– Cały problem polega na tym, że się ciebie boję – wyjaśnił.

– Więc to nie piraci wzbudzają w tobie lęk? – spytała lekkim tonem. Nie uśmiechnęła się jednak. Również jej oczy pozostały poważne.

Kyle wzruszył ramionami.

– Jasne, że boję się piratów. Ktoś kopiuje zarówno nagrania, jak i filmy, i wypuszcza na rynek dwa tygodnie wcześniej – wydusił w końcu.

Stwierdził z ulgą, że na twarzy Maren nie pojawił się nawet cień strachu.

– Myślisz, że to ktoś z Festival Productions?

– Mówiłaś, że to załatwione – przypomniał.

– Tak, ale nie wiem, czy mi wierzysz.

Kyle przez chwilę zastanawiał się.

– W każdym razie Jestem przekonany, że to nie ty – mruknął.

W czasie tego wieczoru diametralnie zmienił opinię na temat Maren. Zaczął jej ufać. Cała jej postawa wskazywała na nieposzlakowaną uczciwość i prawdomówność.

– Sądzisz jednak, że to ktoś ode mnie – powiedziała czerwieniąc się. – Dlatego chcesz, żebym dla ciebie pracowała. To po prostu nowy środek ostrożności… A ja głupia myślałam, że chodzi o mój talent. – Zacisnęła pięść i uderzyła w siedzenie. – Do diabła! Jaka ja byłam naiwna!

– Przecież nikogo nie oskarżyłem…

– Na razie!

– Myślisz, że mogę to zrobić? – spytał ostrożnie.

– Nie musisz! – syknęła i opadła na siedzenie. Nie powinna reagować tak gwałtownie. Nie może zapominać, że od tego człowieka zależą losy jej firmy.

– Przepraszam. Uniosłam się – szepnęła.

– Zachowujesz się tak, jakbyś chciała, żebym oskarżył Festival Productions o piractwo – zauważył.

Kiedy spojrzał na nią, spuściła wzrok.

– Nie, to nieprawda.

Nie chciała mówić o swoich podejrzeniach. Gdyby Kyle dowiedział się o wewnętrznych problemach firmy, nigdy nie podpisałby z nimi umowy, nie mówiąc o wykupie. Maren chciała pozostać lojalna wobec swoich pracowników. Poza tym cała sprawa wyjaśniła się tak szybko. Kasety znalazły się przecież w ciągu dwóch godzin. Nie, nie miała żadnych powodów do obaw.

– Jestem trochę przewrażliwiona – dodała po chwili. – Parę miesięcy temu mieliśmy trochę kłopotów…

Kyle nie wiedział, czy to tylko gra świateł, czy Maren rzeczywiście pobladła.

– Jesteś pewna, że to już załatwione?

– Niemal pewna – powiedziała kładąc dłoń na jego ramieniu. Pod materiałem wyczuła napięte mięśnie. – Chciałabym być z tobą szczera. Rozumiem twoją podejrzliwość, ale mogę ci jedynie obiecać, że w razie choćby najmniejszych kłopotów natychmiast ci o wszystkim opowiem.

– Dobrze. A co z moją propozycją?

Spojrzała na niego nie bardzo wiedząc, o którą mu chodzi.

– Muszę się jeszcze zastanowić – powiedziała ostrożnie.

– Dobrze. Ale pamiętaj, że jestem bardzo niecierpliwy.

– Czy to groźba? – spytała czując gwałtowny ucisk w dołku.

Kyle spojrzał na nią i uśmiechnął się złośliwie.

– Nigdy nie odważyłbym się ci grozić – powiedział. – Potraktuj to jako przyjacielskie ostrzeżenie.

Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu. Siedzieli tak blisko, że niemal czuli ciepło swoich ciał. Wzrok Kyle’a błądził po jej twarzy.

– Wiesz, o czym w tej chwili myślę? – spytał zniżając głos do szeptu. – Jak cudownie by nam było razem.

Samochód stał w jednym z bardziej mrocznych zakamarków parkingu. Maren rozejrzała się dokoła i z trudem przełknęła ślinę.

– Takie myśli mogą być niebezpieczne – szepnęła.

Kyle dotknął jej skroni.

– Owszem. Jeśli nie wcieli się ich w czyn.

Jego dłoń powędrowała ku jej wargom.

– Poza tym zdaje się, że lubisz niebezpieczeństwo.

– Mylisz się.

Maren bała się poruszyć głową. Czuła jego dłoń na swojej brodzie. Kyle był tak męski, a jednocześnie potrafił okazywać niewypowiedzianą czułość.

– Nie, to nieprawda. Mylisz się – powtórzyła.

– Spróbuj to udowodnić…

Nim zdążyła zaprotestować, Kyle trzymał ją w ramionach. Jego wargi znalazły się na jej ustach. Poddała się bez walki. Cała była pożądaniem i czułością.

– To szaleństwo – szepnęła z trudem chwytając oddech.

Szare oczy Kyle’a błyszczały. Czuła, że jej oczy muszą emanować podobnym blaskiem.

– To nie szaleństwo, ale przeznaczenie – szepnął namiętnie.

Maren była gotowa w to uwierzyć. Jego palce bez trudu odnalazły kokardę z przodu bluzki. Szarpnął ją mocno. Poczuła, że Kyle pochyla się i zaczyna wodzić językiem po jej ramionach i szyi.

– Nie, nie – westchnęła, ale jej słowa zabrzmiały jak przyzwolenie.

Uniosła głowę, odsłaniając całą szyję. Poczuła, że jego język zmierza w dół, ku dołkowi między piersiami. Obudził w niej kobietę – niczego nie pragnęła bardziej niż tej dojmującej pieszczoty. Nigdy nie podejrzewała, że kryje się w niej tyle namiętności.

– Nie! – wyszeptała czując dłoń wędrującą w dół, coraz niżej i niżej.

Cofnął rękę nie docierając do koniuszka jej piersi.

– Przecież chcesz mnie? – zapytał dotykając jej nagiego ramienia.

Jego palce znów zaczęły zsuwać się bezwiednie w dół.

– To prawda – przyznała.

Przytulił ją mocniej. Skórzane siedzenia samochodu tak cudownie nadawały się do pieszczot we dwoje. Po chwili poczuł pod palcami jej piersi. Nie, teraz się nie cofnie… Zaczął ściągać z niej turkusową bluzkę. Maren odepchnęła go, mimo że jej ciało go zapraszało.

Kyle wyglądał na zupełnie zbitego z tropu.

– Przecież mówiłaś, że mnie pragniesz…

– To nie wystarczy.

Był zafascynowany widokiem jej półnagich piersi.

– Więc o co chodzi? Proszę, powiedz…

Przez chwilę patrzyli na siebie próbując ochłonąć. Kyle zacisnął zęby. Bał się, że nie wytrzyma napięcia i weźmie ją siłą.

Maren zakryła ręką piersi i wzruszyła ramionami.

Ich oddechy wyrównały się.

– Do diabła, przecież tak naprawdę poznaliśmy się dopiero parę godzin temu – powiedział patrząc przed siebie. – Pewnie chciałabyś, żebym mówił ci o miłości…

Maren pokręciła głową.

– Mylisz się. Mam trzydzieści trzy lata. Odróżniam już pożądanie od miłości.

– Więc o co chodzi?

– Potrzebuję czasu.

Kyle zmarszczył brwi. Przez chwilę walczył z myślami. Do czegokolwiek się zabrali, Maren McClure zawsze potrzebowała czasu.

– Myślę, że to rozsądne z mojej strony… Sam mówiłeś, że znamy się dopiero parę godzin…

Otworzyła drzwiczki i wyśliznęła się z samochodu. Kyle poszedł jej śladem.

Stali w cieniu samotnej palmy. Delikatny wiatr kołysał jej liśćmi, które tańczyły przy sztucznym świetle pobliskiej lampy jak rytualni tancerze.

Dotknął policzka Maren, ujął jej głowę w obie dłonie i pocałował delikatnie spieczone usta.

– Obiecaj, że jeszcze się spotkamy – szepnął. Dotykał jej szyi, pieścił kark i drżące ramiona.

– Oczywiście, przecież mamy Interesy…

– Clii… – przerwał unosząc dłoń jakby w akcie obrony. – Nie mówmy o interesach. Chcę się z tobą jeszcze kiedyś spotkać…

– Nie wiem… Nie jestem pewna, czy wyszłoby to nam na dobre.

– Musisz przyjechać do mnie, do La Jolla. na cały weekend. Zobaczysz, gdzie mieszkam, a poza tym będziemy mogli się lepiej poznać. Znacznie lepiej – dodał po chwili.

– Mieszkasz sam? – spytała.

Dopiero po chwili zrozumiała, że nie powinna poruszać tego tematu. Niewinne na pozór pytanie ukrywało całą masę ryzykownych aluzji. Zaczerwieniła się i pomyślała, że musi się bardzo pilnować.

– Moja gospodyni ma wolne soboty i niedziele – odrzekł zupełnie naturalnym tonem.

– Ale… myślałam, że masz córkę – wyszeptała.

Szare oczy pociemniały z bólu.

– Mieszka z moją byłą żoną – powiedział przez zaciśnięte zęby.

– Nie widujesz jej nawet w czasie weekendów?

Spojrzał w dół na żółtawy pył na płycie parkingu.

– To życzenie Holly – mruknął.

– Przepraszam.

– Nie ma za co. Nie mogłaś o tym wiedzieć.

Maren po raz pierwszy dotknęła tematów związanych z jego życiem osobistym. Czuła jednak, że nie powinna posuwać się dalej. Kyle najwyraźniej cierpiał. W niczym nie przypominał bezwzględnego człowieka interesów, z którym jadła kolację.

– Nie chciałam wchodzić z butami w twoje życie osobiste – wyjaśniła.

Stali obok siebie i patrzyli w dół.

– Nic nie szkodzi. Przyjedziesz? – spytał dotykając ponownie gładkiego ramienia.

Maren cofnęła się. Przez chwilę nie mogła wydobyć z siebie głosu.

– Naprawdę nie wiem, czy powinnam. Jest w tobie coś… – zawahała się – coś, czego nie potrafię zrozumieć… Jesteś bogaty, sławny, przystojny… Czy nie mógłbyś sobie znaleźć kogoś innego?

Kyle uśmiechnął się. Pomyślała, że jeszcze chwila, a rzuci mu się na szyję. Miała już stanowczo dosyć tego wieczoru. Nigdy wcześniej nie zachowywała się w sposób tak niezrównoważony.

– Zaufaj mi – szepnął.

Maren skrzywiła usta. Słyszała już wcześniej te słowa.

– Chciałabym…

– Ale nie możesz – dokończył.

Spróbowała się uśmiechnąć, lecz do oczu napłynęły jej łzy. Poczuła palący ból w gardle.

– Zdaje się, że nie potrafię Już nikomu ufać…

Dłonie Kyle’a powędrowały w górę, ku jej włosom. Nadstawiła głowę jak mała dziewczynka, która chce, żeby ją pogłaskano.

– Czy ktoś cię skrzywdził? – spytał. Zauważył łzy na jej policzkach. Chciał coś powiedzieć, pocieszyć ją, ale nie wiedział, o co chodzi.

Maren pociągnęła nosem i wytarła łzy wierzchem dłoni. Nie chciała robić z siebie widowiska.

– Za krótko się znamy, żeby opowiadać sobie o takich rzeczach – mruknęła sięgając do torebki po lusterko. – Poza tym obawiam się, że zanudziłabym cię na śmierć…

Uśmiechnęła się, ale Kyle wciąż miał poważną minę.

– Powiedz – nalegał.

– Nie mogę.

– Dlaczego?

– Bo… – zawiesiła głos.

– Myślę, że skrzywdził cię jakiś mężczyzna – powiedział patrząc jej w oczy. – Ktoś, kogo bardzo kochałaś…

– To już skończone! – ucięła i odwróciła się na pięcie. Drżała od tłumionego szlochu. Dlaczego właśnie dziś musiał przypomnieć jej o Brandonie?

– Wciąż go kochasz – szepnął niepewnie.

Chciał, żeby zaprzeczyła, ale Maren milczała. Minęła minuta, potem druga, trzecia… Kyle wsiadł do samochodu i zatrzasnął drzwiczki.

Maren stała wyprostowana. Nie odwróciła się, kiedy odjeżdżał. A jednak pragnęła powierzyć mu swój najgłębszy sekret.

ROZDZIAŁ CZWARTY

Maren nie mogła zasnąć. Noc ciągnęła się bez końca. Leżała na łóżku i przypominała sobie ciepło palców Kyle’a i smak jego ust. Dziwiła się, że tak bardzo go pragnie. Kiedyś myślała, że Już nigdy nie będzie mogła spojrzeć na mężczyznę. Zwłaszcza wtedy, bezpośrednio po wypadku…

Nagle obraz Kyle’a rozwiał się jak poranna mgła. Powróciły dawne zmory. Brandon. Czy jest skazana na Brandona? Czy już nigdy się od niego nie uwolni? Cóż, każdy musi dźwigać swój krzyż…

Minęły trzy lata od rozwodu, ale były mąż wciąż wracał do niej w koszmarnych snach. Początkowo sądziła, że stare rany zabliźnią się, ale później straciła nadzieję. Rozeszli się, ponieważ Brandon uważał, że monogamii nie należy mylić z monotonią, a ona miała już dosyć kolejnych jego flam. Myślała, że rozwód skończy wszystko. Myliła się. Brandon wracał, przysięgał wierność, a później znikał z nową kochanką. Cieszyła się. jeśli nie była to jej przyjaciółka.

Kiedyś jednak przyniósł jej kwiaty i zaproponował pojednanie. Pojechali do Heavenly Valley, żeby spędzić tam „drugi miesiąc miodowy”, jak mówił.

Brandon uwielbiał sporty, zwłaszcza narciarstwo. Od rana był już na trasie. Wybierał przy tym najniebezpieczniejsze zjazdy i często zbaczał ze szlaku. Lubił się popisywać. Maren cierpła skóra ze strachu, a on śmiał się z niej. Miała już dosyć jego drwin.

Tego ranka zabrał ją na trasę, żeby pokazać coś szczególnie ciekawego. Miał zamiar zjechać po lodowej pokrywie tuż nad krawędzią przepaści. Nie chciała na to patrzeć. Właściwie zmusił ją, żeby oglądała jego popisy.

Resztę pamiętała jak przez mgłę. Szczegóły ujawniały się dopiero w trakcie najbardziej koszmarnych snów. Skok… upadek… czyjś krzyk – chyba jej… ciemność, szpitalne sale… jakiś chirurg w zbryzganym krwią fartuchu, tłumaczący jej, że mąż nie będzie mógł chodzić…

Najgorsze było to, że Brandon obarczył ją całą winą. Jego kariera tenisisty legła w gruzach. Po serii skomplikowanych operacji mógł poruszać się tylko o kulach. Istniała jednak nadzieja, że pokona kalectwo, dlatego Maren starała się go nie denerwować. Kosztowało ją to wiele łez i nie przespanych nocy.

Za oknem zaczęło świtać. Czy Kyle miał rację mówiąc, że ona wciąż kocha Brandona? Czy mogła kochać człowieka, który ją notorycznie zdradzał i po sztubacku popisywał się przed nią na oblodzonym zboczu nad przepaścią? A może kocha zależnego od niej finansowo, nieszczęśliwego kalekę?

Potrząsnęła głową. Gdyby tylko mogła zapomnieć o przeszłości. Niestety, jej miłość skończyła się, kiedy po raz pierwszy musiała spać sama. A może dopiero za drugim lub trzecim razem? Wiele przecież była mu skłonna wybaczyć. Wiele – ale nie wszystko.