Niechętnie ruszyła za przyjaciółmi. Zeszli w dół ciemnym korytarzem i mężczyźni zapalili latarki. Helle ujrzała nierówne ściany, gdzieniegdzie ukazywał się kamienny fundament.

– Nie idź dalej, bo zaraz będzie barierka odgradzająca studnię – odezwał się Peter, a jego głos odbił się echem.

Helle spojrzała w górę. Światło księżyca przedzierało się przez małe okienka na szczycie wieży, rzucając wokół tajemniczy blask. To właśnie tam, na tej belce na ukos w górę, musiałam zawisnąć, pomyślała. Przebiegł ją dreszcz.

– Chyba poczekam na zewnątrz – mruknęła.

– Nie, nie zostawimy cię na dworze zupełnie samej, wykluczone! – odparł Christian i chwycił dziewczynę za zdrową rękę. – Chodź!

– A ta studnia… co to właściwie takiego? – spytała Helle.

– Nie wiadomo. To po prostu bardzo głęboki szyb. Przypuszczalnie zamierzano rozbudować zamek również w głąb i pracy nie ukończono. Mówi się, że pod zatoką istnieje tajemne przejście, prowadzące do siedziby biskupa, która znajdowała się wówczas dokładnie po drugiej stronie, ale to chyba tylko legenda. Na tym starym planie, który mamy w domu, nie zaznaczono niczego takiego.

– Czy ktoś badał kiedyś ten szyb?

– Tak, mój ojciec z narażeniem życia zszedł na sam dół. Nie odkrył tam żadnego lochu. I ani jednego szkieletu, choć w każdym szanującym się zamku powinien się jakiś znaleźć.

Christian oświetlił latarką jedną ze ścian. Nagle się zatrzymał.

– Tutaj! W tym miejscu powinno być jeszcze jedno pomieszczenie, lecz jest tylko mur.

Peter i Christian zaczęli dokładnie sprawdzać ścianę. Helle wiedziała, czego szukają, lecz nie zauważyła niczego, co mogłoby świadczyć o istnieniu zamurowanego wejścia.

Mężczyźni opukiwali ścianę kamieniem. Na próżno.

Christian wyprostował się.

– Czy to możliwe, żeby istniało jakieś inne zejście w podziemia?

Nie otrzymał odpowiedzi.

– Czy na pewno na planie narysowano dodatkowe pomieszczenie? – zastanawiał się Peter. – A może po prostu ktoś źle zaznaczył piwnicę i potem to poprawił?

Christian zmarszczył brwi.

– Nie mam pojęcia. Cii!

Znieruchomieli. Z samego szczytu wieży doszedł ich odgłos ciężkich kroków.

Helle, nie zdając sobie z tego sprawy, podeszła do Petera i chwyciła go kurczowo za kurtkę.

– Policja przecież zaplombowała wieżę – rzekł Christian szeptem. – Chodźmy na górę sprawdzić!

O, nie, chyba oszaleliście! chciała krzyknąć Helle. Mężczyźni jednak już ruszyli naprzód, a ona za nic w świecie nie chciała zostać sama w podziemiach!

Podeszli do wejścia prowadzącego na wieżę.

– Patrzcie! – szepnął Christian. – Brama jest otwarta.

– Może powinniśmy wezwać policję? – odezwał się Peter.

– I dać intruzowi czas na ucieczkę?

– Poczekaj tu! – zwrócił się leśniczy do Helle.

Dziewczyna rozejrzała się bezradnie dokoła. Spojrzała na wielkie, ponure sklepienie nieba. Na księżyc, rozsiewający zimne, niebieskie światło, w którym wszystko wydawało się niesamowite. Najbliższy dom, majątek ziemski, znajdował się bardzo daleko.

– Chyba pójdę z wami – zdecydowała i złapała Petera za rękę. Uczynił ruch, jakby chciał się uwolnić, lecz ostatecznie przyjął na siebie rolę opiekunki do dziecka.

Zgasili latarki i zaczęli bezszelestnie posuwać się do góry. Ręka leśniczego była duża, silna i ciepła. Helle trzymała ją tak mocno, że chyba sprawiała Peterowi ból.

W wieży panowała cisza. Wszyscy troje zatrzymywali się co jakiś czas i nasłuchiwali, ale nie doszedł ich żaden szmer. Przez okienka wpadało co prawda słabe światło, lecz momentami, kiedy księżyc przesłaniały chmury, wokół robiło się zupełnie ciemno. Helle odruchowo przysuwała się wtedy bliżej Petera.

Dotarli na samą górę, nie zauważywszy niczego podejrzanego.

– Kroki dochodziły pewnie z tej sali – szepnął Christian. – To jedyna drewniana podłoga w wieży.

Drzwi prowadzące na ostatnie piętro były otwarte. Ostrożnie wśliznęli się do środka.

Na szerokich, zniszczonych deskach podłogi wpadające akurat przez okna intensywne światło księżyca tworzyło jasne prostokąty. Wzdłuż ścian stały ciężkie stoły i ławy. Obrazy na ścianach pozostawały w półmroku, Helle raczej wyczuwała, niż widziała spoglądające z nich oczy, które na przestrzeni wieków obserwowały zwiedzających.

W sali nie zauważyła jednak ani jednego miejsca, gdzie można by się schować. Nisze wydawały się zbyt małe, pod stołami widać wszystko jak na dłoni, a ponieważ pomieszczenie miało kształt sześciokąta, kąty również nie mogły stanowić kryjówki.

Sala na najwyższym piętrze była największa, gdyż na pozostałych kondygnacjach wydzielono jeszcze dodatkowo korytarze.

– Schodzimy na dół – szepnął Peter. – Musimy jeszcze przeszukać korytarze.

– Dobrze, idź – odparł półgłosem Christian. – Zaraz do ciebie dołączę, tylko wypytam Helle o tę kartkę, którą znalazła na schodach.

Peter nie chciał iść sam, Helle także miała pewne wątpliwości. Lecz leśniczy zwykł słuchać poleceń dziedzica, a i dziewczyna nie bardzo mogła się sprzeciwić.

Z ogromną niechęcią Peter skierował się w stronę wyjścia, Christian tymczasem zaczął „przesłuchanie”.

– A więc, Helle, gdzie dokładnie znalazłaś tę kartkę?

Peter zniknął na schodach. Helle zastanowiła się i powiedziała:

– Leżała tutaj, zaraz przy drzwiach, ktoś pewnie ją zgubił. Podniosłam ją i przystanęłam na chwilę, żeby przeczytać. Potem ruszyłam w ślad za grupą.

Zaczęła iść, lecz Christian złapał ją za rękę i zatrzymał.

– Co tam było napisane?

– Już mówiłam. Napis brzmiał…

– Helle, wiesz, że jesteś bardzo ładna? – szepnął.

Zmieszała się. Młody dziedzic pociągnął ją ku sobie.

– Moje ramię – jęknęła. – Boli mnie.

Rozluźnił chwyt, ale nie puścił dziewczyny. Kiedy zaczął całować jej zdrową rękę, znieruchomiała niczym słup soli. Nie mogła brutalnie go odepchnąć, to nie w jej stylu, zwłaszcza że przecież uważała go za przyjaciela.

– Christianie, bardzo pana proszę – szepnęła błagalnie. – Jestem porządną dziewczyną, pan mnie przeraża.

– Mów mi po imieniu – rzucił ochryple. – Nie bój się, nie zrobię ci krzywdy.

– Proszę – powiedziała, drżąc. – Chodźmy już.

Nigdy nie odważyłaby się krzyknąć na niego lub go spoliczkować. Była zbyt nieśmiała i nie umiałaby nikomu sprawić przykrości. Chciała tylko zaapelować do jego lepszego „ja”.

Lecz Christian Wildehede nie wydawał się być osobą o wrażliwym sumieniu. Jego ręce poruszały się teraz bardzo śmiało.

– Czy już się kiedyś całowałaś, Helle? – szepnął jej do ucha. – Nauczę cię, jak…

Zdusiła w sobie krzyk, który zabrzmiał raczej jak łkanie, i próbowała nakłonić go, by ją puścił, lecz już odnalazł jej usta, starając się jednocześnie podciągnąć jej długą suknię.

Tego już było dziewczynie za wiele. Gwałtownie wyrwała się z uścisku i pobiegła ku schodom. W korytarzu panowała ciemność, lecz Helle po omacku odnalazła poręcz i, zanim Christian zdołał ochłonąć, pędziła już na dół.

Księżyc wyszedł zza chmury i znowu oświetlił wnętrze wieży. Helle znajdowała się właśnie na wysokości przedostatniego piętra i przebiegała przez kamienną podłogę do następnych schodów, kiedy nagle zauważyła jakąś postać.

Jednocześnie usłyszała głos Petera dobiegający z dołu.

– Helle? – szepnął. – Dlaczego tak pędzisz?

Niemal spadła na niego i musiał ją przytrzymać, żeby nie zrobiła sobie krzywdy.

– Co się stało, Helle?

– Nic – odpowiedziała zdyszana. – Wydaje mi się, że kogoś widziałam… A Christian został na górze! Sam!

– Co takiego zobaczyłaś?

– Mam wrażenie, że drzwi na przedostatnie piętro, skąd niedawno spadłam, są otwarte. Nie jestem pewna, ale myślę, że ktoś tam jest!

– Co ty mówisz? Przecież dopiero co je zamknięto.

Peter odsunął się od dziewczyny.

– Christian! – krzyknął ku górze. – Uważaj! Ktoś jest na przedostatnim piętrze!

Usłyszeli, jak Christian zatrzymał się wysoko na schodach. Peter wciągnął głęboko powietrze i zaczął wchodzić na górę. Helle nie wiedziała, czy ma zostać, czy iść razem z nim. W końcu wybrała to drugie.

Drzwi do niebezpiecznej sali były rzeczywiście otwarte. Stała w nich jakaś postać.

– Co tu robicie? – spytał znajomy głos. Christian odetchnął głośno z ulgą i ruszył na dół.

Okazało się, że to policjant, którego wcześniej spotkali w majątku Vildehede.

– Ale nas pan wystraszył! – zawołał Christian, kiedy stali już wszyscy razem. – Słyszeliśmy pańskie kroki, gdy byliśmy w podziemiach, i pobiegliśmy na górę, żeby sprawdzić, kto tu buszuje po nocy.

– A co robiliście w podziemiach?

Christian opowiedział o tajemniczym pomieszczeniu zaznaczonym na planie, po którym nie ma ani śladu. Policjant nie skomentował tego, mruknął tylko coś o kompletnym braku odpowiedzialności.

– Ale skąd pan się tu wziął? – zapytał Christian.

– Już od kilku dni pełnimy w wieży straż – odparł funkcjonariusz. – Dziś wieczorem moja kolej. Właśnie szedłem na górę, żeby obejrzeć obrazy, i wtedy usłyszałem was, szaleńcy, więc nie zapalałem światła.

– Obrazy? – zdumiał się Christian. – Dlaczego?

– W tej sali nie ma właściwie nic innego.

Młody dziedzic westchnął głęboko.

– Obrazy! Oczywiście! Ale ze mnie głupiec!

– Co się stało? – spytał policjant.

Christian zniecierpliwiony machnął ręką.

– W tych malowidłach nie ma nic ciekawego. Ale teraz przyszło mi na myśl, że w domu na strychu przechowujemy całą masę rupieci. Stare rzeczy, które zostały wyniesione z wieży, kiedy się okazało, że podłogi są zbyt zniszczone i trzeba je zdemontować. Jeżeli się nie mylę, znajduje się tam również wiele obrazów…

– Czy sądzi pan, że mogą one mieć jakąś wartość?

– Sądzę – rzekł Christian z naciskiem – że niezależnie od tego, czy chodzi o obrazy, czy może o coś całkiem innego, to właśnie tam znajdziemy „złotego ptaka”!

Wszyscy słuchali w milczeniu.

– Jakąś niezwykle wartościową rzecz – odezwał się policjant zamyślony. – Której ktoś tu szukał… Ktoś, kto nie wiedział, że została stąd zabrana. To niegłupi pomysł. Musimy to sprawdzić! Zamknę tylko drzwi i idziemy.

W drodze na dół Christian szepnął do Helle:

– Chyba nie jesteś na mnie zła?

Potrząsnęła tylko głową, nie mając odwagi podnieść wzroku.

Nagle ścisnął ją za ramię.

– Zauważyłem przecież, że nie było ci to niemiłe. Odprowadzę cię do domu.

Helle ogarnęła panika. Właśnie znaleźli się na placu przed wieżą. Zatrzymali się, czekając, aż policjant zamknie bramę.

Mężczyźni zaczęli iść w stronę majątku, lecz Helle nie ruszyła się z miejsca. Jej oczy zrobiły się wielkie ze strachu.

– Oczywiście! – zreflektował się policjant. – Ty przecież musisz wracać do domu!

– Tak – odparła żałośnie. – Boję się, ale jeśli nie wrócę na noc, będę miała sporo nieprzyjemności. Chociaż tak bardzo chciałabym pójść z wami.

W czasie kiedy Christian dyskutował z policjantem, jak rozwiązać ten problem, Helle szepnęła do Petera, nie patrząc na niego:

– Proszę cię, odwieź mnie!

Wyczuł w jej głosie desperację, spojrzał na Christiana i dodał dwa do dwóch.

– Dobrze – odparł półgłosem. I głośno powiedział: – Najlepiej, jeśli pan zostanie i pokaże drogę policjantowi, paniczu. Ja zaraz wrócę, tylko przewiozę Helle na drugą stronę zatoki.

– Ale… – zaczął Christian.

Widać policjant również nie był ślepy ani głuchy.

– Wspaniale – zagrzmiał. – Niczego szczególnego nie udało nam się dziś w nocy znaleźć. Wiecie, co zrobimy? Młody dziedzic uda się teraz ze mną na strych i trochę się tam rozejrzymy. Na razie nie będziemy o niczym decydować. Przynajmniej do jutra rana. A wtedy ta młoda dama będzie mogła nam towarzyszyć.

Christian burknął niezadowolony:

– No dobrze, możemy się tak umówić. A jutro możesz przyjechać razem z Andersenem, Helle. Ma on coś do załatwienia po drugiej stronie jutro o ósmej. Bądź o tej porze na nabrzeżu!

– Dziękuję – wymamrotała cicho Helle.

Później zeszła razem z Peterem Thornem nad zatokę. W jego towarzystwie czuła się bezpiecznie, nie interesował się nią w najmniejszym stopniu. Nie był dla niej nikim więcej niż dojrzałym, odpowiedzialnym mężczyzną, na którym można polegać.

Granatowa noc kładła się łagodnie nad światem, księżyc odbijał się w wodzie, która lekko się marszczyła. Helle rozmyślała nad wydarzeniami ostatnich dni i czuła wypełniający ją cudowny spokój, teraz kiedy wkoło było tak cicho.

Peter nie zakłócał jej myśli aż do chwili, kiedy przybili do brzegu. Spoglądał na drugą stronę, gdzie rysowała się wyraźnie sylwetka wieży Vildehede.

– Gdzie właściwie mieszkasz? – spytała Helle.

Wskazał na mały, biały domek na prawo od majątku, położony w pobliżu lasu.

– Tam. Z tej strony wygląda trochę inaczej, dużo ładniej. Ale z bliska i w świetle dnia widać, że jest zniszczony. Odprowadzę cię do domu.