dziennikarze są już na miejscu – ostrzegł Kyle.

Weszli do budynku. Powitały ich błyski fleszy i mikrofony skierowane w ich stronę niczym dzioby sępów.

– Czy może nam pani coś powiedzieć o pirackich kopiach w Festival Productions?

Maren zacisnęła usta.

– Bez komentarzy! – huknął Kyle.

Z trudem udało im się przebić przez tłum. Kiedy w końcu znaleźli się na korytarzu, Maren odetchnęła z ulgą.

– Dziękuję za zaufanie – szepnęła.

Kyle machnął ręką.

– Daj spokój. Od początku wiedziałem, że nie mogłabyś tego robić.

Poczuła delikatne muśnięcie warg na policzku. Przerwała im pielęgniarka.

– Pani McClure? – Maren skinęła głową. – Jane Sommers czeka na panią w pokoju dziesiątym.

Maren bez słowa skierowała się do wskazanej sali. Tuż przed wejściem zatrzymał ją krótkowzroczny młodzieniec w lekarskim kitlu.

– Doktor Nay – przedstawił się krótko. – Pani Sommers chciała się koniecznie z panią widzieć. Proszę uważać. Jest bardzo słaba. Dałem jej środek uspokajający. Powinna zasnąć za jakiś kwadrans.

Maren chwyciła lekarza za rękę.

– A dziecko?…

Jego mina powiedziała jej wszystko, co chciała wiedzieć.

– Przykro mi… – szepnął.

Skinęła głową i bez słowa weszła do środka. Jane leżała tuż przy oknie. Oświetlała ją tylko niewielka, szpitalna lampka. Mimo to Maren zauważyła, że dziewczyna wygląda bardzo źle.

– Jestem – powiedziała siląc się na wesoły ton. – Cieszę się, że już ci lepiej. Świetnie wyglądasz…

Jane poruszyła się na poduszce.

– Maren? Poroniłam.

– Cicho, wiem. Powinnaś teraz odpocząć.

Jane zaczęta płakać.

– To on… To wszystko przez niego.

Maren natychmiast domyśliła się, o kogo chodzi. Poczuła, że jest jej niedobrze. Jane chwyciła ją za rękę.

– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęła szeptać gorączkowo. – Te pirackie taśmy… Mitzi Danner i Mirage… To ja… Wszystko ja…

Zaczęła głośno szlochać. Maren patrzyła na przyjaciółkę z niemym zdumieniem.