– Ależ zapewniam…

Gromadziło się wokół nich coraz więcej ludzi, w mesie ucichły rozmowy.

– No – warknął urzędnik. – Pocałuj ją, jeśli to twoja żona!

Endre stał jak sparaliżowany, nie mógł przecież zrobić tego księżniczce. On, taki prostak. Nie mógł!

I wtedy poczuł drobną dłoń na swej szyi, a tuż przy piersi bijące jak oszalałe serce dziewczyny. Niezwykle delikatnie objął przerażoną Marię i przyciągnął do siebie. Jego oczy wyrażały niemą prośbę o wybaczenie, co księżniczka przyjęła z lekkim uśmiechem. Była wolna, jej znienawidzony mąż opuścił wszak Norwegię, więc nikt nie mógł jej zmusić, by do niego wróciła. Tymczasem sytuacja Endrego nie zmieniła się. Jako banita pozbawiony był wszelkich praw i gdyby został zdemaskowany, groziło mu śmiertelne niebezpieczeństwo. Można go było nawet bezkarnie zabić.

Endre uświadomił sobie, że Maria nie ratuje własnej skóry, a próbuje właśnie jemu przyjść z pomocą.

Mimo to wahał się. Jej twarz znalazła się tuż przy jego twarzy. Spojrzał w urzekające oczy dziewczyny i zakręciło mu się w głowie, a wszystkie myśli nagle uleciały. Niczego bardziej w życiu nie pragnął, jak pocałować tę cudną istotę.

Przymknęła powieki. Więcej zrobić już nie mogła, reszta zależała od niego. Pochylił się więc i przywarł ustami do gorących warg księżniczki. W tej krótkiej chwili zapomnienia wyraził skrywane głęboko uczucia, jakie wobec niej żywił. Szybko się jednak opanował i wypuścił ją z objęć. Nie mógł oderwać od dziewczyny wzroku. Ona także patrzyła nań ze zdumieniem, całkiem oszołomiona.

Mario, Mario! myślał poruszony do żywego. Teraz gotów jestem umrzeć, bo czegóż więcej mógłbym oczekiwać od życia?

– No, dobrze! Upiekło się wam tym razem! – odezwał się mężczyzna. – Ale nie zamierzam spuszczać z was oka, bo nie jestem tak do końca przekonany. Podobieństwo między tobą, młoda damo, a księżniczką Brandenburgii jest nazbyt duże. Chociaż wiem na pewno, że jej wysokość nigdy nie całowałaby się z nędznym chłopem równie namiętnie jak ty.

Dopiero słowa urzędnika uświadomiły Endremu, że Maria odwzajemniła jego pocałunek. Pod wpływem doznanego szoku ugięły się pod nim kolana, aż musiał usiąść.

Tymczasem urzędnik ze swym towarzystwem opuścił mesę, a pozostali goście wrócili do stolików. Endre i Maria siedzieli w milczeniu.

Jeśli tylu doznań dostarczył mi jego pocałunek, myślała całkiem porażona, to jak będzie całować się z Magnusem? Ale dlaczego twarz Endrego wyrażała po tym takie cierpienie i tęsknotę? Endre… Czy z tego powodu nie chciał zwracać się do mnie po imieniu? Dlatego wolał utrzymywać dystans?

Nie, to niemożliwe…

Przypomniała sobie rozmowę z Magnusem, który powiedział wprost, że nigdy jej nie wyjawi, o co poróżnili się z Endrem tamtej nocy w Bergen. Czy przypadkiem nie zarzucił swojemu giermkowi, że się w niej zakochał?

Maria jęknęła zrozpaczona. Nie chciała, by te przypuszczenia okazały się prawdą. Nie chciała, by Endre cierpiał z powodu beznadziejnej miłości. Był na to zbyt dobry!

A może to wszystko jej wymysły? Ot, po prostu wybujała wyobraźnia i kobieca próżność? Pragnienie, by mieć wokół siebie mnóstwo adoratorów? Tak, na pewno…

– Mario, przepraszam za to, co się stało – odezwał się cicho Endre.

– Och, na miłość boską, Endre, nie próbuj tego robić! – zawołała rozpłomieniona. – Są chyba jakieś granice pokory!

– Zdaje się, że z rozmysłem udajesz, że mnie nie rozumiesz – uśmiechnął się. – Czy zabrzmi lepiej, jeśli podziękuję za pomoc?

– Nie zamierzałam spełniać bynajmniej żadnych dobrych uczynków… – powiedziała z ogniem i urwała gwałtownie. Ich spojrzenia spotkały się.

Endre przełknął z trudem ślinę, a Maria spąsowiała i mocno zakłopotani uciekli spojrzeniem każde w swoją stronę.


Po powrocie do kajuty odbyli naradę z Magnusem.

– A więc następca tronu wyruszył na północ i przypuszczalnie przybył już do Szwecji, z czego wynika, że wybrał drogę lądową.

– Tak – potwierdził Endre. – A von Litzen ma uczestniczyć w wyprawie wojennej króla Christiana.

Maria siedziała między przyjaciółmi oparta o ścianę. Uświadomiła sobie z radością, że bardzo się ze sobą zżyli i że razem jest im naprawdę przyjemnie,

– To znaczy, że musimy zmienić plany! – wtrąciła. – Naszym celem powinna być teraz Szwecja, nieprawdaż?

– I tak zmierzamy ku wybrzeżom Szwecji – stwierdził Magnus. – Słyszałem dziś, że statek nie ma raczej szans dotrzeć do Danii ani do Niemiec, bo cieśnina zaczyna zamarzać.

– No cóż, poza tym jest jeszcze jeden powód, dla którego powinniśmy wybrać Szwecję – myślał na głos Endre. – Nasz miły znajomy zapewne szykuje dla nas jakąś niespodziankę. Lepiej więc będzie, jeśli ukryjemy się u Szwedów.

– Ale gdzie zejdziemy na ląd?

– Jedyny szwedzki port leży w pobliżu Älvsborg. Mam nadzieję, że tam będziemy mogli wysiąść. Na statku nie jesteśmy już bezpieczni.

Następnego dnia przekonali się na własne oczy, że siarczysty mróz powoli skuwa lodem wody cieśniny. Im bliżej wybrzeża Bohuslän, tym szersze lodowe pasmo oddzielało ich od lądu.

Prawie niezauważalnie minęło Boże Narodzenie, a potem zaczął się kolejny rok.

Kapitan miotał się zdenerwowany. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się mieć takiego opóźnienia. Z ulgą myślał jedynie o tym, że szczęśliwie nie natknęli się na korsarzy, którzy za przyzwoleniem panujących łupili okręty handlowe. Pewnie i dla piratów jest za zimno, uznał kapitan.

Pokład pokrył się grubą warstwą lodu, a z bomów zwisały sople. Stanowiło to spore zagrożenie dla żaglowca, który wyraźnie bardziej się zanurzył.

Nastroje uciekinierów także się popsuły. Wyczerpywała się ich cierpliwość, byli coraz bardziej poirytowani. Zbyt długo już przebywali w ciasnej cuchnącej kajucie. Któregoś wieczoru Maria nie wytrzymała.

– Nie zniosę dłużej takiej wegetacji – szlochała, kryjąc twarz w służący za poduszkę worek z ubraniami. – Mam wrażenie, że ten koszmar nigdy się nie skończy. Bez domu i porządnego łóżka, bez pewności, czy następnego dnia dostaniemy coś do jedzenia, a na dodatek jeszcze ten ziąb przenikający do szpiku kości! Nigdy nie uda nam się zejść na ląd, a jeśli nawet, to gdzie się udamy? Znowu będziemy krążyć w kółko, bez dachu nad głową, w poszukiwaniu mojego brata, który może już dojechał do Norwegii. Mam tego dość!

Przyjaciele nie potrafili pocieszyć księżniczki. Rozumieli ją aż nadto dobrze i pomimo że przeżywała chwilowe załamanie, wciąż podziwiali jej hart ducha.


Po incydencie z urzędnikiem von Litzena Magnus większość czasu spędzał w ukryciu. Z czasem jednak coraz odważniej wyprawiał się na przechadzki po statku i w końcu stało się to, co nieuniknione: stanął oko w oko ze znienawidzonym poborcą podatkowym, który, kłaniając się z przesadną uprzejmością i uśmiechając złośliwie, stwierdził:

– A więc jest jednak trzeci uciekinier. Jeśli dobrze pamiętam, pan Magnus Maar ze Solstad?

Magnus milczał zaskoczony, myśląc gorączkowo, jak cało wyjść z opresji. Zdawał sobie sprawę, że wystarczy jedno słowo Duńczyka, szepnięte mimochodem kapitanowi, by życie banitów zawisło na włosku.

Ale wyglądało na to, że mężczyzna należy do tych ludzi, którzy lubią wyciągać korzyści z posiadanych wiadomości.

– Jutro zawiniemy do portu w Varberg.

– Nie uda się nam przebić – wyraził powątpiewanie Magnus.

– Ależ tak, kapitan dowiedział się od załogi mijanego przed chwilą statku, że do samego portu prowadzi wąskie, nie zamarznięte pasmo wody. Ale co to ja chciałem rzec? Cieszyłbym się, gdybyście zechcieli we troje być moimi gośćmi. W porcie czekać będzie na mnie liczna eskorta złożona z żołnierzy, a w varberskiej twierdzy przecież jest tyle wolnych pokoi! – uśmiechał się cynicznie.

Ciarki przeszły Magnusowi po plecach, bo o więziennych lochach Varbergu słyszał wiele mrożących krew w żyłach opowieści.

– Jeśli nie zechcecie skorzystać z mojej propozycji – dodał urzędnik z pozornym spokojem – szepnę słówko kapitanowi…

– Ależ serdecznie dziękujemy ~ odpowiedział Magnus równie uprzejmie. – To dla nas wielki zaszczyt!

Wymieniwszy szarmanckie ukłony, rozstali się.


– Stało się! – wyrzucił z siebie Magnus, wchodząc z impetem do kajuty. Zaraz też opowiedział przyjaciołom o spotkaniu, które mogło przesądzić o ich losie.

– To okropne! – jęknęła Maria. – Że też musiało się to zdarzyć właśnie teraz, kiedy zarysowała się przed nami możliwość zejścia na ląd.

– Właśnie! A na pokładzie też nie możemy zostać, bo prawdopodobnie statek zawinie do portu w Varberg i przed wiosną nie ruszy w dalszy rejs.

– Tylko nie to! – wybuchnęła Maria. – Mam po dziurki w nosie tego statku,

– Nie moglibyśmy pozbyć się prześladowcy? Po prostu wyrzucić go za burtę? – zaproponował Endre.

– Nie jest sam – powstrzymał go Magnus. – A poza tym nie mam na to ochoty.

Ogarnęło ich przygnębienie. Zapadł już zmrok, a oni siedzieli zamyśleni na koi, nie odzywając się do siebie. Maria pochlipywała cicho na ramieniu Magnusa, kompletnie załamana. Właściwie straciła wszelką ochotę do działania. Magnus głaskał ją po głowie, chcąc pocieszyć, ale czuł się całkiem bezsilny. Po prostu zostali osaczeni i nie było dla nich ratunku.

Nagle poczuli silny wstrząs, statek obrócił się gwałtownie i stanął. Trójka uciekinierów pośpieszyła na pokład.

– Co się stało? – zapytał Magnus jednego z marynarzy.

– Nic takiego – uspokoił go zagadnięty. – Trafiliśmy na lód, ale zaraz się wydostaniemy.

– Gdzie właściwie jesteśmy?

– Tuż u wybrzeży Marstrand.

W dole na lodzie zobaczyli marynarzy z siekierami i bosakami, usiłujących uwolnić żaglowiec, który zaklinował się w wąskiej szczelinie.

Magnus przez chwilę obserwował ciemne sylwetki, a potem chwycił przyjaciół za ramiona i pociągnął w stronę kajuty.

– Szybko – popędzał ich, gdy wpadli do pomieszczenia. – Trafiła nam się szansa ucieczki! Ubierzcie się ciepło.

Nie potrzebowali żadnych wyjaśnień. W błyskawicznym tempie spakowali swoje rzeczy i odprowadzani zaciekawionymi spojrzeniami pasażerów wyszli na pokład, gdzie zajęci swymi obowiązkami członkowie załogi nie zauważyli trojga podróżnych z tobołkami, schodzących w dół po drabince. W ciemnościach nocy przemknęli obok pracujących przy uwalnianiu statku marynarzy i kierując się w stronę świateł, ruszyli w długą wędrówkę po lodzie.

– Sądzisz, że cieśnina zamarzła aż po sam ląd? – spytała cicho Maria.

– Miejmy nadzieję – odpowiedział Magnus. – Nie jest ci zimno?

– Na razie nie. Wiatr nieco ucichł, więc mróz nie jest taki dokuczliwy.

– Najważniejsze, że odzyskałaś energię.

– Zdecydowanie! Przepraszam, że przed chwilą zachowywałam się jak słabeusz.

W ciemności ucałował jej ramię.

Ruszyli naprzód. Szli i szli po nierównym lodzie, ale światła na lądzie wcale się nie przybliżały.

– Mam poważne obawy, że idziemy po dryfującej krze – mruknął Endre. – Wydaje mi się, że powinniśmy dochodzić już do brzegu.

– W ciemnościach trudno ocenić odległość – uspokajał go Magnus, chociaż i on zaczynał się niepokoić.

Maria milczała. Przerażała ją ogromna lodowa powierzchnia, nerwowo wypatrywała szczelin i przerębli i kurczowo trzymała się przyjaciół.

Nagle tuż przed nimi wyrósł wielki nieforemny cień. Zatrzymali się.

– Co to? – spytała.

– Skała przybrzeżna – wyjaśnił Endre. – Musimy uważać, bo tu może być woda.

Okazało się, że natrafili na małą wysepkę, więc trochę zawiedzeni, że to jeszcze nie stały ląd, obeszli ją dookoła. Światła migające z oddali wyraźnie się przybliżyły.

Nagle Maria potknęła się i upadła na lód. Zagryzała wargi z bólu, ale nie chciała się przyznać, że skręcona stopa bardzo jej dokucza. Przyjaciele jednak zrozumieli, co się stało, i na zmianę podtrzymywali dziewczynę.

– Już niedługo będziemy na miejscu – pocieszał Magnus księżniczkę.

Ostatnio jest taki miły i przyjacielski, pomyślała Maria szczęśliwa. Cóż, powinnam się pewnie przyzwyczaić do jego zmiennych nastrojów. Właściwie rozumiem, czemu tak często bywa przygnębiony, przecież zmaga się z takimi samymi problemami co ja: usiłuje przystosować się do ciężkich i bezlitosnych warunków. Ale nie kryję, że czasami żałuję, iż nie ma takiego usposobienia jak Endre. Jak trudno być zakochanym w kimś, kto wystawia miłość na tak ciężkie próby! Teraz jednak mam przy sobie znowu Magnusa z moich marzeń: silnego, przystojnego i dobrego.

Endre zatrzymał się gwałtownie.

– Woda! – krzyknął.

Tuż przed nimi zalśniła czarna toń. Omal do niej nie wpadli.

– Co teraz zrobimy? – przestraszył się Magnus.

– Idźmy wzdłuż pęknięcia w lodzie.

Maria zaniosła się szlochem. Endre pośpiesznie musnął dłonią jej policzek, co na nowo dodało jej odwagi.

W chwilę później zorientowali się, że musieli zmienić kierunek, bo światła, które służyły im za drogowskaz, zniknęły. Stanęli zagubieni.