To Nils Flaten szedł za Sissel. Tomas widział, jak rozmawiają przez chwilę, aż wreszcie Sissel dość niechętnie ruszyła za nim z powrotem w dół, wzdłuż rzeki. Tomas wszedł do domu.

Wiosna tego roku się spóźniła, lody na rzece zaczęły się kruszyć dopiero w kwietniu. Sissel zatrzymała się nad brzegiem, zapatrzyła w krę niesioną gwałtownym prądem, piętrzącą się u brzegów w gigantyczne, niesamowite formacje, które w końcu osuwały się i na powrót zwalały w wodę. Przy wtórze huku lodu i szumu wody trudno było rozmawiać, więc Nils odciągnął dziewczynę na bok, żeby mogła go usłyszeć.

– Sissel! – powiedział z wyrzutem i lekko nią potrząsnął. – Obudź się! Nie możesz żałować przez całą wieczność! Zresztą jej z całą pewnością nie ma w rzece, przecież wtedy wody skuwał lód!

Sissel popatrzyła na niego nieszczęśliwa. Akurat w tej chwili jej myśli zajmowało całkiem co innego, ale jemu przecież nie mogła opowiedzieć o tym niewyraźnym, przesyconym zmysłowością wspomnieniu, które tak często powracało w jej myślach i dręczyło swą niejasnością. Nigdy nie zdołała przypomnieć sobie wszystkiego do końca. Zareagowała jednak na słowa Nilsa.

– Nie rozumiesz, jak to jest, kiedy ktoś, kogo bardzo się kocha, po prostu znika? Nie ma jej już od ponad dwóch lat, naszej Marty, która… wobec której powinnam być o wiele milsza. Ona była taka kochana!

Z całych sił starała się skupić na Marcie. O tamtym mężczyźnie, który przelotnie pojawił się w jej myślach, musiała zapomnieć. To konieczne ze względu na Nilsa.

– Gdybyśmy wiedzieli, że nie żyje albo w jaki sposób zniknęła! Wszystko jest lepsze od tej straszliwej niepewności. Z początku rozpacz mnie ogarniała na myśl, że leży gdzieś bez sił i cierpi. Szukałam jej jak szalona, sądząc, że może chodzić o godziny, ba, wręcz o minuty. Ale teraz… Niemożliwe, aby jeszcze żyła, prawda?

– Raczej nie – odparł cierpko.

– Policja tak prędko się poddała – ciągnęła Sissel oskarżycielskim tonem. – Pewnie mieli wiele innych spraw.

Nils poprowadził ją delikatnie przez dolinę, znów kierując się ku domowi na wzgórzu.

– Jej zniknięcie nikogo tak bardzo nie dotknęło jak ciebie, Sissel – stwierdził.

– Nie znam innej matki niż ona. Jakbyś się czuł, gdyby twoja matka… Och, nie, nie będę wszystkiego zaczynać od nowa.

Szli kawałek w milczeniu drogą oświetloną promieniami wieczornego słońca. Sissel popatrzyła na góry, smutek z jej twarzy nie znikał.

– Gdybym tylko mogła zrozumieć…

– Co zrozumieć?

– Nie wiem. Nie potrafię tego wyjaśnić. Wiesz, ta dolina tak bardzo mnie przeraża…

– Hestebotn? – uśmiechnął się Nils. – A co w niej takiego strasznego?

– Byłam tam, Nils. Szłam nią. A mimo wszystko nigdy tak nie było.

– Z tego co wiem, nie prowadzi tamtędy żadna droga. Zbocza są zbyt strome. To właściwie rozpadlina.

Sissel w roztargnieniu pokiwała głową.

– Latem zeszłego roku poszłam raz, żeby ją zobaczyć. Wędrowałam wzdłuż naszego brzegu rzeki i Hestebotn mogłam obejrzeć tylko z daleka. Okazała się strasznie wąska, zaraz zresztą skręcała i nie było widać jej końca. Nie dostrzegłam żadnej drogi, która by tamtędy wiodła, tylko niewielki strumyk, płynący dnem. A jednak tam byłam.

– Niby kiedy?

– Tego nie wiem. Kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, gdy nie było jeszcze ludzi, tylko trolle i strzygi. W okrutnych czasach, kiedy trolle nie były dobrodusznymi i głupimi stworami, tylko podstępnymi olbrzymami, a wszystko było krwią i żelazem! Nie, to chyba gdzieś przeczytałam. Ale kiedy stanęłam tam latem i zajrzałam do doliny, ogarnął mnie taki strach, że prędko zawróciłam i całą drogę do domu przebyłam biegiem.

– Nikt chyba nie potrafi tak sam się nastraszyć jak ty – roześmiał się Nils.

Zbliżali się do domu.

– Sissel… – Nils zawahał się. – Zastanawiałaś się nad tym, o czym rozmawialiśmy?

Dziewczyna mimowolnie wtuliła głowę w ramiona, jakby chciała się przed czymś obronić. Nie mogła odpowiedzieć.

– Spotykamy się już od dwóch lat – ciągnął. – Wnioskuję z tego, że mnie lubisz, chociaż nigdy nic nie mówisz na ten temat. Nigdy się nie opierasz, kiedy cię całuję, ale mam wrażenie, jakbyś była daleko, o całe mile stąd. Między nami jest mur, Sissel! Wyjaśnij mi, co jest źle! Dostałem propozycję niezłej posady, lecz musielibyśmy się wyprowadzić daleko stąd. Trzeba się prędko zdecydować, Sissel, a poza tym nie chcę dłużej czekać. Jestem tylko mężczyzną i już wcześniej ci mówiłem, że bardzo mnie pociągasz, zresztą nie tylko mnie, wiem, że rzuciłaś czar na wielu mężczyzn. Ale ty jesteś taka zimna, ciągle zachowujesz dystans. Coś się tu nie zgadza! Jakbyś oddała serce innemu, a przecież wiem, że tak nie jest!

Sissel odgarnęła włosy ze skroni, jak gdyby tym gestem chciała się od czegoś uwolnić.

– Zdaję sobie sprawę, że to nie w porządku wobec ciebie, Nils, ale sama nie potrafię tego zrozumieć.

– Czy to ten chłopak, który cię zawiódł, kiedy chodziłaś do szkoły?

– Kto? Ach, on… Całkiem już o nim zapomniałam. Czasami za poważnie podchodzi się do czegoś, co okazuje się nie mieć żadnego znaczenia. Nie, o niego na pewno nie musisz się martwić.

Nils popatrzył na nią podejrzliwie.

– Dlaczego z takim naciskiem podkreśliłaś „o niego”? A więc mimo wszystko jest ktoś inny?

Z twarzy Sissel nie znikał wyraz niepewności. Podniosła wzrok i zapatrzyła się w mroczną dolinę w oddali.

– Nie – rzekła po chwili. – Nie, z ręką na sercu mogę ci przysiąc, Nils, że nie istnieje nikt, kogo lubiłabym bardziej niż ciebie. Żadna żywa istota.

Spojrzał zdziwiony.

– Co, na miłość boską, chcesz przez to powiedzieć?

Sissel przymknęła oczy. Czy można kochać ducha z zaświatów? Potwora z Wrót Demonów? Z owej mrocznej doliny, siedziby strachu? Czyżby groziło jej szaleństwo?

Otrząsnęła się z dziwacznych myśli i ze śmiechem ujęła Nilsa pod ramię.

– Nic takiego. Chodź, pospieszmy się do domu.

Na podwórzu w ślimaczym tempie przechadzał się Carl, prowadząc za rękę syna, Fredrika. Ojciec i syn radośnie pomachali na powitanie Sissel i jej towarzyszowi.

– Cześć, Fredriku – uśmiechnęła się dziewczyna. – Czy dzisiaj potrafisz powiedzieć „Sissel”?

Półtoraroczny chłopczyk w odpowiedzi zachichotał tylko uradowany. Oczy Carla rozjaśniły się ojcowską miłością, biła odeń jakaś nowa godność.

– Przychodzicie akurat na niedzielną kawę – powiedział. – Agnes i Tomas już są. Chodź, Fredriku, pójdziemy obejrzeć samochody.

Była to najwyraźniej ulubiona rozrywka malca. Chłopczyk potruchtał, potykając się o własne nogi.

Sissel popatrzyła za nimi.

– Nigdy nie widziałam Carla tak szczęśliwego i swobodnego jak teraz, od kiedy został ojcem. A najwspanialej, że tato nareszcie zaczął dostrzegać istnienie Rity. Dała mu przecież wnuka. Niebezpieczeństwo, że ród Christhede wymrze, już nie grozi. Witaj, Agnes! Och, znów zrobiłaś trwałą?

– Wiem, że wyglądam okropnie. Widać nigdy się nie nauczę. Sissel, czy możesz mi przez minutkę pomóc w kuchni?

– Oczywiście – odparła Sissel, nieco zdumiona, bo Agnes na ogół nie mieszała się do gospodarstwa Rity.

W kuchni Agnes poprosiła siostrę o ustawienie filiżanek na tacy, a sama zajęła się przyrządzaniem kawy.

– Gdzie jest Rita?

– Gorączkowo ściera kurze. Stary przyjaciel ojca zapowiedział się na obiad.

Sissel skrzywiła się niezadowolona. Starzy przyjaciele ojca oznaczali drętwą konwersację przy stole.

– Sissel… – ostrożnie zaczęła Agnes.

No, nareszcie, pomyślała Sissel. Od razu podejrzewałam, że chce porozmawiać ze mną w cztery oczy. – Tak?

– Rita mi mówiła, że dzisiejszej nocy znów ci się to śniło.

Sissel zesztywniała, potem uśmiechnęła się z wysiłkiem.

– Tak, obudziła mnie, chociaż jej tego zabroniłam. To straszny koszmar, ale zawsze kończy się tak samo cudownie. I kiedy pozbawia się mnie tego wspaniałego zakończenia, wpadam w gniew.

Agnes pochyliła się nad kawą.

– Za każdym razem ten sam sen?

– Mniej więcej. Szczegóły mogą być różne, ale ogólny zarys jest taki sam.

– Od jak dawna właściwie ten zły sen nie daje ci spokoju?

Sissel równiutkimi rządkami układała ciasteczka na półmisku.

– Nie wiem dokładnie. Wydaje mi się, że od wieków, ale chyba nie dłużej niż dwa lata. Przecież kiedy chodziłam do szkoły, nic mi się nie śniło.

Po krótkiej chwili milczenia Sissel podjęła:

– Posłuchaj, Agnes, czy można się zakochać w kimś, kogo się nigdy nie widziało?

Agnes zwlekała z odpowiedzią.

– To się chyba zdarza. Ludzie, którzy tylko ze sobą korespondują… Niewidomi… Fani, wielbiący swoich idoli… Ale ty chyba jesteś zakochana w Nilsie?

– Powinnam.

Siostra popatrzyła na nią z ukosa.

– Myślisz o tym mężczyźnie ze snu? O tym… z rękami?

Sissel skinęła głową. Poczuła, że się rumieni, a jej serce zabiło mocniej z radości już tylko dlatego, że Agnes o nim mówiła. Agnes była jedyną osobą, której opowiedziała o swym śnie. A i siostra nie wiedziała wszystkiego…

– Ależ to idiotyczne, Sissel! Przecież on nie istnieje! Ktoś taki nie może istnieć. To jakaś nadprzyrodzona istota, troll, duch albo coś w tym rodzaju.

Sissel była bliska płaczu.

– Dlaczego nie może istnieć? – wykrzyknęła zrozpaczona. – Albo zniknąć z moich snów? Przecież on zmienia moje życie w piekło! Nils czeka na odpowiedź, ja wiem, że powinnam za niego wyjść, ale ta okropna, a zarazem wspaniała postać ze snu stoi mi na drodze! Wiem, że on istnieje i że mój sen ma wielkie znaczenie!

Agnes popatrzyła na nią z niepokojem.

– Nie rozumiesz, że to tylko wymysły? Ktoś taki nie może istnieć. Gdzie by miał być?

Sissel wpatrzyła się w siostrę i wstrzymała oddech, a potem wykrzyknęła gwałtownie:

– W dolinie! W tej złej dolinie! We śnie za każdym razem mnie tam prowadzi. Och, Agnes, czy ja tracę rozum?

Osunęła się na krzesło i ukryła twarz w dłoniach. Agnes przez chwilę przyglądała się jej bezradnie, w końcu delikatnie ujęła siostrę za ramię.

– Chodź. Nie możesz się tak pokazać przy stole. Weź sobie garść ciastek i idź do swego pokoju.


Sissel ucieszyła się, że przez jakiś czas będzie mogła pobyć sama. Nocny koszmar, przerwany, zanim przeszedł w bardziej romantyczne stadium, wzburzył ją bardziej, niż chciała się do tego przyznać. Do tego te ciągłe naciski ze strony Nilsa, aby wreszcie podjęła decyzję, no i nie kończąca się, dręcząca niepewność co do losów Marty i tęsknota za nią.

Marta… Po jej zniknięciu nic w domu nie było jak dawniej. Tak by się cieszyła z małego Fredrika… I biedna Rita… Choć bardzo się starała być dobrą gospodynią, ze strony teścia najczęściej spotykało ją wzgardliwe milczenie. Sama Sissel miała dosyć swojej pracy biurowej w banku, w którym Carl zajmował wysokie stanowisko. Bez wątpienia do jego awansu przyczyniło się szanowane nazwisko ojca oraz oczywiście medal za bohaterstwo. Bez tego Carl nie zaszedłby równie wysoko w tak krótkim czasie, brakowało mu inicjatywy.

Sissel zirytowana rzuciła się na łóżko. Miała wszystkiego po dziurki w nosie, tęskniła za czymś, co radykalnie zmieniłoby jej życie.

Myśli zaczęły jej się mącić. Z dołu dobiegło niegłośne pobrzękiwanie sreber i porcelany. Z wolna dźwięki cichły. Sissel skuliła się w pozycji, jaką widuje się u ludzi, którzy usiłują się odgrodzić od otoczenia i zamknąć we własnym świecie.

Chociaż wiosenny dzień był jasny, zasnęła, czuła się wykończona. Przez pewien czas nawiedzały ją niewyraźne majaki, zmieniające się urywane obrazy, które natychmiast szły w niepamięć.

Wreszcie znów pojawił się ten sam sen.

Sissel poruszyła się niespokojnie, jęknęła cicho, jakby zdając sobie sprawę z przykrych wrażeń, których wkrótce miała doświadczyć. Sen rozpoczynał się zawsze w ten sam sposób. Nie wiadomo skąd dobiegały podniecone szepty, pomruk narastał i opadał, mroczne, leniwe głosy obmywały ją niczym fale, przybliżały się i cichły.

Znajdowała się w niedużym, ciasnym pomieszczeniu przypominającym szyb, z którego nie było wyjścia. Do góry nie mogła się wspiąć, bo palce nie miały żadnego punktu oparcia na ścianach. Wiedziała jednak, że koniecznie musi się wydostać z tego nieznanego miejsca. Musi wracać do domu, musi, musi, musi… Nagle w szybie uchyliły się jakieś drzwi, wyszła przez nie i zaczęła wolno opadać w dół, coraz niżej i niżej, aż wreszcie dotknęła ziemi. Biała szata, którą nosiła, falowała wokół niej, powiewała. Czuła, że jest jej zimno.

Poruszała się po jakimś obcym terenie i nie szła po ziemi, lecz unosiła się kilka centymetrów nad nią. Wokół było ciemno choć oko wykol, z daleka dobiegał szum morza, a nad jej głową łopotały skrzydła czarnych ptaków.

O dziwo, dokładnie wiedziała, którędy ma iść, żeby dotrzeć do domu. Stopy same ją prowadziły, nie musiała myśleć.

Głosy słyszała teraz bliżej. I nagle nie była już na dworze, lecz w korytarzu, wąskim tak, że mogła dotknąć ścian po obu jego stronach. Ostre zimno przestało jej dokuczać, ogarnął ją natomiast bezimienny lęk. Na końcu korytarza coś się działo.